„Si duo dicunt idem, non est idem” – co się wykłada, że gdy dwóch mówi to samo, to nie jest to samo. I rzeczywiście – szef SLD Grzegorz Napieralski odgraża się, że jesienią przystąpi do legislacyjnej ofensywy, której celem będzie między innymi usunięcie lekcji religii ze szkół. Oczywiście pan Napieralski, jak zwykle zresztą, mija się z prawdą, niekoniecznie zresztą sobie to uświadamiając. Gdyby bowiem uświadomił sobie co oznacza pomysł usunięcia religii ze szkół, na pewno by się zawahał nie tylko przed „ofensywą legislacyjną”, ale nawet – przed samym odgrażaniem się. Rzecz bowiem w tym, że w szkołach uczniowie nauczani są nie jednej, a co najmniej dwóch religii.
W wieku XIX, za sprawą Napoleona Bonaparte, Europę zaczęła podbijać nowa ideologia – nacjonalizm. Obecnie nacjonalizm jest strasznie demonizowany, chociaż nie wszędzie. Na przykład w Izraelu nacjonalizm, a nawet szowinizm jest ideologią obowiązującą, a w każdym razie – panującą. To demonizowanie nacjonalizmu nie jest uzasadnione, bo polega on na przekonaniu, że każda wspólnota etniczna powinna się politycznie zorganizować w państwo. W pewnych sytuacjach taki pogląd bywa słuszny, w innych – niekoniecznie, ale widać gołym okiem, że nie ma w nim niczego demonicznego. Przeciwnie – nacjonalizm musiał wychodzić naprzeciw jakiejś żywotnej ludzkiej potrzebie, bo w połowie wieku XIX podbił serca i umysły narodów europejskich, co objawiło się w postaci tzw. „Wiosny Ludów”. Oddziaływał on również na naród żyjący wprawdzie również w Europie, ale nie europejski – na Żydów. Pod wrażeniem jaki wywarła na nim sprawa Dreyfusa (kapitan Dreyfus, alzacki Żyd, oficer armii francuskiej, w 1894 r. oskarżony został o szpiegostwo na rzecz Niemiec), paryski korespondent wiedeńskiej gazety „Neue Freie Presse” Teodor Herzl napisał w roku 1896 broszurkę „Der Judenstaat” czyli „Państwo żydowskie”, w której wyłożył zasady syjonizmu, tzn. – nacjonalizmu żydowskiego. Twierdził, że Żydzi są takim samym narodem, jak każdy inny, więc podobnie, jak inne narody, powinni mieć własne państwo. Syjonizm początkowo odrzucany był zarówno przez asymilowanych Żydów z Europy Zachodniej, jak i ortodoksyjnych Żydów z Europy Środkowej i Wschodniej – zresztą w każdym przypadku z innych powodów. Ale od I Kongresu Syjonistycznego w Bazylei w roku 1897, ideologia syjonistyczna w żydowskiej diasporze zaczyna skutecznie konkurować z socjalizmem. Zresztą syjonizm ewoluuje i obecnie przybrał postać szowinizmu, czyli wynaturzonej postaci nacjonalizmu. Różnicę między nacjonalizmem a szowinizmem najłatwiej pokazać na przykładzie stosunku rodziców do dzieci. Nacjonalizm odpowiadałby przekonaniu rodziców, że w pierwszym rzędzie są odpowiedzialni za dzieci własne, a dopiero potem, w dalszej kolejności, za wszystkie pozostałe. Szowinizm zaś stanowiłby jakby krok dalej – kiedy rodzice, w trosce o zapewnienie własnym dzieciom lepszego startu, zaczęliby mordować dzieci cudze. Widzimy więc, że o ile w nacjonalizmie nie ma niczego demonicznego, to szowinizm już jest demoniczny. Współczesny syjonizm, głosząc, jakoby Żydzi byli narodem wyjątkowym, (a więc zupełnie co innego niż głosił Herzl) nabiera cech demoniczności, zwłaszcza w zakresie politycznych wniosków, jakie z tego są przez współczesnych syjonistów wyciągane.
W wieku XX na narody pozostające w kręgu cywilizacji łacińskiej zaczyna coraz silniej oddziaływać jeszcze inny prąd – sekularyzm. Polega on na odrzuceniu religii, jako istotnego elementu życia i zachowywaniu się tak, „jakby Boga nie było”. Ludzie hołdujący sekularyzmowi tracą wiarę w życie wieczne, toteż pragną żyć przynajmniej na tyle długo, by nażreć się świata możliwie jak najwięcej, po kolei, jak leci. Wprawdzie sekularyzm prowadzi do barbaryzacji, a nawet sprzyja uwstecznieniu do fazy przednarodowej, ale dla narodów zamieszkujących zwarte obszary nie jest aż tak groźny, jak dla narodów żyjących w diasporze, jak np. naród żydowski, który sekularyzmem został dotknięty tak samo, jak w wieku XIX – nacjonalizmem. Przede wszystkim zaś warto podkreślić, że przez ostatnie 2 tysiące lat podstawowym spoiwem narodu żydowskiego, najsilniejszym wyznacznikiem jego tożsamości nie była przynależność państwowa, tylko religia. Tymczasem sekularyzm godzi właśnie w religię, również w religię żydowską, ufundowaną, jak wiadomo, na opowieści o traumatycznym przeżyciu, jakim była ucieczka z Egiptu, podczas której Morze Czerwone miało się rozstąpić i tak dalej. Problem, że coraz więcej Żydów ma wątpliwości, czy ma w to wszystko wierzyć, co stwarza ryzyko, iż pozostając w diasporze bez religii, rozpłyną się w morzu obcych narodów jak sól w ukropie. Dlatego też, jako remedium na zanik religii transcendentnej, w diasporze żydowskiej forsowana jest nowa, świecka religia, ufundowana na całkiem świeżym przeżyciu traumatycznym w postaci masakry Żydów europejskich przez Adolfa Hitlera – religia holokaustu. Źeby jednak holokaust zaczął wypełniać swoją funkcję religijną, musi zostać uznany przez cały świat za wydarzenie bez precedensu. I świat, a przynajmniej te jego części, na które Żydzi mogą wywierać wpływ, są w tym kierunku tresowane.
W Polsce tresura ta jest obowiązkowa na podstawie rozporządzenia ministra edukacji narodowej Edmunda Wittbrodta, zasiadającego w rządzie charyzmatycznego premiera Jerzego Buzka z 21 maja 2001 roku, nakładającego na szkoły ponadpodstawowe obowiązek nauczania religii holokaustu – bo taką właśnie funkcję pełni naprawdę wpajanie uczniom historii kultury i cywilizacji żydowskiej. Oczywiście pan przewodniczący Grzegorz Napieralski nigdy nie ośmieliłby się usuwać religii holokaustu ze szkół publicznych. On chce usunąć stamtąd tylko religię chrześcijańską.
Stanisław Michalkiewicz
Felieton • tygodnik „Nasza Polska” • 28 września 2010
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Nasza Polska”.