Tymi słowami wielu określa starania rządu premiera Viktora Orbána dotyczące stworzenia nowej konstytucji, która zastąpiłaby tę uchwaloną na Węgrzech w 1946 r. przez komunistów. Ma ona nie tylko opierać się na postawach chrześcijańskich, jak ma to miejsce w przypadku Konstytucji RP, do preambuły której nawiązuje węgierska, lecz również zagwarantować prawa rodziny, a także zawrzeć – wbrew naciskom homoseksualnego lobby – definicję małżeństwa jako związku mężczyzny i kobiety. Chociaż poprzedni prezydent (notabene konstytucjonalista) László Sólyom twierdzi, iż mimo nieciekawej proweniencji, jeśli chodzi o zawartość, to obowiązująca konstytucja jest dobra i spełnia wymogi europejskie, Węgrzy zdecydowanie opowiadają się za nową.
– Węgrzy mają szczególny stosunek do Korony św. Stefana, która jest przedmiotem sakralnym i chcą, żeby to było zapisane w konstytucji – powiedział w rozmowie z „NP” Szilárd SzÅ‘nyi, węgierski dziennikarz, redaktor tygodnika „HetiVálasz”, dodając, iż „ta korona królewska to przestrzeń siły psychicznej”.
Rząd Węgier przedstawił na forum parlamentu projekt nowej konstytucji. Znalazł się w niej między innymi zapis, iż zadłużenie państwa nie może przekroczyć 50 proc. PKB. Decyzję tę motywuje obawą o ewentualne powtórzenie się w przyszłości obecnej sytuacji, w której kraj znalazł się niemalże na skraju bankructwa. Jednakże, jak wskazują niektórzy ekonomiści, narzucenie tak sztywnych ram uniemożliwi grę deficytem budżetowym – zupełnie skutecznym narzędziem polityki monetarnej. Pomijając już zupełnie fakt, iż tego typu zapisy nie mogą znajdować się w ustawie zasadniczej, gdyż w momencie przekroczenia tego progu z przyczyn niezależnych i niekontrolowanych, cała gospodarka państwowa staje się niekonstytucyjna. Kolejnym pomysłem, który jednak nie znalazł się w projekcie, było wsparcie wielodzietnych rodzin poprzez przyznanie im dodatkowych praw, w tym prawa do głosowania w imieniu dzieci podczas wyborów (czyli przyznania takiej liczby ponadprogramowych głosów, ile posiadają pociech). Konstytucja nie będzie również wprowadzała zakazu aborcji, co zresztą – mimo szumnych deklaracji – było do przewidzenia, biorąc pod uwagę, iż szef partii Chrześcijańskich Demokratów z jednej strony twierdził, że życie ludzkie powinno być chronione, gdyż jest to najbardziej bezbronna mniejszość, z drugiej odmawiał rewizji ustawy o aborcji przyzwalającej na zabijanie nienarodzonych. W tej sytuacji umieszczenie w tekście dokumentu odniesienia do chrześcijańskich wartości wydaje się jedynie tworzeniem fasad. Inną, tym razem delikatną zmianą, jest zmiana nazwy kraju z Republiki Węgierskiej na Węgry.
Projekt, co zresztą podkreślają przedstawiciele Fideszu, nie jest jeszcze definitywnie sformułowany, co oznacza, że opozycja ma prawo zgłosić do niego swoje poprawki. Problem jednakże w tym, że zbojkotowała ona prace nad konstytucją. Pozostaje zatem jedno ewentualne źródło uwag – społeczeństwo – któremu rozesłano kwestionariusze, aby mogło wyrazić swoją opinię co do proponowanych zapisów (obecnie zwrócono ponad 500 tys. wypełnionych kwestionariuszy). Nosząca cechy konsultacji społecznych kampania kosztowała skarb państwa 3,65 mln euro. Orbánowi zależało jednak na czasie. Na 18 kwietnia zaplanowano w parlamencie głosowanie nad przyjęciem ustawy zasadniczej, natomiast miała by ona zostać podpisana 25 kwietnia. Nowa konstytucja Węgier powstaje zatem w niezmiernym pośpiechu, co nie powinno mieć miejsca.
Anna Wiejak
Artykuł ukazał się w tygodniku 'Nasza Polska’ nr 13 (803) z 29 marca 2011 r.