Dezinformacja zapoczątkowana jednym wielkim kłamstwem, wspierana była systematycznie działaniami, tworzącymi zamęt informacyjny – mgłę, w której szukający prawdy zwodzeni byli informacjami fałszywymi lub prawdziwymi na poły; mgłę, w której ważne fakty znikały przemilczane, a sprzeczne z sobą wiadomości sprawiały, że szukający brodzili po omacku.
Kłamstwo katyńskie ma długą historię – i tę najdawniejszą z lat wojny, i tę późniejszą z czasów PRL, i tę najnowszą, którą tydzień temu dopisały władze rosyjskie na lotnisku pod Smoleńskiem, usuwając tablicę poświęconą ofiarom katastrofy z 10 kwietnia 2010 roku.
Pisarz Józef Mackiewicz, świadek ekshumacji niemieckiej w 1943 roku, śledził przez dziesiątki lat dociekliwie propagandę sowiecką, celnie punktując najdrobniejsze elementy dezinformacji. I pisał, niezmordowanie pisał, demaskując kłamstwa Kremla w dwóch książkach z końca lat czterdziestych Zbrodnia Katyńska w świetle dokumentów oraz Mordercy z lasu katyńskiego, oraz setkach artykułów w emigracyjnej prasie. Z walki o prawdę katyńską uczynił sprawę swego życia.
Dzięki jego uporowi dysponujemy dziś ogromem materiału, który może posłuży kiedyś do analizy metod stosowanych przez Kreml dla ukrycia prawdy – nie tylko w sprawie Zbrodni Katyńskiej.
Akcja dezinformacyjna zaczęła się półtora roku po masakrze i kilka miesięcy po uderzeniu III Rzeszy na Sowiety. Jesienią 1941 roku, kiedy zwolniony z Łubianki generał Anders zaczął formować Polskie Siły Zbrojne w ZSSR, wśród zgłaszających się do wojska nie było oficerów z obozów w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie.
Rząd RP na Uchodźstwie otrzymywał odpowiedzi na zapytania o zaginionych oficerów za pośrednictwem swego ambasadora w Moskwie, Stanisława Kota. Wymordowani jeńcy spoczywali od półtora roku dołach śmierci w Katyniu, Miednoje i Piatichatkach, kiedy Kot usłyszał 20 września 1941 roku od zastępcy komisarza spraw zagranicznych Wyszyńskiego: „Wszyscy oficerowie zostali zwolnieni”.
„Może się rozbiegli?”
W październiku Wyszyński oświadcza: „Oddamy wam niebawem wszystkich”.
Dezinformacja zapoczątkowana jednym wielkim kłamstwem, wspierana była systematycznie działaniami, tworzącymi zamęt informacyjny – mgłę, w której szukający prawdy zwodzeni byli informacjami fałszywymi lub prawdziwymi na poły; mgłę, w której ważne fakty znikały przemilczane, a sprzeczne z sobą wiadomości sprawiały, że szukający brodzili po omacku.
Ambasador Kot dotarł w listopadzie do Mołotowa. „Jest późna jesień, zimno, pewnie zostali w miejscach zamieszkania” – mówi komisarz spraw zagranicznych ZSSR, odmalowując obraz niezmierzonych rosyjskich przestrzeni. Komentując w 1949 roku tę odpowiedź, Mackiewicz obznajomiony z realiami, pisał: „Nie ma nic trudniejszego ponad schronienie się w [Rosji] przed wszechobecnym okiem władz. »Niezmierzone obszary Rosji« są w rzeczywistości wymierzone dzisiaj z dokładnością do metra kwadratowego przestrzeni […]. W Sowietach każdy człowiek ma swoją kartotekę. A ta idzie za nim zarówno w dnie słoneczne, jak słotne i chmurne, i śnieżne zawieje, nie opuszcza go w nocy”.
2 listopada Kot prosi o kontakt telegraficzny z oficerami, na co Wyszyński krzyczy oburzony: „Pan stawia sprawę tak, jakbyśmy chcieli obywateli polskich ukrywać! Pewna ilość się odnalazła, ale nie dotarli, szukamy ich, ukarzemy winnych opóźnienia!”. Sześć dni później Rząd RP dostaje z Moskwy odpowiedź: „Wszystkim zwolnionym udzielono pomocy materialnej”.
Po kolejnych sześciu dniach Kot dociera do Stalina, ten telefonuje na NKWD, prosi o spisy, tylekroć już przecież dostarczane, słowem – odgrywa komedię na użytek ambasadora.
„Może uciekli do Mandżurii?” – mówi 3 grudnia 1941 roku do generała Andersa i premiera Sikorskiego. 18 lutego Anders rozmawia jeszcze raz ze Stalinem. I właśnie wtedy, po miesiącach poszukiwań i niezliczonych interwencjach, Stalin niespodziewanie rzuca: „Na pewno Niemcy zajęli obozy jenieckie, w których byli polscy jeńcy, a ci może się rozbiegli”. Dlaczego zatem żaden z nich nie dotarł ani do domu ani do armii polskiej w ZSSR? – pyta Anders. Stalin milczy.
W połowie roku 1942 Ludowy Komisariat Spraw Wewnętrznych zdecydował się na wydanie komunikatu zamykającego sprawę i ucinającego ostatecznie wszelkie domysły. „Wielu zwolnionych wyjechało do ojczyzny” – oświadczyli bolszewicy, pozostali „zbiegli do Niemiec”, zaś niektórzy „ulegli chorobom”, byli wysadzani z pociągów i „pomarli po drodze”.
Polscy wspólnicy Hitlera
Piorun z jasnego nieba uderza 13 kwietnia 1943 roku Niemiecki komunikat głosi, że NKWD wymordowało 10 tysięcy oficerów polskich, że odkopano już 3 tysiące, że identyfikacja jest możliwa, a „ogólna liczba odpowiada mniej więcej całości korpusu oficerskiego wziętego przez bolszewików do niewoli”. Po dobie milczenia, 15 kwietnia władze w Moskwie odpowiadają: „Polacy osadzeni byli w okolicy Smoleńska w obozach przy budowie szos. Nie zdążono ich ewakuować, wpadli w ręce niemieckie. Skoro znaleziono ich pomordowanych, znaczy, że wymordowali ich Niemcy”. Według tej wersji, śmierć polskich jeńców miałaby nastąpić w 1941 roku.
Nie pada ani jedno słowo o liczbie ofiar, choć NKWD wie doskonale, że w Katyniu leży około 4,5 tysiąca Polaków. Skąd ta milcząca zgoda na liczbę10 tysięcy? Sowieci chcą uniknąć pytania, gdzie są pozostali. Przecież ponad 6 tysięcy oficerów leży w Miednoje, dokąd wojska niemieckie nie dotarły ani w kwietniu 1943 roku, ani nigdy później. Miednoje to dowód ich winy.
17 kwietnia 1943 roku Rząd RP prosi Międzynarodowy Czerwony Krzyż o pomoc w ekshumacji – niezależnie od Polaków do MCK zwracają się Niemcy. Po kilku dniach radio moskiewskie mówi o „polskich współpracownikach Hitlera”, zaś sowiecka agencja informacyjna TASS pisze o „ogromnym wpływie elementów prohitlerowskich w Rządzie RP”. Rząd RP na Uchodźstwie ma stać się w oczach świata wspólnikiem III Rzeszy.
Obecny przy ekshumacji w 1943 roku Mackiewicz zaczyna podejrzewać, że Niemcy ukrywają prawdziwą liczbę wydobytych zwłok. Jego przypuszczenia potwierdza dr Marian Wodziński, członek komisji PCK. „Na samym początku załgali się – wyjaśnia – a teraz boją się utraty wiarygodności. Wybuchłaby wrzawa, że manipulują faktami”. Niemcy przerywają prace wiosną, sugerując, że w Katyniu pozostało kilka tysięcy zwłok – by uniknąć zdemaskowania.
A moskiewska propaganda dwoi się i troi, rozpuszczając przeróżne pogłoski: że Niemcy przywieźli do Katynia zwłoki Żydów z KL Auschwitz i przebrali je w polskie mundury; że w dołach śmierci spoczywają jeńcy rosyjscy przebrani za Polaków; że komuś udało się uciec spod niemieckich kul i teraz właśnie skontaktował się z żoną w Generalnym Gubernatorstwie. „Trzeba znać psychologię, by operować w biały dzień takimi chwytami. Bolszewicy ją znają: każdy powtórzy, nikt nie sprawdzi”.
„Niemcy podrzucają zwłoki”
Wersję o obozach dla polskich jeńców, które zajęte zostały przez Wehrmacht, powtarza 24 stycznia 1944 roku tzw. komisja śledcza Burdenki, przysłana do Katynia z Moskwy. W komunikacie cytuje się zeznania dziesiątków świadków: major Wietosznikow opowiada, jak błagał w 1941 roku o wagony dla polskich jeńców, by ich ewakuować; jakiś pracownik kolei tłumaczy, że nie mógł tych wagonów podstawić; niejaka Saszniewa, nauczycielka, ukrywała polskiego uciekiniera, podporucznika Józefa Łojka z niemieckiego obozu, który opowiadał jej o egzekucjach. Mackiewicz, jako jedyny bodaj, sprawdza dane oficera: nazwisko podporucznika figuruje na liście katyńskiej, ogłoszonej przez Niemców w 1943 roku pod numerem 3796.
Wreszcie pojawia się świadek Moskowskaja, która udzieliła schronienia zbiegłemu w 1943 roku sowieckiemu jeńcowi z grupy wykorzystywanej przez Niemców do odkopywania zwłok i ich „obróbki”.
Zeznania składają chłopi mieszkający w okolicy w 1941 roku, miejscowy lekarz, sołtys, duchowny, dyżurny stacji Gniazdowo, kucharki i sprzątaczki „zatrudnione przez Niemców”. Wszyscy oni opowiadają o nazistowskim okrucieństwie wobec jeńców polskich i o wielkiej mistyfikacji z 1943 roku.
Komisja Burdenki ma nawet relację szofera Suchaczowa, który zderzył się z ciężarówką niemiecką wiozącą ciała poprzebierane w polskie mundury. Widział je, a kierowca „niemieckiej” ciężarówki, jeniec sowiecki, wyszeptał do niego: „Ileż my tych trupów wozimy po nocach do lasu katyńskiego!”
Rozprzestrzenia się fala pogłosek: „Przez swoich agentów, którymi szpikowali nasze organizacje podziemne, [Sowieci] rozpuszczali najprzeróżniejsze wersje – pisał Mackiewicz 3 sierpnia 1947 roku w tygodniku »Lwów i Wilno« w Londynie. – Jedna z wersji twierdziła, że odnalezione trupy »to Żydzi wymordowani przez Niemców i poprzebierani w mundury polskie«. Druga, że »jeńcy rosyjscy« w ten sam sposób poprzebierani. Trzecia, że »trupy przywieziono z Oświęcimia«. Czwarta, że »oficerowie polscy, ale z Oflagów«.
Mackiewicz dużo uwagi poświęcił kłamstwu, według którego Niemcy odkopali w 1943 roku zamordowanych przez siebie w 1941 roku polskich jeńców, by umieścić przy nich materiały mające dowodzić, że ludzie ci zginęli w 1940 roku. „Ubita masa trupów do tego stopnia ściśnięta, sklejona nawzajem trupim sokiem, że robotnicy, którzy schodzą na dół […], aby wydostać kolejne zwłoki, muszą siłą odrywać je od pozostałej masy – odpowiada Mackiewicz. – Źadna ludzka siła, żadna technika nie byłaby w mocy zrewidować, przeszukać, poodpinać kieszenie tych trupów, wyjąć z nich jakieś przedmioty, poukładać inne, pozapinać, ucisnąć warstwa za warstwą! Domyślić się, aby niektórym pozawijać coś w specjalnie dobrane co do daty strzępy gazet, porobić im wkładki do butów!… Innemu wsadzić do kieszeni machorkę zawiniętą w »Głos Radziecki«, właśnie z 7 kwietnia 1940 roku!”
Mikołajczyk się myli
A świadek komisji Burdenki, niejaki Jegorow, jeniec w niemieckiej niewoli, opowiada w 1944 roku, jak własnymi rękami odkopywał trupy i opróżniał kieszenie mundurów, jak Niemcy rozstrzelali dwóch rosyjskich jeńców za pozostawienie przy zwłokach drobnych przedmiotów. Pamięta, że wydobyte papiery dzielono na dwie kategorie: część spalono, a część powkładano z powrotem do kieszeni i butów.
Sprowadzeni na miejsce zachodni dziennikarze dają wiarę moskiewskim kłamstwom. Jeden tylko pyta, czemu ofiary ubrane były w sierpniu w zimowe mundury. Specjaliści z bolszewickiej komisji najpierw wyjaśnili, że w sierpniu pod Smoleńskiem pogoda „bywa zmienna”, a później zmieniły treść protokołu, wpisując czas śmierci jeńców” „jesień aż do grudnia”. Zapomnieli o zeznaniach „świadków”, gdzie pozostał sierpień…
Dezinformacja okazała się nadzwyczaj skuteczna. Nawet polski premier na uchodźstwie, Stanisław Mikołajczyk, pisał w cyklu artykułów publikowanych w USA o „mordzie dokonanym przez NKWD w 1941 roku” i powtarzał liczbę 10 do 12 tysięcy wymordowanych. Informacje te sprostował Józef Mackiewicz 8 lutego 1948 roku w londyńskim tygodniku „Lwów i Wilno”, zwracając uwagę, że stanowią „mieszankę kłamstw niemieckich i sowieckich”.
* * *
Warta przypomnienia jest osławiona już dziś sprawa Chatynia, wsi pod Mińskiem, gdzie w 1943 roku batalion Schutzpolizei, złożony z żołnierzy sowieckich, którzy wzięci do niewoli, przeszli na służbę do Niemców, spalił żywcem około 150 Białorusinów. W 1969 roku władze komunistyczne urządziły tam na 32 hektarach ogromny cmentarz „ofiar Chatynia”. Fonetyczne podobieństwo – słowo „Chatyń”, pisane na Zachodzie „Khatyń”, łatwo pomylić z Katyniem – wprowadziło takie zamieszanie, że w 1974 roku prezydent Nixon złożył tam kwiaty, przekonany, że jest w lesie katyńskim.
A dziś, dwadzieścia lat po przyznaniu się ZSSR do wymordowania polskich jeńców, Kreml otwiera kolejny rozdział dziejów wielkiego kłamstwa, usuwając ze smoleńskiego lotniska tablicę ze słowami o ludobójstwie w lesie katyńskim.
Anna Zechenter
Anna Zechenter jest pracownikiem krakowskiego Oddziału IPN w Krakowie.
Tekst powyższy jest poszerzoną wersją artykułu z Dziennika Polskiego (15.10.11). Opublikowany został w 'Portal Arkana’ dzięki uprzejmości krakowskiej gazety.