Aktualizacja strony została wstrzymana

Oblicza polityki miłości – Stanisław Michalkiewicz

Natura nie znosi próżni i jeśli nawet w jakimś jednym jej segmencie pojawia się niedostatek, to za to w innym zaraz mamy embarras de richesse. Z deklarowanej jeszcze w roku 2007 przez premiera Tuska polityki miłości pozostał już tylko głęboki deficyt, który właśnie przybiera postać zapowiedzi masowych kontroli podatników, a zwłaszcza tych, którzy po powrocie z zagranicy zbudowali sobie dom lub kupili mieszkanie i dzisiaj nie potrafią udowodnić, skąd właściwie wzięli szmalec. Wprawdzie rząd ubiera swoje pogróżki w patetyczne deklamacje o potrzebie praworządności i w ogóle, ale przecież gołym okiem widać, że chodzi o prosty rabunek tych wszystkich, których nasi okupanci podejrzewają o posiadanie jakichś pieniędzy. Przypomina to proceder szmalcowników podczas niemieckiej, to znaczy pardon – oczywiście nazistowskiej okupacji, którzy potrafili wycisnąć z Żydów ostatni grosz. Najwyraźniej każda myśl nawet rzucona luźno w przestrzeń prędzej czy później znajdzie swego amatora. A że w takich pomysłach zasmakował akurat rząd deklarujący zaledwie trzy lata temu politykę miłości – no cóż; na świecie dzieją się rzeczy, które nie śniły się nawet filozofom, więc nie ma co wydziwiać.

O ile wobec tubylczych Irokezów rząd niebywale się nasrożył i sposobi się do zdzierania z nich skóry, o tyle wobec etranżerów składa się jak scyzoryk. Postawiony na czele tubylczego Ministerstwa Spraw Zagranicznych minister Radosław Sikorski pojechał na Białoruś, żeby molestować tamtejszego prezydenta Łukaszenkę w sprawie demokratycznych wyborów prezydenckich. W ramach palaverów białego człowieka z dzikim minister Sikorski złożył nawet prezydentu Łukaszence propozycję korupcyjną – że jak wybory będą demokratyczne, to Eurokołchoz w nagrodę obsypie Białoruś deszczem złota. No, może nie od razu deszczem, tylko na razie mżawką – bo trudno uznać 3 mld euro od razu za deszcz, ale – jak to mówią, omnia principia parva sunt, co się wykłada, że wszelkie, a więc i korupcyjne początki są skromne. Przebiegły Łukaszenka zapewnił, że nie ma problemu; wybory będą demokratyczne, niczym w nadzorowanym przez państwa NATO Afganistanie, a zresztą – zawsze takie były. Ministru Sikorskiemu nie wypadało zaprzeczać, zwłaszcza, że – po pierwsze – Andżelika Borys na razie przestała być naszą duszeńką, po drugie – że w tej podróży w charakterze przełożonego towarzyszył mu niemiecki minister Gwidon Westerwelle, jak wiadomo – kochający inaczej, co każdego prawdziwego mężczyznę musi wprowadzać w zakłopotanie nawet gdy akurat zmienił watahę. Po trzecie wreszcie – również dlatego, że minister Sikorski był świeżo po traumatycznych przeżyciach związanych z wizytą rosyjskiego pierwszorządnego fachowca Sergiusza Ławrowa, który przygotowywał wizytę w naszym tubylczym kraju rosyjskiego prezydenta Dymitra Miedwiediewa. Z jednej strony Gwidon Westerwelle, z drugiej – Sergiusz Ławrow, a pośrodku, niczym między nogami – biedny minister Radosław Sikorski. Kto by pomyślał, że sławne Partnerstwo Wschodnie przybierze aż takie formy?

A przecież to jeszcze nie ostatnie słowo, o czym mogłem na własne uszy przekonać się podczas Mszy w dzień Wszystkich Świętych na jednym z cmentarzy parafialnych w Archidiecezji Lubelskiej. Ponieważ do komunii świętej przystępowało bardzo wielu ludzi, nabożeństwo się przeciągało, w związku z czym organista zaintonował litanię do wszystkich świętych i po wstępnych: Kyrie eleison, Christe eleison zdumieni uczestnicy usłyszeli inwokacje: Święty Abrahamie, Święty Mojżeszu – i tak dalej. Najwyraźniej dialog z judaizmem wchodzi w fazę realizacyjną według zasady sformułowanej w „Głosie Pana” przez Stanisława Lema, że nawet konklawe można doprowadzić do ludożerstwa, byle tylko postępować cierpliwie i metodycznie. Jak już tubylczy Irokezi przyzwyczają się do modlitewnego wzdychania do Abrahama i Mojżesza, będzie można przejść do następnego etapu – aż wreszcie nikt nie będzie mógł się już połapać, którą religię właściwie wyznaje i to właśnie będzie sławne „judeochrześcijaństwo” – bo w myśl zasady zrównoważonego rozwoju, jaka legła u podstaw Eurosojuza, pojednaniu na odcinku politycznym muszą towarzyszyć odpowiednie przekształcenia świadomości również na odcinku religijnym.

Dlatego też komisja sejmowa powołana gwoli kanonizacji Barbary Blidy, pod przewodnictwem posła Ryszarda Kalisza pracowicie ciuła poszlaki wskazujące, że jej samobójcza śmierć była męczeństwem z rąk okrutnych siepaczy kaczyzmu – bo to jest, jak wiadomo, warunek sine qua non, by pani Barbara Blida została santa subito. Jeśli dialog ekumeniczny będzie kontynuowany, to tylko patrzeć, jak panteon świętych wzbogaci się nie tylko o Abrahama i Mojżesza, którzy od strony teologicznej nie nastręczają zresztą żadnych zastrzeżeń – ale i osobistości reprezentujące obrzędowość świecką. W tych okolicznościach doprawdy szkoda, że niezależna prokuratura zamordowała w zarodku obiecujący kult wicemarszałka Stefana Niesiołowskiego. Jak pamiętamy, po rewelacjach o pobycie Ryszarda C. w jego łódzkim biurze, pan wicemarszałek uznał się za cudownie ocalonego i faworyta Opatrzności. Kto wie, czy razwiedka nie zaczęłaby lansować tej hagiograficznej wersji – ale wersja ta nie tylko nie została potwierdzona w toku energicznego śledztwa, ale w dodatku okazało się, że nagranie z monitoringu gmachu akurat z tego dnia w cudowny sposób zniknęło. W tej sytuacji pan wicemarszałek chyba jednak faworytem Opatrzności nie zostanie i tak pięknie zapowiadający się kult santo subito spalił na panewce.

Jak widzimy, nie ma rzeczy doskonałych, nie tylko zresztą na odcinku kultowym, ale i merkantylnym. Oto rosyjski premier Putin przedstawił był onegdaj informacje na temat szczegółów umowy gazowej, jaka przedstawiciele polskiego rządu podpisali z ruskim Gazpromem. Nie byłoby w tym może niczego osobliwego, gdyby nie to, że w wersji premiera Putina umowa ta wygląda zupelnie inaczej niż w wersji przedstawianej przez wicepremiera Pawlaka. Która jest prawdziwa – tego, ma się rozumieć, nikt na pewno nie wie, zwłaszcza, że i Bruksela nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa w sprawie ewentualnego jej zatwierdzenia, stanowiącego warunek sine qua non jej wejścia w życie. Brukseli nie chodzi oczywiście o to, na ile lat umowa jest zawarta, tylko – czy podmioty spoza Polski, to znaczy na przykład z Niemiec, będą miały dostęp do gazowych sieci przesyłowych i polskiego odcinka gazociągu jamalskiego. Strategiczne partnerstwo, jak widać, rozciąga się na wszystkie bez wyjątku dziedziny życia i to w dodatku – ponad granicami, pokazując do czego doprowadza konsekwentna polityka miłości, którą premier Donald Tusk tak lekkomyślnie proklamował przed trzema laty.

Stanisław Michalkiewicz

Komentarz   tygodnik „Goniec” (Toronto)   7 listopada 2010

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Za: michalkiewicz.pl | http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=1821

Skip to content