Aktualizacja strony została wstrzymana

Pasztet noworoczny

Benedykt XIII robił sobie jaja. Jaja w koszulkach, polane sosem holenderskim z plasterkiem szynki na wierzchu, a wszystko na złocistej grzance. Jaja robione przez papieża de Gravinę (takie ów Wikariusz Chrystusowy wcześniej nosił nazwisko) zyskały miano „benedyktyńskich”, albo „po benedyktyńsku”.

Obecnie panujący papież jaj nie serwuje. Jego pontyfikat słynie raczej pasztetami.

Pierwszy to „pasztet po ratyzbońsku”: danie orientalne, choć najczęściej serwowane w Niemczech. W pierwotnym zamyśle miało być dość łagodne, lecz okazało się, że Jego Świątobliwość nieopatrznie dodał za dużo ostrej, tureckiej kırmızı biber salçası i konsumenci w wielu miejscach na świecie zalewali się później łzami.

Kolejny to „pasztet po pekińsku”. Sekretem jego smaku jest takie wymieszanie składników świeżych z mocno już nadpsutymi i niewiadomego pochodzenia, żeby na koniec już nikt nie był w stanie zorientować się które są które, a całość została dopuszczona do konsumpcji przez chińskie Ministerstwo ds. Swojskości Kulinariów. Danie się jednak w Państwie Środka nie przyjęło, bo zaopatrujący się na czarnym rynku wielbiciele świeżych wątróbek za nic nie chcieli mieszać ich z kocią padliną.

Innym znanym pasztetem autorstwa Benedykta XVI jest „Summorumpaschteten”, którego receptura okazała się na tyle niejednoznaczna, że szefowie kuchni w wielu krajach zaproponowali własne wariacje na jego temat nie mające już wiele wspólnego z rzymskim oryginałem, albo nadal serwowali obowiązkowy bigos Umiłowanego Poprzednika.

Następny to „Pasztet seewaldzki”. Przepis opublikowany został w specjalnej, papieskiej książce kucharskiej. Pasztet ten był już znany wcześniej, a nowatorstwo aktualnej receptury polega na tym, że odtąd takie danie może być serwowane we flaku. Flaku sztucznym, lateksowym.

I na koniec hit sezonu noworocznego, będący wariacją nt. bigosu sprzed ćwierćwiecza „Pasztet po asysku”. Danie ze względu na niezwykle pikantne składniki przez niektórych kucharzy nazywane jest „Pasztetem szatańskim”. Jest to pasztet egzotyczny i wymaga sprowadzenia wielu składników z całego świata, ot, choćby podrobów z indyjskich kur, tybetańskich ziół zapachowych, ziela anglikańskiego etc. Tego pasztetu się nie piecze, ale długo wędzi w dymie z fajki pokoju. Jest zdecydowanie „smoked”.

Smacznego!

A gdyby pojawiły się niestrawności polecam kilka tabletek Lefebrisanu i korzystanie z receptur tradycyjnych. Powinno pomóc.

Jacques Blutoir

Za: Pod MitrÄ… czyli kościelne Safari – 01-01-2011 | http://jacquesblutoir.blogspot.com/2011/01/pasztet-noworoczny.html