Aktualizacja strony została wstrzymana

Skażone sądy

Z prof. Dieterem Schenkiem, niemieckim historykiem i kryminologiem, autorem książki „Noc morderców. Kaźń polskich profesorów we Lwowie i holokaust w Galicji Wschodniej”, rozmawia Bogusław Rąpała

W swojej książce nie poprzestaje Pan na rekonstrukcji mordu na 25 polskich profesorach, do którego doszło w lipcu 1941 r. we Lwowie. Jako były dyrektor kryminalny w Federalnym Urzędzie Kryminalnym idzie Pan dalej i charakteryzuje sprawców. Jaka była jednostka, w której służyli?

– Wszyscy sprawcy należeli do Einsatzkommando zur besonderen Verwendung, czyli oddziału operacyjnego szczególnego przeznaczenia. Była to jednostka specjalna SS utworzona z chwilą ataku nazistowskich Niemiec na Związek Sowiecki. W jej skład wchodziło 250 esesmanów. Każdy z nich był współsprawcą poprzez uczestnictwo w egzekucji profesorów, a wcześniej w ich aresztowaniu i torturowaniu w Bursie Abrahamowiczów. Byli współsprawcami w tym znaczeniu, że wszyscy świadomie realizowali wspólny cel, jakim była likwidacja ludzi zaliczanych do polskiej inteligencji oraz szerzenie terroru. W rozumieniu przepisów karnych dotyczących morderstwa jest to działanie „perfidne”, „okrutne”, popełnione „z niskich pobudek”. Prowadzącej dochodzenie w tej sprawie prokuraturze w Hamburgu należy zarzucić, że była bardzo daleka od tego, aby w każdym żołnierzu Einsatzkommando z.b.V. dostrzec mordercę.

W sumie z domów wyprowadzono 52 osoby, a 48 z nich zamordowano. Wśród nich było dwudziestu pięciu naukowców, którzy pracowali na Uniwersytecie Jana Kazimierza, Politechnice Lwowskiej, w Akademii Medycyny Weterynaryjnej i w Szpitalu Państwowym. Spośród profesorów przeżyła tylko jedna osoba – prof. Franciszek Gro‘r.

Czy znane są nazwiska morderców?

– Szefem bandy morderców był SS-Brigadefźhrer dr Eberhard Schöngarth, dowódca policji bezpieczeństwa (Sicherheitspolizei) w Krakowie, który na polecenie generalnego gubernatora Hansa Franka brał udział w konferencji nad jeziorem Wannsee (20 stycznia 1942 r.), gdzie na samych szczytach władzy zapadła decyzja o zagładzie Żydów. W dotyczących go ocenach Schöngarth był chwalony jako „stary, zasłużony wiarus, bez reszty oddany SS i SD”. W rozumieniu reżimu posiadał on jak najlepsze kwalifikacje do realizacji zbrodniczego rzemiosła. Wykazywał się prężną, żołnierską postawą, siłą woli oraz dużą bezwzględnością, jak i absolutnie niezachwianym i niewzruszonym narodowosocjalistycznym światopoglądem. Określano go jako kogoś, kto „zawsze dopina swego”.

W oparciu o stan ostatnich prokuratorskich akt bardzo fragmentarycznego dochodzenia można z niemal stuprocentową pewnością stwierdzić, że w zbrodni udział brali trzej esesmani: Kurt Köllner, Gerhard Hacker i Karl-Heinz Keller, którzy dokonali zatrzymania profesorów. Zostali oni rozpoznani przez prof. Gro‘ra. Komisarza gestapo Viktora Gurtha zidentyfikowała córka prof. Adama Sołowija. Z kolei tłumacza i szpicla gestapo Pietera van Mentena, obecnego przy aresztowaniu innych profesorów, rozpoznał dozorca. SS-Sturmbannfźhrer Max Draheim sam przyznał po wojnie, że był obecny przy egzekucji, ale „nie wydawał żadnych rozkazów ani nie strzelał”. Zeznał też, że byli tam również SS-Obersturmfźhrer Walter Martens, a jako dowódcę egzekucji wskazał SS-Untersturmfźhrera Paula Grusa. SS-Hauptsturmfźhrer Hans Krźger miał się przechwalać w obecności hrabiny, ówczesnej dr Karoliny Lanckorońskiej, że zamordowanie profesorów to „jego dzieło”. Według hrabiny, brał w nim udział również SS-Untersturmfźhrer Walter Kutschmann, który po wojnie pod zmienionym nazwiskiem Pedro Ricardo Olmo ukrywał się w Argentynie. Z pozostałych relacji wynika, że wśród sprawców byli również Austriacy Ferdinand Kammerer oraz bracia Maurer. Kolejny sprawca, SS-Hauptsturmfźhrer Felix Landau, swój udział w zbrodni opisał w pamiętniku. Krąg podejrzanych o sprawstwo główne liczył ponad 20 osób, co jednak nie zostało zweryfikowane przez prokuraturę.

W jakich jeszcze akcjach na terenie Galicji Wschodniej brała udział opisywana jednostka SS?

– Zamordowanie profesorów było pierwszą akcją Einsatzkommando z.b.V. i miało być czymś w rodzaju próby generalnej. Niedługo potem Schöngarth urządził tzw. wzorcowe rozstrzelanie, w czasie którego szczególnie brutalny esesman o nazwisku Horst Waldenburger zademonstrował na 100 osobach, jak należy zabijać karabinem maszynowym, strzelając w tył głowy. Morderca ten latem 1941 r. świętował swój „2000. odstrzał”. Ze Lwowa Einsatzkommando wyruszyło dalej i od początku lipca do końca sierpnia 1941 r., a więc przez dwa miesiące, dokonało egzekucji ponad 18 500 ludzi, co częściowo jest udokumentowane w tzw. meldunkach zdarzeniowych, które były sporządzane dla Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy w Berlinie.

Dlaczego kaźń polskich profesorów we Lwowie jest wydarzeniem tak bardzo mało znanym w Niemczech, a jeszcze do niedawna również w Polsce?

– Jest jeszcze wiele białych plam w badaniach dotyczących nazizmu tak w Niemczech, jak i w Polsce. I chociaż w niemieckich archiwach dostępne były materiały na temat tej zbrodni, ich systematyczną analizę rozpoczęto dopiero w 2006 roku. Zresztą ja również nie natrafiłem na nie sam, ale dzięki prof. Tomaszowi Cieszyńskiemu z Uniwersytetu Wrocławskiego, który w czasie naszej rozmowy telefonicznej jako prezes Związku Potomków Lwowskich Profesorów Zamordowanych przez Gestapo zwrócił moją uwagę na tę zbrodnię. Takie sytuacje, kiedy impuls do badań pochodzi z zewnątrz – np. od bliskich ofiar, wcale nie należą do rzadkości. W międzyczasie przekonałem się, że również w Polsce zbrodnia ta przez długi czas nie istniała w świadomości historycznej, tak jak to pierwotnie zakładałem. Wyjaśniono mi, że była to zasługa aparatu represji systemu komunistycznego. Polscy profesorowie, których wydalono ze Lwowa, na Uniwersytecie Wrocławskim odnaleźli swój drugi dom. W trakcie stalinizacji Polski dążono do wymazania pamięci o polskich elitach we Lwowie. Lwowianie, którzy osiedlili się we Wrocławiu, zostali zaszeregowani jako „kręgi reakcyjne” i „wrogowie Polski Ludowej”. Bardzo długo przeszkadzano również w postawieniu pomnika upamiętniającego tragiczne losy lwowskich profesorów. W ten sposób ukrywano przed opinią publiczną jakiekolwiek informacje o tym wydarzeniu. To się jednak zmieniło, o czym świadczy zainteresowanie opinii publicznej obchodami 70. rocznicy tej zbrodni, która przypadła 3-4 lipca 2011 roku.

Jeden z rozdziałów Pańskiej książki nosi wymowny tytuł: „Struktura nieścigania zabójców profesorów”. Czy po 1945 r. szukano tych zbrodniarzy i jakie – jeśli w ogóle – usłyszeli wyroki?

– Źeby była jasność: w procesie dotyczącym mordu na lwowskich profesorach nikogo nie oskarżono ani nie skazano. Dwaj z wymienionych sprawców, Hans Krźger i Felix Landau, zostali skazani na dożywotnie więzienia za popełnienie innych przestępstw. Zamordowanie lwowskich profesorów nie zostało włączone do postępowania sądowego i nie było przedmiotem oskarżenia, chociaż prof. Karolina Lanckorońska, zeznając przed sądem przysięgłych w Mźnster, wskazywała na udział w zbrodni Hansa Krźgera – podobnie zresztą jak w piśmie skierowanym do prokuratury w Hamburgu z 16 września 1976 r., w którym winą obciążyła Hansa Krźgera i Waltera Kutschmanna. Postępowanie ekstradycyjne wobec ukrywającego się w Argentynie Kutschmanna było prowadzone bardzo niedbale, nieskutecznie i zakończyło się wraz z jego śmiercią w Buenos Aires.

Dlaczego odpowiedzialna za prowadzenie śledztwa prokuratura w Hamburgu wielokrotnie przerywała dochodzenie w tej sprawie?

– Prokuratura w Hamburgu „prowadziła dochodzenie” w latach 1964-1994 i nieustannie umarzała postępowanie, dopóki do ponownej aktywności nie zmusiły jej kolejne zażalenia adwokatów. Zachowanie organów ścigania w Hamburgu ma jednak swoją tradycję. W 1950 roku 66-75 procent spośród wszystkich 15 tysięcy sędziów i prokuratorów pracujących w Niemczech Zachodnich należało wcześniej do NSDAP. Przedstawiciele tego pokolenia, którzy już w czasach nazizmu pracowali w sądownictwie – nierzadko jako sędziowie i prokuratorzy sądów specjalnych lub osławionego Trybunału Ludowego – nigdy nie zostali ukarani, „ponieważ stosowali tylko obowiązujące prawo” (stosowali więc zasadę pozytywizmu prawnego). Ci ludzie umarli w połowie lat 70. Jednocześnie w społeczeństwie niemieckim oraz wśród wielu polityków wszystkich partii politycznych ukształtował się pogląd, że główni zbrodniarze wojenni usłyszeli wyroki w Norymberdze i czasy narodowego socjalizmu należy oddzielić grubą kreską. Wielu też uważało się za „ofiary” następstw tej wojny, którą rozpętał „tylko” Hitler i jego klika.

Prokuratorzy biorący udział w postępowaniu przygotowawczym przeciwko mordercom profesorów lwowskich nie mieli oczywiście nazistowskiej przeszłości zawodowej. Jednakże w wielu przypadkach młodsze pokolenie prokuratorów zostało wykształcone przez swoich skażonych nazizmem przełożonych, w związku z czym przejęło też subtelnie przemyconą moralność oraz polityczne przekonania swoich mentorów.

Nie należy zatem lekceważyć faktu, że niechęć do ścigania nazistowskich zbrodni, tak charakterystyczna dla prokuratorów z Hamburga, wynikała po prostu z ich zawodowej drogi i odpowiadała duchowi czasu. To postępowanie płynnie wpisuje się więc w statystyki ogólnego bilansu: do końca 1993 r. w Republice Federalnej Niemiec wszczęto postępowanie przygotowawcze przeciwko 105 688 osobom z powodu nazistowskich zbrodni, z czego tylko 6494 (6,1 proc.) oskarżonych zostało skazanych.

Co w czasie badań prowadzonych nad tą zbrodnią było dla Pana, jako kryminologa, szczególnie szokujące i zaskakujące?

– Nie spodziewałem się, że prokuratorzy w Hamburgu z taką zuchwałością będą zaniedbywali ściganie sprawców. Było też dla mnie przerażające, że aż tak przyswoili sobie nazistowskie bezprawie. Jeśli chodzi o Maksa Draheima, decyzja o wstrzymaniu dochodzenia przeciw niemu brzmiała następująco: „Sama obecność w miejscu egzekucji nie jest czynem karalnym”. Mężczyzna posiadał wysoki stopień służbowy SS-Sturmbannfźhrera. Obecnością w miejscu zdarzenia demonstrował swoją aprobatę tego, co się działo, w przeciwnym bowiem razie wydałby rozkaz przerywający kaźń. Tym samym stał się współsprawcą, ponieważ dał innym do zrozumienia, że działają zgodnie z prawem. Abstrahując już od tego, że w czasie przesłuchania kłamał.

W przypadku SS-Brigadefźhrera Schöngartha, który miał na sumieniu przynajmniej 18 tysięcy istnień ludzkich, prawnicy z Hamburga orzekli, że wydawane przez niego rozkazy o rozstrzelaniu raczej podlegają pod prawo wojenne i były reakcją na śmierć kilku niemieckich żołnierzy z rąk partyzantów. To wprost niewiarygodne.

Często było tak, że w prowadzonym w Hamburgu postępowaniu wykazanie winy głównych sprawców było w zasięgu ręki. Ale zawsze wtedy śledztwo stawało w martwym punkcie – było odraczane, przerywane, sprowadzane na fałszywe tory. Na przykład Max Draheim powinien był zostać zamknięty w areszcie śledczym, ale nigdy nie wydano wniosku o jego zatrzymanie. Wszyscy podejrzani w oczach prokuratury pozostawali „świadkami”, nawet wtedy gdy kłamali w żywe oczy; niewiarygodne zeznania akceptowano bez cienia sprzeciwu. Nigdy nie dążono do wszczęcia rozprawy głównej przed sądem przysięgłych, w którym sprawstwo podejrzanych musiałoby zostać zbadane według wszystkich reguł postępowania karnego. Stosowano wówczas szeroko rozpowszechnioną zasadę tzw. biologicznego przedawnienia, które polegało na tym, że podejrzany umierał, albo też (rzekomo) z powodu choroby lub sędziwego wieku tracił zdolność procesową. Poza tym nie odnaleziono i nie przesłuchano wszystkich członków Einsatzkommando z.b.V, podejrzanych o popełnienie zbrodni. De facto ograniczono się tylko do 35 osób (z 250). Można by jeszcze długo wymieniać wszystkie poważne błędy popełnione w trakcie procesu.

W swojej książce przywołuje Pan również wydarzenia z 6 listopada 1939 r., kiedy Niemcy aresztowali, a następnie wywieźli do obozu koncentracyjnego w Sachsenhausen krakowskich naukowców z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Dlaczego niemieccy okupanci we Lwowie wykazali się jeszcze większym okrucieństwem, natychmiast rozstrzeliwując pojmanych profesorów?

– To można by przede wszystkim wytłumaczyć wpływem generalnego gubernatora Hansa Franka. 30 maja 1940 r. podczas spotkania z funkcjonariuszami SS i policji na temat bezpieczeństwa mówił: „Co się tyczy obozów koncentracyjnych we właściwym znaczeniu tego słowa, to było dla nas jasne, że nie chcemy ich tworzyć tu, w Generalnym Gubernatorstwie. Kto wydaje się nam podejrzany, ma zostać od razu zlikwidowany. (…) Nie możemy obciążać obozów koncentracyjnych w Rzeszy naszymi sprawami. Zawracanie głowy, jakie mieliśmy z profesorami krakowskimi, było straszne. Gdybyśmy sprawę załatwili tu, na miejscu, miałaby ona inny przebieg. Dlatego proszę panów, aby już nikogo nie wysyłać do obozów koncentracyjnych do Rzeszy, ale dokonywać likwidacji tu, na miejscu, i nakładać należyte kary”. W dalszej części Frank mówił, że przy jak najostrzejszej antypolskiej tendencji należy mieć na uwadze zdolność do pracy polskich robotników i rolników. „Chodzi tylko o usunięcie warstwy kierowniczej”.

Zarówno Niemcy, jak i Sowieci robili również dużo, aby skłócić ze sobą Polaków i Ukraińców. Jak starali się do tego doprowadzić i z jakim skutkiem?

– Na terenie Generalnej Guberni istniała pewna hierarchia, w myśl której Polacy powinni być traktowani lepiej niż Żydzi, Ukraińcy lepiej niż Polacy, a folksdojcze lepiej niż Ukraińcy. Na samej górze tej hierarchii znajdowali się obywatele Rzeszy. Miało to wpływ na wiele aspektów: pracę i wyżywienie, pozycję społeczną, a przede wszystkim osobiste bezpieczeństwo. Kiedy na podstawie paktu Ribbentrop-Mołotow we wrześniu 1939 r. armia niemiecka wycofała się z Galicji Wschodniej i jeszcze zanim wkroczyli tam Sowieci, chwilowy brak władz wykorzystali Ukraińcy i wzięli odwet na polskich mieszkańcach.

Sowieci, którzy w Galicji Wschodniej rządzili od września 1939 r. do czerwca 1941 r., ostrze represji skierowali przeciwko ludności polskiej (której liczba na tym terenie wynosiła 26 procent) oraz przeciwko dążącym do narodowej niepodległości Ukraińcom (62 procenty). Dochodziło do upaństwowienia majątku, masowych zatrzymań i przymusowych przesiedleń. Wielu galicyjskich Żydów (10 procent) skorzystało z szansy objęcia niższych pozycji w administracji sowieckiej, co gwarantowało im bezpieczeństwo. Sytuacja znów się odwróciła wraz z opuszczeniem Lwowa i Galicji Wschodniej przez Sowietów, kiedy to Ukraińcy dokonali pogromu Żydów (łącznie w okresie okupacji niemieckiej wymordowali ich 150-160 tysięcy). Z kolei kiedy 22 czerwca 1941 r. Sowieci w popłochu opuszczali Lwów, w swoich więzieniach w bestialski sposób zamordowali od 3000 do 5300 osób, w większości Ukraińców.

Naziści gardzili zarówno Polakami, jak i Ukraińcami. Frank wyjaśniał: „Jeśli wygramy tę wojnę, to z mojego punktu widzenia – Polaków, Ukraińców i to, co się tutaj wałęsa, można zetrzeć na miazgę”.

Ukraińcy wahali się między współpracą z nazistami a stawianiem im oporu. Wykorzystywali to niemieccy okupanci, przyznając Ukraińcom ograniczone prawa w administracji i w szkolnictwie. Dlatego ukraińska policja pomocnicza niezwykle brutalnie wspomagała niemiecką policję bezpieczeństwa, utworzono nawet ukraińską dywizję grenadierów „SS-Galizien”.
Inne było natomiast postępowanie choćby polskiej Rady Głównej Opiekuńczej, która przeciwstawiała się nazistowskiej polityce, czy wielu członków polskiej policji pomocniczej, którzy potajemnie należeli do Armii Krajowej.

Jakie fakty dotyczące zabójstwa 25 lwowskich profesorów, do tej pory jeszcze nieznane, wyszły na jaw przy okazji Pańskich badań?

– Zarówno w Polsce, jak i w Niemczech nie wiedziano o tym, że sprawcy tej zbrodni nigdy nie zostali ukarani, że prawnicy prowadzący tę sprawę w Hamburgu, wprowadzając paradoksalne rozumienie ich ról, sprzyjali im. Organy ścigania były najlepszymi obrońcami nazistowskich zbrodniarzy. Poza tym czymś nowym jest informacja, że mord miał również częściowo charakter rabunkowy. Na przykład profesorowie Bartel, Grek i Ostrowski byli bardzo zamożni. W książce zawarte są dowody na to, że tzw. „powiernik” Pieter van Menten współpracował z SS, aby móc zlikwidować tych profesorów i ich najbliższych, a następnie zrabować ich majątek. Natychmiast z ich willi zniknęły: wartościowa biżuteria, obrazy, dywany i antyki. Przy okazji wyszło na jaw bagno korupcji w szeregach SS.

Czy w Niemczech jest obecnie wola wyjaśnienia niezbadanych do tej pory zbrodni wojennych?

– W Niemczech można zaobserwować różne formy neonazistowskiego terroryzmu i ekstremizmu. Liczbę ich zwolenników Urząd Ochrony Konstytucji szacuje na 25 000. W 2010 r. odbyło się 148 neonazistowskich demonstracji. Bastiony neonazistów znajdują się w takich landach jak Saksonia i Turyngia. Około 9500 osób sklasyfikowano jako chętne do użycia przemocy. W ostatnich latach popełniły one co najmniej 9 morderstw na obcokrajowcach na tle rasowym oraz zabiły niemiecką policjantkę. Ten rozwój wydarzeń budzi obawy. I oczywiście neonaziści nie chcą, żeby zbrodnie wojenne zostały wyjaśnione. Uspokaja jednak fakt, że do tej pory ekstremistyczne partie w wyborach parlamentarnych nie przekraczają trzyprocentowego progu poparcia.

W zasadzie można powiedzieć, że znane partie demokratyczne zgodnie popierają dążenia do wyjaśnienia zbrodni popełnionych przez nazistów. Na płaszczyźnie prawnej odpowiada za to Centralny Urząd ds. Badania Zbrodni Narodowosocjalistycznych w Ludwigsburgu, który gromadzi informacje i przekazuje je odpowiednim prokuraturom. Równolegle w ostatnich latach wzrosła liczba historycznych badań, a we wszystkich mediach regularnie pojawiają się informacje na ten temat.

Jak już wspominałem na wstępie, są jeszcze białe plamy, jeśli chodzi o zbrodnie popełnione przez narodowych socjalistów. Ale bez wątpienia istnieje tendencja, aby je wyjaśniać. Jedynie w pojedynczych przypadkach urzędy unikają ujawnienia swojej nazistowskiej przeszłości, jak czynią to choćby Urząd Ochrony Konstytucji i Federalna Służba Informacyjna. Przeciwnie postąpił natomiast Federalny Urząd Kryminalny, który po początkowych oporach po 1988 r. wykazał gotowość do ujawnienia swej „brunatnej przeszłości”.

Dziękuję za rozmowę.

 


Dieter Schenk, Noc morderców. Kaźń polskich profesorów we Lwowie i holokaust w Galicji Wschodniej, przekład Paweł Zarychta, Wysoki Zamek, Kraków 2011.

Za: Nasz Dziennik, Środa, 25 stycznia 2012, Nr 20 (4255) | http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20120125&typ=my&id=my05.txt | Skażone sÄ…dy

Skip to content