Aktualizacja strony została wstrzymana

Wszyscy żyjemy na kredyt – Tomasz Cukiernik

Nawet osoby, które nie zaciągały nigdy kredytu, są nim obciążone pośrednio poprzez zadłużenie sektora publicznego. Zadłużenie polskiego sektora finansów publicznych na koniec 2010 roku wyniosło około 765,8 mld zł (na koniec 2009 roku było to 658,8 mld zł), czyli było o 52,5 proc. wyższe niż na koniec 2007 roku, kiedy wynosiło około 502 mld zł. Oznacza to, że poprzez kredyty sektora publicznego przeciętny Polak na koniec 2010 roku zadłużony był na 20 tys. zł (na koniec 2009 roku – 17,3 tys. zł)!

Jak pisze Jesus Huerta de Soto w książce „Pieniądz, kredyt bankowy i cykle koniunkturalne”, już w starożytności bankierzy bez wiedzy deponentów obracali wielkimi kwotami pieniędzy, osiągając wysokie zyski. Jednak „dopiero w XIII wieku niektórzy prywatni bankierzy zaczęli wykorzystywać pieniądze deponentów, zapoczątkowując bankowość opartą na rezerwie cząstkowej, co umożliwiło ekspansję kredytową”. Tego typu praktyki potępiali już scholastycy ze szkoły z Salamanki. Natomiast „rządzący byli w każdym razie pierwsi do wykorzystania oszukańczej bankowości, upatrując w pożyczkach łatwo dostępnego źródła finansowania wydatków publicznych”.

Kiedy człowiek nie jest w stanie spłacić swojego kredytu, nikt nie da mu drugiego, a jedyną furtką jest instytucja upadłości konsumenckiej dostępna w niektórych krajach. Firma, która nie spłaca kredytów, bankrutuje. Natomiast kiedy państwo nie ma pieniędzy na spłacenie swojego zadłużenia, bierze jeszcze większe pożyczki, by nie tylko spłacić stare długi, ale na dodatek jeszcze bardziej powiększyć swoje wydatki. I światowe banki bardzo chętnie pożyczą gigantyczne sumy każdemu państwu, nie pytając o wypłacalność. W końcu dopóki żyją podatnicy, którzy pracują i można z nich ściągnąć tyle pieniędzy, ile się politykom umyśli, państwo zawsze będzie wypłacalne.

Trywialne jest stwierdzenie, że kredyt wymyślono po to, by na nim zarabiać. Z punktu widzenia kredytodawcy to bardzo dobry interes. Bank, który posiada towar o nazwie pieniądz, pożycza go komuś, kto tego towaru nie ma. Ceną jest oprocentowanie. Kredyt powoduje, że w rezultacie kredytobiorca zapłaci za dany towar czy usługę więcej, niż by zapłacił, gdyby nie brał kredytu. Jeśli jest to inwestycja, jak w przypadku wielu kredytów dla firm, to nie ma problemu, bo kredyt zostanie spłacony z zysków, które przyniesie w przyszłości ta inwestycja. Gorzej w przypadku osób fizycznych, zaciągających kredyty na cele konsumenckie, które nigdy w przyszłości nie dadzą dodatkowych pieniędzy, a wręcz przeciwnie. Jeszcze gorzej w przypadku państw, które wypuszczają obligacje, by zapłacić pensje budżetówce, dotować system emerytalny czy wypłacić zasiłki dla bezrobotnych i innych. Te pieniądze są stracone dla gospodarki, a trzeba będzie je oddać.

Kredyt umożliwia wydatki, na które w chwili obecnej nas nie stać. I to zarówno rządom, firmom, jak i zwykłym ludziom. Ludzie spłacają dług z przyszłych zarobków, firmy z przyszłych zysków, a państwo z opodatkowania przyszłych dochodów podatników albo poprzez zaciągnięcie nowego kredytu, którego zabezpieczeniem są właśnie te przyszłe dochody z zarobków podatników.

Działania kredytowo-wydatkowe państwa powodują, że wszyscy mamy do spłacenia jakieś zadłużenie. Tymczasem z kredytami samych Polaków nie jest za różowo. Jak poinformował Związek Banków Polskich, w 2010 roku Polacy zaciągnęli ponad 230 tysięcy kredytów hipotecznych wartych 48,7 mld zł, podczas gdy rok wcześniej było to 189,2 tysięcy takich kredytów o wartości 38,7 mld zł. Wartość kredytów ogółem polskiego sektora bankowego wraz z oddziałami zagranicznymi na koniec lutego 2011 roku wzrosła o ponad 9 proc. w skali roku do 701,49 mld zł. Wartość kredytów dla przedsiębiorstw sięgnęła 222,74 mld zł i w porównaniu z lutym 2010 roku nie uległa zmianie, zaś wartość kredytów dla gospodarstw domowych wzrosła w skali roku o 13,8 proc. do 475,32 mld zł na koniec lutego 2011 roku.

Jednocześnie coraz gorzej wygląda sytuacja ze spłacaniem kredytów. Na koniec grudnia 2010 roku wskaźnik kredytów opóźnionych w spłacie wzrósł do 1,85 proc. z niecałego 1,5 proc. rok wcześniej. Z raportu Infomonitora wynika, że liczba Polaków, którzy nie radzą sobie ze spłacaniem swoich zobowiązań, po raz pierwszy przekroczyła poziom 2 milionów osób. W 2009 roku z regulowaniem rat kredytów i opłacaniem comiesięcznych rachunków nie radziło sobie 1,7 miliona osób, podczas gdy jeszcze w 2008 roku było ich niecałe 1,3 miliona osób. W sumie przeterminowane długi Polaków sięgają już rekordowej wartości 28,2 mld zł (równowartość około 10 proc. budżetu). Przeciętny polski dłużnik ma do spłacenia aż 13,8 tys. zł zaległości. Chronić Polaków przed nimi samymi ma będąca w procesie legislacyjnym ustawa o kredycie konsumenckim, która implementuje do polskiego prawa unijną Dyrektywę 2008/48/WE. Nowe prawo nałoży dodatkowe obowiązki na banki i pośredników finansowych, a także umożliwi zagranicznym instytucjom kredytowym sprawdzanie informacji o polskich konsumentach. Jednak z drugiej strony ma ułatwić zaciąganie przez Polaków kredytów konsumenckich w innych krajach unijnych.

Coraz bardziej zadłużone są także polskie samorządy, a to głównie za sprawą współfinansowania dotacji unijnych. Jak podaje „Rzeczpospolita”, w 2011 roku długi polskich miast osiągną wysokość 27,8 mld zł, co będzie stanowić około 48 proc. ich dochodów. Na wyjątkowo niebezpiecznym poziomie jest w szczególności zadłużenie Poznania, Włocławka i Torunia i przekracza ono 70 proc. dochodów tych miast. To rekord w całej historii polskiej samorządności – zaznacza dziennik. Co gorsza, jak wynika z raportu Instytutu Kościuszki, polskie miasta ukrywają swoje jeszcze większe zadłużenie w spółkach komunalnych, w których mają udziały. W Krakowie deficyt spółek miejskich jest aż 13-krotnie wyższy niż oficjalna dziura budżetowa tego miasta!

To właśnie przez nadmierne zaciąganie przez państwa kredytów zagrożone jest istnienie strefy euro. Na wsparcie irlandzkich banków i ubezpieczenie od toksycznych długów tamtejszy rząd wydał już około 70 mld euro, czyli aż jedną trzecią PKB tego kraju. Tego ciężaru nie udźwigną irlandzcy podatnicy. Za 85 mld euro pomocy międzynarodowej Irlandczycy w ciągu kilku miesięcy od jej otrzymania musieli samych odsetek zapłacić prawie 5 mld euro. Z kolei Grecja otrzymała 110 mld euro pomocy, której koszt wynosi 5 proc. w skali roku, a jej dług publiczny w tym roku wzrósł do 155 proc. PKB (340 mld euro). Oba kraje już mają problemy ze spłacaniem tych gigantycznych pożyczek. Z kolei jak podała „Gazeta Wyborcza”, liczba niespłacanych kredytów przez Hiszpanów jest największa od 1995 roku i wynosi 112,5 mld euro, czyli 6,19 proc. wszystkich udzielanych przez hiszpańskie banki pożyczek. To wszystko jest na rękę przede wszystkim międzynarodowym finansistom, którzy z takiego stanu rzeczy czerpię największe profity. Dlatego w styczniu br. Międzynarodowy Fundusz Walutowy dał Polsce możliwość brania nowych kredytów w wysokości do 30 mld USD, co jednak oznacza, że nawet jeśli nasze władze nie wykorzystają tych pieniędzy, to będzie trzeba międzynarodowym bankierom płacić za samą tą możliwość.

Nie lepiej jest za oceanem. Jak czytamy na portalu korwin-mikke.pl, zdaniem Gary`ego Johnsona z Partii Republikańskiej, obecne działania fiskalne prowadzone przez Rezerwę Federalną są na tyle nierozsądne, że można je porównać do „piramidy finansowej” Bernarda Madoffa, która ostatecznie musi upaść. Zdaniem Johna Silvii, głównego ekonomisty Wells Fargo, bankructwo USA to tylko kwestia czasu. Z kolei Richard Shelby z Partii Republikańskiej uważa, że Stany Zjednoczone muszą zmniejszyć wydatki federalne, gdyż już teraz kraj znajduje się na „ścieżce do finansowego samobójstwa”. Agencja S&P już obniżyła perspektywę ratingu USA ze stabilnej do negatywnej, co od razu doprowadziło do perturbacji na światowych rynkach.

Z rankingu CIA World Factbook (dane na 2010 rok) wynika, że najbardziej zadłużonym krajem w stosunku do swojego PKB jest Japonia, której długi sięgają 226 proc. PKB. Na drugim miejscu z 185 proc. znajduje się Saint Kitts i Nevis (Karaiby), a na trzecim Liban z 150 proc. długu. Wśród gospodarek z najmniejszym zadłużeniem znajdują się Estonia, Chile, Oman i Libia. Ta ostatnia ma najniższe zadłużenie na świecie – 3,3 proc. CIA World Factbook wymienia też kraje, które w ogóle nie mają długu: Lichtenstein, Makau, Brunei i Palau. Polska z długiem w wysokości 53 proc. PKB zajęła 49 miejsce w zestawieniu. Jednak jeśli chodzi o liczby bezwzględne, to rekordzistą są Stany Zjednoczone, które mają do spłacenia aż 14 bilionów USD długu publicznego. Niewiele niższy dług mają łącznie wszystkie kraje Unii Europejskiej – w połowie 2010 roku było to ponad 13,7 mld USD. John Lipsky, pierwszy zastępca dyrektora zarządzającego Międzynarodowego Funduszu Walutowego, ostrzega, że w 2011 roku średnia długu publicznego w krajach rozwiniętych przekroczy 100 proc. ich PKB i jest to pierwsza taka sytuacja od 1945 roku, co jego zdaniem może doprowadzić do kolejnego globalnego kryzysu ekonomicznego.

Tomasz Cukiernik

Niniejszy artykuł został opublikowany w 5 numerze miesięcznika „Opcja na Prawo” z 2011 r.

Za: Tomasz Cukiernik blog | http://tomaszcukiernik.pl/artykuly/artykuly-wolnorynkowe/2747-2/

Skip to content