Aktualizacja strony została wstrzymana

Szkoła jako pole bitwy – Piotr Doerre

– Sprawy w Polsce idą w złym kierunku – piszą wysokonakładowe dzienniki w Europie, cytowane skwapliwie przez polskojęzyczne media. – Zagrożona jest wolność – wykrzykują na ulicach polskich miast działacze lewicy. Cóż takiego stało się w naszym kraju, że informacje przekazywane każdego dnia przez media tworzą wrażenie zaistnienia jakiegoś wielkiego kataklizmu społeczno-politycznego? Czyżby ceny akcji spadały na łeb na szyję na giełdzie i z dnia na dzień setki tysięcy Polaków traciły pracę? Czyżby masowo zamykano w więzieniach przedstawicieli opozycji i zakazywano publikacji tytułów niechętnych władzy? Otóż nie, to tylko przed kilkoma tygodniami zawiązana została koalicja rządząca, zapowiadająca radykalne zmiany w dziedzinach, w których od 1989 r. panował swoisty „ład” zapewniający nieformalnym układom postesbeckim wpływ na władzę, a ideologom socjalistyczno-liberalnej lewicy – rząd dusz.

Przy całej ostrożności co do poszczególnych partii politycznych wchodzących w jej skład, nie sposób nie zauważyć, że koalicja ta jest – jak się wydaje – w dużym stopniu wolna od wpływów Salonu, tj. środowisk będących rzecznikami obcych interesów ideologicznych i geopolitycznych, które dotychczas niepodzielnie – w tej czy innej konstelacji partyjnej – sprawowały w Polsce władzę. Tak więc Salon, który z racji posiadania dość mocnych ekspozytur w Platformie Obywatelskiej spodziewał się kolejnej czteroletniej kadencji zapewniającej dostęp do – że się tak potocznie wyrazimy – żłoba, nagle został od niego odcięty, co wywołało jego ostrą reakcję objawiającą się trwającym już od wyborów parlamentarnych niemal dosłownym wyciem zarówno jego oficjalnych przedstawicieli (partie polityczne i różnego typu organizacje) jak i agentury w mediach oraz instytucjach.Szczególną zaciekłość agresorów wzbudziła jednak nominacja Romana Giertycha – polityka, któremu można odmówić wszystkiego, ale nie zdecydowanie antyliberalnych poglądów w kwestiach społeczno-obyczajowych – na stanowisko ministra edukacji. Wszyscy, którzy uprzednio załamywali ręce nad perspektywą powołania do rządu postaci tak bardzo kontrowersyjnej, jaką jest Andrzej Lepper, niemal przestali się nim interesować, gdy ten objął tekę ministra rolnictwa. Przyłączyli się natomiast do chóru rzekomo zatrwożonych stanem polskiej demokracji „autorytetów moralnych”, do listów protestacyjnych bywalców warszawsko-krakowskich salonów, wreszcie do demonstracji obszarpańców z anarchistycznych bojówek przeciwko Giertychowi. Skąd tak żywiołowy atak, zmobilizowanie tak wielkich sił? Być może ministerstwo edukacji jest istotnie ważniejsze niż resorty sprawiedliwości, spraw zagranicznych (w którym notebene rządy Salonu wydają się nadal trwać), czy obrony narodowej? Z punktu widzenia całego państwa z pewnością nie – w końcu szkoły dziś dość samodzielnie kształtują swoje programy nauczania, a odpowiedzialność finansową za ich prowadzenie przejęły w dużej mierze samorządy.

Jednak dla luminarzy rewolucji obyczajowej w Polsce podobnie jak dla zwykłych, szeregowych aparatczyków lewicy ministerstwo edukacji było dotychczas niezwykle ważnym przyczółkiem, zapewniającym tysiące ciepłych posadek w całej Polsce, pieniądze na funkcjonowanie rozmaitych organizacji: od ZSMP po kluby homoseksualistów, wreszcie dyskretny wpływ ideologiczny na rzesze nauczycieli, jednej z grup zawodowych posiadających – obok dziennikarzy i artystów – największy wpływ na kształtowanie świadomości młodych ludzi. Dziś grunt wydaje się im usuwać spod nóg – oto nowy minister zapowiada odebranie pieniędzy lewackim młodzieżówkom, obronę szkół przed inwazją homoseksualnych naganiaczy, zwrócenie uwagi na patriotyczne wychowanie i dyscyplinę w szkołach. To dlatego postępowcy zwarli dziś szeregi, produkując setki apeli i protestów, wypuścili na ulice polskich miast brudną i wrzaskliwą hołotę, nie wiedzieć czemu określaną mianem „uczniów”, wreszcie zlecili swym intelektualnym pałkarzom w mediach zaszczucie nowego ministra codziennymi atakami pełnymi nie tylko oszczerstw, ale i zwyczajnych inwektyw. To dlatego próbują dziś w Polsce zrealizować plan, który powiódł się inspirowanym m.in. przez KGB rewolucjonistom roku 1968 na Zachodzie – zangażować nie tylko młodzież studencką, ale i dzieci, którymi najłatwiej się manipuluje, w bezpardonową walkę polityczną pod płaszczykiem obrony szkoły przed rzekomą ideologizacją, która grozi jej pod rządami prawicy. Nikt nie pyta w mediach, czy to moralne: czynić ze szkoły pole politycznej bitwy, wyciągać młodych ludzi z murów szkolnych i dawać im w ręce antyrządowe transparenty. Nikt nie pyta, dlaczego wolność szkoły nie była zagrożona za rządów Jerzego Wiatra, jednego z głównych ideologów PZPR, albo Krystyny Łybackiej – matki chrzestnej dziesiątek lewackich inicjatyw w szkolnictwie? Nikt nie pyta, dlaczego lewica z płaczem pochylająca się nad losem dziatek, którym rzekomo grozi narodowo-katolicka indoktrynacja, tak ostro sprzeciwia się zwiększeniu roli rodziców w edukacji dzieci i od lat blokuje plany reformy szkolnictwa oddające rodzicom – w postaci bonu edukacyjnego – decyzję, do jakiej szkoły: czy publicznej, nadzorowanej przez ministra, czy też prywatnej, będą posyłać swoje dzieci?Nikt o to nie pyta, bo media w przytłaczającej większości sprzyjają planom rewolucjonistów i biorą udział w nagonce. Nie ma złudzeń – celem Salonu i wszelkiej maści „postępowców” jest brutalna idelogizacja szkoły, której przedsmak mogą stanowić „lekcje” na temat tzw. homofobii prowadzone już przez działaczy homoseksualnych w niektórych szkołach. Apostołowie „cywilizacji śmierci” chcą zabrać nam nasze dzieci, chcą nadal poddawać je „tolerancjonistycznemu” praniu mózgów. Choć na ustach mają hasła wolności szkoły, chcą szkoły formującej nowe pokolenia rewolucjonistów – wolnej, a jakże, ale od religii i etyki katolickiej, od moralności na nich opartej. Oby rządzący dziś Polską potrafili znaleźć takie rozwiązania instytucjonalne, które pokrzyżują te plany.

Piotr Doerre

Przedruk ze strony: Stowarzyszenie Chrześcijańskie im. ks. Piotra Skargi

Skip to content