Aktualizacja strony została wstrzymana

Parę uwag o Unii Europejskiej – prof. Bogusław Wolniewicz

Poniżej przedstawiamy rozdział „Parę uwag o Unii Europejskiej”, pochodzący z książki pt „Ksenofobia i wspólnota – Przyczynek do filozofi i człowieka”, pióra Zbigniewa Musiała i Bogusława Wolniewicza. Książka wydana została przez Wydawnictwo ANTYK – Marcin Dybowski (Wydanie II poszerzone), i dostępna jest w Księgarni ANTYK.


Bogusław Wolniewicz

Parę uwag o Unii Europejskiej

„Karta praw” zajmuje w traktacie pozycję kluczową, a wprowadzenie jej z wyminięciem procedur demokratycznych nosi wręcz znamiona cichego zamachu stanu. Narzuca się tam narodom Europy libertyński system wartości – rekomendowanych jako „europejskie” – nie zapytawszy tych narodów, czy je za swoje rzeczywiście uznają.

Dążenie narodów Europy do jej politycznego zjednoczenia to wielki proces dziejowy; wielki i trudny, bo bez precedensu. Coś historycznie nowego rodzi się tu w konwulsjach i bólach. Proces ten napędzają dwa czynniki, wewnętrzny i zewnętrzny.

Czynnikiem jednoczącym zewnętrznym jest napór Azji na Europę. Wraz z nim kiełkuje bowiem świadomość, że tylko politycznie zjednoczeni możemy mu się skutecznie oprzeć. Na razie napór Azji ma postać kolonizacji Europy przez jej imigracyjną infi ltrację oraz ekspansję demografi czną imigrantów. Na tym jednak nie koniec. Sukcesy islamskiego terroru zapowiadają już także zbrojny podbój Europy, choć przy innym sposobie walki niż znane dotąd. Wielką próbą sił w tej walce jest wojna w Iraku: próbą sił nade wszystko moralnych, czyli próbą naszej woli walki. Nie jesteśmy tam widzem, lecz stroną. (Aktem przerażającej ślepoty lub zbrodniczej beztroski polskich władz było i jest aresztowanie naszych żołnierzy za udział w akcji bojowej przeciwko partyzantce islamskiej w Afganistanie. Tak się we własnym wojsku niszczy własnymi rękami ducha walki.)

 

Zjednoczenie Europy wymaga nie krętackich traktatów, lecz poczucia wspólnoty: ducha europejskiej jedności cywilizacyjnej na wewnątrz i gotowość oporu na zewnątrz wobec cywilizacji obcych. Tymczasem oba są systematycznie podkopywane przez ideologię lewackiego libertyństwa, paradującą dziś chętnie jako „globalny humanizm”. Ten samozwańczy „humanizm” domaga się od nas wszystkich przyzwolenia na Europę „otwartą”, czyli wpuszczającą każdego, kto tylko chce wejść; oraz „multikulturalną”, czyli dopuszczającą przemieszanie na swym terytorium – i to na zasadzie równorzędności! – wszelkich możliwych kultur i obyczajów. A krytykować lub zwalczać wolno tylko swe własne, te rdzennie europejskie. Ideologię „globalnego humanizmu” głosi się jako jedyną, jaka w ogóle nadaje się do przyjęcia. Czasem wspiera się to jakąś argumentacją, zawsze jednak wtedy nieczystą logicznie i kulawą. Weźmy przykład.

Oto tygodnik Europa publikuje (5.1.2008) wywiad z pewnym ekonomistą-globalistą (Jagdish Bhagwati, Hindus z pochodzenia) z uniwersytetu Columbia, jednego z centrów światowego lewactwa. Mówi się tam między innymi o problemie masowych imigracji, legalnych i nielegalnych. I dowiadujemy się od uczonego globalisty – rekomendowanego przez ów równie lewacki tygodnik jako jeden z „najbardziej wpływowych intelektualistów świata” – że nielegalnej imigracji nie da się powstrzymać, a legalna jest wręcz pożądana. Oto jego słowa:

„Fizyczne powstrzymanie /nielegalnej imigracji/ wymagałoby strzelania do ludzi tak, jak robili to Sowieci w Berlinie. To w naszej cywilizacji nie jest możliwe.” Dlaczego nie jest możliwe? Podaje się tu za rzekomą oczywistość, co wcale oczywiste nie jest – przy okazji robiąc tak tej rzekomej oczywistości propagandę. Przyjrzyjmy się jej więc trochę bliżej.

Po pierwsze: nie wszystko, co robili „Sowieci w Berlinie” jest tym samym niedopuszczalne. Źaden to więc argument, tylko demagogia.

Po drugie: strzelano tam do tych, co chcieli stamtąd wyjść, nie do tych, co – jak imigranci – chcieli wejść. Stanowi to zasadniczą różnicę: czy komuś nie pozwalam do swojego mieszkania wejść, czy też nie pozwalam mu z niego wyjść. Pierwsze jest moim elementarnym prawem, drugie jest przestępstwem – w naszym np. kodeksie karnym (art. 189) zagrożonym karą więzienia od 3 miesięcy do lat 5. Analogia z Berlinem całkiem więc upada.

A po trzecie: Anglicy mówią „mój dom to moja twierdza”. Tak jest w istocie. Każdemu, kto chce do mojego domu wtargnąć, mogę się przeciwstawić wszelkimi niezbędnymi środkami, choćbym miał go zabić. Działam bowiem wtedy w sytuacji obrony koniecznej. Tak samo jest z państwami: każde przekroczenie granicy obcego państwa wbrew jego wyraźnemu zakazowi jest najazdem na nie, międzynarodowym aktem agresji – i to nie tylko ze strony samego intruza, lecz i ze strony jego własnego państwa, które takie najścia na swoich sąsiadów toleruje lub może nawet po cichu popiera. Wtedy „gwałt niech się gwałtem odciska”, innego wyjścia nie ma – z ostrym strzelaniem włącznie.

Nie jest prawdą, że nielegalnej imigracji nie można powstrzymać. Można, ale pod dwoma warunkami: trzeba mieć po temu niezbędną siłę, i trzeba mieć równie niezbędną wolę, by siły tej w potrzebie użyć. Siły ma Europa dość, tylko brak jej woli, którą sparaliżował wirus „globalnego humanizmu”.

A co z imigracją legalną? Profesor ów widzi ją tak:

„Kraje rozwinięte szybko się starzeją. To zwiększa zapotrzebowanie na siłę roboczą – nie tylko dlatego, że coraz więcej ludzi przechodzi na emeryturę, ale również dlatego, że ktoś musi się nimi zajmować. /…/ Przeciwnicy imigracji mówią, że za godziwą płacę zawsze znajdzie się autochton, który zastąpi imigrantów. Tyle tylko, że mało kto na takiego autochtona będzie mógł sobie pozwolić. To ważny powód, by uznać imigrację za zjawisko korzystne.”

Zadziwia głupota tej niby racjonalnej kalkulacji. Pomija się w niej zupełnie skutki polityczne zalecanych działań. Myśli się tak: opłaca się sprowadzać masy kolorowych, skoro gotowi są pracować dla nas za pół darmo – więc sprowadzajmy! A narzuca się przecież pytanie: jak długo ci kolorowi będą przyjmowali potulnie taką ich dyskryminację – opłacanie ich pracy poniżej jej realnej wartości: czyli tej, za którą gotów byłby wykonywać ją biały „autochton”? I to w społeczeństwie, które artykułem 21 swojej „Karty praw podstawowych” zakazuje właśnie wszelkiej dyskryminacji? Odpowiedź jest jasna: tak długo, aż poczują swą polityczną siłę. Tę zaś już poczuli, co widać chociażby z rozruchów na przedmieściach francuskich miast.

Lat temu dwa czy trzy zapytano Helmuta Schmidta, kanclerza Niemiec z lat siedemdziesiątych, który patronował milionowej imigracji Turków, co sądzi o swej polityce dziś. Odpowiedział: Das war ein Fehler, „to był błąd”.

A my jeszcze teraz chcemy sprowadzać do Polski masy robotników chińskich, by nam tanio budowali autostrady – bo nam za takie małe pieniądze się nie chce. Tymczasem ci sami Chińczycy mawiają przecież: „Gdy chcesz przejechać się na tygrysie, to zanim na niego wsiądziesz zastanów się, jak będziesz z niego zsiadał”. Czyśmy to zrobili?

Znaczenie Polski w jednoczącej się w bólach Europie jest większe, niż się na oko wydaje – większe niż jej waga ekonomiczna i siła militarna. Nie ma też na nie żadnego wpływu, czy jakieś mecze wygrywamy, czy przegrywamy.

Na europejskie znaczenie Polski składają się cztery czynniki:

primo – leżymy w samym środku Europy. Bo jej centrum geograficzne to są trzy kraje: Niemcy, Polska i Czechy.

secundo – w Unii jesteśmy jednym z sześciu krajów dużych, tzn. liczących ponad dwadzieścia milionów mieszkańców. Pozostałe – poza Rumunią – dochodzą najwyżej do dziesięciu.

tertio – wśród tych sześciu dużych jesteśmy dziś krajem najbardziej katolickim. To nie u nas kościały świecą pustkami; i nie u nas zamieniane są na dyskoteki czy kręgielnie, ani na meczety. Dla ofensywy lewactwa na Kościół stanowimy dziś w Europie główną zawadę. I wreszcie:

quarto – jako naród jesteśmy trudni do ujarzmienia. Trudno przez to co prawda nami rządzić, i sami na tym cierpimy. Ale przez tę pewną nieujarzmioność jesteśmy też trudno obliczalni: trudno przewidzieć, kiedy się postawimy w poprzek – jak w 39-tym ekspansji hitlerowskich Niemiec. A także temu lewactwu, co tak triumfalnie kroczy dziś przez stolice Europy – Paryż, Brukselę, Madryt i szykuje się opanować Warszawę. Niedoczekanie ich!

Na tych czterech czynnikach opiera się nasze znaczenie. Stanowią one obiektywny fakt, z którym każdy rozsądny polityk musi się liczyć; i z którym faktycznie liczył się nawet Stalin.

[…]


Musiał Zbigniew, Wolniewicz Bogusław
Ksenofobia i wspólnota. Przyczynek do filozofii człowieka.
Wydawnictwo ANTYK Marcin Dybowski
Wydanie drugie, poszerzone, 2010
ISBN / ISSN: 978-83-86482-86-9
www.antyk.org.pl
antyk2@tlen.pl

Powyższy tekst przedrukowano w serwisie „BIBUŁA-pismo niezależne” za zgodą Wydawnictwa ANTYK. Dalsze rozpowszechnianie wymaga osobnej pisemnej zgody Wydawcy.

Skip to content