Aktualizacja strony została wstrzymana

Iran, Izrael a sprawa polska

Wyobraźmy sobie dwa państwa. Jedno państwo, w którym pewna religia ma status państwowej, lecz reprezentanci mniejszości religijnych mają zagwarantowane kilka miejsc w parlamencie. Państwo w którym prezydent składa życzenia świąteczne przedstawicielom innej religii, oraz zaprasza przywódcę tej religii na oficjalną wizytę w swoim państwie. Co więcej, państwo w którym dominująca narodowość osiąga niewiele ponad 50% ludności, a mimo to  mniejszości nie są prześladowane, wypędzane ze swoich domów oraz ziem, ogradzane szczelnym murem, lub po prostu – likwidowane. Co jednak niezwykle istotne, państwo, które od wielu lat nie prowadzi wojen z sąsiadami, nie prowadzi też polityki zmierzającej do wydarcia obcych ziem kosztem cierpienia zamieszkujących je ludów.

Teraz wyobraźmy sobie drugie państwo. Państwo, w którym wyznawcy innych religii, niż dominująca nie mają szans na pełnienie wielu urzędów publicznych, a w telewizji nie brakuje programów perfidnie wyszydzających wyznawców innej wiary. Państwo, którego prezydent nawet nie pomyśli o złożeniu życzeń świątecznych przedstawicielom mniejszości religijnych, choćby dlatego, że spotkałby się z nienawiścią swojego własnego społeczeństwa. Państwo, gdzie mniejszości narodowe pozbawione są wielu podstawowych praw, wypędzane są ze swoich domów i ziem, ogradzane murem, a stworzone dla nich getta są na dodatek solidnie bombardowane, bez liczenia się ze stratami wśród kobiet i dzieci. Co bardzo istotne, państwo, które co kilka lat prowadzi rozmaite operacje wojenne, których celem bywa często wydarcie nowych ziem tubylcom nieskorym do ich opuszczenia.

Czytelnik być może domyślił się już dawno, iż w pierwszym wypadku chodzi mi o Iran, w drugim zaś o Izrael. Jednak jeśli szanowny czytelnik przejrzy serwisy informacyjne lub strony różnych mediów, to dowie się, iż Iran jest rzekomo bandyckim państwem, zaś Izrael broni swoich interesów oraz zwalcza terroryzm, przy okazji będąc bastionem Zachodu na Bliskim Wschodzie. Dziwnym trafem, nikt nie zadaje sobie oczywistego pytania o potrzebę posiadania w tym obcym nam kulturowo regionie takiego „bastionu”. Ale oczywiście przeciwko wszelkim „bastionom” islamskim w Europie ci sami publicyści będą głośno protestować, wieszcząc – mniej lub bardziej oficjalnie – wojnę cywilizacji, niczym komuniści wieszczyli wojnę klas, a naziści wojnę ras. Bastion Zachodu na Bliskim Wschodzie – Tak, bastion Islamu na Zachodzie – Nie. Hipokryzja? Hipokryzja.

W tym momencie należy sobie zadać pytanie czym motywują swoje stanowisko owi publicyści, czym podpierają swoją miłość do Izraela i nienawiść do Iranu. W zasadzie głównym zarzutem wobec Iranu jest… podejrzenie, że dąży do uzyskania bomby jądrowej, co nawet jeśli ma miejsce, nie jest niczym bulwersującym biorąc pod uwagę fakt, że taką broń masowego rażenia posiadają państwa Iranowi zarówno bliskie jak Pakistan, Indie, Rosja, jak i wrogie, z Izraelem na czele. Nic zaś nie da się zarzucić więcej Iranowi, może jedynie brak „prawdziwej demokracji”, co byłoby dziwnym zarzutem wziąwszy pod uwagę, że o ile w Iranie funkcjonują mechanizmy – specyficznej bo specyficznej, ale jednak – demokracji, to już trudno mówić o jakichkolwiek podstawach takiego ustroju np. w Arabii Saudyjskiej, która cieszy się brakiem zainteresowania antyislamskich publicystów, pomimo iż wyznawcy innych religii prześladowani są przez fanatycznych wahabitów rządzących saudyjską monarchią. Gdzie więc ta troska o prawa człowieka? Hipokryzja? Hipokryzja po raz drugi.

Iran jest znienawidzony, gdyż stoi po przeciwnej stronie co ukochany przez wielu Izrael, oraz nie mniej kochane Stany Zjednoczone. W głowach wielu osobistości dziennikarskiego światka nie mieści się w głowie, że Waszyngton gdzieś może nie mieć racji, a jego „troska o demokrację” ma obecnie charakter czysto propagandowy. Nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Wystarczy spojrzeć na troskliwy stosunek do wspomnianych wcześniej Saudyjczyków. Ameryka odgrywa dla tych publicystów (oraz podążających za nimi polityków) rolę świętej krowy, co można wytłumaczyć m.in. podziwem Stanów Zjednoczonych wyniesionym z czasów PRL-u, oraz paniczną rusofobią, zgodnie z którą tylko sojusz z Ameryką pozwoli Polsce wyjść z rosyjskich kleszczy. Nie tak dawny tekst Tomasza Sakiewicza o tym świadczy.1 Zdaniem redaktora „Gazety Polskiej” tylko sojusz z Ameryką zapewni Polsce świetlaną przyszłość. Ton w jakim Sakiewicz pisze swój artykuł doskonale przypomina propagandowe artykuły na rzecz sojuszu ze Związkiem Sowieckim, pisane przez komunistycznych dziennikarzy w czasach PRL-u. „Ojczyzna demokracji” zastąpiła jednak „ojczyznę proletariatu”.

Bezrefleksyjna miłość do Ameryki miesza się jednak z czymś niezwykle dla Polski bezsensownym i szkodliwym, a więc z filosemityzmem. Jest to postawa, w której ludzie starają się być bardziej żydowscy od samych Żydów, zaś ludzie nie pałający wobec nich specjalnym entuzjazmem wobec  oskarżani są o chory „antysemityzm” (na marginesie trzeba zaznaczyć, iż to pojęcie jest dość dziwne w sytuacji, kiedy zdecydowaną większość Semitów stanowią Arabowie, zaś wśród Żydów wielu nie ma etnicznie zbyt wiele wspólnego ze starożytnymi Hebrajczykami). Wszelkie zaś dobrodziejstwa oraz pieszczotliwe gesty, jakie mogą zaznać środowiska żydowskie od Polaków, uznawane są tutaj za realizację polskiej racji stanu. Brak sensownych wyjaśnień czemu.

Specjalizuje się w tym wszystkim zwłaszcza publicysta Frondy, Łukasz Adamski, prezentujący skrajny filosemityzm wymieszany z neokonserwatyzmem.2 W swoich artykułach Adamski gotowy zawsze i wszędzie bronić Izraela (atakując jednocześnie „bandycki” Iran), doznaje chyba wręcz podniecenia z faktu, iż Lech Kaczyński palił z rabinem chanukowe świeczki, i zapewne już myśli o tym jak umotywować, że odkrycie gazu łupkowego nad Wisłą, jest darem niebios za konsekwentne wspieranie Żydów przez polskie elity polityczne. Mówiąc zaś całkiem serio, dziwnym wydaje się palenie świeczek chanukowych przez prezydenta w sytuacji, gdy znacznie liczniejsze polskie mniejszości religijne (np. prawosławni, czy luteranie) nie zostały dawno uhonorowane w podobny sposób. Samego Adamskiego można podsumować jako ignoranta, którego życiową misją jest składanie hołdów dziękczynnych Izraelowi, tak jak by przyszłość tego państwa determinowała przyszłość Polski. Najlepiej aby ów publicysta wstąpił do armii izraelskiej i poszedł na pierwszy front w imię obrony „bastionu Zachodu na Bliskim Wschodzie”.

Tymczasem, rzeczywistość przedstawia się zgoła inaczej. Mądre porzekadło mówi, że nie powinno szukać się przyjaciół wśród dalekich państw, zaś wrogów wśród sąsiadów. Wielu polityków i publicystów woli jednak na odwrót – szukać przyjaciół wśród egzotycznych nam geopolitycznie państw (jak Izrael), zaś wrogów wśród sąsiadów (jak Rosja). Co znaczy „egzotycznych”? Uważamy za takie, państwa dla których nasza niepodległość nie jest czymś szczególnie istotnym. Takim państwem w okresie międzywojennym była Wielka Brytania, toteż trudno się dziwić, iż w momencie próby zawiodła jako sojusznik.

Dziś takim państwem egzotycznym stają się dla nas coraz słabsze Stany Zjednoczone (co nie znaczy, iż należałoby przyjąć postawę antyamerykańską), na pewno zaś jest nim niewielki Izrael, z którym nie łączą nas żadne interesy geopolityczne. Egzotycznymi państwami nie są zaś te położone w naszym regionie. Bliski Wschód naszym regionem nie jest, zaś Polska nie ma potencjału, aby być graczem rangi światowej (co najwyżej europejskiej). Stąd angażowanie się ponad miarę w innych regionach świata jest dla nas bezsensowne.

Nie mając pewności jak ułożą się przyszłe stosunki geopolityczne na Bliskim Wschodzie (a nawet widząc pogarszającą się sytuację Izraela, już niemal całkowicie okrążonego przez wrogie sobie siły), wielu polskich polityków i publicystów wciąż twardo wyraża poparcie dla Izraela i jego polityki. Jest to o tyle niebezpieczne, że możemy zostać uwikłani w krwawy konflikt, a także dlatego, iż zrażamy tym samym państwa wrogie Izraelowi, lecz Polsce dość obojętne, czy nawet życzliwe. Niczym szczególnym jest dla polskich polityków fakt, że broniąc się przed amerykańsko-izraelskimi planami agresji, Iran został zmuszony do powzięcia kroków, które przyniosły podwyżkę cen benzyny, także w Polsce. Tylko więc czekać, a dzięki nagonce na Iran ceny ropy wzrosną do 10zł za litr, co może przynajmniej spowoduje upadek obecnego rządu. Tyle z tego byłoby dobrego. Oby jego następcy kierowali się polskim, a nie amerykańskim bądź izraelskim interesem państwowym. Oznacza to, iż nie powinniśmy angażować się po żadnej ze stron w bliskowschodnim konflikcie, a powinno nas interesować głównie to, aby ceny ropy nie wzrosły. Wspierane Izraela na pewno temu nie służy. Ich wojny nie są naszymi.

MK

 


1    T. Sakiewicz, Sakiewicz o geopolitycznej rewolucji: http://niezalezna.pl/22966-sakiewicz-o-geopolitycznej-rewolucji

2    Ł. Adamski, Czeka nas fala czerwonego antysemityzmu: http://www.fronda.pl/news/czytaj/tytul/adamski:_czeka_nas_fala_czerwonego_antysemityzmu_14940/

Za: nacjonalista.pl | http://narodowcy.net/iran-izrael-a-sprawa-polska/2012/02/16/

Skip to content