Aktualizacja strony została wstrzymana

Lincz – Tomasz Sakiewicz

W Polsce od kilku miesięcy odbywa się regularny lincz. W jakiejś mierze przypomina on te organizowane przez Ku-Klux-Klan w USA, kiedy grupa wściekłych z nienawiści masakrowała osobę innej rasy. Dzisiaj Ku-Klux-Klan panuje w mediach, a osobnikami innej rasy są ludzie, którzy tym mediom nie odpowiadają: „pisiory” i „mohery”.

Podstawą machiny nienawiści jest ogromna przewaga w środkach narracji i możliwość zdegradowania ofiary do poziomu, w którym odmawia się jej cech ludzkich.

Ryszard C., wchodząc do siedziby łódzkiego PiS, wiedział, że musi zabić. Czuł, że trzeba wyeliminować ludzi, których wszyscy uważają za bydło, watahy do dorżnięcia, za dinozaury, które i tak muszą wyginąć, za faszystów organizujących w Polsce kolejny rok 1933 na wzór niemieckiego.

Ryszard C. słyszał wprawdzie o innych mediach broniących podludzi z PiS. Słyszał, że te media kłamią i manipulują, są PiS-owskie, więc też reprezentują podludzi. Wiedział o nich wszystko z TVN i „Gazety Wyborczej”. Nie musiał ich słuchać i czytać, bo skoro kłamią i manipulują, to on chce znać prawdę. Prawda zaś o podludziach sączyła się z większości mediów. Miał poczucie udziału w wielkiej społeczności, która musi „wyrwać chwast”, rozdeptać te pluskwy z „Gazety Polskiej” i PiS.

Nikt wcześniej nie odważył się zrobić z nimi porządku, a on miał broń, determinację i wiarę, że ratuje ludzkość od zła, nietolerancji i nienawiści. Bo ludzie, którzy jak on uwierzyli w polityczną miłość, mogą nienawidzić wrogów miłości. I znienawidził ich. Kiedy zabije ich wszystkich, nie będą już kompromitować Polski.

Mamy rację, bo jest nas więcej


Lincz nigdy nie jest czynem samotnego szaleńca. Tworzy się atmosferę udziału w grupie, większości przytłaczającej ofiarę. Nie ma atmosfery linczu, gdy ludzie dysponują takimi samymi siłami. Ofiary muszą być izolowane, musi być ich zdecydowanie mniej. Jest 70 proc. zdrowych moralnie i najwyżej 30 proc. skrzywionych. Tych skrzywionych jest na tyle mało, że nie mogą mieć racji. Skąd wiadomo, których jest więcej, a których mniej? Wiadomo to z sondaży, ale najważniejsza jest narracja. W narracji muszą dominować głosy katów, a jeżeli ofiary dopuszcza się do głosu, to po to, żeby pokazać ich małość i słabość.

Politycy mający w Polsce wpływ na media nie zauważyli, że w ostatnich tygodniach dokonują w nich bardzo niebezpiecznej zmiany. Zwolennicy prawicy zawsze byli w mniejszości, ale kontrolując część mediów publicznych, mogli odpowiadać na oczywiste kłamstwa, ujawniać manipulacje. Ta słaba równowaga została właśnie zniszczona. Przy aplauzie „Gazety Wyborczej” i TVN, ale przede wszystkim obozu władzy i SLD doprowadzono do usunięcia niemal wszystkich dziennikarzy, którzy mieli odwagę mówić inaczej niż medialna banda. Przy bardzo ostrej wzajemnej wymianie ciosów słyszalny zaczął być tylko głos dziennikarskiego Ku-Klux-Klanu. W rezultacie widz odbierał jedną narrację. Ta narracja przekonywała go, że ofiary są gorszego gatunku i, co często powtarzano: warte usunięcia z życia publicznego. Ilu jeszcze Ryszardów C. w to uwierzyło? Ilu nosi ten zamysł?

Wyrwać chwast

Jednym z trzech najistotniejszych mechanizmów linczu jest degradacja ofiary: musi zostać pozbawiona cech ludzkich. W zacięciu propagandowym obozu władzy używano całego bloku argumentów pokazujących „młodym, wykształconym, z dużych miast” niższą jakość przeciwnika: starzy, niewykształceni, chorzy psychicznie, ze wsi, źle ubrani, nienowocześni, nietolerancyjni, nieinteligentni, nierozumiejący świata. Mieli też złe intencje: faszyści, antysemici, żądni odwetu itd.

Przy okazji bardzo mocno napiętnowano całe grupy społeczne niemające nic wspólnego z polityką. Rosła pogarda dla osób starszych, mieszkańców wsi i strach przed osobami chorymi psychicznie.

Zwolennicy PiS w przekazie medialnym nie posiadali ani jednej cechy, która czyniłaby ich sympatycznymi, ludzkimi. Obóz władzy ma rodziny, zainteresowania, hobby. Opozycja krzyczy i nienawidzi. Opozycja przeszkadza. Nie daje uchwalać ustaw, nie pozwala reformować kraju, nie chce wyprowadzać Polski z kryzysu. Państwo jest zagrożone. Ludzie chcą spokoju, a „pisiory” się awanturują. Opozycja utrudnia nawet chodzenie po Krakowskim Przedmieściu w Warszawie. Cały świat się śmieje, gdy oni się modlą. Autorytety ich potępiają, ludzie rozumni nie akceptują, nawet biskupi nie chcą mieć z nimi nic wspólnego. Ich religia to sekta – bardzo niebezpieczna, a jak niebezpieczna – to trzeba się przed nią bronić. Ryszard C. obronę dobrze przygotował.

Widział te straszne postacie w telewizji, widział ich okropny wyraz twarzy złapany przez kamerę w najgorszym ujęciu. Słyszał na własne uszy kompromitujące Polskę wypowiedzi wybrane przez specjalistów z TVN24 i TVP Info. Czuł, jak wzbierała w nim złość, aż przerodziła się w zimną nienawiść.

„Jest krzyż, jest impreza” – zachęcała „Gazeta Wyborcza”. Ryszard C. widział, czuł to, brał w tym udział. Większość, grupa, społeczność akceptuje wyśmiewanie podludzi. Prawdziwi ludzie podchodzili pod krzyż, szydzili z modlących się, popychali ich, przewracali staruszki, kopali „moherów”. Policja nic do tego nie miała. Policja pilnowała jedynie, by modlący się podludzie nie zrobili komuś krzywdy. Ile razy Ryszard C. słyszał zapewnienia rzecznika policji, że pod krzyżem nic strasznego się nie dzieje? Wiedział już, że to nic złego. Obrońców krzyża bez sądu zamykano do psychiatryka – słusznie, przecież to wariaci, każdy to widzi. On by ich wszystkich tam zamknął. Jest częścią tego społeczeństwa obywatelskiego, które przeciwstawia się fanatyzmowi, broni prawa, ratuje Polskę. Z krzyża można się pośmiać, a najbardziej z jego obrońców. Tylko śmiać się nie można w kółko, sprawa musi zostać załatwiona. Znany i szanowany biskup apeluje, by wysłać komandosów. Z terrorystami trzeba zrobić porządek. Inny powszechnie szanowany publicysta chce zastosowania środków administracyjnych.

Co będzie, kiedy noc się skończy


Ku-Klux-Klan działa w nocy, kiedy ma przewagę i zasłonę z kapturów. Co będzie, kiedy noc się skończy, ludzie zdejmą kaptury, ofiary pojawią się w większej grupie? Taką obawę żywiło wielu polskich dziennikarzy i polityków. Kiedyś Kaczyński znowu może wygrać, wyjdzie na światło dzienne skala tego, co zrobiono w sprawie Smoleńska. Przyjdzie im ponieść jeszcze większy wstyd i upokorzenie niż to, czego doznali po 10 kwietnia.

Polacy mieli do mediów pretensję o zakłamywanie wizerunku Lecha Kaczyńskiego. Okazało się, że archiwa telewizyjne zawierają zdjęcia sympatycznego człowieka, który nie miał nic wspólnego z tym potworem, którym epatowano przez cztery lata. Ktoś to przecież musiał zmanipulować, ktoś miliony ludzi oszukiwał. Gniew obrócił się przeciwko mediom, ale nie na długo. Szybko wyciągnięto stare zdjęcia i stare metody. Ludzie znowu zaczęli im wierzyć, ale wiara już jest nadwątlona.

Tym razem kompromitacja może być ostateczna. Celebryci staną się społecznymi banitami, autorytety znikną i będą przykładem podłości.

Trzeba więc działać. „Jeszcze może w tym roku ktoś załatwi Kaczyńskiego”, „ustrzeli go i wypruje”. Ryszard C. czuł, że to nagłe wezwanie jest skierowane do niego. Ma nóż i pistolet – może strzelać, może nawet rozpruć nożem.

Tylko jak się dostać do Kaczyńskiego? Słyszał, że zostało mało czasu. W Warszawie go nie dopadł: „Za duża ochrona, za mała broń”. Może w Łodzi? Ale ile można czekać? Z mediów słychać, że czasu coraz mniej. Wie, gdzie należy uderzyć, jest jedna siedziba pełna wrogów. Rozdepcze ich, ma kilkadziesiąt naboi, po kulce dla każdego. Wybije ich wszystkich i będzie jakby załatwił samego szefa. Czuł w sobie siłę milionów wdzięcznych mu za to, że zrobi porządek, czuł uniesienie obywatela ratującego kraj. Czuł też straszną nienawiść.

Tomasz Sakiewicz

Za: niezalezna.pl | http://www.niezalezna.pl/artykul/lincz/40614/1

Skip to content