Aktualizacja strony została wstrzymana

OSKARŻAM! – Jacek Bartyzel

W Polsce dzisiejszej dokonuje się publiczny lincz. W biały dzień, przy wyciu medialnej tłuszczy, odbywa się cywilny mord na red. Stanisławie Michalkiewiczu – człowieku odważnym i prawym oraz wirtuozie polskiej publicystyki. Już nie jeden raz ten nieugięty obrońca prawdy – której, jak Józef Mackiewicz, jedynie jest ciekaw – był obiektem wściekłych napaści i ordynarnych inwektyw, padających niestety także nawet z ust jednego z dostojników Kościoła. Lecz to, co dzieje się teraz, w związku z jego komentarzem wygłoszonym na antenie Radia Maryja, przechodzi już wszelką miarę nieprawości. Oto cena, można rzec, jaką przychodzi płacić za poruszanie spraw, o których „nie trzeba głośno mówić”, bo zabroniły tego „autorytety” niewiadomego nadania. Nic to interes narodowy, nic to racja stanu Polski, której bezbronny pisarz musi bronić swoim piórem i głosem, bo rządy już dawno skapitulowały: „milczeć, płacić” okup terrorystom moralnym i jeszcze nieustannie przepraszać za urojone winy – to „parobczański” obowiązek narodu naznaczonego niezmywalnym, metafizycznym piętnem „hańby antysemityzmu”.

Wszystko, jak wiadomo, zaczęło się od orzeczenia tego groteskowego gremium, typowego zresztą dla panującego wciąż w Polsce etatystycznego bizantynizmu, czyli Rady Etyki Mediów, która – w również typowym dla mętnego, pseudojurydycznego bełkotu demoliberalizmu – oskarżyła red. Michalkiewicza o szerzenie „mowy nienawiści”.

Odtąd toczy się lawina, której aktualnym, zapewne nieostatnim, kamieniem jest złożenie doniesień do prokuratury przez bodaj już dwa, bliżej nieznane, stowarzyszenia.

Nie ma tu miejsca ani potrzeby przypominać wszystkich kalumni, którymi w stosunku do osoby red. Michalkiewicza „tolerancyjnie zionął” zwarty kolektyw pracowników „frontu ideologicznego”, tudzież wzywanych przez niego do tablicy partyjnych bonzów i „intelektualne” gnidy. Trudno jednak zapomnieć na przykład ten odrażający spektakl odegrany przed oczyma konsumentów telewizyjnej trucizny przez trzech „histrionów” polskiej sceny politycznej (w tym aż dwóch wicemarszałków Sejmu), reprezentujących wszystkie trzy formacje kompromitujące systematycznie pojęcie „prawicy”: Platformę Obywatelską, Ligę Polskich Rodzin i Prawo i Sprawiedliwość. Każdy z tych „odważnych” „dżentelmenó”w, rażony przewiercającym ich wzrokiem czołowej enkawudzistki „politycznej poprawności”, wydawał z siebie wyrazy oburzenia i odrazy do „antysemity”. Najmocniej zresztą czynił to WCz Marszałek Bronisław Komorowski, który już, jak widać, zapomniał, że red. Michalkiewicz był zasłużonym działaczem tej samej, co on, opozycji niepodległościowej.

Osobno trzeba tu wszelako odnotować głos wydany przez „moralny autorytet” szczególnie natrętnie podawany od lat Polakom do adoracji, a domagający się od władz państwowych „zamknięcia” Radia Maryja pod pretekstem „antysemickiego” komentarza red. Michalkiewicza. Mowa tu oczywiście o nieubłaganym polakożercy i katolikożercy – dr Marku Edelmanie, który zdaje się sądzić, że bohaterski epizod z młodości, jako bojownika powstania w getcie warszawskim, daje mu przepustkę do nieustannego szkalowania Polaków i Świętego Kościoła Rzymskiego.

Jednak najbardziej boli słabość przyjaciół w ogniu próby. Nie umiem, nie potrafię wytłumaczyć sobie dlaczego WCz Marszałek Marek Jurek, niewątpliwy dotąd lider czynnej w życiu politycznym „autentycznej” prawicy tradycjonalistycznej, który jeszcze tak niedawno po męsku okiełznał operetkowy pucz sejmowych gadułów, też nagle poczuł się zobowiązany do znalezienia się w obcym Mu, jak sądziłem, gronie „tropicieli antysemityzmu”? Dlaczego wreszcie Ojciec Dyrektor Tadeusz Rydzyk uznał za stosowne przepraszać za red. Michalkiewicza? Na to pytanie też nie znajduję odpowiedzi.

*
To polowanie z nagonką ma swój znamienny kontekst, nawet podwójny. Od miesięcy trwa u nas niemilknący lament – „wycie Ubekistanu”, jak z właściwą sobie celnością ujął to red. Józef Darski – z powodu śmiertelnego jakoby zagrożenia dla „wolności słowa i wolności mediów” od czasu dojścia do władzy PiS-wskiej centroprawicy. Druga okoliczność, symboliczna skądinąd, to nagłe objawienie przez wiadomą gazetę gnostyckiej ewangelii sekty kainitów, „rehabilitującej” Judasza. Darujmy sobie w tym momencie zasadniczą dyskusję z liberalnym mitem nieograniczonej wolności słowa, którą tylu papieży nazywało słusznie „szaloną i niedorzeczną”. Wystarczy przywołać mądrą konstatację Mikołaja Gómeza Dávili, iż demokrata domaga się wolności zawsze wtedy, kiedy usiłuje się zabronić mu jakiejś niegodziwości. Rzecz jednak dzisiaj w tym, że ten tak doskonale zorkiestrowany, jednobrzmiący chór potępień i wołań o zamknięcie ust jednemu z nielicznych naprawdę „wolnych” duchów polskiej myśli politycznej, śpiewany, a raczej rżany „unisono” i gremialnie przez „niezależne” media, to nic innego, jak szydercza kpina z „wolności słowa” – wolności prawdy.
W ten oto sposób „sprawa Michalkiewicza” uchyliła niechcący „zasłonę Izydy skrywającą sanktuarium wolnych” mediów, w którym króluje Bestia. Tak, Bestia w dokładnym tego słowa znaczeniu, ta apokaliptyczna, ohydna maciora, której złowrogą, niszczycielską rolę w przejmujący sposób opisał w swojej genialnej, proroczej powieści Obóz świętych, Jan Raspail. To ta Bestia panuje nad wszystkimi masowymi mediami, a przygniatająca – dosłownie – większość dziennikarzy stanowi jej świadome swego zaprzedania sługi. Nie tylko dziennikarzy: przede wszystkim plutokracji, której własnością są te media, oraz całej demoliberalnej klasy polityczno-medialnej. Tworzą one razem „sojusz Giełdy i Telewizora”, będący szatańską parodią sojuszu Tronu i Ołtarza, który przez wieki budował najwspanialszą w dziejach cywilizację – chrześcijańskiego Zachodu. Bestia nienawidzi tej cywilizacji i próbuje zniszczyć każdy odcisk jaki, mimo wszystko, po tylu rewolucjach podżeganych przez Bestię, pozostał jeszcze na jej ruinach.

Ale zło – jak uczył zawsze Kościół w swym nieomylnym nauczaniu i tylu Jego Doktorów, od św. Augustyna począwszy – realnie nie istnieje, „jest” ontologicznym minus, „jest” tylko przeczeniem, negacją Prawdy, Dobra i Piękna. Cała potęga Bestii, która może przerażać i faktycznie tylu już doprowadziła do duchowego zwątpienia i kapitulacji, opiera się wyłącznie na naszej, ludzkiej słabości, lenistwie, niewierze i niewierności, na zmierzchu odwagi, by przywołać słynną frazę Aleksandra Sołżenicyna. Bestia karmi się naszą zdradą, lecz zawsze musi się cofnąć, gdy napotka zwyczajną odmowę poddania się, proste nie – negację negacji, która jest afirmacją Bytu. To proste prawidło sprawia, że dzisiaj przychodzą po tych, których palec naganiaczy Bestii wskaże jako „antysemitów, rasistów czy faszystów”; jutro przyjdą po „homofobów”; pojutrze po „fundamentalistów” religijnych, i tak nie pozostanie już nikt, kto by śmiał odmówić zapalenia kadzidła przed ołtarzem Bestii.

Dlatego właśnie dzisiaj ja, zwykły i grzeszny, jak każdy człowiek, lecz taki, który nigdy dotąd – nie dzięki własnej zasłudze, lecz tylko dzięki Bożej łasce – nie zaprzestał stawać jedynie po stronie tego, co bliżej Bytu, oskarżam kolaborantów Bestii:

– oskarżam medialne „kurtyzany” Bestii, które w swoich opiniach opublikowanych, kłamliwie prezentowanych jako opinia publiczna, zawsze szczują przeciwko sprawom i ludziom szlachetnym, i zawsze znajdują usprawiedliwienie, a często wręcz pochwalają wszelką niegodziwość i deprawację;

– oskarżam bojaźliwych polityków, deklarujących swoją „prawicowość” czy konserwatyzm, lecz natychmiast, gdy tylko uda im się znaleźć w establishmencie, przejmujących frazeologię demoliberalnego bełkotu, a o kontrrewolucji i tradycjonalizmie mówiących co najwyżej szeptem w kółku przyjaciół;

– oskarżam niegodnych kapłanów Kościoła, modernistycznych i postępowych labusiów, przesiadujących w Telewizorze i skwapliwie dających swoje „imprimatur” dla każdej bredni i każdej herezji „księżyków modnych”, gotowych uznawać za grzech zmistyfikowany antysemityzm czy nietolerancję, a rozgrzeszać z góry za antykatolicyzm lub dopatrywać się w bluźnierstwie „twórczej inspiracji”.

Oskarżam, ale nie potępiam, bo ani nie mam do tego prawa, ani woli ku temu. „Upomnienie braterskie” służyć przecież winno spojrzeniu prawdzie w oczy i nawróceniu. Każdy, i w każdym momencie, może zejść z drogi fałszu i wymówić posłuszeństwo Bestii. Trzeba do tego tylko, jak pisał Poeta, „odrobiny niezbędnej odwagi”.

Wielka Sobota A.D. 2006


Jacek Bartyzel
Skip to content