Aktualizacja strony została wstrzymana

Cztery w skali Gargamela – Rafał Ziemkiewicz

Premier w końcu wylał z rządu Bogdana Klicha, ale zapewnił przy tym, że Klich był bardzo dobrym ministrem, a przy tym człowiekiem honoru, i że w najmniejszym stopniu nie ponosi odpowiedzialności za katastrofę smoleńską. Nie powinno to dziwić, Tusk przecież pozbywa się tylko tych ministrów, którzy nic złego nie zrobili i nie odpowiadają za żadne błędy. To znaczy, wysyła ich na ważniejsze odcinki, żeby nikt nie wątpił, że przesuniecie z rządu do klubu parlamentarnego jest formą nagrody za osiągnięte sukcesy, jak to było podczas afery hazardowej (jakiej afery hazardowej? − ktoś może spyta. Tej, której nie było, wyjaśniam). Pamiętam tylko jeden jedyny wypadek, gdy premier zdymisjonował ministra złego, pana Ćwiąkalskiego, ale to dawno – od tego czasu dymisjonuje już tylko ministrów dobrych. Widocznie szybko sobie uświadomił, że gdyby zaczął dymisjonować złych, to z rządu niewiele mu zaraz zostało.

W tej sytuacji − gdy zagrożeni są ministrowie dobrzy − obawiam się poważnie o Radosława Sikorskiego. Na szczęście do pełni ideału brakuje jeszcze Sikorskiemu, i to go może uratuje, jednego drobiazgu − panowania nad własnym językiem. To częsty problem u polityków, kiedy największym wrogiem staje się własny nieposkromiony język. W niecały tydzień po urządzeniu farsy pod tytułem „bronimy Polski przed oszczerstwami księdza Rydzyka” pan minister pojechał na Zachód opowiadać, że co tam Breivik, w tej dzikiej Polsce, ho, ho, to się od takich Breivików aż roi. I jeszcze na dodatek walnął, że internet to kloaka. Niech ktoś z przyjaciół ograniczy ministrowi dostęp do twittera, bo zaraz napisze ekspressis verbis, że mieszkańcy tej kloaki tylko jedną ręką popijają piwko, a drugą oglądają gołe baby i jako tacy w ogóle nie powinni mieć prawa głosu. A to wprawi w niejaki dyskomfort cały tłum niezależnych funkcjonariuszy prorządowego dziennikarstwa, którzy jeszcze niedawno za tak niecne sugestie pod adresem młodych wykształconych z fejsbuka pryncypialnie wyklinali Kaczyńskiego.

A przecież niezależni prorządowi dziennikarze i tak już są w wystarczającej konfuzji, jak tu dogodzić władzy, kiedy władza wydaje się sama nie wiedzieć, czego chce. Pod tym względem sporo schadenfreude dostarczało obserwowanie, jak pracownicy tzw. wiodących mediów nie byli w stanie przez cały piątek utrafić w odpowiedni ton; a już jak szczególny problem mieli z zadaniem premierowi na konferencji trafnego pytania, takiego, żeby się wreszcie troszkę rozchmurzył. Poszła fama, że raport Millera jednak obciąża winą Rosjan, więc zaczęli w tym duchu, ale premier zaraz pokazał, że mu takie pytania nie w smak, bo przecież zapewnił, że współpraca z Rosją układa się doskonale. Poszło, że wywala Klicha, więc TVN przez parę godzin jechała po Klichu, ale zaraz się okazało, że obciążanie winą Klicha też premierowi nie w smak, bo przecież go właśnie zdymisjonował za bycie dobrym ministrem i człowiekiem honoru. Ktoś zagadnął o obiecane przez premiera dalsze kroki, bo przecież sam obiecywał, że z raportem Millera będzie się odwoływał do instytucji międzynarodowych, i przypomnienie premierowi tej obietnicy już go wyraźnie wkurzyło na maksa. Powiedziałbym, że Tusk zaczął swą konferencję z miną mniej więcej trzy w pięciopunktowej skali Gargamela, a skończył co najmniej z czwórką; oj, zły znak dla wiodących mediów, „ze strachu mrą petersbużany!”. Nawet Katarzyna Kolendo Zalewska została zburczana za głupie pytanie, ile jeszcze osób zostanie zdymisjonowanych − no bo faktycznie, jak można nie rozumieć, że skoro dymisjonuje się ministrów dobrych, to w tym rządzie logicznie biorąc powinni zostać zdymisjonowani wszyscy, a sam premier, który wszak jest najlepszy… więc lepiej tego tematu nie tykać. No, tak czy owak, jak Kolenda jest już nie dość po linii i na bazie, to naprawdę zaczyna się robić śmiesznie. Co będzie dalej, skoro to jeszcze lipiec, a wybory najwcześniej w drugi weekend października?

Gniewna mina premiera jest całkiem zrozumiała, dziennikarze „odpowiedzialnych” redakcji najwyraźniej bowiem nie słuchali, albo tylko po łebkach, jego wiekopomnego przemówienia przy prezentacji list wyborczych Partii. Tam mieli wszystko, co potrzebne, by wiedzieć, na jakim etapie aktualnie jesteśmy i o co na takim etapie należy pytać. Ktoś wyraźnie zawalił sprawę, uznając, że wszyscy obiektywni dziennikarze w słowa przywódcy, który „musi”, wsłuchują się z oddaniem − tu się może nie mylił, ale najwyraźniej założono, że także je rozumieją, i że już nie trzeba im żadnych esemesów i przekazów dnia.

A przecież wystarczyłoby rozesłać w porę proste: Partia jednoczy wszystkie siły dobre, odpowiedzialne i propaństwowe, od lewicy do prawicy, poza nią i stronnictwami sojuszniczymi pozostaje tylko agresja i nienawiść. I wszystko jasne! Zamiast o dymisje, o Rosjan i dalsze kroki na arenie międzynarodowej pytać należało: Jak bardzo ci agresywni nienawistnicy z PiS szkodzą Polsce, kwestionując ostateczne i obiektywne ustalenia raportu? Ile to trzeba szaleństwa i nienawiści, żeby nie przyjmować do wiadomości, że owoc fachowej pracy ekspertów z komisji ostatecznie zamyka sprawę katastrofy? Jaka będzie oczekiwana przez całe społeczeństwo zdecydowana reakcja państwa polskiego na agresję i szaleństwo polskich Breivików?

Nie to, żeby oddani dziennikarze tego nie potrafili. Sądzę, że sparaliżował ich lęk, spowodowany utratą wytycznych − w końcu już nie wiedzieli po prostu, jak to jest, czy Rosjanie są dobrzy, czy źli, czy Klich jest dobry, czy zły, czy rejestratory przestały działać, czy nie przestały (sama komisja Millera po tak długich deliberacjach opowiada się za obydwoma wersjami jednocześnie, czegóż chcieć od prostych wyrobników kamery i mikrofonu); trudno im się dziwić, sławny rządowy pijar nie zadbał o wyjaśnienie tego zawczasu.

Naprawdę nie chodzi o to, że kiedy promotor Stefana Niesiołowskiego zapowiada walkę z agresją, to normalny człowiek uznałby to za zapowiedź generalnej reorientacji i czystyki, albo za schizofrenię; w takich sprawach wiodące media mają już dwój-myślenie obcykane. Ale w raporcie Millera ktoś tak długo i mozolnie nie zmieniał ani przecinka, że się w tym, jak mówił innym Miller, były premier, cokolwiek „zakuglował”. Wiodące media oczywiście szybko się ze stanu zagubienia wydobędą, już po paru godzinach wyraźnie dotarły do nich wytyczne „wajchowych” i maszyna znowu ruszyła bez większych zgrzytów, ale nauczka na przyszłość pozostała.

Rafał Ziemkiewicz

Za: Rafał A. Ziemkiewicz - Les bleus sont là (30 lip 2011) | http://blog.rp.pl/ziemkiewicz/2011/07/30/cztery-w-skali-gargamela/

Skip to content