Aktualizacja strony została wstrzymana

„Złote” porachunki – Leszek Źebrowski

Sposób, w jaki Gross podchodzi do historii, jest niedopuszczalny i skrajnie krzywdzący. Dla niego zagłada Żydów stała się polem żenujących sporów i bieżącej polityki

Jan Tomasz Gross to autor prac propagandowych, które jeszcze przed ukazaniem się są okrzyknięte jako „wybitne”, „odkrywcze”, „odważne”, „nowatorskie”. Problem w tym, że Gross jest po prostu… nudny.

Poczynając od 1998 r., gdy ukazało się pierwsze jego dziełko z tej serii: „Upiorna dekada. Trzy eseje o stereotypach na temat Żydów, Polaków, Niemców i komunistów 1939-1948” (Kraków 1998), ten autor ma stale do powiedzenia to samo i praktycznie – tak samo. To też jest sztuka – nie badać, nie siedzieć miesiącami czy latami w archiwach, posługiwać się wyłącznie strzępami (choć bardzo starannie dobranymi) ustaleń innych autorów, i tak je zgeneralizować, spłaszczyć i spopularyzować, aby osiągnąć zamierzony efekt.
Ma to sens w przypadku handlarza starzyzną – pocerować, połatać stare łachy i upchnąć je jako prawie nowe („nowe inaczej”). W przypadku naukowca nie, bo nie to powinno być sensem jego pracy.

Zdjęcie obrosłe nieprawdą

„Złote żniwa” nie mają nic wspólnego z nauką. Nie są efektem jakichkolwiek badań, ich generalizujące wszystko tezy oparte są na bardzo kruchych lub wręcz nieprawdziwych podstawach. Rozrzucone gdzieniegdzie w tekście przypisy, kilka relacji, kilka publikacji, wspomnień, pamiętników to wyłącznie kamuflaż.
Najnowsza praca Grossa opiera się na fałszywym założeniu, że zdjęcie z okolic Treblinki – które jest osią jego rozważań i dowodem koronnym – jest prawdziwe i przedstawia dokładnie to, co mu akurat pasuje. Nie trzeba być specjalistą w tym zakresie, żeby dokonać rzetelnego opisu przywołanej fotografii. Widać na niej grupę ludzi (w asyście milicjantów i zapewne funkcjonariuszy UB), przed nimi leży kilkanaście ludzkich czaszek, a niewielki pagórek, przed którym pozują do fotografii, ma zapewne nie więcej niż 30 cm wysokości. To ziemia wydobyta z ekshumacyjnej jamy. Gdzie Gross zobaczył na tej fotografii „wzgórze usypane z popiołów 800.000 Żydów”? Jeśli tak ma dziś wyglądać rzetelność badawcza i opis największego w dziejach ludobójstwa, to najwyraźniej zadanie, jakie sobie postawił, całkowicie go przerosło.

Podobny jak Gross temat poruszyła w swej pracy magisterskiej Martyna Rusiniak: „Obóz zagłady Treblinka II w pamięci społecznej (1943-1989)” (Warszawa 2008). Autorka wykonała konkretną pracę badawczą, przeglądając sumiennie źródła, ustalając dużo nowych, nieznanych wcześniej okoliczności. I choć niektóre jej wnioski rażą (to może być wpływ konkretnego promotora), to jednak jej praca jest – na tle tego, co napisał Gross – pracą naukową. Niestety, tenże autor, choć powinien znać ją co najmniej dobrze, to nawet jej nie wymienił, choć wszystko wskazuje na to, że w znacznym stopniu poszedł jej śladem, ale wybiórczo. A szkoda, bo pod wpływem tej lektury mógł ucywilizować przynajmniej niektóre swe sądy. Pomijając ją zaś całkowicie w swych rozważaniach, stworzył sobie ogromną swobodę w żonglowaniu nielicznymi źródłami i wyrażaniu daleko idących sądów, które – w świetle znanych dokumentów – na ogół nie są uprawnione. Przede wszystkim, nie ma podstaw do wszelkiej generalizacji, a to u Grossa jest celem samym w sobie.

Kolejną wątpliwością, nasuwającą się w ocenie uczciwości badawczej Grossa, jest brak jakichkolwiek odniesień do ustaleń badaczki podobnych zagadnień, jakie porusza Gross w swym opracowaniu. Chodzi o Teresę Prekerową, która wyniki swych wnikliwych badań opublikowała w artykule: „Stosunek ludności polskiej do żydowskich uciekinierów z obozów zagłady w Treblince, Sobiborze i Bełżcu w świetle relacji żydowskich i polskich” („Biuletyn Głównej Komisji Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu – Instytutu Pamięci Narodowej”, XXXV, Warszawa 1993). Dotarła ona do wszystkich znanych jej relacji uciekinierów z Treblinki, tworząc na ich podstawie obraz zupełnie inny niż Grossowy. Przede wszystkim cechuje ją uczciwość badawcza – niczego nie ukrywa, stawia odważne pytania, wnioskuje nie przez wróżenie z fusów, ale przez badanie i weryfikację źródeł. Innej drogi przecież nie ma.

Polskie dzieci straszne są
Gdyby Gross chciał w pełni skorzystać z dorobku tych osób, które na poważnie zajmowały się opisywanymi przez niego zagadnieniami, nie mógłby forsować nieuprawnionych sądów, generalizować i oskarżać całej społeczności czy całego Kościoła katolickiego. Ale to byłoby już wbrew jego intencjom, dlatego też unika jak ognia ogarnięcia całej dostępnej bazy źródłowej, jak też krytycznego podejścia nawet do starannie wyselekcjonowanych przez siebie źródeł. Dlatego jego prace są tak skrajnie stronnicze i niechlujne, oraz – co już zaznaczyłem wcześniej – po prostu nudne, pisze je bowiem „na jedno kopyto”.

A wystarczyłoby nieco uwagi i zdrowego rozsądku, nie brać na wiarę wszystkiego, co na ten temat napisano. Ot, choćby coś takiego:
„Kopacze w zasadzie pracowali pojedynczo nie ujawniając plonów poszukiwań przed sobą nawzajem bo szczęśliwy znalazca mógł łatwo paść ofiarą napadu ze strony innych poszukiwaczy skarbów (pamiętamy co Kalembasiak i Ogrodowczyk pisali o „niesamowitych stosunkach” w okolicy Treblinki). W Bełżcu i w Treblince zabierano do domu wykopane trupie czaszki, aby tam dopiero, bez świadków, „spokojnie je obszukać””. Ładnie to brzmi i przekonująco odnośnie do „polskiego antysemityzmu”, wyssanego jakoby z mlekiem matki, ale… Jak autor to sobie wyobraża, że „kopacz” z naręczem czaszek pod pazuchą biegnie niezauważony do domu, aby tam je rozbijać?

Albo inne „źródło”, które akurat bardzo mu pasuje: „W powojennej dyskusji na temat okupacyjnej demoralizacji młodzieży pisała o tym samym zjawisku Irena Chmieleńska: „Dwa były główne źródła demoralizacji dziecka Warszawy: sprawa żydowska oraz handel […]. Chłopcy już od lat sześciu, najczęściej dziesięcio-, trzynastoletni, spędzali całe noce na dyżurowaniu przy murach getta i szantażowaniu przechodzących przez mury Żydów”. Otwartość takiego postępowania, jego publiczny, nieskrywany i zarazem grupowy charakter, to były aspekty najbardziej uderzające obserwatorów. Irena Chmieleńska, „Dzieci wojenne”, Kuźnica, 9 XII 1945″.

Sześcioletni (polscy) chłopcy siedzą po nocach przy murze getta i szantażują każdego przechodzącego Żyda? W nocy (w zasadzie od wczesnego wieczoru) obowiązywała przecież godzina policyjna i te dzieci z pewnością byłyby zauważone przez niemieckie patrole, których nasilenie było między innymi przy murach getta właśnie.
Podobnie z opisanym przez niego zjawiskiem prostytucji, które w jego książeczce osiąga rzekomo gigantyczne rozmiary. Wojna i okupacja sprzyja wprawdzie głębokiej demoralizacji (a taka okupacja szczególnie), nic jednak nie uprawnia go do uogólniania, że z tego procederu żyły całe wsie. To zjawisko występowało, było jednak moralnie potępiane, i to jednoznacznie. Występowało również w gettach i obozach pracy, i tam też z rąk do rąk przechodziły wszelkie dobra materialne.

O obrzeżach zagłady nieco inaczej

W jednym Gross ma całkowitą rację – tak zwane obrzeża zagłady nie są do końca zbadane i opisane. Ale, gdyby ktoś zastosował jego „metodę” badawczą, mógłby przecież dojść do zupełnie innych rezultatów. Oto na przykład w Radomsku, już pod koniec 1939 r.: „Pewnego dnia robotnicy żydowscy, wracając z robót przymusowych, udali się tłumnie do siedziby Judenratu, przepędzili jego przywódców i członków oraz zdemolowali lokal. Judenrat, zatrwożony groźną postawą mas, uciekł się do pomocy gestapo. Dopiero oddział gestapowców, przybyły na wezwanie Judenratu, przywrócił „porządek”, a celem sterroryzowania Żydów, w obawie przed nowymi buntami, dokonał trzydniowego pogromu połączonego, rzecz oczywista, z rabunkiem. „Były to straszne 3 dni””. Rabowanie ludności żydowskiej wewnątrz gett było przecież zjawiskiem nagminnym. Czy mamy jednak prawo wyciągać wnioski w taki sam sposób, jak to robi Gross?

„W lutym, marcu i kwietniu 1941 r. przybyło z Austrii do Generalnej Guberni łącznie 10 transportów Żydów po 1.000 osób każdy. […] Jak wynika z zachowanych dokumentów, szczególnie smutnie osławiony Judenrat ostrowiecki przyczynił się do rychłego „pozbycia się” ze swego terenu niewygodnych wysiedleńców wiedeńskich, nie omieszkając przy tym zbyt pieczołowicie zaopiekować się ich dobytkiem, bagażami, walizkami (5 tys. sztuk)”. Nieszczęśnicy nie mogli liczyć na pomoc „swoich”, uzyskiwali ją natomiast… u miejscowych chłopów, którzy udzielali im nie tylko schronienia, ale występując na ich rzecz u władz niemieckich, dawali im jakieś poczucie względnego bezpieczeństwa: „na podkreślenie zasługują częste stosunkowo fakty (np. w powiecie opatowskim) występowania miejscowych chłopów w obronie „swoich” wiedeńczyków, zwłaszcza lekarzy i ich rodzin, domagających się pozostawienia ich w spokoju na miejscu. Oddawali im swoje chałupy i zaopatrywali w artykuły żywnościowe. W niektórych wsiach nawet wójtowie, pod naciskiem miejscowych chłopów, specjalnie interesowali się losem Żydów wiedeńskich, udzielając im daleko idącej pomocy”.
Dziś, badając samą zagładę, jak też jej „obrzeża”, musimy pamiętać i pokazywać całą różnorodność zachowań ludzi, ciężko doświadczonych przez wojenny i okupacyjny los. Łatwo jest ferować wyroki, będąc niejako „z zewnątrz”, poza tym czasem i ponad tymi wydarzeniami. Oceniać, potępiać, generalizować bez zbadania całej złożoności? Jeśli tak, to można już wszystko?

Do tej samej kategorii należy współudział tych, którzy sami też zapłacili cenę najwyższą. Byli gorliwi, nadgorliwi, często okrutni i doszczętnie zdemoralizowani, licząc, że wypychając na śmierć innych, sami się ocalą, lub pójdą na śmierć, ale dopiero na końcu. Ot, jak na przykład członkowie Judenratu w Nowym Dworze: „Smutną sławą cieszył się wśród ludności getta w Nowym Dworze Judenrat, wykonujący zawsze pilnie polecenia okupanta. Toteż hitlerowcy zrewanżowali się za świadczone im usługi. Wszystkich członków Judenratu, wraz z ich rodzinami w liczbie 42 osób, hitlerowcy ulokowali w końcowym wagonie ostatniego transportu (12 XII [1942]), a na stacji kolejowej w Warszawie wagon ten odczepili od całego składu i wszystkich jego pasażerów odprowadzili do getta w Warszawie. Takiego traktowania, takiej „łaski” oprawców, nie dostąpił nawet prezes Judenratu w Łodzi, osławiony Chaim Rumkowski, którego hitlerowcy zawieźli razem z Żydami z getta łódzkiego do obozu zagłady w Oświęcimiu”.

Oto niejaki Lubicz, członek żydowskiego Ordnungsdienstu („policji”) w getcie w Międzyrzecu Podlaskim, a następnie komendant tego getta, wpadł na pomysł, aby Żydów ograbiać wcześniej, nie czekając na ich odstawienie do obozu zagłady: „Dotychczas Żydzi złapani w akcjach zabierali ze sobą pieniądze i drogocenności, które mogli ze sobą ukryć. Ogałacano ich dopiero z tego wszystkiego w Majdanku i Treblince. Lubicz natomiast zaproponował Niemcom, aby ich ograbić i rozebrać do naga na miejscu, bo po co ten majątek ma wpaść w obce ręce. Żydów rozebrano do naga i tak wsadzono do wagonów. O tym, że była to jego inicjatywa opowiadali niektórzy Niemcy, którzy nienawidzili takich zdrajców. Lubicz ograbił po tym magazyn z rzeczy lepszych, a gdy Niemcy się w tym zorientowali, zwalił winy na innych Żydów i ich rozstrzelano. 6-stą akcję [eksterminacyjną] Żydzi nazwali „małą Treblinką”. […] Źonę Lubicza nazywano w getcie żydowską K. Ona organizowała w getcie orgie z Niemcami”. Żydzi, którzy ocaleli z tego getta, zwołali „sąd dziesięciu” i wydali wyrok śmierci na Lubicza, który wszystko przeżył. Uznali jednak, że to byłoby… nieładnie, „by Żydzi zabijali Żyda”. Z treści tej relacji wynika jednak, że nie mieli żadnych skrupułów, aby zabijać Polaków za nieporównanie mniejsze przewiny… Podobnie stało się z innymi zdrajcami żydowskimi i policjantami, na których wydano wyroki śmierci. Nie ukarano jednak nikogo.

Promocja pisarstwa Grossa

Sposób, w jaki Gross podchodzi do historii, jest niedopuszczalny i skrajnie krzywdzący. Dla niego zagłada Żydów stała się polem żenujących sporów i bieżącej polityki. Gołosłowne oskarżanie setek tysięcy Polaków o współsprawstwo zagłady (arbitralnie zmniejszone po pierwszej fali krytyki aż dziesięciokrotnie, do kilkudziesięciu tysięcy), niemające żadnego umocowania w rzetelnych badaniach, następnie przerzucanie odpowiedzialności na cały Naród, to nowa jakość w publicystyce z tego zakresu. Niestety, możemy się tylko obawiać, że to dopiero początek takich „rozrachunków”. W imię czego?
Źyjemy w czasach pogłębiającego się relatywizmu, gdy wolno coraz więcej, ale nie każdemu i nie w każdej sprawie. Przy czym należy pamiętać, że Gross ma stosunkowo łatwą sytuację, cały czas może bowiem liczyć na poklask licznych klakierów, którzy – niezależnie od własnej wiedzy i umiejętności krytycznego myślenia, zawsze wyniosą go na piedestał. Ale my go tam trzymać nie musimy.

Leszek Żebrowski

Autor jest pisarzem i publicystą, badaczem polskiego podziemia niepodległościowego w czasie II wojny światowej i po 1945 roku.

KOMENTARZ BIBUŁY: Aby rozpocząć sensowną i opierającą się na logicznych materiałach dowodowych dyskusję nad tematem określanym mianem Holokaustu, która raz na zawsze da odpór wszelkim hienom Przemysłu Holokaustu, należy podjąć rzetelne badania nad ustaleniem w miarę dokładnej liczby ofiar żydowskich. Jest ona na pewno niższa niż dogmatyczne „6 milionów”. Ta kilkukrotnie, a może nawet 10-krotnie mniejsza liczba, pozwoli na przenicowanie historii i zrzucenie z piedestału religijnie chronionej wyjątkowości Shoah, ze wszystkimi tego konsekwencjami, włącznie z samą egzystencją państwa Izrael.
Aby pomóc w tym zadaniu, należy rozpocząć właśnie od obozu w Treblince, i ustaleniu technicznych możliwości uśmiercenia tak pokaźnej, jak to mówi oficjalna wersja, liczby ofiar. Raz jeszcze polecamy tekst Holokaust czy „99-procentowy” mit?, szczególnie punkt 7 Przypisów. Może Szanowny pan Autor powyższego tekstu zechce się chociaż ustosunkować do tych technicznych nie-możliwości uśmiercenia „milionów” ofiar Treblinki? (Dzisiaj liczba ta zmalała to „około miliona”). Czy dalej mamy brnąć w nonsens uśmiercania przy pomocy tlenku węgla z silników dieslowskich? Wszak, według oficjalnej wersji, spaliny tychże silników właśnie, są odpowiedzialne za uśmiercenie 2/3 ofiar żydowskich. Panowie historycy – trochę rozsądku i odwagi w swoich badaniach.

Za: Nasz Dziennik, Poniedziałek, 21 marca 2011, Nr 66 (3997) | http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110321&typ=my&id=my01.txt

Skip to content