Aktualizacja strony została wstrzymana

W odpowiedzi na tekst prof. J. Trznadla

Prezentujemy poniżej odpowiedź blogera FYM, jednego z najbardziej przenikliwych badaczy tzw. katastrofy smoleńskiej i związanej z nią farsy tzw. śledztwa, który ustosunkowuje się do hipotezy podanej przez prof. Jacka Trznadla.

To prawdziwy zaszczyt dla mnie i tych wszystkich blogerów oraz komentatorów zajmujących się hipotezą dwóch miejsc, że prof. J. Trznadel zechciał odnieść się do niej w swoim tekście „Zamach smoleński – wokół hipotez”, zamieszczonym na blogu przez prof. M. Dakowskiego (link). Nawiązując do tego artykułu, pozwolę sobie zacytować kilka jego fragmentów i odnieść się w paru uwagach.

Podstawowego, i na pewno, niezbywalnego stwierdzenia, dotyczącego katastrofy smoleńskiej, nie znajduję w raporcie MAK, raporcie Millera,ale także nie ma go w Białej księdze  Macierewicza: Dowodu, że rozbite fragmenty wraku Tupolewa na Siewiernym są na pewno częściami samolotu, który tego dnia rano wyleciał z delegacją prezydencką z Okęcia.  Brak więc w raportach istotnego, wstępnego dowodu – został przyjęty na wiarę. Ale tak nie można badać nawet kraksy samochodowej – bez dokładnego oglądu wraku samochodu i sekcji ofiar, a co dopiero katastrofy lotniczej. Brak więc autentyczności przedmiotowej śledztwa.”

I to jest jedna z kluczowych kwestii w śledztwie smoleńskim. Wrak, co wiemy aż za dobrze, nie został ani przez polską stronę zabezpieczony, ani dokładnie ofotografowany/sfilmowany na siewiernieńskim pobojowisku, ani przeniesiony do Polski, ani nawet pieczołowicie zbadany, zaś jego ruska „rekonstrukcja” dokonana na płycie lotniska to czysta kpina nie tylko z naszego kraju, ale i z jakiegokolwiek odtwarzania samolotu po lotniczym wypadku. Jak zatem bez dokładnego, starannego zbadania wraku można było przystąpić do ustalania przyczyn katastrofy? Jak bez zapisanego w jakikolwiek wizualny sposób (zdjęcia, filmy) przebiegu katastrofalnego zdarzenia można było odtwarzać to, co się stało? Tylko w taki sposób, że scenariusz tego zdarzenia miało się gotowy już przed przystąpieniem do badań, same zaś badania miały stanowić wyłącznie teatralny spektakl, po którym nastąpi „ogłoszenie przyczyn wypadku” przez neosowiecką „komisję badawczą” typu „MAK”. Doskonale zresztą pamiętamy, że już od pierwszych chwil „po wypadku” głoszono, jak do niego doszło, kto zawinił, a nawet, jakie czynniki (mgła, zawadzenie o drzewa, nieostrożność lub brawura polskiej załogi, pośpiech, niesłuchanie zaleceń o skierowanie się na zapasowe lotnisko itd.) są za „katastrofę” odpowiedzialne. Władze Polski, a z nimi promoskiewskie media natychmiast ruską narrację potraktowały jako jedynie obowiązującą i dalej już sprawy toczyły się dla zamachowców „gładko” – śledztwem zajął się osobiście car Putin, a nad Wisłą pokierowano nastrojami społecznymi w stronę żałoby, nie zaś dochodzenia prawdy o zamachu.

Wypadek po prostu był tak oczywisty, że tylko jakiś oszołom mógł przypuszczać cokolwiek innego (zresztą gorliwość, z jaką polska dziennikarska brać zaczęła lansować ruską wersję zdarzeń zdradzała, że w rzeczywistości 10-go Kwietnia musiało być zupełnie inaczej). Wypadek był jednak tak oczywisty, że z całkowitym zrozumieniem w promoskiewskich mediach przyjęto transport czerwonych trumien ruskimi gruzawikami na pobojowisko. Cóż bowiem innego można robić z ciałami po wypadku, jak nie „godnie pochować”? Badać ciała ofiar? Ale przecież to był tylko wypadek, co więc tu jeszcze badać? Dajmy spokój tragicznie zmarłym. Wypadek był tak oczywisty, że nawet wraku nie trzeba było jakoś szczególnie badać, bo – jak to lakonicznie ujął E. Klich – „walnęło-urwało”. Jeśli zaś ktoś sądziłby, że nie walnęło i nie urwało, to miałby schizofrenię bezobjawową, czyli (w terminologii neokomunistycznej) paranoję smoleńską. Bodajże J. Gugała w jakimś programie miał kiedyś wtrącić w dyskusji (tonem zdradzającym mówienie o jakiejś absolutnej herezji, o jakimś kompletnym obłędzie), że są ponoć tacy, co twierdzą, iż na Siewiernym w ogóle nie doszło do żadnej katastrofy. To dopiero, prawda? Z jednej strony lud oświecony, który wie, że doszło „po prostu do głupiego wypadku” (głupiego, bo z winy szarżujących pilotów poganianych przez zniecierpliwionych przełożonych), a z drugiej strony gdzieś w podziemiach jakieś podłe kreatury ośmielające się głosić, że (ruska) ziemia jest płaska.

Wracam jednak do tekstu prof. Trznadla: „Drugim podstawowym elementem, obok wraku, może zresztą najważniejszym, a nie przebadanym wiarygodnie, były ciała ofiar.” To jest chyba najbardziej zdumiewająca rzecz, do jakiej doszło po tragedii z 10-go Kwietnia. Gabinet ciemniaków, dysponując przeróżnymi jednostkami lotniczymi, nie tylko nie wysłał (na wieść o „wypadku”) na „miejsce zdarzenia” polskich ratowników (link), ale nawet specjalistów zajmujących się medycyną sądową, czyli ekspertów od identyfikacji ofiar katastrof, mimo że ci ostatni zgłaszali swoją gotowość do wylotu już w pierwszych godzinach po ogłoszeniu tragedii (link). Ale przecież i na tym się nie skończyło, bo nawet nie zadbano o to, by polscy specjaliści wzięli udział w sekcjach zwłok i nie dopuszczono do tego, by takie sekcje przeprowadzić po przetransportowaniu ciał ofiar do Polski. Nasuwa się więc proste i podstawowe pytanie: dlaczego? Ano dlatego, że to był wypadek, więc „nie ma już co badać”. No dobrze, ale skąd wiadomo, że doszło do wypadku, skoro nie ma żadnego wizualnego materiału, skoro nie zbadano starannie wraku, skoro nie było słychać rumoru spadającego blisko stutonowego metalowego cielska?

Prof. Trznadel zwraca uwagę na jeszcze jedną ważną kwestię:

Jeśli został dokonany na Siewiernym, to wszystko musiałoby być gorączkową wręcz improwizacją, wyśrubowaną w mijającym krótkim czasie. Czy jednak decyzja o zamachu – mogła być taką improwizacją, dokonaną w ostatniej fazie lotu Tupolewa? Czy zainteresowanym służbom i zamachowcom przekazano by decyzję dokonania improwizowanej akcji? Zauważmy, że w każdej improwizacji trudno przewidzieć jej dokładne skutki. Czy wtedy, choćby z dużym wykorzystaniem wcześniej przygotowanych elementów, zamachowcy nie musieliby się liczyć także z pojawieniem się faktów przypadkowych, czy nawet – demaskujących?

Ja już odnosiłem się do hipotezy zamachu na Siewiernym, recenzując książkę L. Szymowskiego (link), ale tu, nie chcąc powtarzać tamtych kontrargumentów, chciałbym się odnieść wyłącznie do tego, co sugeruje prof. Trznadel. Otóż wydaje się właśnie niezwykle mało prawdopodobne, by dokonano zamachu na zasadzie kompletnej improwizacji, „porywu chwili” itd. To musiała być zbrojna akcja przygotowywana miesiącami i zapewniająca stuprocentowe powodzenie samym zamachowcom. Czy gdyby skierowano polską delegację na Siewiernyj i byłaby gęsta mgła, to czy istniałyby warunki do przeprowadzenia skutecznego zamachu? Tylko pozornie tak. Załoga mogłaby nie ryzykować nawet próbnego podejścia i co wtedy? Czy ktoś zmusiłby pilotów do zejścia na odległość „strzału pociskiem termobarycznym”? Załóżmy, że uszkodzono by stery i piloci utraciliby panowanie nad maszyną. Czy wtedy nie istniałaby szansa na jakiś manewr pozwalający awaryjnie wylądować z dala od „linii strzału”? Czy na pewno wszyscy by zginęli?

Wydaje się, że tylko przygotowanie zawczasu „miejsca katastrofy”, którego wygląd zrobiłby piorunujące wrażenie na przedstawicielach z Polski (znamy choćby relację M. Wierzchowskiego) i na dziennikarzach (oczywiście trzymanych na rozsądną odległość, by zbyt dokładnie nie pofotografowali), a przeprowadzenie zamachu w innym miejscu (np. na lotnisku „zapasowym” przeznaczonym do „przeczekania smoleńskiej mgły”) zapewniało zamachowcom stuprocentowe powodzenie.

Free Your Mind

 

Za: Free Your Mind (19.09.2011) | http://freeyourmind.salon24.pl/344357,w-odpowiedzi-na-tekst-prof-j-trznadla

Skip to content