Aktualizacja strony została wstrzymana

Ekonomia po sowiecku

10 lutego, pod wieczór, przybiegła do naszej kamienicy młoda dziewczyna. Powiadomiła, że na stacji kolejowej Podzamcze stoją zamknięte wagony, z których proszono, aby uwiadomić Gołąba 6 i 12. Doszłyśmy do przekonania, że chodzi o mamę i panią Baboniową.

„Widocznie wywożą ojca i pułkownika dr Babonia”- pomyślałam leżąc w łóżku przeziębiona.

Mama zabrała żywność, narzuciła na siebie futro ojca i z panią Baboniową poszła na Podzamcze. Przebiegły liczne tory kolejowe, pokryte zwałami śniegu, wreszcie odnalazły długi pociąg towarowy z wystającymi rurami-kominami. Przed wagonami chodzili strażnicy odziani w kożuchy. Mama i pani Baboniowa wołały swych mężów po imieniu. Z wagonów odpowiedziano:

-Wywożą nas przymusowo. Jesteśmy leśnikami i gajowymi.

Mama z panią Baboniową przebiegły wszystkie tory kolejowe, ale wagonu z więźniami nie odnalazły.

11 lutego przyjechała z Dunajowa służąca cioci Mani. Powiadomiła nas, że inżyniera Kostkiewicza, wraz z rodziną, wywieziono, prawdopodobnie do Rosji i że wujostwo zabrali ze sobą wszelką odzież. Najbardziej rozpaczał dziesięcioletni syn Jędrek. W żaden sposób nie chciał opuścić nadleśnictwa.

Lwów, mimo ciężkich chwil, zdradza coraz to nowe dowcipy na temat Sowietów. Ostatnio obiegła Lwów wieść, że delegacja gminy żydowskiej zaszła do głównego komisarza N.K.W.D., prosząc o zezwolenie na wysłanie telegramu z 50-ciu słów do Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej o pomoc, ale komisarz odmówił. Wówczas delegacja zredukowała treść telegramu do 25 słów, komisarz również odmówił. Po porozumieniu delegaci obniżyli telegram do 5 słów i tym razem komisarz odmówił. W końcu prosili o jedno słowo. Komisarz po głębokim namyśle doszedł do przekonania, że w jednym słowie nie będą mogli oddać grozy położenia, więc wyraził zgodę na wysłanie telegramu, zawierającego jedno słowo i Żydzi zatelegrafowali do Ameryki: „gewałt”.

Z Przemyślan doszła mnie wiadomość o tragicznej śmierci Jasia Zimmermanna. U rodziców Jasia była na stancji uczennica gimnazjum Zosia Gonetówna, córka leśniczego. 10 lutego przybyło do dr Zimmermanna dwóch uzbrojonych milicjantów i zapytali o Zosię. Oświadczyli, że wzywają ją rodzice, aby natychmiast powróciła do domu, przy czym okazali pismo ojca. Zosia spakowała rzeczy i pojechała z milicjantami.

Dr Zimmermann poprosił syna Jasia, by założył narty i pobiegł za milicjantami i stwierdził, czy milicjanci istotnie odwożą Zosię do ojca na leśniczówkę. Tymczasem sanna z milicjantami nie podążyła ku leśniczówce, tylko na stację kolejową Kurowice.

Jasiu pobiegł na nartach do leśniczówki, aby powiadomić rodziców Zosi o tym, co zaszło.

Na leśniczówce Jasiu nie zastał rodziców Zosi, tylko milicjantów Ukraińców, plądrujących dobytek leśniczego. Gdy milicjanci zauważyli Jasia, chcieli go pojmać, ale Jasiu począł uciekać, wówczas milicjanci do niego strzelali. Ugodzili go od tyłu w śledzionę. Jasiu dobył resztę sił, by dobrnąć do Przemyślan, ale nadmierny upływ krwi osłabił go, przykucnął w lesie i zamarzł na śmierć. Rozpacz rodziców nie ma granic.

Po wywiezieniu leśniczych i gajowych, wraz z rodzinami, we Lwowie powstał popłoch. Ludzie masowo, za bezcen, sprzedają dobytek, zamieniają na czarnym rynku ruble na dolary i uchodzą pod okupację niemiecką.

Krysakowska, mimo, że ma nieletniego syna w więzieniu, poszła przez zieloną granicę pod okupację niemiecką. Dałam jej pieniądze, aby zakupiła ciepłą odzież i posłała Mietkowi.

Ze Lwowa odjechała ostatnia partia „volksdeutcherów” do Niemiec. Za pośrednictwem braci Mietka wręczyłam pewnej rodzinie obszerny list do Mietka, w którym objaśniłam przyczynę nieobecności ojca i opisałam stosunki pod okupacją sowiecką.

Pod koniec lutego zahaczyłam o pracę w znacjonalizowanych ogrodach na Zamarstynowie. Obowiązuje 8-mio godzinny dzień pracy, a co szósty dzień mamy „wyhodnoj”, czyli dzień wolny od zajęć. Zarobek uzależniony jest od rodzaju pracy, wynosi przeciętnie 3 ruble dziennie. Pracowników podzielono na zespoły. Sześć osób stanowi zespół i na zespół obliczono zarobek. Na czele zespołu stał dozorca, a nad dozorcami planownik i do niego należała kalkulacja wydajności pracy. Prócz tego istniała administracja, a na czele ogrodów stało dwóch dyrektorów. Ogrody są niewielkie. Dawniej całą administrację stanowił właściciel. Brał czynny udział w pracy i dbał, by wydajność nadążała za zapotrzebowaniem rynku. Dzisiaj z ogrodów tych żyje 10-ciu nierobów, pobierają wyższe wynagrodzenie od pracujących.

W naszym artelu ogrodniczym pracują przeważnie wywłaszczeni ziemianie i oficerowie rezerwy, żyjący na fałszywych papierach. Pracę traktujemy jako cel do osiągnięcia paszportów i ochrony przed uwięzieniem.

Z oszklonych inspektów usuwamy śnieg i nawozimy ogród nawozem.

Dojazdy do pracy uciążliwe. Mam do pokonania przesiadkę pod kawiarnią Wiedeńską. Dojazdy kosztują 40 kopiejek dziennie, a na życie pozostają 2 ruble i 60 kopiejek, za który to zarobek, po 134 dniach pracy, będę mogła nabyć kilogram słoniny.

2 marca. Mama poszła do Brygidek, by podać ojcu posyłkę. Nie przyjęli. Oświadczyli, że ojca w Brygidkach nie ma.

Zaczęłyśmy od nowa poszukiwania, ale bez skutku. Ktoś doradził nam, aby odczekać do następnego miesiąca i spróbować raz jeszcze, bowiem często zabierają więźniów do głównego N.K.W.D. na specjalne śledztwo.

Brat cioteczny Staszek przyniósł wiadomość o zakładaniu sklepów bakaliowych, w których będą sprzedawać owoce południowe. Owoce południowe rosły w ciepłych krajach, a we Lwowie w sklepach tych sprzedawano od czasu do czasu porcje chleba.

W pierwszych dniach marca, do naszej znacjonalizowanej kamienicy, przybyła jakaś komisja, kilku Żydów i Polak. Polak, do wojny, był znanym złodziejem. Komisja przeprowadziła pomiar mieszkań i ustaliła czynsz. Mamie wyznaczono czynsz po 8 rubli od metra kwadratowego, mnie zaś, jako „czornoj roboczy” po kilka kopiejek.

Kościołom również wymierzono czynsz dzierżawny po 8 rubli od metra kwadratowego. Haraczem tym zmierzają do zawładnięcia kościołów i zamiany tychże na kluby partyjne i sale do tańca, jak to uczynili z kościołami garnizonowymi.

W połowie marca otrzymałam od Mietka obszerny list. Był odpowiedzią na mój list wysłany za pośrednictwem owych „volksdeutcherów”. Mietek pisze:

„Nareszcie wiem, co z ojcem. Los ojca przeraża mnie. Nie wrócę do Lwowa, choćby mnie zwolnili z niewoli, bo nie widzę możliwości pracy dla siebie”.

Na ulicach Lwowa coraz częściej łapanki. Ludzie masowo giną z ulic w biały dzień.

Dawnego rębacza drzewa- Polaka- zamianowano „upraw domu”. Łazi po mieszkaniach i wydaje polecenia. Mnie i mamie nakazał oczyszczenie jezdni z lodu i błota. Współczesny burżuj komunistyczny pali papierosy i dozoruje nas, a na jego kwadratowej twarzy igra ironiczny uśmieszek.

Ze Lwowa zrobiono budę jarmarczną. Na załamaniach ulic wmontowano głosniki radiowe. Od rana do wieczora ryczą: „Moskwa moja”.

Codziennie wieczorem lokatorzy są obowiązani uczęszczać na mittingi. Do kamienicy przychodzi politruk, zwołuje wszystkich lokatorów kamienicy, przelicza i pyta stróżową, czy wszyscy, po czym zaczyna mitting. Wpierw okadza Stalina, po czym oświeca nas „ciemna masę polską” o dobroci stalinowskiej konstytucji i zobowiązuje nas do kupna egzemlarza konstytucji. Zapowiedział egzaminy oraz co czeka opornych.

2 kwietnia 1940. Mama od północy stoi pod Brygidkami, by podać ojcu posyłkę. Powróciła późno wieczorem. Przyjęli tylko bieliznę. Nazajutrz poszła sprawdzić pokwitowanie. Widziała podpis ojca. Podziękowałyśmy Bogu za łaskę w nieszczęściu.

Ze Lwowa do Kazachstanu – kartki z pamiętnika kuzynki Ewy


POPRZEDNIE CZĘŚCI Ze Lwowa do Kazachstanu – kartki z pamiętnika kuzynki Ewy:

Za: Ze Lwowa do Kazachstanu – kartki z pamiętnika kuzynki Ewy | http://pamietnik-ewy.blogspot.com/2011/02/ekonomia-po-sowiecku.html

Skip to content