Aktualizacja strony została wstrzymana

Podróż do Teheranu

14 sierpnia 1942, przed wschodem słońca, załadowano nas na stateczek motorowy. Mamę pozostawiono na pokładzie stateczku, a mnie wyznaczono miejsce pod pokładem. Płynęliśmy do portu prawie godzinę.

Nareszcie stanęłam na gościnnej ziemi irańskiej. U wybrzeży oczekiwali nas żołnierze Armii Polskiej Pomocnicza Służba Wojskowa Kobiet. Wprowadzono nas ku miejscu, gdzie czekały ciężarówki „doczki”. Sprawnie załadowano nas i ciężarówki wyruszyły ku obozowi cywilnemu, rozłożonemu na plaży.

Obóz cywilny podzielony jest na dwie części: brudną i czystą. Nas, przybyszów, ulokowano w części brudnej, gdzie przeszliśmy dezynfekcję, szczepienie, a zniszczone rzeczy odbierano i palono.Dopiero po dezynfekcji zaprowadzono nas do obozu czystego, a z tego obozu odsyłano partiami ciężarówkami do Teheranu, do obozów ludności cywilnej.

Obóż w Pahlevi posiadał charakter obozu przejściowego. Na bambusowe kije narzucono maty, by chroniły przed żarem słońca. Ścian szałasy nie posiadały, a piasek plaży zaścielono matami.

Ocalały bagaż ułożyłyśmy w szałasie. Ubrałam kostium kąpielowy i poszłam zażywać kąpieli w Morzu Kaspijskim, położonym 26 metrów poniżej poziomu właściwych mórz. Morze Kaspijskie nie ma połączenia z innymi morzami, jest zamknięte, jak jezioro.

Delegatura Ministerstwa Pracy i Opieki Społecznej wzięła nas w swe posiadanie, nakarmiła gęstą zupą, nagotowaną mięsem oraz białym chlebem, po czym rozdano suchy prowiant: suchary, masło, ser, dżem, a słodką herbatę mogliśmy pić bez ograniczenia. Apetyt dopisywał, ludzie jedli nieustannie, nawet w nocy.

Większość przybyłych z Rosji obarczona jest chorobami jak: szkorbut, awitaminoza, malaria, gruźlica, pelagra i inne. Polacy masowo umierali podczas transportów, postojów, w ogóle na szlakach swych przymusowych wędrówek. Samo Pahlevi liczy ponad dwa tysiące grobów polskich.

Do miasta nie puszczają nas. Irańczycy, właściwie Azerbejdżanie, podchodzą pod nasz obóz i uprawiają handel starą, ciepłą odzieżą. Nabywają ją za smaczne owoce: daktyle, pomarańcze i granatowce. Zachodzimy w głowę, na cóż im ciepła odzież? Z czasem zagadnienie to uległo wyświetleniu. Azerbejdżanie szmuglują starą odzież do Rosji.

Mama wciąż osłabiona, żyje sucharami i herbatą, a w dzień korzysta ze słońca. Złote promienie słońca dodatnio wpływają na mamę, przypominają nam dobre czasy znad Bałtyku.

Obok nas siedzi Stenclowa, żona aptekarza ze Lwowa, gwarzymy o tym i owym. W pewnym momencie spojrzałam na jej rękę. Zauważyłam identyczny pierścionek, jaki ukradli mamie Żydzi w Taszkiencie. Powiedziałam do mamy:

-Popatrz, pani ma taki sam łańcuszkowy pierścionek, jaki tobie ukradli.

-Pierścionek ten kupiłm na bazarze w Jangi Jul od jakiegoś Żyda- wyjaśniła Stenclowa.

-Jeśli to jest mój pierścionek, to ma jedno ogniwo przerwane oraz posiada szczególny znak od środka i pasować będzie na mój czwarty palce- powiedziała mama.

Stenclowa zdjęła pierścionek z palca i podała mamie.

Mama oglądnęła, przymierzyła, mówi:

-To jest mój pierścionek, który mi ukradli.

-W tej chwili nie zbywam go. Gdy będę sprzedawać, pani ma pierwszeństwo pierwokupu- rzekła żona aptekarza, Stenclowa, ze Lwowa.

17 sierpnia przyjechał do Pahlevi ambasador profesor Kot. Romek Łępicki przyszedł po mamę i zaprowadził ją do ambasadora Kota, gdzie zastali długi ogonek petentów. Mama nie mogła pozwolić sobie na długie czekanie, więc odeszła, ale Romek wyczekał kolejkę i załatwił naszą sprawę wyjazdu do Teheranu.

18 sierpnia wypłacono nam po 6 tumanów zasiłku. Mama kupiła od domokrążnego sprzedawcy pudełeczko pudru i słoik kremu. Ja zaś kupiłam bułkę z rodzynkami i z miejsca zjadłam.

Zdałyśmy bagaż na transport.

19 sierpnia, ze wschodem słońca, wyruszyło nas 18-tu „protegowanych”, wygodnym autobusem do Teheranu.

Mijamy liczne wioski irańskie, ulepione z gliny. W wioskach dostrzegamy sklepy pełne towarów. Co kilkanaście kilometrów mijamy posterunki sowieckie, bowiem ta część Iranu jest pod okupacją sowiecką.

Słońce silnie grzeje. Za autobusem suną tumany gęstego kurzu. Mieliśmy postój w przydrożnym seraju, za kilka kranów nabyliśmy szklankę mocnej, słodkiej herbaty.

Po krótkim postoju ruszyliśmy w dalszą drogę i wjechali w łańcuchy gór Elburz. Autobus serpentyną wspina się na szczyty gór. Doliny się zielenią, podnóża miejscami zazielenione. W rzeczywistości góry są gołe. Wzbudzają grozę i lęk. Autobus mknie wąską drogą górską, mijamy liczne, nieubezpieczone, ostre zakręty. Wśród gór napotykamy osiedla, stada baranów i wartko płynące strumyki, użyźniające zbocza i doliny.

W górach, w nędznej osadzie, mieliśmy postój. Szofer zmienił w chłodnicy gorącą wodę na zimną. Pijemy słodką herbatę. Mama zamawia jajka, ale właściciel seraju inaczej nie gotuje, jak 12-ście sztuk.

-Popatrz Ewo, zamówiłam 12-ście jaj, bo karczmarz nie chciał mniej gotować. Trudno mi zrozumieć świat. Tam w Rosji niczego nie ma, a tu wmuszają w człowieka, aby nabył więcej, aniżeli potrzebuje- wyraziła swe żale mama.

Minęliśmy łańcuch gór i późną nocą przybyliśmy do Kazwinu. Miasto murowane, zabudowane domami parterowymi. Tu i ówdzie miga światełko. Mieszkańcy pogrążeni są we śnie. Autobus stanął przed okazałym gmachem. Wyszedł do nas lekarz- Polak i o zdrowie zapytał.

Po odświeżeniu twarzy, nakarmili nas, dali koce i na czystej sali umożliwiono nam odpoczynek. Rano zjedliśmy śniadanie i wyruszyliśmy w dalszą drogę.

Przejeżdżamy przez Kazwin. Ujrzeliśmy żołnierzy sowieckich, a na placu czerwoną karuzelę.

Za Kazwinem stanęliśmy przed szlabanem, wzniesionym na ruchliwej drodze. Wyszedł oficer sowiecki, szofer okazał dokumenty. Oficer przeliczył oddzielnie mężczyzn, odzielnie niewiasty i oddzielnie dzieci. Źołnierz sowiecki uniósł szlaban i droga do Teheranu była wolną.

Towarzyszący nam oficer-Polak powiedział:

-Nareszcie jesteśmy wolni od wpływów sowieckich.

Wjechaliśmy w strefę okupacji angielsko-amerykańskiej. Nigdzie na drogach nie widać szlabanów, ani posterunków.

Mijamy równinę, wioski i karawany wielbłądów. Wszędzie są sklepy pełne towaru. Obserwujemy krajobraz i jemy cukier kostkowy.

21 sierpnia po południu, około godziny 3-ciej, wjechaliśmy do stolicy Iranu- Teheranu. Miasto pachnie czystością, ulice szerokie, asfaltowane, domy nowoczesne. Mieszanina stylów: islamski, współczesny oraz widzimy liczne ozdoby, rozety i kolumny wzorowane na sztuce Achemenidów, dynastii panującej w Iranie 600-300 lat a.C.n., a nad miastem dominują samnickie kopuły i timurowskie minarety.

Minęliśmy miasto, wjechaliśmy na szosę, potem skręcili w lewo i drogą polną zajechaliśmy do obozu cywilnego dla wygnańców, oznaczonego numerem 2.

Mamę oddałam do szpitala, a sama, zgodnie z nakazem, zaszłam do sali, by przejść przegląd lekarski i kąpiel.

Rozebrane do naga, przeszłyśmy przed lekarzem, po czym odbyłyśmy gorącą kapiel pod prysznicami.

Ze Lwowa do Kazachstanu – kartki z pamiętnika kuzynki Ewy

POPRZEDNIE CZĘŚCI Ze Lwowa do Kazachstanu – kartki z pamiętnika kuzynki Ewy:

Za: Ze Lwowa do Kazachstanu – kartki z pamiętnika kuzynki Ewy | http://pamietnik-ewy.blogspot.com/2011/04/podroz-do-teheranu.html

Skip to content