Aktualizacja strony została wstrzymana

In vitro – propaganda a fakty – Joanna Najfeld

Wielu Polaków popiera in vitro, bo media spychają debatę do sfery abstrakcji. Ukrywają w ten sposób prawdziwe i makabryczne oblicze in vitro: kobiety faszerowane toksyczną chemią, eksperymenty na embrionach, rodziców odbierających z „klinik” nadliczbowe zarodki w termosie

Opinia publiczna obrosła mitami o dobrodziejstwie zapłodnienia in vitro. To nie przypadek, tylko efekt dużych pieniędzy wydawanych przez biznes sztucznego rozrodu na reklamę.

Reklamę nie wprost. Bo nie chodzi o spoty przed dziennikiem telewizyjnym zachęcające do tego czy innego ośrodka in vitro. To byłoby nielegalne. Legalny i znacznie skuteczniejszy jest marketing ukryty. Taki, którego target, czyli my, nie jest świadomy. Dobry PR in vitro uprawiany jest po cichu przez takie kształtowanie przekazu medialnego, żebyśmy nie wnikając w fakty, odbierali stale pozytywny obraz in vitro, jednocześnie nabierając nieufności i pogardy do jego krytyków.

Niemedialna makabra
W materiałach telewizyjnych o in vitro (w wiadomościach, publicystyce, reportażach) niezmiennie dominują pozytywne obrazy: okrągły brzuszek, uśmiechnięte dziecko, szczęśliwa rodzina. Nie zobaczymy w nich mężczyzn z pojemnikami na nasienie stojących w kolejce do zaopatrzonych w pornografię kabin pobrań czy rodziców odbierających z „kliniki” nadliczbowe zarodki w termosie. A tak przecież wygląda codzienność tej makabry.
O przebiegu samej procedury mówi się bardzo rzadko: o faszerowaniu kobiet toksyczną chemią, poniżaniu mężczyzn, eksperymentach na mrożonych embrionach czy „selektywnej redukcji” ciąż wielopłodowych. Jeszcze mniej o wynaturzeniach: tworzeniu dzieci ze spermy zmarłych czy z komórek trojga rodziców; rodzeniu wnuków przez ich własne babcie czy o dzieciach omyłkowo wszczepionych nie swoim matkom. Debata o in vitro zepchnięta jest do sfery abstrakcji, rozmytych wartości, kwestii światopoglądu i religii. Tak najłatwiej manipulować, powołując się na dogmat, że nie wolno innym narzucać swoich opinii. Efekt jest taki, że bardzo wielu Polaków popiera in vitro, bo uwierzyli w mity, slogany i sztuczki językowe, jakie sprytna propaganda wpuściła do debaty publicznej.

MIT I: „In vitro jest metodą 'leczenia’ niepłodności”
Efekt propagandowy: „Leczenie” kojarzy się wyłącznie dobrze. Myślimy, że to nieludzkie być przeciw „leczeniu”, więc nie chcemy odmawiać nikomu dotacji na „leczenie”, ani tym bardziej go penalizować.
Prawda: In vitro nie ma nic wspólnego z leczeniem. Nic. Jest procedurą sztucznego rozrodu zapożyczoną z weterynarii, wykonywaną w wielu polskich „klinikach” in vitro właśnie przez weterynarzy. Traktuje rodziców wyłącznie jako dawców materiału genetycznego, za pomocą którego laboranci doprowadzają do powstania nowych osób ludzkich, używanych następnie do „osiągnięcia ciąży”. Przeciwko nadużywaniu sformułowania „leczenie niepłodności” w stosunku do procedur sztucznego rozrodu zaprotestowało nawet Polskie Towarzystwo Ginekologiczne, zwykle przychylne przemysłowi in vitro.
Sam zabieg in vitro nie diagnozuje i nie leczy chorób, które zaburzają płodność. Kliniki oferujące in vitro przeprowadzają pozorne procedury diagnostyczne. Robią to bardzo pobieżnie i skrajnie nieumiejętnie (np. badania hormonów z krwi na „chybił trafił”, nieprzystające do cyklu), co skutkuje ich bezużytecznością i jest udokumentowane żenująco niskimi statystykami wykrywalności schorzeń w takich ośrodkach. Lekarze od in vitro nie interesują się przyczynami niepłodności, bo nie potrafią ich diagnozować, ani właściwie się nimi zająć. Dlaczego mieliby? Główną ofertą tego biznesu jest przecież sprzedaż dzieci, a nie zdrowia.
In vitro pozostawia więc matkę i ojca ze schorzeniami, które powodują u nich niepłodność. To przymusza rodziców do powrotu po kolejne dzieci do ośrodka in vitro. Program in vitro nie daje im szansy na wyleczenie ani na naturalne poczęcie.
Co więcej, niewyleczone choroby z czasem pogarszają się, pogłębione jeszcze przez inwazyjne procedury stosowane na kobiecie w ramach zabiegu. Bo in vitro nie tylko niczego nie leczy, ale pogarsza stan zdrowia pacjentki. Syndrom przestymulowania jajników może doprowadzić nawet do jej śmierci.

MIT II: „In vitro jest skuteczne, najskuteczniejsze z dostępnych metod”
Efekt propagandowy: Skoro tak, to jest to najlepsza inwestycja w zwalczanie problemu niepłodności.
Prawda: Średnia skuteczność in vitro w zależności od wielu czynników waha się w okolicach kilkunastu, może 20 procent. To statystyczna szansa na ciążę po jednym cyklu. Jednak z punktu widzenia dziecka poczętego tą metodą prawdopodobieństwo przeżycia do momentu narodzin to zaledwie 4-5 procent. Dzieje się tak dlatego, że każda ciąża kosztuje życie przeciętnie kilkoro dzieci na różnych etapach i tylko jedna na kilka ciąży z in vitro kończy się żywym porodem.
Skuteczność in vitro jest niska nawet w porównaniu z przestarzałymi metodami leczenia niepłodności. Chirurgia stosowana do leczenia np. policystycznych jajników już w latach 50. XX wieku miała lepsze wyniki niż dzisiejsze in vitro. Pojawiając się na rynku, przemysł in vitro zdominował medycynę, przejmując środki przeznaczone na badania i szkolenia lekarzy w dziedzinie leczenia przyczyn obniżonej płodności. Z winy in vitro w prawdziwej medycynie prokreacyjnej nastąpił regres.
Dopiero zespół dr Thomasa Hilgersa z Omaha (Nebraska, USA) pod koniec lat 70. ubiegłego wieku rozpoczął pracę nad rozwijaniem porzuconych metod leczenia niepłodności. Przez trzydzieści lat udoskonalał je o najnowsze odkrycia z zakresu chirurgii, endokrynologii, andrologii, farmakologii i innych dziedzin; tworząc profesjonalną, bezpieczną i rewolucyjnie skuteczną medycynę kobiecą, która oferuje cenny system monitorowania zdrowia kobiety w wieku prokreacyjnym.
W kwestii niepłodności NaProTechnologia potrafi być nawet trzy razy bardziej skuteczna niż in vitro (np. w przypadku policystycznych jajników). Z sukcesem leczy też pary po wielokrotnym nieudanym in vitro, a dzięki przełomowym technikom chirurgii laserowej umożliwia naturalne zajście w ciąże parom zdiagnozowanym jako „beznadziejne przypadki zrostów”. Przemysł sztucznego rozrodu zbankrutowałby szybko, gdyby uczciwie rozmawiano o jego zacofanym poziomie usług w porównaniu z prawdziwie profesjonalną ofertą NaProTechnologii.

MIT III: „Tylko Kościół sprzeciwia się in vitro”
Efekt propagandowy: Sprzeciw wobec in vitro wydaje się dogmatyczny, nieracjonalny, narzucony przez kler. Argument ten działa szczególnie na chorobliwych antyklerykałów, odruchowo zajmujących stanowisko Kościołowi przeciwne.
Prawda: Wielu lekarzy, w tym byli praktycy in vitro, sprzeciwia się technikom sztucznego rozrodu z pozycji racjonalnych. Jednym z nich jest dr Jacques Testart – ateista i pionier in vitro we Francji – dziś zagorzały przeciwnik tej procedury. Doktor Testart przyznaje, że debiutowi in vitro towarzyszył dziki entuzjazm nie podparty ani dostatecznymi badaniami, ani debatami natury etycznej, bo od początku chodziło o wielkie pieniądze. W Polsce klinikę inspirowaną NaProTechnologią otworzył w Białymstoku dr Tadeusz Wasilewski, jeszcze kilka lat temu czołowy polski praktyk in vitro. Doktor Wasilewski porzucił program in vitro i opowiada dziś o jego prawdziwym, makabrycznym obliczu.
Tych ludzi nie zobaczymy jednak w mediach głównego nurtu. Przeciwnikiem in vitro, oprócz Kościoła, może być przecież tylko „oszołom”. A arbitrem tego, kto jest „oszołom” a kto „autorytet”, są ginekolodzy mianowani na „wybitnych” przez wpływową gazetę. To, że są osobiście uwikłani w biznes in vitro, jest przed odbiorcą ukryte. Tym sposobem naukowcy przeciwni in vitro nie są do debaty dopuszczani. Neutralizuje się ich etykietką „katolickiego ideologa”, ewentualnie zastrasza albo zamilcza.
Kiedy we wrześniu 2009 r., po międzynarodowej konferencji w Lublinie, grupa specjalistów leczenia niepłodności z Polski i zagranicy napisała apel do parlamentarzystów RP potępiający in vitro, dziennik „Rzeczpospolita” opublikował go na 18. stronie, w rubryce „listy”. Źadne duże medium nie podchwyciło wątku. Podobnie wyciszany jest głos organizacji MaterCare International, sieci specjalistów medycyny matczynej kierujących się etyką pro-life.
Jednocześnie chwalące in vitro opinie organizacji udających niezależne stowarzyszenia pacjentów (w rzeczywistości sterowane przez biznes in vitro) w sposób nieuprawniony rozgłaszane są przez media jako opinia wszystkich niepłodnych małżeństw. W rzeczywistości, zdecydowana większość pacjentów cierpiących na zaburzenia płodności nigdy nie próbuje in vitro. Na całym świecie mniej niż 1 proc. niepłodnych par decyduje się na „dziecko z probówki”. Ponad 99 proc. nie robi tego, choć bardzo pragnie dziecka. A nie jest to „kler”. Media udają, że tej właśnie większości pacjentów, nieprzekonanych do sztucznego rozrodu, nie ma. Bo to by obaliło wygodną (dla biznesu i dla antyklerykałów w mediach) tezę, że tylko Kościół jest przeciw in vitro.

MIT IV: „In vitro to remedium na niż demograficzny”
Efekt propagandowy: Zaczynamy wierzyć, że może i dobrze, iż będzie in vitro, bo urodzi się więcej dzieci.
Prawda: Źeby społeczeństwo utrzymało się w stabilnej liczbie (żeby nie załamał się system emerytalny i cała gospodarka), potrzeba, aby rodziło się 2,1 dziecka na kobietę. W Polsce ten wskaźnik wynosi 1,3. Za 35 lat będzie nas o połowę mniej niż teraz. Nagłaśniane przez media baby boomy to tylko zwolnienia spadku liczby narodzeń lub jego zatrzymanie. Nie mają nic wspólnego z właściwym odbiciem się od dna. Zapaść jest tak wielka, że nie znamy w udokumentowanej historii świata przypadku narodu, który przetrwałby tak drastyczne załamanie populacji i całkiem nie wymarł.
Czy in vitro może pomóc? Ocenia się, że problemy z płodnością ma ok. 15 proc. par. Mniej niż 1 proc. z nich kiedykolwiek decyduje się na dziecko z in vitro. Na 400 tys. urodzeń w Polsce dzieci z in vitro liczymy w promilach. Tak więc argument „demograficzny” to czysta demagogia.
Do tego coraz więcej badań wykazuje, że dzieci z in vitro chorują znacznie częściej niż poczęte naturalnie. Mają więcej wad wrodzonych, a jak wykazało niedawno opublikowane badanie, chłopcy poczęci metodą ICSI (typ in vitro) dziedziczą problemy z płodnością. Może się więc wkrótce okazać, że in vitro nie tylko demografii nie poprawia, ale ją pogarsza, zwiększając problemy zdrowotne populacji.

MIT V: „Kompromisowa ustawa, pozwalająca tworzyć tylko po jednym zarodku, ochroni życie poczętych in vitro”
Efekt propagandowy: Zgadzamy się na takie prawo, bo wierzymy, że najważniejszy problem zabijania dzieci zostanie opanowany.
Prawda: Załóżmy (skrajnie naiwnie), że limit liczby zarodków będzie przestrzegany. Nie zmienia to faktu, że szanse na urodzenie żywego dziecka poczętego in vitro są dużo niższe niż w przypadku dziecka poczętego naturalnie. Natura dobiera geny nieco mądrzej niż laborant na szkle. Embriony giną na różnych etapach procedury in vitro częściej niż w naturze. Czy wszczepiamy pięć naraz, czy po jednym zarodku, nadal bawimy się w rosyjską ruletkę, dając kolejnym dzieciom niskie szanse na dożycie narodzin.
A wracając do przestrzegania takiej ustawy. Źyjemy w kraju, w którym wymiar sprawiedliwości nie ściga ginekologów ze śmietnikami pełnymi dziecięcych szczątków. Ustawa aborcyjna z 1993 roku nie jest przestrzegana, mordercy ogłaszają się swobodnie w gazetach. A my dajemy sobie wmówić, że ta sama policja będzie miała chęci i możliwości sprawdzania, czy w danej klinice pod mikroskopem laborant powołał do życia jedno czy dziesięcioro ludzi i co z nimi robił dalej.
Obecnie w Polsce ośrodki in vitro nie działają zgodnie z prawem. Łamią przepisy o ochronie życia ludzkiego przed urodzeniem. Dlaczego nie egzekwujemy obowiązującego prawa? Jakakolwiek ustawa legalizująca in vitro to otwarcie puszki Pandory. Zamknie drogę do jakiejkolwiek kontroli nad tą makabrą. W najlepszym wypadku tylko kwestią czasu będzie finansowanie in vitro z naszych składek.

MIT VI: „Zakaz in vitro odbiera nadzieję niepłodnym małżeństwom”
Efekt propagandowy: Emocjonalne stawianie pod ścianą. Nikt nie chce być tym, który odbiera ostatnią nadzieję cierpiącym ludziom.
Prawda: Zakaz in vitro doprowadzi do rozwoju w Polsce prawdziwych metod leczenia niepłodności i to jest dopiero nadzieja dla pacjentów.
Przemysł in vitro agresywnie zwalcza NaProTechnologię. Bo jest skuteczniejsza, w pełni zdrowa, tania, naturalna, etyczna i naprawdę leczy. Gdyby dopuszczono do uczciwej konkurencji, in vitro szybko przeszłoby do historii medycyny jako wstydliwy jej incydent. Stąd medialne ataki na NaProTechnologię, mające sabotować jej rozwój w Polsce.
Mimo to NaProTechnologia rozpowszechnia się szybko i prężnie. Tylko w USA jest dziś zdecydowanie ponad dwieście ośrodków FertilityCare. Choć minęło zaledwie 6 lat od opublikowania podręcznika do NaProTechnologii, lekarze szkolą się na całym świecie: m.in. na Tajwanie, w Singapurze, Australii, Meksyku, Kanadzie, Niemczech, Holandii, Wielkiej Brytanii, we Włoszech, w Nigerii. Prężnie działające centrum dr. Phila C. Boyle w Galway (Irlandia) pomogło zajść w ciąże tysiącom par, wielu z nich po wielokrotnych nieudanych zabiegach in vitro. W Polsce głównymi ośrodkami są: Lublin (dr Maciej Barczentewicz, Przychodnia Macierzyństwo i Źycie przy Instytucie Leczenia Niepłodności Małżeńskiej im. Jana Pawła II), Warszawa (dr Piotr Klimas) oraz Białystok (dr Tadeusz Wasilewski, NaProMedica).
Tak spektakularny rozwój NaProTechnologia zawdzięcza jakości, jaką oferuje, fascynacji nią lekarzy oraz opiniom szczęśliwych rodziców. Są wśród nich liczne przypadki par, u których po prostu nikt do tej pory nie zdiagnozował schorzeń, które da się łatwo wyleczyć. Dzięki NaProTechnologii pierwszy raz metodycznie i gruntownie ich przebadano i wykryto sedno problemu. Niektórzy dowiedzieli się już podczas drugiej wizyty, że muszą jedynie uzupełnić niedobór danej witaminy. Inni zachodzą w ciążę po kuracji bioidentycznym progesteronem, który zapobiega wczesnym poronieniom. Do tej pory nie wiedzieli, że wcale nie są niepłodni, tylko cierpieli na nawykowe wczesne poronienia, bez względu na to, jaką metodą zachodzili w ciążę. Są też tacy, których zwykły ginekolog odsyłał na in vitro z powodu zrostów, których rzekomo „nie da się usunąć”. Laserowa chirurgia NaProTechnologiczna radzi sobie z takimi przypadkami za pomocą nowoczesnych technik (w 99 proc. zapobiegającym zrostom), nieznanych zupełnie tradycyjnej ginekologii, ani tym bardziej branży sztucznego rozrodu.
NaProTechnologia jest po prostu prawdziwą, profesjonalną medycyną, której oczekuje każdy pacjent. Ma ofertę nie tylko dla zmagających się z obniżoną płodnością. Zajmuje się też wszelkimi innymi dolegliwościami kobiecymi, które stanowią zaburzenie zdrowia i/lub dyskomfort, jak np. nieprawidłowości hormonalne powodujące Zespół Napięcia Przedmiesiączkowego (PMS), depresję poporodową czy nietypowe krwawienia. Same obserwacje cyklu metodą Creightona wystarczą, aby wykryć i usunąć niebezpieczeństwo poronienia, zanim kobieta nawet zacznie próbować zajść w ciążę. NaProTechnologia przydaje się też w ciąży, do dokładnej oceny wieku dziecka. Można dzięki niej także rozpoznać zagrożenie rakiem na tyle wcześnie, aby mu zapobiec.
To w NaProTechnologii jest prawdziwa odpowiedź na potrzeby zdrowotne kobiet. I prawdziwa nadzieja dla małżeństw pragnących dziecka.

Joanna Najfeld

Autorka jest niezależną publicystką, współautorką książki „Agata. Anatomia manipulacji”. W związku z procesem karnym wytoczonym jej przez lobbystkę aborcyjną Wandę Nowicką, Joanna Najfeld prowadzi stronę MamProces.pl.

Za: Nasz Dziennik, Sobota-Niedziela, 2-3 października 2010, Nr 231 (3857) | http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20101002&typ=my&id=my21.txt

Skip to content