Aktualizacja strony została wstrzymana

Polska nie chce aborcji – Joanna Najfeld

85 procent Polaków jest przeciw aborcji, 65 procent chce pełnej ochrony prawnej każdego dziecka przed urodzeniem. Pod obywatelskim projektem antyaborcyjnym podpisało się sześćset tysięcy osób. Dziesiątki tysięcy chodzą na Marsze dla Źycia w całej Polsce. Chcemy i możemy skończyć z haniebną spuścizną nazizmu i komunizmu – dzieciobójstwem w majestacie prawa.

Polska zniosła karę śmierci i zakazuje dyskryminacji. Nadal funkcjonuje jednak anachroniczna ustawa, która pozwala w majestacie prawa uznać niewinną osobę za niegodną praw człowieka i zamordować ją. To obecne prawo aborcyjne, śmiertelnie dyskryminujące ze względu na stan zdrowia lub pochodzenie. Chociaż lepsza od obowiązującej w komunizmie dzieciobójczej samowolki, ustawa z 1993 r. jest schizofrenicznie wręcz sprzeczna z innymi przepisami, obecnym stanem wiedzy medycznej, a przede wszystkim z prawami człowieka.
Jak to się stało, że społeczeństwo, które ma wiedzę naukową, że człowiek zaczyna się od poczęcia, i uznaje jego niezbywalne prawa, może zgadzać się jednocześnie na wybiórcze uchylanie tego człowieczeństwa i tych praw? Więcej mam zrozumienia dla ślepych zwolenników aborcji, którym wydaje się, że dziecko to nie dziecko, niż dla oświeconych polityków, którzy głoszą, że są przeciw aborcji, ale nie zawsze. Przyznają, że dziecko to człowiek. Chwilę potem wybierają sobie, który człowiek ma, a który nie ma prawa do życia.

Ładne słowo „kompromis”
Określenie „kompromis aborcyjny” to majstersztyk politycznie poprawnej nowomowy. Tak łatwo powiedzieć „popieram kompromis”, zamiast „uważam, że dziecko z podejrzeniem syndromu Downa można tuż przed urodzeniem rozerwać na strzępy”.
Proszę spróbować wyobrazić sobie, co by się stało, gdyby ktoś próbował nazwać „kompromisem” początkowe fazy holokaustu (kiedy mordowano „tylko” niedołężnych) i bronić tezy, że zgoda na kompromisowy holokaust jest wymogiem demokracji i zapobiega eskalacji problemu. Skończyłby, i słusznie, w więzieniu.
Aborcja to ludobójstwo na bezprecedensową skalę w historii ludzkości. Źaden reżim, żadna wojna, żadna klęska żywiołowa nie pochłonęła tyle ofiar, co aborcja. Co gorsza, aborcja jest legalna, promowana i narzucana ludziom jako „dobro”. Tego naprawdę nigdy wcześniej nie było.
Nasz oświecony XXI wiek najbardziej barbarzyńskim okresem historii? Nie mieści nam się to w głowie. Może dlatego tak trudno przyznać, że legalność aborcji to największa hańba naszych czasów, a polski „kompromis aborcyjny” ocieka krwią tysięcy niewinnych ofiar. I może stąd ta agresja „kompromisowców”, kiedy ktoś podnosi rękę na ich nieświęty spokój. Czego konkretnie tak zawzięcie bronią?

Chorzy bez praw
W Polsce wolno rozczłonkować dziecko przed urodzeniem, jeśli istnieje podejrzenie, że jest niedoskonałe. Zajęcza warga, sześć paluszków, zespół Downa… Wystarczy podejrzenie problemu, a badania prenatalne nierzadko się mylą. Kobiety, które mimo niekorzystnej diagnozy nie ulegają presji aborcyjnej, często rodzą zdrowe dzieci.
Osoby podejrzewane o niedoskonałość stanowią zdecydowaną większość ofiar aborcji popełnianych w majestacie polskiego prawa. To w granicach pięciuset zabójstw rocznie, czyli około dziesięciu każdego tygodnia. – To już nie furtka, to wręcz brama aborcyjna – komentuje Mariusz Dzierżawski z Fundacji PRO, jeden z inicjatorów obywatelskiej ustawy chroniącej życie. Dzieci chore zagrożone są aborcją praktycznie do chwili urodzenia. Ustawa mówi niejasno o momencie osiągnięcia samodzielności poza organizmem matki, co jest jednak tak nieścisłe, że może obejmować cały okres ciąży. Potwierdziło to Ministerstwo Zdrowia.
Aborcja potencjalnie niedoskonałych to eugenika. Takie prawo wprowadził w Trzeciej Rzeszy Adolf Hitler. Zdrowych obywateli chciał, chorych mordował. Tak zaczynał wdrażać swoje idee o ludziach i podludziach.
A my? Czujemy się współczujący i tolerancyjni, bo budujemy podjazdy i windy dla inwalidów, urządzamy koncerty charytatywne na rzecz chorych dzieci, rozlepiamy kolorowe billboardy dowartościowujące niepełnosprawnych. Tylko o jednym wolimy nie rozmawiać: o masakrze niedoskonałych na mocy „kompromisowego” prawa aborcyjnego.

Ratuj mnie!
Na tegorocznym warszawskim Marszu dla Źycia widziałam młodego człowieka z zespołem Downa. Niósł plakat z napisem „Ratuj mnie”. Na Zachodzie ludzi z Downem nie widać na ulicach w ogóle. Rodzą się praktycznie tylko wtedy, kiedy badań prenatalnych nie wykonano, lekarz dokonał błędnej diagnozy bądź kiedy rodzice heroicznie oparli się presji aborcyjnej. W Bułgarii badania prenatalne są obowiązkowe. Jak kobieta się im nie podda, a urodzi niepełnosprawne dziecko, nie może liczyć na jakąkolwiek pomoc państwa. Przekaz jest jasny: możesz chore dziecko zabić zawczasu, a jak nie chcesz, to radź sobie sama. Nasze prawo nie jest lepsze. Ono również mówi rodzicom Muminków: „Wasze dzieci nie zasługują na ochronę, takie jak one możemy poświęcić”.
Do Międzynarodowego Trybunału Karnego w Hadze wpłynęła niedawno skarga grupy rodzin osób z syndromem Downa z Nowej Zelandii. Oskarżają swoje władze o eugenikę i inżynierię społeczną poprzez promowanie badań prenatalnych i presję aborcyjną na matki noszące pod sercem dzieci podejrzewane o mongolizm. Zwracają uwagę, że badania w kierunku Downa nie służą dziecku, bo mongolizm jest nieuleczalny. Używane są jedynie do wykrywania i unicestwiania takich dzieci. – To zbrodnia przeciw ludzkości – argumentują rodziny przed Trybunałem.
Polski wyjątek ustawowy zezwalający na dzielenie dzieci na spełniające i niespełniające wymagań powinien obalić Trybunał Konstytucyjny, bo Ustawa Zasadnicza zabrania dyskryminacji ze względu na stan zdrowia. Ten zapis, jak pozostałe dwie furtki aborcyjne, powinien podważać też Rzecznik Praw Dziecka. Ustawa o Rzeczniku Praw Dziecka jasno definiuje dziecko jako każdą osobę od poczęcia do osiągnięcia pełnoletniości. O działania obecnego rzecznika w obronie praw dzieci prenatalnych pytali posłowie podczas debaty przed pierwszym głosowaniem nad obywatelskim projektem o ochronie życia. Ani im, ani dziennikarzom nie udało się uzyskać odpowiedzi od Marka Michalaka.

Poczęcie (prawdopodobnie) nielegalne
Prawo polskie zezwala również na zamordowanie dziecka, jeśli zachodzi uzasadnione podejrzenie, że ciąża jest wynikiem „czynu zabronionego”. Uwaga: wystarczy tylko podejrzenie.
Popularnie mówi się o „ciąży z gwałtu lub kazirodztwa”, choć przepis wcale tego tak nie zawęża. „Czynem zabronionym” jest również współżycie z nastolatkiem poniżej 15. roku życia. W niesławnym przypadku 14-letniej „Agaty” z Lublina, która w 2008 r. zaszła w ciążę ze swoim chłopakiem, aborcję w majestacie prawa załatwiano właśnie z tego paragrafu, po tym jak nie udało się uprawdopodobnić wersji gwałtu (młodzi zeznali, że byli parą). W praktyce więc nasze prawo chroni dorosłe kobiety przed traumą aborcji, a nastolatkom proponuje aborcję na życzenie.
Według raportu Ministerstwa Zdrowia, w roku 2009 popełniono zgodnie z ustawą jedną aborcję „z czynu zabronionego”. Co ciekawe, w raporcie za rok 2008, kiedy zginęło dziecko „Agaty”, Ministerstwo Zdrowia podało, że aborcji „z czynu zabronionego” nie było w ogóle. Apeluję do posłów z zespołu ochrony życia o wystosowanie zapytania do ministerstwa, gdzie podziało się dziecko „Agaty”, w którego zabicie tak mocno zaangażowała się w 2008 r. sama minister zdrowia Ewa Kopacz.

„Chińska narkoza”
Ale omówmy ciążę z prawdziwego gwałtu. Wielu ludzi boi się rozmowy na ten temat, bo dali sobie wmówić, że zakaz aborcji w tym przypadku jest nieludzki. Tak jakby aborcja była jakimkolwiek rozwiązaniem, jakąkolwiek pomocą. To okrutne kłamstwo.
Czy aborcja cofnie gwałt? Czy zatrze go w pamięci ofiary? Najwyżej zadziała jak „chińska narkoza” – zada nowy ból, tak potężny, że przerośnie on traumę gwałtu. Jak można kobiecie już tak głęboko skrzywdzonej proponować drugi gwałt, znacznie gorszy, bo zadany samej sobie?
Do ciąży z gwałtu dochodzi bardzo rzadko – ciało kobiety broni się naturalnie. Kiedy jednak kobieta zostanie matką, nie da się anulować jej macierzyństwa ani rozpoczętego życia dziecka. Można je tylko uszanować albo zamordować. Szacuje się, że dwie trzecie wszystkich aborcji popełnianych jest pod presją osób trzecich, choć potem z poczuciem winy kobieta pozostaje sama. Kobietę w traumie po gwałcie namówić na dzieciobójstwo jest łatwiej. Tylko że to żadna pomoc, to dobicie ofiary.

Czy zasłużyła na karę śmierci?
Terapeuci obserwują, że kobiety, które zabijają dziecko poczęte z gwałtu, cierpią z powodu aborcji bardziej niż przez sam gwałt. Z kolei te, które rodzą po gwałcie i decydują się wychować dziecko lub oddać je do adopcji, doznają pewnego uzdrowienia.
Tak było z matką Rebeki Kiessling, amerykańskiej prawniczki, autorki książek, która wychowuje dziś wraz z mężem pięcioro własnych dzieci. Rebeka pracuje ze zgwałconymi kobietami. Sama została poczęta w wyniku brutalnego napadu seryjnego gwałciciela. Jej matkę namawiano na aborcję, ale kobieta przestraszyła się nielegalnego wtedy procederu. Prawo w 1968 r. w stanie Michigan całkowicie wykluczało dzieciobójstwo prenatalne, co ocaliło Rebekę. Trafiła do adopcji i żyje do dziś.
– Jak ktoś mówi, że jest przeciw aborcji, chyba że w przypadku gwałtu, to ja słyszę: „Jesteś śmieciem, innym należy się prawo do życia, a tobie nie” – mówi Rebeka. Kilka lat temu użyczyła swojego wizerunku do kampanii billboardowej „Feministek Pro-Life”. Na plakacie pyta: „Czy zasłużyłam na karę śmierci? Moją zbrodnią było poczęcie w wyniku gwałtu. Następnym razem, w rozmowie o wyjątkach aborcyjnych w przypadku gwałtu i kazirodztwa, pomyśl o mnie. Mam na imię Rebeka. Jestem takim wyjątkiem”.
Rebeka jest żyjącym przykładem skrajnej niesprawiedliwości obecnego prawa. Jej wstrząsające świadectwo można przeczytać, również po polsku, na stronie www.rebeccakiessling.com. Jeden z fragmentów to jakby komentarz do obecnej polskiej batalii o ochronę praw takich osób jak Rebeka:
– Ludzie nierzadko starają się zbywać moją historię słowami: „no tak, miałaś szczęście”. Zapewniam was, że moje ocalenie od aborcji nie miało nic wspólnego ze szczęściem. To, że dziś żyję, wynika z wyborów, jakich dokonało nasze społeczeństwo oraz ludzie, którzy zadbali o to, żeby aborcja – również w przypadku gwałtu – była całkowicie zakazana w stanie Michigan w tamtych czasach. To zasługa ludzi, którzy bronili mojego prawa do życia i wspierali je przy głosowaniu. To nie była kwestia „szczęścia”. Ochroniło mnie prawo.
W USA działają różne grupy wsparcia dla osób poczętych w wyniku gwałtu i kazirodztwa. Uczą się, jak radzić sobie z podejściem społeczeństwa do „ludzi-wyjątków”, których prawodawstwo wielu krajów pozwala zabijać, bo pozwolić im żyć to rzekomo „wymuszanie heroizmu”. Dzieci z gwałtu cierpią z rąk „współczującego” społeczeństwa, które opowiada się za łagodnymi karami dla gwałcicieli, okazując im łaskę i zrozumienie. A co proponuje ofiarom? Matce – dożywocie w traumie poaborcyjnej. Dziecku – karę śmierci.

Leczyć, nie zabijać
Obecna polska ustawa aborcyjna dopuszcza również zabicie dziecka w przypadku choroby matki. W proaborcyjnej nowomowie to jest „aborcja terapeutyczna” w przypadku „ciąży zagrażającej zdrowiu matki”. Oba sformułowania są skrajnie fałszywe.
Aborcja, czyli bezpośrednie, zamierzone zamordowanie dziecka w łonie matki, nigdy nie jest żadną terapią. Jest inwazyjną, niszczącą dla matki i śmiertelną dla dziecka procedurą, która niczego nie leczy. Niczego. Aborcja co najwyżej likwiduje chorobę poprzez likwidację pacjenta. To nie jest medycyna.
Podobnie sama ciąża nie może zagrażać zdrowiu matki, gdyż jest dla kobiety stanem naturalnym. Zdrowiu matki (jak i dziecka) może zagrażać patologia, stan chorobowy jej organizmu. Mamy wtedy do czynienia z dwoma pacjentami i prawdziwa medycyna podejmuje się leczyć i matkę, i dziecko. Z dużymi sukcesami.

Matka bezpieczna
Nawet jeśli matka ma raka i potrzebuje chemioterapii, stosuje się ją na życzenie pacjentki. Czasem dzieci po chemioterapii rodzą się w dobrym stanie, czasem skutkuje ona ich śmiercią. W takich przypadkach śmierć dziecka jest przewidywalnym, ale pośrednim i niezamierzonym skutkiem ubocznym koniecznej terapii. Nie jest to aborcja (bezpośrednie, celowe uśmiercenie dziecka) ani według kryteriów medycznych, ani prawnych, ani etycznych.
Również Kościół katolicki nie wskazuje w tym wypadku, czy matka powinna ratować siebie, narażając dziecko, czy też w trosce o dziecko narazić siebie, nie podejmując leczenia. Obie postawy są moralnie dobre. Popularnie rezygnacja z leczenia uważana jest za wyjątkowy heroizm (święta Joanna Molla czy śp. Agata Mróz). Tak więc nikt nigdy nie wymaga od kobiety rezygnacji z leczenia, nawet jeśli grozi ono życiu dziecka.
Co za tym idzie, całkowity zakaz aborcji nigdy żadnej kobiety nie pozbawi prawa do ratowania jej życia lub zdrowia. Dodatkowo lekarza prowadzącego leczenie zagrażające dziecku chroni art. 26 kk, który usprawiedliwia poświęcenie jednego życia dla ratowania drugiego, gdy nie ma innego wyboru.
Wraz z postępem medycyny nikną przypadki, kiedy nie da się pomóc obu pacjentom. Dlatego całkiem nieuzasadnione jest utrzymywanie przepisu, który podpowiada lekarzom, że zamiast brać odpowiedzialność za obu pacjentów, mogą w świetle prawa jednego zabić, a matce wyjaśnić, że tak się po prostu robi.

Kurs na prawdziwą medycynę
Zamknięcie czarnego rozdziału w polskiej medycynie odczują nie tylko ocalone od aborcji matki i dzieci. Skorzystamy na nim wszyscy.
Wobec całkowitego zakazu aborcji ciężarne matki z problemami zdrowotnymi będą mogły liczyć na mobilizację lekarzy w kierunku pomocy zarówno im, jak i ich dzieciom. Nie będzie już furtki pozwalającej na (dosłownie) pozbycie się jednego z pacjentów.
Poprawi się jakość opieki okołoporodowej, tak jak stało się to w 1993 r., po tym jak znacznie ograniczono aborcję. Pacjentki zaczęły być bardziej szanowane, lekarze spokojniejsi, bardziej skupieni na służbie chorym. Do dziś to szpitale, które całkiem odmawiają wykonywania aborcji, są uważane za najbardziej przyjazne pacjentkom. Te, w których morduje się dzieci, mają na ogół gorszą opinię.
No i rodzice niepełnosprawnych dzieci – czy nie będą umocnieni w dochodzeniu swoich praw, w egzekwowaniu należnej im opieki medycznej i socjalnej? Myślę, że zaczniemy ich bardziej szanować. Najwyższy czas przyznać się, że nigdy nie wolno nam było wyceniać życia ich dzieci na mniej warte ochrony.

Koniec piekła w szpitalach
Na całkowitej ochronie życia skorzystają też lekarze. Według SLD, „piekłem lekarzy” jest zakaz popełniania aborcji. Jeżeli rzeczywiście istnieją w Polsce tacy lekarze, to jestem za tym, żeby w proteście przeciwko ustawie chroniącej życie porzucili zawód. Wszystkim to wyjdzie na dobre.
W rzeczywistości istnieje „piekło” pracowników służby zdrowia, ale tych przymuszanych do udziału w dzieciobójstwie prenatalnym. Lekarze, położne, pielęgniarki mówią o cichej zmowie, niepisanym porozumieniu w publicznych szpitalach: „albo robisz z nami aborcje, masz spokój i pracę, albo tę pracę stracisz”. Niektórzy ulegają presji, próbują zagłuszyć sumienie, tłumacząc, że nie mogą pozwolić sobie na utratę pracy. Okupują ten „kompromis” ciężkim syndromem postaborcyjnym, nałogami, depresją.
Niektórzy sami rezygnują z pracy, bo nie mogą znieść tego, co się dzieje wokół nich. Są świadkami naciągania obecnych przepisów, fałszowania dokumentacji, pozorowania samoistnych poronień, uśmiercania dzieci, które przeżyły aborcję. Widzą, jak wykorzystuje się obecny stan prawny do popełniania aborcji na życzenie. Całkowity zakaz aborcji ochroni prawa personelu medycznego do pracy zgodnej z sumieniem.

Stop karom za urodzenie
Dzięki zakazowi aborcji nasze pieniądze na składki zdrowotne będą wydawane na leczenie pacjentów, nie na zabójstwa. Co więcej, państwo polskie zaoszczędzi spore sumy przeznaczane obecnie na „odszkodowania” za urodzone dzieci.
Ponadpaństwowe trybunały niejednokrotnie skazywały różne państwa za to, że nie dopuszczono do aborcji jakiegoś dziecka. Źe ono żyje, bo rodzicom „odmówiono prawa” do jego likwidacji. Osobiście uważam, że jeśli życie takiego dziecka kosztuje nas, podatników, kilkadziesiąt tysięcy euro, to i tak się opłaca, bo życie człowieka jest bezcenne.
Jednak sami jesteśmy sobie winni, że te kary nam wymierzają. Bo trybunały międzynarodowe rozpatrują skargi na życie dzieci ocalonych od aborcji na podstawie przepisów prawa danego kraju. Kiedy zapewnimy całkowitą ochronę życia wszystkich naszych obywateli, żaden trybunał nie będzie miał podstaw żądać „odszkodowania” za to, że ktoś się urodził i zakłócił spokój tym, którzy go do życia powołali.

Obowiązek katolika
„Prawdy nie da się zniszczyć taką czy inną decyzją, taką czy inną ustawą. Na tym polega w zasadzie nasza niewola, że poddajemy się panowaniu kłamstwa, że go nie demaskujemy i nie protestujemy przeciw niemu na co dzień. Nie prostujemy go, milczymy lub udajemy, że w nie wierzymy” (bł. ks. Jerzy Popiełuszko).
Kościół katolicki nigdy nie zgodził się na „kompromis aborcyjny”. – Nie istnieje żaden dokument wydany przez Papieża czy Episkopat Polski, wktórym byłaby zgoda na zabijanie dzieci nienarodzonych czy na jakieś wyjątki od bezwzględnego zakazu aborcji. Nie ma czegoś takiego inigdy nie będzie. Episkopat Polski nie ma prawa zmieniać Bożego przykazania „Nie zabijaj”- powiedział przewodniczący KEP ks. abp Józef Michalik w wywiadzie dla „Gościa Niedzielnego”.
Hierarchowie Kościoła jednoznacznie poparli obywatelski projekt całkowitego zakazu aborcji. – Kościół jasno naucza, że obowiązkiem katolika nie jest ochrona istniejącego kompromisu, lecz dążenie do całkowitej ochrony życia – powiedział ks. kard. Stanisław Dziwisz. – To jest rozwiązanie, do którego nawołuje Kościół. Popieram wszystkie starania dążące do poprawy ochrony ludzkiego życia – dodał. – Trzeba powstrzymać falę zabójstw w polskich szpitalach i tak sformułować ustawę, by w sposób oczywisty wynikało z niej prawo do życia dla każdego dziecka – również dziecka chorego – mówił ks. abp Stanisław Gądecki. „Szanowni Parlamentarzyści, Panie i Panowie, jesteście obdarzeni mandatem zaufania Narodu polskiego. W Waszych rękach życie tego Narodu” – napisała Rada Rodziny KEP w liście do parlamentarzystów podpisanym przez ks. bp. Kazimierza Górnego.

Ekskomunika? Dziecinne pytanie
Polska ma szczęście mieć nadal stosunkowo silny Kościół katolicki i hierarchów, którzy mówią, że katolik musi tę ustawę wspierać. Ksiądz arcybiskup Michalik przypomniał w wywiadzie dla „Gościa Niedzielnego”, że osoba głosująca przeciw zakazowi aborcji musi nie tylko wyspowiadać się, ale publicznie odwołać i naprawić swój błąd. To nie jest procedura odpuszczania „zwykłego” grzechu śmiertelnego. To jest formuła zdejmowania ekskomuniki.
Temat ekskomuniki i wynikającej z niej odmowy Komunii Świętej politykom dopuszczającym aborcję był szczególnie gorący w Stanach Zjednoczonych siedem lat temu, kiedy o prezydenturę ubiegał się proaborcyjny „katolik” John Kerry, fotografujący się regularnie w różnych kościołach podczas Komunii Świętej. Ksiądz kardynał Francis Arinze, wymieniany pośród poważnych kandydatów na kolejnego papieża, zapytany wtedy przez dziennikarzy, czy polityk popierający aborcję może przystępować do Komunii Świętej, odparł: „Naprawdę potrzebujecie do tego kardynała z Watykanu? Nie znacie żadnych dzieci pierwszokomunijnych, żeby je o to zapytać? Odpowiedź jest oczywista”.
Wybór przed posłami jest prosty: albo ustawa, albo obciążenie się ekskomuniką latae sententiae, bo w przypadku publicznego poparcia aborcji, nie potrzeba biskupa do potwierdzenia, że człowiek wykluczył się sam z Kościoła.
I dobrze się dzieje, że zadajemy to pytanie parlamentarzystom przed wyborami. Przekonamy się dzięki temu, kto naprawdę jest katolikiem, kto (choćby i niewierzącym) człowiekiem sumienia, a kto cynicznie używa Kościoła jedynie do poprawienia swoich notowań, fotografując się na Mszy Świętej, rekolekcjach czy audiencji u Papieża.

Czy to jest realne?
Inicjatorzy obywatelskiego projektu o ochronie życia mieli trzy miesiące na zebranie stu tysięcy wymaganych podpisów. Sceptycy kiwali głowami z politowaniem… aż okazało się, że po dwóch tygodniach podpisów jest pół miliona, a kolejne sto tysięcy jeszcze w drodze.
Za podpisami poszły listy otwarte z poparciem inicjatywy (apele dziennikarek, ginekologów, dziennikarzy, prawników) oraz (umniejszane przez media dominujące) wypowiedzi hierarchów Kościoła katolickiego.
Jednak sceptycy nadal chcieli się zakładać, że nie znajdzie się w obecnym Sejmie ani jeden poseł, który „to” poprze. Znalazło się dwustu pięćdziesięciu czterech, w tym tacy, którzy jeszcze cztery lata temu głosowali przeciw chroniącej życie poprawce do Konstytucji.
Najbardziej chyba zaszokowały sondaże: 85 procent Polaków przeciw aborcji (CBOS), 65 procent za pełną ochroną życia (IQS Quant). A 5 lipca, na antenie związanego z „Gazetą Wyborczą” radia TOK FM, 58 procent słuchaczy zagłosowało, że całkowity zakaz aborcji to „dobry pomysł”!
Jaki z tego wniosek? Nie ma co się z Panem Bogiem mocować na rachunek prawdopodobieństwa. Trzeba robić swoje, alleluja i do przodu! W Kanie Galilejskiej, jak zabrakło wina, Jezus miał moc wyczarować je spod palca. Nakazał jednak najpierw ludziom napełnić stągwie wodą – wymagał od nich aktu wiary i ludzkiego wysiłku, zanim dopełnił Boską mocą to, co wydawało się po ludzku nie do zrobienia.
Dzisiejsze stągwie do napełnienia to nasza aktywność na rzecz tej ustawy: modlitwa, rozmowy z politykami, z ludźmi nieprzekonanymi. To naciśnięcie odpowiedniego przycisku na kolejnych głosowaniach. Od pełnego zwycięstwa godności i praw człowieka, prawdziwej równości i tolerancji, dzieli nas odruch sumień posłów, senatorów, prezydenta. Tak niewiele potrzeba, żebyśmy pozbyli się, raz a dobrze, spuścizny śmiercionośnych totalitaryzmów – nazizmu i komunizmu. Byśmy odrzucili dzieciobójstwo prenatalne, które jako pierwszy zalegalizował Lenin, a Polsce narzucił najpierw Hitler, potem Stalin. Abyśmy stanęli na czele nowej humanitarnej rewolucji.

Zaczęło się
Lobby aborcyjne, widząc, że nie ma zgody społecznej na legalizację aborcji, dąży wszelkimi sposobami do mnożenia liczby zabójstw na mocy obecnego prawa. Chcą obciążyć nas kosztami aborcji popełnianych za granicą, szerzą dostęp do środków poronnych. I rozciągają obecne furtki aborcyjne.
Dziesięć lat temu aborcji eugenicznych było w Polsce 56, dwa lata temu już 510. Czy zatrzymamy tę zabójczą machinę, zanim „kompromisowa” ustawa stanie się podkładką do aborcji na życzenie? W Hiszpanii, na mocy takich przepisów jak nasze obecne, popełniano setki tysięcy aborcji, po tym jak niezadowolenie z ciąży zaczęto interpretować jako „zagrożenie zdrowia psychicznego” i powoływać się na zapis o „zdrowiu matki”.
„Wystarczy, by dobrzy ludzie nic nie robili, a zło zatriumfuje”, jak powiedział angielski filozof Edmund Burke. Dlatego róbmy coś. Nie jesteśmy sami. Głosowanie przeciw odrzuceniu projektu obywatelskiego przypadło w pierwszy dzień naszej unijnej prezydencji. Przed nami Węgry w czasie swojej kadencji zapisały w konstytucji prawo do życia od poczęcia. W Hadze Międzynarodowy Trybunał Karny rozpatruje skargę na aborcję eugeniczną ludzi z Downem w Nowej Zelandii.
Świat się budzi, podnoszą głowę kolejne społeczeństwa, które mają dość przemocy międzynarodowego sprzysiężenia przeciw życiu, narzucającego dzieciobójstwo prenatalne wbrew demokracji, prawom człowieka i zdrowemu rozsądkowi. Podnieśmy głowę i my. Jesteśmy to winni tysiącom zamordowanych na mocy ustawy z 1993 r., przyszłym pokoleniom i własnemu sumieniu.

Joanna Najfeld


Autorka jest publicystką, współautorką książki „Agata. Anatomia manipulacji” opisującej proaborcyjną nagonkę na 14-latkę z Lublina. Prowadzi stronę MamProces.pl.

Za: Nasz Dziennik, Piątek, 8 lipca 2011, Nr 157 (4088) | http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110708&typ=my&id=my05.txt

Skip to content