Aktualizacja strony została wstrzymana

Test na niezawisłość – Stanisław Michalkiewicz

Szanowni Państwo!

Przed kilkoma dniami zmarła w Anglii Helena Wolińska, a tak naprawdę – Fajga Mindla Danielak. Jako prokurator wojskowy wydała nakaz aresztowania generała Emila Fieldorfa pseudonim „Nil”, bohatera Armii Krajowej. Generał Fieldorf został skazany na karę śmierci na skutek zbrodni sądowej, której sprawczynią była między innymi sędzia Maria Gurowska, która tak naprawdę nazywała się Sand, jako córka Moryca i Frajdy z domu Einsenman.

Polska występowała do władz brytyjskich o wydanie Heleny Wolińskiej vel Fajgi Mindli Danielak, ale bezskutecznie. Helena Wolińska twierdziła bowiem, że nie może liczyć w Polsce na uczciwy proces, ponieważ szaleje tu antysemityzm. To bardzo ciekawy zarzut i warto przyjrzeć mu się trochę bliżej, a przy okazji – przyjrzeć się trochę bliżej polskiemu wymiarowi sprawiedliwości, a zwłaszcza – niezawisłym sądom.

Jeśli by potraktować zarzuty Heleny Wolińskiej poważnie, to można by pomyśleć, że uczciwe procesy miały w Polsce miejsce przede wszystkim w okresie stalinowskim. W każdym razie w wymiarze sprawiedliwości nie było wtedy nawet śladu antysemityzmu. Nie tylko dlatego, że stanowisko prokuratorskie zajmowała Fajga Mindla Danielak jako Helena Wolińska, ale również dlatego, że w wymiarze sprawiedliwości nie była osamotniona. Prokuratorami wojskowymi byli również inni, na przykład Hersz Fink, Maksymilian Lityński, Marian Frenkiel, Feliks Aspis, Jerzy Modlinger, Mojżesz Pomorski, Rubin Szweig i Kazimierz Graff. Ale nie tylko prokuratorami, bo i wśród sędziów można było zauważyć Emila Merza, Gustawa Auscalera, czy choćby Stefana Michnika, który nawet osobiście uczestniczył w niektórych egzekucjach, jak na przykład w egzekucji „cichociemnego” rotmistrza Czaykowskiego pseudonim „Garda”.

Ponieważ skądinąd wiemy, że w okresie stalinowskim wymiar sprawiedliwości był terenem masowych mordów sądowych na polskich patriotach, więc zarzuty Heleny Wolińskiej vel Fajgi Mindli Danielak pod adresem współczesnego polskiego wymiaru sprawiedliwości musimy potraktować jako element akcji „upokarzania Polski na arenie międzynarodowej”, zapowiedzianej w kwietniu 1996 roku przez ówczesnego sekretarza Światowego Kongresu Żydów Izraela Singera i odtąd konsekwentnie realizowanej.

No dobrze, ale jaki właściwie jest dzisiejszy polski wymiar sprawiedliwości? Źe nie jest antysemicki, to wiemy choćby na podstawie procesów, jakie swoim przeciwnikom skutecznie wytacza redaktor Adam Michnik. Dlatego też z wielkim zainteresowaniem przyjąłem wiadomość, że Jan Kobylański złożył w warszawskim Sądzie Okręgowym prywatny akt oskarżenia przeciwko dziewiętnastu osobom, między innymi – redaktorowi Adamowi Michnikowi, naczelnemu redaktorowi tygodnika „Polityka” Jerzemu Baczyńskiemu, który kiedyś nosił nazwisko Sroka, Ryszardowi Schnepfowi, wiceministrowi spraw zagranicznych przy ministrze Sikorskim i Jarosławowi Gugale – byłemu ambasadorowi. Rozprawa ma się rozpocząć 30 stycznia przyszłego roku i sądzę, że może okazać się testem polskiego wymiaru sprawiedliwości, a zwłaszcza – niezawisłego sądownictwa.

Bo chociaż wiemy doskonale, że polskie sądownictwo jest całkowicie wolne od antysemityzmu, to nie znaczy jeszcze, by było wolne od innych podejrzeń. Świadczy o tym wiele zdumiewających wyroków i to nie tylko w sprawach lustracyjnych, ale również – w tak zwanych pyskówkach, ot – choćby w pyskówce z udziałem posła Janusza Palikota. Jak wiemy, niezawisły sąd uznał, że publiczne nazwanie prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej „chamem” nie stanowi zniewagi. Z jednej strony można by powiedzieć, że niezawisłe sądy nieubłaganie strzegą wolności słowa, chociaż oczywiście powiedzieć tego nie można, bo na przykład profesor Andrzej Zybertowicz za wygłoszenie opinii charakteryzującej sposób argumentacji redaktora Adama Michnika, został jednak skazany. Wygląda na to, że niezawisłe sądy mogą chronić wolność słowa selektywnie, w zależności od tego, kto i przeciwko komu się wypowiada. Jeśli, dajmy na to, poseł Palikot wypowiada się przeciwko prezydentowi Kaczyńskiemu, to wolno mu znacznie więcej, niż profesorowi Zybertowiczowi, kiedy wypowiada się przeciwko Adamowi Michnikowi. Ciekawe, co by zrobił niezawisły sąd, gdyby tak poseł Palikot zelżył, dajmy na to, redaktora Michnika? Oczywiście jest to możliwość czysto teoretyczna, bo poseł Palikot nigdy nie odważyłby się na takie świętokradztwo, ale pytanie jest ciekawe.

Naprowadza nas ono bowiem na myśl, że niezawisłość pozwala sądom na bardzo dużą elastyczność. To naturalnie nie jest nic złego, ale skłania do przyjrzenia się samej niezawisłości. Na przykład, jeden z sędziów Sądu Apelacyjnego w Białymstoku, któremu zarzucano, że w czasach PRL był, jak to się mówiło, „dyspozycyjny” i w ten sposób sprzeniewierzał się niezawisłości sędziowskiej odpowiadał, że jeśli był dyspozycyjny, to dlatego, że „znajdował się w określonym świecie prawa”, zatem niczemu się nie sprzeniewierzał. No dobrze, ale przecież i dzisiaj żyjemy „w określonym świecie prawa”, a zatem – jak naprawdę jest z tą niezawisłością?

Jak wiemy, w czasie okupacji niemieckiej pewna liczba obywateli polskich podpisała tak zwaną volkslistę. Ci ludzie, jako folksdojcze, byli później karani za „odstępstwo od narodowości polskiej”. Ale sowieckim odpowiednikiem hitlerowskiej volkslisty była przynależność do Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, do której w szczytowym momencie jej rozwoju należało około 3 milionów polskich obywateli. Stropień tak zwanego „upartyjnienia” wśród sędziów był stosunkowo wysoki, bo w 1984 roku do PZPR należało 54 procent sędziów. Prawie wszyscy przeszli bez żadnych przeszkód do pracy w sądownictwie III Rzeczypospolitej, które uważane już jest za „niezawisłe”. Ale przecież i dzisiaj żyjemy „w określonym świecie prawa”, a poza tym – i przede wszystkim – w świecie przez prawo regulowanym niezbyt jasno.

Mam na myśli pytanie, jaka część czynnych dzisiaj sędziów jest tajnymi współpracownikami i to nie dawnych służb komunistycznych, tylko którejś z siedmiu tajnych służb działających obecnie, nie mówiąc już o – jak to się określa – „rozwiązanych” Wojskowych Służb Informacyjnych? Źe w czasach PRL niektórzy sędziowie byli konfidentami, to wiemy m.in. z dokumentacji sędziego Bogusława Nizieńskiego, do której trafiło nawet 4 sędziów Naczelnego Sądu Administracyjnego, dwóch – Trybunału Konstytucyjnego, po jednym – z Sądu Najwyższego i Trybunału Stanu. Oczywiście sędzia Nizieński nie zajmował się konfidentami służb aktualnie działających – a wśród nich – również uplasowanymi ewentualnie w sądownictwie konfidentami Wojskowych Służb Informacyjnych. Jest to istotne o tyle, że wyraźny zakaz werbowania między innymi sędziów został zawarty w ustawie o rozwiązaniu Wojskowych Służb Informacyjnych z czerwca 2006 roku, a więc uchwalonej całkiem niedawno. Jak było przedtem – statystyki milczą.

Ale kiedy o tym sobie pomyślimy, lepiej możemy zrozumieć zagadkowe przyczyny różnych zaskakujących wyroków, no i elastyczność niezawisłych sadów, sprawiającą, że np. posłowi Palikotowi wolno więcej, niż innym. Dlatego też uważam, że proces, który z prywatnego oskarżenia Jana Kobylańskiego rozpocznie się 30 stycznia przyszłego roku, może okazać się dla polskiego sądownictwa znakomitym testem.

Stanisław Michalkiewicz
Felieton  ·  Radio Maryja  ·  2008-12-04  |  www.michalkiewicz.pl

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza z cyklu „Myśląc Ojczyzna” jest emitowany w Radiu Maryja w każdą środę o godz. 20.50 i powtarzany w czwartek. Komentarze nie są emitowane podczas przerwy wakacyjnej w lipcu i sierpniu.

Tu znajdziesz komentarze w plikach mp3 – do wysłuchania lub ściągnięcia.

Skip to content