IPN zbadał już sprawę palenia akt przez płk SB Wiesława Poczmańskiego? Esbecki bloger III RP
To bardzo aktywny internauta. Prowadzi własnego bloga, wpisuje się też na innych blogach – tych szczególnej proweniencji: Millera, czy Szyszkowskiej. Pisze też artykuły do prasy, jeśli za taką można uznać Urbanowe „NIE”. W jednym w numerów tego komunistycznego szmatławca wystąpił jako publicysta-moralizator w sprawie prezydenta Olsztyna Czesława Małkowskiego. Ten bloger i filozof to wieloletni, „zasłużony” esbek, były szef bezpieczeństwa w Olsztynie.
O karierze Małkowskiego płk Wiesław Poczmański – bo o jego przypadek tu chodzi – wypowiadał się też na łamach „Rzeczpospolitej”: „Gdy chcieliśmy rozpracować środowisko dziennikarskie, szedłem do Małkowskiego i pytałem o konkretne osoby” – zwierzał się esbek. Wtedy, pod koniec lat 80. późniejszy, „bezpartyjny” prezydent Olsztyna awansował na szefa cenzury w mieście.
Akta Instytutu Pamięci Narodowej nic nie mówią o współpracy Małkowskiego z bezpieką. W jego teczce osobowej jest tylko krótka informacja: „w razie wojny przeznaczony na zarządcę cywilnego dla województwa olsztyńskiego”.
„Opiekun” Moczulskiego i Wajdy
Przywilejów emerytalnych byłych funkcjonariuszy służb PRL od lat broni lewica, wspierana w tym dziele przez „Gazetę Wyborczą” i Lecha Wałęsę (choćby głośna ostatnio sprawa wystawienia przez byłego prezydenta certyfikatu moralności esbekowi Stanisławowi Rybińskiemu). Czyli nic nowego, ale czasem w swoim uwielbieniu demokracji i praw człowieka (bo „nawet ubek też jest brat i człowiek” – jak śpiewał przed laty z przekąsem Jan Krzysztof Kelus), postępowcy owi przekroczą wszelkie granice. Tak było w lutym 2009 r., kiedy mieli czelność zaprosić do Sejmu właśnie pułkownika SB Wiesława Poczmańskiego. Ten z kolei miał czelność – w świetle fleszy – powiedzieć, by „do cholery pokazać mu tego, któremu wyrywano paznokcie”. Bo przecież bezpieka niczego nie wyrywała, tylko siała, czuwając potem nad bezpieczeństwem zbiorów. No, chyba że wyrywała „chwasty”.
Bezpieczeństwa i światowego pokoju Poczmański bronił przez, bagatela, 38 lat. Jak trafił do SB? „Studiowałem prawo na UW. Wylądowałem jako referent w stołecznych pralniach i farbiarniach. I referentowi nagle ktoś zaproponował pracę w kontrwywiadzie” – opowiadał w 2005 r., w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej”. – „Poczułem się uczestnikiem misji wywiadowczej w Bonn. Był początek lat sześćdziesiątych, o rewizjonizmie zachodnioniemieckim radio trąbiło od rana do wieczora. Znalazłem się w komendzie stołecznej, w drugim wydziale SB. Przez jakiś czas zajmowałem się uciekinierami z Polski na Zachód”.
No bo – jak to tak? Rejterować? – myślał zapewne Poczmański. – Zamiast jedyny sprawiedliwy społecznie ustrój utrwalać, umacniać? Prócz „opieki” nad wrogim, antysocjalistycznym elementem, któremu nie wiedzieć czemu przyszło do głowy uciekać z Polski, służył „na odcinku handlu zagranicznego”.
W 1968 r. wylądował w Departamencie III MSW, który tropił opozycję, wywrotowych studentów i wszystkich, którzy w oczach bezpieki zagrażali linii partii. Inni niepokorni – Kościół i chłopi mieli „swój” Departament IV. Poczmański rozpracowywał m.in. lidera KPN Leszka Moczulskiego.
W latach siedemdziesiątych Wiesław Poczmański zmienił obiekt zainteresowań. Tym razem „opiekował się” środowiskiem filmowców, ze szczególnym uwzględnieniem Andrzeja Wajdy. Agentów pozyskiwał głównie dzięki szantażowi – ktoś jeździł po pijanemu, ktoś był rozwiązły w małżeństwie. Dbał o to – jak sam mówi – aby w kinematografii nie zrodziły się koncepcje niezgodne z pomysłami PZPR na film polski. Przynajmniej w przypadku Wajdy – co widać po jego koncesjonowanej karierze – poskutkowało.
W 1981 r. Poczmańskiego wybrano – podobno wbrew kierownictwu resortu – na I sekretarza PZPR w MSW. W 1982 r. został szefem SB w Olsztynie. W 1990 r. nie poddał się weryfikacji i przeszedł na emeryturę.
Wzorem Jaruzelskiego
Gębę Poczmańskiego dobrze znali koledzy esbecy. Polacy po raz pierwszy mogli ją zobaczyć w czerwcu 2007 r., na zorganizowanej przez IPN wystawie „Twarze olsztyńskiej bezpieki”. Opinie o niej – nie Polaków, ale esbeka Poczmańskiego – cytowała nie kto inny jak „Gazeta Wyborcza”, specjalistka od relatywizowania postaw, zacierania różnic między dobrem i złem oraz porozumień ponad podziałami: „Ta wystawa to ordynarne, chamskie szczucie. Efekt będzie taki, że teraz pewnie ktoś mnie na ulicy rozpozna, podejdzie i da mi w mordę”.
Dziennikowi Michnika w cytowaniu Poczmańskiego wtórowała „Gazeta Olsztyńska”:
„Na takie wystawy reaguję z absolutną pogardą. Z pogardą odnoszę się do skurduplałej dyktatury, której rządy mamy teraz w Polsce”.
„Odważnym wszystkim pokłon niski, pogarda dla kanalii” – śpiewał znów Jan Krzysztof Kelus i bynajmniej nie było to o działaczach ówczesnej opozycji – „chwastach”, które Poczmański musiał, ale i chciał wyrywać.
W imię narodowego pojednania „GO” przeprowadziła nawet wywiad z esbekiem. Poczmański mówił oczywiście, że niczego się nie wstydzi. Źe w pracy kierował się zasadami, a dzisiejsza Polska i jej służby (IPN) są mniej etyczne od PRL i SB. „Moja działalność przypadła na bardzo trudne lata 80. To, co wyprawiała »Solidarność«, było straszne”. Takie same rewelacje równie bezkarnie powtarza do dziś główny przełożony Poczmańskiego – towarzysz Wojciech Jaruzelski – doradca obecnego prezydenta RP.
„Ale chyba nie powie Pan, że bezpieka nie zniszczyła życia ludziom?” – pyta Poczmańskiego dociekliwy dziennikarz gazety, nie „Wyborczej”, ale „Olsztyńskiej”.
„Mamy przypadki spektakularne jak zabójstwo księdza Popiełuszki” – odpowiada esbek. – „Ale ile było takich przypadków? Zaledwie kilka, no zgoda – kilkadziesiąt”.
Kilku czy kilkudziesięciu zamordowanych – jakie to ma znaczenie? Przecież to tylko „chwasty”. Nawet jedna ofiara jaruzelskiej „demokracji” nie jest godna szacunku esbeka.
Dalej o agentach. Według Poczmańskiego sami są sobie winni – przecież mogli nie zgadzać się na współpracę. A przymus? „Dziś wszyscy tak mówią, ale to też były sporadyczne przypadki”.
I teraz prawdziwa bomba. Poczmański bez przymusu, szczerze wyznał, że… niszczył akta. Dlaczego to robił? Aby chronić swoich agentów „od skrajnie tendencyjnych i nieuprawnionych sądów”. To samo robił Wałęsowy esbek. Do tej ostatniej sprawy – certyfikatu Wałęsy dla Rybińskiego – odniósł się dr Piotr Gontarczyk, historyk, zastępca dyrektora Biura Lustracyjnego IPN: „Ze strony byłego prezydenta jest to nagroda za tuszowanie spraw związanych z działalnością współpracownika SB o kryptonimie »Bolek«. Rybiński to jeden z najbardziej »zasłużonych« w akcji znikania dokumentów odziedziczonych po SB przez UOP w latach 90. Jeżeli wspomniany człowiek twierdzi, że wspierał »Solidarność« w latach 80., to przekracza wszelkie granice tupetu i bezczelności. Zwróćmy uwagę, że sprawa pojawia się 20 lat po 1989 r., kiedy wspomniany esbek zagrożony jest odebraniem mu specjalnych praw emerytalnych”.
Ostatecznie wymiar sprawiedliwości III RP zachował odrobinę zdrowego rozsądku i nie uznał certyfikatu Wałęsę. Palacz akt Rybiński stracił prawo do wyższej emerytury.
„Wyczyszczono wszystko”
Ale wracając do Poczmańskiego. Artykuł w „Gazecie Olsztyńskiej” nie pozostał jednak bez echa. Zawiadomienie o „popełnieniu zbrodni komunistycznej polegającej na niszczeniu dokumentów…” złożył do IPN przeciwko Poczmańskiemu prokurator Stefan Śnieżko. Dołączył wypis z materiałów ewidencyjnych dotyczących własnej osoby potwierdzający duże luki w dokumentach.
Bezkarny, pewny siebie Poczmański od razu zareagował: „Spodziewałem się czegoś takiego. Ci ludzie żyją tylko rozliczeniami, a ja lubię się z nimi pobawić”.
Wystawa „Twarze olsztyńskiej bezpieki” z gębą Poczmańskiego stała się podstawą książki o tym samym tytule. Esbek znów nie mógł puścić tego płazem. Na jednej z lewackich stron można było przeczytać jego oświadczenie: „[Książka] stanowi jedyny w swoim rodzaju przejaw warsztatowego cofnięcia się autorów – ludzi z tytułami naukowymi – o całą epokę, tzn. do czasów, które z taką zaciekłością potępiają. Mam na myśli zideologizowany bełkot tak charakterystyczny dla większości politycznych tekstów głównie z lat 50. ub. stulecia, który jednak stopniowo zanikał w kolejnych dekadach istnienia PRL, by bujnie się odrodzić w pierwszym dziesięcioleciu XXI w. w tzw. IV RP w szczególności”. Wiwat PRL! Wiwat Jaruzelski i Kiszczak! Precz z Kaczyńskimi!
Poczmański tłumaczy: to „drastyczne zaczernianie obrazu rzeczywistości, brutalne flekowanie ludzi z nią związanych, a nawet posługiwanie się zwykłym kłamstwem”. Niżej podaje przykłady „kłamstw”. Np. to, że nie był anonimowy: „O mojej nominacji w maju 1982 r. na szefa olsztyńskiej SB zawiadomiła PT Olsztyńską Publiczność miejscowa prasa”, nie mówiąc o sąsiadach, ekspedientkach czy kelnerach w knajpach. A polską rację stanu obraża nie on, ale pseudohistorycy IPN. Podpisane: Wiesław Poczmański, b. z-ca ds. b. Służby Bezpieczeństwa, b. szef b. Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Olsztynie, Warszawa, styczeń 2008 r.
Podobnie otwarty, podszyty bezkarnością był płk Poczmański w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej”, pod znamiennym tytułem „Łapałem ptaszki do statystyki”. Na pytania dziennikarza, czy jego agenci mogą czuć się zagrożeni, znowu błysnął bezkarną szczerością: „Mogą spać spokojnie. Na początku 1990 roku akta ze swojej szafy pancernej wyniosłem do kotłowni komendy wojewódzkiej milicji i spaliłem w piecu”. Kolejne pytanie: „Sporo tego było?”. Odpowiedź: „Nieduży stosik”. Poczmański jeszcze bardziej otworzył się w kwestii palenia akt SB, stwierdzając bez ogródek: „Wyczyszczono wszystko, łącznie z dokumentacją finansową”. Czy pion śledczy IPN zbadał już sprawę palenia akt przez płk SB Wiesława Poczmańskiego? A co dzieje się z podobną sprawą Stanisława Rybińskiego?
Prócz owego palenia Poczmański miał też w pracy inne problemy: „Każdy pozyskiwany to nowe problemy. Ciągły stan napięcia emocjonalnego, jak zachowa się wytypowany na tajnego współpracownika. Jak go do tego skłonić, czy wystarczą pieniądze itd. Sam to przeżywałem. W końcu delikwent podpisywał zobowiązanie. Stawałem się w pewnym sensie dla pozyskanego bliską osobą. Wytwarzał się między nami stan pewnej intymności. Na przykład tajny współpracownik dzwonił do mnie o północy, że chce się natychmiast spotkać. Musiałem coś powiedzieć rodzinie, żonie, dlaczego wychodzę w nocy z mieszkania. Spotykam się, a moja agentka wypłakuje mi się w klapy, bo coś jej w życiu osobistym zgrzytnęło”.
Prawda o tamtych czasach
Blog Poczmańskiego cieszy się dużym zainteresowaniem. Budzi też „kontrowersje”. Na jednej ze stron internetowych można znaleźć wpis, kwestionujący m.in., że Poczmański jest nazywany „ostatnim olsztyńskim SB-ekiem”: „żyje ich jeszcze wielu, choćby ja, dowodem jest ten komentarz”. I dalej: „Czy pisanie blogów czy jakichkolwiek innych tekstów dla esbeków jest zabronione? Nie tylko nie jest zabronione ale bardzo ważne, gdyż jest to okazja do pisania prawdy o tamtych czasach, o tych podobno tak strasznych ludziach. Niestety, nasze wypowiedzi w większości giną w gąszczu kłamstw rozpowszechnianych przez pseudo historyków IPN-u, niespełnionych opozycjonistów, którzy nie załapali się na żadne »fuchy« czy innych małych nie tylko wzrostem”.
„Przy okazji” kolejny olsztyński SB-ek zaprosił na swojego bloga. Czy też był tak zasłużony, jak płk Wiesław Poczmański? Szantażował, niszczył ludziom życie? Czy u progu wolnej Polski też palił akta, a dziś ma czelność wychwalać PRL-owską dyktaturę i jej morderstwa? Bo podobno szerzenie komunistycznej ideologii – tak jak nazistowskiej – jest w Polsce zakazane, a łamanie tego zakazu ścigane mocą prawa demokratycznego państwa? Ale oczywiście, esbecy i ich ochroniarze (czyli np. „Gazeta Wyborcza” i Wałęsa) woleliby sami pisać swoją historię. Tylko w ten sposób poznamy „prawdę o tamtych czasach”, a nie dzięki żmudnej pracy naukowców, bo to przecież „pseudohistorycy”, działający na zlecenie „skurduplałej dyktatury”.
Tadeusz M. Płużański