Sąd Rejonowy dla Warszawy – Mokotowa, 8 lipca. Przed rozprawą Wacław Sikorski – jedyna żyjąca ofiara Kędziory, razem z rodzinami innych poszkodowanych denerwuje się, że ubek pewnie znów wykpi się brakiem pamięci. Mówi, że nie oczekuje wysokiego wyroku, tylko sprawiedliwości i szczerego przyznania się do winy, że w ponurych czasach stalinowskich ten „oficer” śledczy bezpieki znęcał się nad aresztowanymi polskimi patriotami.
„Niewinny” od Humera
Duże poruszenie wywołuje temat emerytur, bo zasłużony profesor ma niecałe 3000 zł, a ubecy od 8000 do 12000. Ci ostatni gromadzą się w innej części sądowego korytarza. Uśmiechnięci witają się ze sobą, poklepują, kłaniają przed wyższymi rangą. „Chciałem pogratulować małżonce, że niedawno dostała odznaczenie!” – tak Zdzisław Jatczyk (świadek nr 2) zwrócił się do Tadeusza Tomporskiego (świadek nr 1). Potem zagłębił się w lekturze Urbanowej szmaty – tygodnika „NIE”.
Kolejna rozprawa w ciągnącym się od kilku miesięcy procesie Jerzego Kędziory rozpoczyna się z półgodzinnym opóźnieniem. W malej sali ledwo mieszczą się wszyscy zainteresowani (z prawnikami, świadkami i widzami ok. 15 osób). Ciasno i duszno, ale nikt się nie uskarża. Sikorski i Kędziora zajmują miejsca w dwóch ławach naprzeciw siebie. Ubek nerwowo zaczesuje włosy grzebieniem. Chyba jednak trochę się boi, że zostanie złapany na kłamstwie.
Sąd przesłuchuje pierwszego świadka Tadeusza Tomporskiego – małego, chudego, wysuszonego staruszka. Pytany przez sędzinę, nie zgadza się na upublicznianie swojego wizerunku, bo „nie jest kryminalistą” (choć w słynnym procesie Humera został skazany na siedem lat więzienia; miał postawionych aż 12 zarzutów znęcania się nad więźniami). W MBP pracował jako młodszy „oficer” śledczy. Potwierdził, że znał Kędziorę, ale „nie pamięta”, czym konkretnie oskarżony się zajmował – w jakich sprawach brał udział, kogo przesłuchiwał, komu dawał wytyczne. Tomporski sprawia wrażenie, jakby nie rozumiał, co się do niego mówi. Po kilku minutach stwierdza, że od kilku lat ma problemy z pamięcią oraz komunikacją („mózg nie nadąża”). Sędzina decyduje o przerwaniu przesłuchania i wznowieniu go na następnej rozprawie, po konsultacjach z psychologiem. Tomporski kończy: „może następne przesłuchanie już nie będzie potrzebne”. Czyli jednak niektóre rzeczy rozumie i potrafi o nich zakomunikować.
„Nie krzykiem, a dowodem trzeba było działać”
Sąd przesłuchuje drugiego świadka – Zdzisława Jatczyka. Ten pozwala na filmowanie, bo „nie ma sobie nic do zarzucenia”. W latach 50. ub. wieku pracował w Departamencie śledczym MBP.
Tak jak Tomporski „nie pamięta” spraw, które sam prowadził, co dopiero spraw innych oficerów. A poza tym „podstawowe zasady dyskrecji wykluczały możliwość rozmawiania na te tematy”. Już w tym momencie kłamstwa Jatczyka sięgnęły absurdu.
Do bezpieki trafił „być może dlatego, że był z rozbitej rodziny”. Po zdaniu matury w 1951 r. wstąpił do szkoły śledczej MBP w Legionowie. Uczył się od starszych „technik śledczych” (jego mistrzem był właśnie Kędziora – o czym niżej). W 1953 r. otrzymał przydział do jednej z najważniejszych komórek bezpieki – Departamentu X (ochrona partii). Zajmował się sprawami szpiegowskimi (np. „inspirowanymi przez obce wywiady wypadkami lotniczymi”). Potem, za pośrednictwem kierownika sekcji, został oddelegowany do prowadzenia tzw. ogonów, czyli wyjaśniania szczegółów, doprecyzowania faktów spraw już de facto zamkniętych. Oznacza to, że „wydobywał” od więźniów zeznania, potwierdzające tezy oskarżenia, aby przyznali się do niepopełnionej winy.
Odnośnie Kędziory – nie przyjaźnił się z nim, mieli innych znajomych i inne zainteresowania, wie jednak, że był od niego starszy stopniem. „Biedny” Jatczyk musiał każdego dnia przygotowywać plan śledztwa, w tym „pytajniki” (zestaw pytań, które należało zadać przesłuchiwanym). Po przesłuchaniach z kolei spisywał protokoły, które były… przerabiane przez jego przełożonych na niekorzyść oskarżonych i „zmuszany” był (np. przez płk. Duszę) do ich podpisywania. Twierdził, że odmawiał ich podpisania, bo były niezgodne z prawdą i z tego powodu Dusza robił mu nieprzyjemności. Zwracał się do wyższych przełożonych, że nie chce współpracować z płk. Duszą, prosząc o przesunięcie go do innej sekcji. Zajmował się też przesłuchiwaniem przedwojennych policjantów, którzy rzekomo ścigali członków KPP.
Jatczyk oczywiście nie bił więźniów – jak to określił – „nie używał krzyku podczas śledztw”. Tłumaczył to tak: „jak raz dałem się ponieść emocjom, to przesłuchiwany weteran walk o Wał Pomorski stwierdził, że przetrzymał długi ostrzał frontowy, dlatego krzyk i hałas nie zrobią na nim wrażenia”. Skonsternowany i skruszony Jatczyk miał już nigdy więcej na przesłuchiwanych nie krzyczeć. Nigdy nie widział też, żeby inni bili – słyszał tylko o tym co nieco z plotek. Podkreślał, że od 1955-56 roku na odprawach zakazywano używania przemocy: „Nie krzykiem, a dowodem trzeba było działać”.
Kędziora denerwuje się
Nazwisko Kędziory Jatczyk usłyszał po raz pierwszy po 1956 r. Potem, przyciskany, stwierdził jednak, że z obiegowych opinii słyszał same superlatywy o Kędziorze – że był bardzo taktownym śledczym, nie dającym ponieść się emocjom. Na początku przesłuchania udawał nawet, że nie zna Kędziory, kierując wzrok w stronę Sikorskiego. Gdy sąd zwrócił mu uwagę, że oskarżony siedzi z drugiej strony, stwierdził: „o proszę, po tylu latach nawet nie byłem w stanie go rozpoznać”, po czym porozumiewawczo puścił oko do Kędziory. To, że nie zetknął się z nim wcześniej, tłumaczył faktem, że on pracował w Departamencie X, a Kędziora w śledczym. Ale po dociekliwych pytaniach znów zaczął zmieniać zdanie. Okazało się, że Kędziorę mógł poznać już przed 1956 r., ale „nie pamięta” dokładnie kiedy i w jakich okolicznościach. Pamięć Jatczykowi starał się przywrócić nie tylko sąd, ale nawet… Kędziora. Podsunął mu odpowiedź, że może poznali się podczas wspomnianych szkoleń w Legionowie. Jatczyk stwierdził jednak, że niestety „nie pamięta” Kędziory z tamtego czasu (po rozprawie śmiał się z innymi ubekami, że Jurek oczywiście był jego wykładowcą).
W końcu „przypomniał sobie”, że przed 1956 r. nie tylko słyszał o Kędziorze, ale być może spotkał go „podczas pracy zawodowej”. Przełożony miał go uczyć sztuki zszywania akt protokołu – tworzenia odpowiedniego marginesu podczas pisania, wpisywania godzin rozpoczęcia i zakończenia przesłuchania. Kędziora oświadczył, że było to zapewne w latach 1951 – 1953, w Legionowie właśnie, kiedy był wykładowcą „techniki śledczej”. W przypadku Jatczyka owa „technika” nie polegała rzecz jasna na buchalterii i wyzbywaniu się wobec aresztantów krzyku, ale na prowadzeniu regularnych, brutalnych przesłuchań. Przyznał zresztą przypadkowo, że w ich trakcie ważne było trzymanie się procedur, czyli granic czasowych (8-24) z przerwami na śniadanie, obiad i godzinę spacerniaka.
Na koniec prokurator złożył nowe wnioski dowodowe:
– wydruk akt IPN o Kędziorze,
– teczka z IPN o Ludwiku Guzawskim, który był wielokrotnie przesłuchiwany przez Kędziorę (na protokołach widnieją podpisy śledczego)
– wniosek o przesłuchanie córki Guzawskiego, Anny Chatojan (skądinąd obecnej na sali, co wprawiło w konsternację obrońcę Kędziory).
Nowe wnioski mają udowodnić, że Kędziora nie jest winny pojedynczym aktom przemocy, ale odpowiada za wiele zbrodni przeciwko ludzkości. Kędziora zareagował na nie butnie, ale też nerwowo. Zaczął krzyczeć do adwokata, że kolejna osoba stara się go pomówić, że to stek obelg i bzdur. „Nie rozumie”, dlaczego łączy się sprawy, które przecież nie mają ze sobą żadnego związku.
Może brutalny śledczy z Mokotowa i Miedzeszyna zrozumie wtedy, gdy sąd wyda sprawiedliwy wyrok, oparty na dokumentach jego zbrodni.
Kolejna rozprawa przeciwko Jerzemu Kędziorze przed Sądem Rejonowym dla Warszawy-Mokotowa (Ogrodowa 51 A) odbędzie się 20 września br. (godz. 9.00, sala nr 521).
Podczas jednej z wcześniejszych rozpraw zeznawał Wojciech Uromski, syn płk. Kazimierza Uromskiego – kolejnej ofiary Kędziory. Przywoływał dwa wyroki w sprawie ojca: skazujący na 10 lat więzienia przez Wojskowy Sąd Rejonowy w Warszawie za „szpiegostwo” dla DSZ i WiN, oraz kontakty z Mikołajczykiem i uniewinniający w czasie „odwilży”. W uzasadnieniu drugiego pojawia się osoba Kędziory w kontekście stosowania niedozwolonych metod śledztwa. Matka Wojciecha Uromskiego wspominała, że Kędziora znęcał się nad jego ojcem fizycznie i psychicznie: bił, zarządzał karcer, polewał wodą, pozbawiał snu. |
Tekst pierwotnie ukazał się w tygodniku „Nasza Polska”
Tadeusz M. Płużański