Aktualizacja strony została wstrzymana

Co nazywamy Tradycją? – ks. Jan Jenkins, FSSPX

Dodano: 2011-12-5 11:23 pm

Tradycją nazywamy wszystkie prawdy razem wzięte, które Apostołowie otrzymali bądź z ust samego Chrystusa, bądź też z natchnienia Ducha Świętego, a które podawane jakby z rąk do rąk i przechowywane w Kościele katolickim dzięki nieprzerwanemu następstwu, doszły aż do nas.

Słowo Tradycja pochodzi od łacińskiego „traditio”, czyli „przekazywanie”, od połączenia dwóch słów: „trans” i „dare” – co znaczy „przekazywać”, „podawać”. Podstawowym znaczeniem jest tu przekazywanie czegoś z pokolenia na pokolenie, przekazywanie czegoś otrzymanego z przeszłości, jak np. zwyczaju czy nauki. W znaczeniu aktywnym może również oznaczać akt przekazywania innym, oddawania im tego, co samemu się otrzymało.

W tym bardzo ogólnym sensie wszystko, co człowiek posiada, jest w jakiś sposób powiązane z tradycją. Wszyscy przychodzimy na ten świat nadzy i bezbronni. Od pierwszej chwili naszego życia potrzebujemy pomocy innych, potrzebujemy, by udzielili nam oni z tego, co sami posiadają. Otrzymujemy od nich przede wszystkim to, co jest nam najbardziej niezbędne do przetrwania: pokarm i ochronę. Jednak istoty ludzkie potrzebują więcej niż tylko pożywienie i bezpieczeństwo: kierują się w swoim działaniu rozumem. Tak więc aby formacja osoby dorosłej była pełna, musi obejmować również naukę i kształcenie charakteru. Te ostatnie nie biorą się same z siebie, pochodzą od innych – to oni muszą przekazać nam to, co sami posiadają. Rodzimy się bowiem – mówiąc bez ogródek – nie wiedząc nawet, jak dojść do łazienki.

Taka jest bowiem natura ludzka, sam fakt przekazywania z pokolenia na pokolenie osiągnięć każdej epoki jest jednym z zasadniczych elementów kultury – czymś, co odróżnia człowieka od zwierząt.

Tak więc każda część ludzkiej natury jest w pewien sposób powiązana z jakąś „tradycją” w szerokim znaczeniu tego słowa. Na przykład w dziedzinie nauk ścisłych uczymy się najpierw tego, co wielcy uczeni odkryli w przeszłości – nonsensem byłoby oczekiwać, że możemy zostać fizykami czy matematykami nie nauczywszy się najpierw najbardziej elementarnych prawd odkrytych przed nami przez wybitnych badaczy. Najwybitniejszymi jednostkami w każdej epoce byli to zawsze ci, którzy w sposób najbardziej dogłębny przyswoili sobie wiedzę zdobytą przed nimi po to, aby móc przekazać później potomnym swój własny wkład. Jak powiedział Isaac Newton, prawdopodobniej najwybitniejszy fizyk wszechczasów: „Jeśli widziałem dalej niż inni, było tak dlatego, że stałem na ramionach gigantów”.

W istocie wszelki postęp w nauce pozostaje w proporcji do wierności rzeczywistości, a więc w wielkim stopniu zależny jest od tego, co inni odkryli i zbadali przed nami. Wielkie kroki w dziedzinie nauk naturalnych nie zostały poczynione pod wpływem serii „rewolucyjnych pomysłów”, polegały raczej na uproszczeniu i kodyfikacji tego, co było już znane i odkryte. Ludzie mogą pisać o „rewolucji kopernikańskiej” czy używać równie nonsensownych określeń, ale sloganami takimi posługują się jedynie ci, którzy piszą książki historyczne, nie zajmując się pracą naukową w ścisłym znaczeniu tego słowa. Udoskonalenie wiedzy nie dokonuje się przez „obalanie starych idei”, wynika raczej z tego, że ktoś analizuje wnikliwie fakty już znane i odkrywa „dlaczego rzeczy są takimi, jakimi są”. Każde żywe drzewo musi posiadać korzenie rozległe i głębokie w proporcji do wysokości, jaką osiąga – podobnie jest również z ludzką wiedzą. Jest tym pełniejsza i doskonała, im bardziej osadzona jest w prawdach poznanych w przeszłości. Najważniejszą cechą prawdy jest to, że jest ona wieczna.

Już więc na przykładzie samej ludzkiej natury dostrzegamy wagę tradycji – w bardzo szerokim znaczeniu tego słowa. Kiedy jednak używamy słowa „Tradycja” w znaczeniu, w jakim używa go Katechizm, dotyczy to czegoś znacznie jeszcze bardziej ważnego.

Ponieważ wszechmocna, nieskończenie doskonała i wszechwiedząca Istota (czyli Bóg) interweniowała w historii, wydarzenia z przeszłości nabierają aspektu całkowicie transcendentnego. Bóg przemawiał i działał w historii. Akt stworzenia jest aktem historycznym, podobnie jak Objawienie, które przekazał On Mojżeszowi. Sam Bóg przyszedł i zamieszkał między nami – w Osobie naszego Pana i Zbawiciela Jezusa Chrystusa. Tak więc to wszystko, co ludzie słyszeli, powiedzieli i uczynili w przeszłości w odniesieniu do tych wydarzeń, posiada wieczne konsekwencje – gdyż to, co przekazywane jest przez Boga, jest niezmienne, ponieważ jest z konieczności doskonałe, tak jak On sam jest doskonały. Wszystkie rzeczy, które Bóg uczynił, Jego dzieła przedsięwzięte dla zbawienia rodzaju ludzkiego, nazywamy – jak o tym za chwilę będziemy mówić – depozytem wiary, albo skarbem wiary. Wszystkie te dzieła Boga skupiają się zawsze na jednym akcie – na Jego Ofierze za nas na Krzyżu – dzięki Wcieleniu i Uwielbieniu Jego Jednorodzonego Syna. Nasz Pan Jezus Chrystus jest zwieńczeniem i udoskonaleniem wszystkiego, co Bóg dla nas uczynił – w Nim mamy pełnię Objawienia, wszelkiej łaski i prawdy.

Tak więc, kiedy używamy słowa „Tradycja” w bardzo ścisłym sensie, w sensie, w jakim czyni to Katechizm, mamy na myśli wszystko to, co zostało przekazane przez Zbawiciela Apostołom. Często dla opisania różnicy między Tradycją od Pismem św., mówimy, że Tradycja jest „ustna”, podczas gdy Pismo św. „spisane”. Musimy jednak pamiętać, że Katechizm mówi: „wszystkie prawdy razem wzięte”, tak, że nawet Pismo św., zwłaszcza w tym co dotyczy jego interpretacji i autentyczności, jest również częścią Tradycji.

Weźmy na przykład samą Biblię – skąd wiemy, które księgi powstały pod wpływem Bożego natchnienia, a które nie? Dlaczego w naszej Biblii nie ma np. Ewangelii wg św. Jakuba (jak się ją potocznie nazywa)? Jest wiele pism wczesnochrześcijańskich, które są całkowicie ortodoksyjne i napisane zostały przez bardzo świętych ludzi – dlaczego nie zostały one włączone do kanonu Pisma św.? W Liście św. Pawła do Kolosan znajdujemy zalecenie samego Apostoła: „A gdy ten list u was będzie odczytany, postarajcie się, aby był odczytany i w Kościele Laodycenów” (Kol 4,16). Świadczy to wyraźnie o tym, że św. Paweł znał wartość swego własnego listu. Jednak pisze on dalej: „a ten ,który jest do Laodycenów, żebyście wy odczytali”. Ale w Biblii nie znajdujemy listu do Laodycenów – a dlaczego? Z pewnością był on warty przeczytania, skoro zalecał to sam św. Paweł. Nie był on jednak natchniony, więc nie stanowi części Pisma św.. Fakt ten znamy dzięki Tradycji, a nie Biblii. Widzimy więc, że samo Pismo św. zawiera się w pewnym sensie w Tradycji.

Co jednak najciekawsze, Zbawiciel, przemawiając do nas i nauczając, zawsze wspomina o tym, że naukę tę otrzymał od swego Ojca. Na kolejnych stronicach Ewangelii nieodmiennie odnajdujemy Jego słowa, że został posłany przez Ojca, że nauka, którą głosi nie jest Jego własna: „A sam od siebie nie przyszedłem” (J 7,28). „Jak Ojciec Mój Mnie posłał, tak i Ja was posyłam” (J 21). Sam Zbawiciel, atakowany za to, czego naucza, zawsze odwołuje się do faktu, że otrzymał swą naukę od Ojca. A ponieważ, jako Druga Osoba Trójcy Świętej, otrzymuje On od Ojca również swą naturę, także to, czego naucza, jest prawdziwie Tradycją.

Właśnie to, co Zbawiciel otrzymał od Ojca, nazywamy Tradycją w ścisłym znaczeniu tego słowa. Jest to słowo życia, nauka konieczna do zbawienia naszych dusz, bez której nie możemy osiągnąć życia wiecznego. Stąd właśnie znaczenie Tradycji – wynika ono z faktu, że pochodzi ona od samego Boga. Można powiedzieć, że sam Zbawiciel jest Wcieleniem tego, co Ojciec pragnie nam przekazać [tradere].

Kościół zawsze odwołuje się do Tradycji, stąd porzucenie jej oznacza de facto porzucenie nauki, przekazanej nam przez Chrystusa Pana. Św. Paweł poucza Tymoteusza, młodego biskupa Efezu: „O Tymoteuszu, strzeż powierzonego skarbu, unikaj światowej nowości słów i sprzeciwów rzekomej wiedzy; niektórzy wyznając ją, odpadli od wiary” (1Tym 6,21). Św. Paweł mówi: „Depositum custodi” „Strzeż depozytu”. Czym jest ów depozyt? Najlepiej objaśni nam to św. Wincenty z Lerynu, który około roku 434 pisał:

Nic innego, jeno to, co ci poruczono, a nie to, co sam wynalazłeś; to coś otrzymał, a nie to, coś wymyślił; rzecz nie genialności, ale nauki; nie własnego widzimisię, lecz społecznego podania; rzecz do ciebie dosnutą, a nie od ciebie wychodzącą, której nie twórcą masz być, lecz stróżem; nie założycielem, lecz zwolennikiem (…) Commonitorium 22

Cóż więc faktycznie obejmuje Tradycja? W pewnym sensie cały Katechizm – z którego to powodu tu jesteśmy, by dowiedzieć się, co Bóg przekazał poprzez naszego Pana Jezusa Chrystusa. Co to jednak oznacza w praktyce? Czy może być fałszywa tradycja? Co miał nam myśli Chrystus Pan, kiedy ganił „ustawy faryzeuszy”, kiedy mówił: „Czemu i wy przestępujecie przykazania Boże dla ustawy waszej?” (Mt 15,3)? Czy wszystko, co przekazują nam nasi duchowi przełożeni jest elementem tradycji?

Ludzka natura jest taka, że niestety częstokroć nie jesteśmy w stanie uczynić tego, co pragniemy, a ludzie mogą być niewierni temu, co otrzymali. To, co otrzymujemy od naszych przełożonych duchowych, ze względu na element ludzki Kościoła, może być skażone niewiernością i błędem. Możemy mieć nawet do czynienia ze złą wolą, jak w przypadku faryzeuszy, którzy zmieniali Objawienie Boże, naginając je do swej własnej nauki, swej własnej „tradycji”, która była wedle słów Zbawiciela całkowicie sprzeczna z przykazaniami Bożymi. W jaki sposób możemy odróżnić owe fałszywe tradycje od tych, które przekazał nam Bóg?

Pan Jezus obiecał nam, ze „Niebo i ziemia przeminą, ale moje słowa nie przeminą” (Mt 24,35). Katechizm mówi o prawdach „które podawane jakby z rąk do rąk i przechowywane w Kościele katolickim dzięki nieprzerwanemu następstwu, doszły aż do nas”. Jeśli chcemy poznać, co jest Tradycją, musimy jedynie sprawdzić, czego Kościół zawsze się trzymał, jako nauki pochodzącej od Zbawiciela. Ustanowił On władzę w Kościele właśnie w tym celu: by zapewnić, że Jego nauka będzie nam przekazywana. Następcom Apostołów dał to samo polecenie: „nauczajcie wszystkie narody, czegokolwiek wam przekazałem”. To Kościół – jako urząd nauczycielski – chroni i interpretuje depozyt wiary. Otrzymujemy Tradycję właśnie poprzez urząd nauczycielski Kościoła.

Tak więc Tradycja obejmuje więcej, niż tylko to, co Zbawiciel powiedział i co zdziałał – obejmuje również te definicje i zwyczaje, które Kościół promulgował, aby zabezpieczyć przekazywanie owych prawd aż do naszych czasów. Weźmy na przykład liturgię, która jest jednym z największych skarbów Tradycji właśnie dlatego, że jest modlitwą Kościoła. Pan Jezus nakazał Apostołom w Wielki Czwartek: „to czyńcie na Moją pamiątkę”. Z nakazu tego wynika, że Apostołowie zobowiązani zostali do pouczenia wiernych, co uczynił w tym momencie Zbawiciel. Tak więc Kościół ozdabia Spuściznę pozostawioną przez Chrystusa Pana ceremoniami i zwyczajami, które wyrażają i oznaczają to, co nam On przekazał. To właśnie Najświętsza Ofiara Mszy, będąca czymś więcej, niż tylko powierzchownym naśladowaniem zdarzeń towarzyszących Ostatniej Wieczerzy – ale wieczną Ofiarą Boga, który stał się człowiekiem.

Dlatego wszystkie ozdoby, którymi Kościół otoczył ofiarę Mszy, posiadają wartość – rozmaite obrzędy i modlitwy, śpiewy, kadzenia, świece etc. są wszystkie powiązane z Bożym Objawieniem w tym sensie, że przekazują nam znaczenie tego, co czyni Chrystus Pan. Na przykład nasza postawa podczas Mszy może się wydawać sama w sobie nieistotna, w rzeczywistości jednak wyraża ona na zewnątrz prawdy, w które wierzymy w naszym sercu. Porzucenie tych zewnętrznych zwyczajów, pomimo, że mogą one być same w sobie rzeczami małej wagi, jest pośrednim atakiem na źródło, z którego pochodzą, czyli na samą wiarę.

Weźmy na przykład przyklękanie w kościele, albo klękanie do Komunii. Wielu modernistów mówi dziś, że zwyczaj ten przyszedł z Niemiec, a więc powinniśmy go zarzucić. Kompletny absurd – to tak, jakby Amerykanin odrzucał prawa Newtona, ponieważ ten był Anglikiem. Właściwe pytanie powinno brzmieć: Dlaczego Niemcy w tym czasie przyklękali? Czy nie przyklękali, aby zademonstrować swój szacunek i zależność wobec Boga? Czy postawa ta nie oznacza tego samego i dziś, również w Polsce? Skoro Bóg jest na naszych ołtarzach, powinniśmy okazać Mu szacunek, podporządkowanie i cześć – a więc wyrażamy na zewnątrz to, w co wierzymy w naszych sercach. Nieważne, kto i kiedy wprowadził taki czy inny zwyczaj, ważne jest dlaczego i w jakim celu. Jeśli zwyczaj ten owocuje wzrostem naszej miłości i pobożności oraz jest wyrazem wiary, oczywiste jest, że musimy się go trzymać. Jeśli natomiast sprzeciwia się wierze czy też nie wyraża jej dokładnie, musimy zmienić go i dostosować do prawd wiary.

Tak więc zasadniczą kwestią jest nie: czy klękanie pochodzi z Niemiec czy nie, ale: czy moderniści naprawdę wierzą, że Zbawiciel jest fizycznie i rzeczywiście obecny na ołtarzu. A ich zewnętrzna postawa pokazuje wyraźnie, że w to nie wierzą. Pod pretekstem odwoływania się do argumentu historycznego, wyrażają oni w istocie w sposób zewnętrzny swą własną wiarę: wiarę w to, że współczesny człowiek w jakiś sposób „dorósł” i nie musi już oddawać czci Bogu, że Bóg jest mu równy i że można z Nim prowadzić „dialog”.

W tym samym ustępie, w którym Pan Jezus mówi, że Jego słowa nigdy nie przeminą, mówi też „Wszelako Syn Człowieczy gdy przyjdzie, sądzisz, że znajdzie wiarę na ziemi?” (Łk 18,8). Sugeruje w ten sposób, że hierarchia, którą ustanawia, może być w pewnych szczególnych przypadkach niewierna swym zadaniom, choć nigdy w całości. Część Kościoła może okazać niewierność, nie narusza to jednak obietnicy Chrystusa. I rzeczywiście działo się tak w historii Kościoła. Na przykład w czwartym wieku znaczna większość biskupów odpadła od wiary – jednak Kościół przetrwał do naszych czasów. Nas interesuje przede wszystkim zagadnienie: co my mamy czynić w takich okolicznościach? Otóż musimy czynić jedynie to, co czynili ci, którzy wówczas pozostali wierni. Przytoczę tu dłuższy fragment Commonitorium św. Wincentego z Lerynu, piszącego te słowa wkrótce po kryzysie ariańskim:

Otóż często usilnie i z ogromnym przejęciem wywiadywałem się u wielu świętością i wiedzą jaśniejących mężów, jakim to sposobem, posługując się jakąś pewną, a przytem ogólną i prawidłową metodą, odróżnić mógłbym prawdę wiary katolickiej od błędów przewrotnych herezji. Na to zawsze, od wszystkich prawie taką otrzymywałem odpowiedź, że czy to ja czy to kto inny zechce wyłowić oszustwa pojawiające się na widowni heretyków, nie wpaść w ich sidła i zdrowo, niewzruszenie wytrwać w zdrowej wierze, ten musi dwojakim sposobem wiarę swoją z pomocą Bożą ubezpieczyć: po pierwsze powagą prawa Bożego, po drugie podaniem Kościoła katolickiego.

I dalej pisze:

W samym zaś znowu Kościele trzymać się trzeba usilnie tego, w co wszędzie, w co zawsze, w co wszyscy wierzyli. To tylko bowiem jest prawdziwie i właściwie katolickie, jak to już wskazuje samo znaczenie tego wyrazu, odnoszące się we wszystkim do znamienia powszechności. A stanie się to dopiero wtedy, gdy podążymy za powszechnością, starożytnością i jednomyślnością. Podążymy zaś za powszechnością, jeżeli za prawdziwą uznamy tylko tę wiarę, którą cały Kościół na ziemi wyznaje; za starożytnością, jeżeli ani na krok nie odstąpimy od tego pojmowania, które wyraźnie podzielali święci przodkowie i ojcowie nasi; za jednomyślnością zaś wtedy, jeżeli w obrębie tej starożytności za swoje uznamy określenia i poglądy wszystkich lub prawie wszystkich kapłanów i nauczycieli.

W tym miejscu św. Wincenty wypowiada słowa, mające z pewnością zastosowanie do naszej obecnej sytuacji:

Więc cóż ma uczynić chrześcijanin-katolik, jeśli jakaś cząstka Kościoła oderwie się od wspólności powszechnej wiary? Nic innego, jeno przełoży zdrowie całego ciała nad członek zakaźny i zepsuty. A jak ma postąpić, jeśliby jakaś nowa zaraza już nie cząstkę tylko, lecz cały naraz Kościół usiłowała zakazić? Wtedy całym sercem przylgnąć winien do starożytności: tej już chyba żadna nowość nie zdoła podstępnie podejść. Cóż zaś, jeśliby w obrębie dawności wyłowiono błąd dwóch czy trzech ludzi albo jednego miasta albo nawet jakiejś dzielnicy? Wtedy przede wszystkim starać się będzie nad zuchwalstwo czy nieświadomość kilku osób przełożyć powzięte w dawnych czasach postanowienia soboru powszechnego, jeśli takie istnieją. A jeśliby wypłynęła sprawa taka, co do której nic podobnego się nie znajdzie? Wtedy będzie się starał zebrać poglądy przodków i radzić się ich w tej mierze, rozumie się poglądy tych tylko przodków, którzy choć żyli w różnych miejscach i czasach, wytrwali jednak w społeczności i wierze jednego Kościoła powszechnego i okazali się przez to miarodajnymi nauczycielami; a to, co ci wszyscy jak jeden mąż – nie ten lub ów tylko – w jednym i tym samym duchu, otwarcie, często, wytrwale przyjmowali, pisali i uczyli – to niech uważa za niewątpliwy drogowskaz wiary. (Commonitorium II, III)

Tak więc, Drodzy Wierni, czyńmy po prostu to, co czynili nasi przodkowie – ni mniej ni więcej. Modernistyczne duchowieństwo, które chciałoby wprowadzić Komunię na rękę, narzucić przyjmowanie Komunii na stojąco, modlitwy z heretykami i obce nauki faryzeuszów, sytuuje siebie samo poza doktryną Kościoła – nie wolno nam ich słuchać, a tym bardziej naśladować.

Każda epoka ma swoich szaleńców. Niedawno ktoś przysłał mi artykuł usiłujący udowodnić, że świat jest płaski i że wszystkie historyczne podróże Kolumba oraz satelity, które wysłaliśmy, by krążyły wokół Ziemi, są jedynie elementami wielkiego spisku, mającego odwrócić uwagę ludzi od faktu, że Ziemia jest płaska, i to pomimo tego, że starożytni Grecy wieki temu udowodnili, że ma ona kształt kuli, a nawet wyliczyli jej rozmiary. Moderniści są bardzo podobni do takich ludzi – chcą, byśmy uwierzyli, że Kościół, który nauczał nas przez dwa tysiące lat, że Chrystus Pan jest Bogiem, był w jakiś sposób spiskiem Apostołów, czy też – jak mówią – że „Chrystus wiary” przysłonił „Chrystusa historycznego”. Chcą, byśmy uwierzyli, że Komunia na rękę była praktykowana przez stulecia i że to zły kler pozbawiał przez długi czas wiernych tego, co było ich prawem. Ludziom tym brak jest po prostu miłości do prawdy. Niestety zajmują oni równocześnie stanowiska dające im władzę oraz wpływy, i cały Kościół cierpiał będzie tak długo, jak długo te wpływy zachowają. Jednak nawet jeśli nie możemy ich przekonać, co jest niestety często niemożliwe, możemy przynajmniej czerpać ulgę z myśli, że również oni przeminą, również oni będą tylko przypisem w historii tych czasów, które nie przynoszą Kościołowi, cywilizacji czy ludzkiej wiedzy niczego o trwałej wartości, mrocznych czasów ślepej pychy i buntu. Ten, kto usiłuje obalić przeszłość, kopie swój własny grób, podobnie jak ten, kto usiłuje zniszczyć tradycję, rujnuje swą własną przyszłość.

Jednak słowa Chrystusa Pana nie przeminą, a nauka, którą nam przekazał, da nam pełnię łaski i prawdy, pozwalające nam osiągnąć radość nieprzemijającą. Trwajmy więc przy naszych tradycjach, Drodzy Wierni, trwajmy w tej Tradycji, którą przekazali nam sam Chrystus i Jego Mistyczne Ciało dla naszego zbawienia, wspomagajmy w ten sposób Kościół, który tak bardzo potrzebuje dobrego przykładu. Amen

ks. Jan Jenkins, FSSPX

Powyższy wykład stanowi część Katechezy V z serii „Katechez Środowych” prowadzonych przez księdza Jan Jenkinsa, FSSPX.

Za: Katechezy Środowe (Październik 30, 2011) | http://torun.piusx.org.pl/katechezy-srodowe/katecheza-v-co-to-jest-tradycja/

Skip to content