Aktualizacja strony została wstrzymana

„Wokół marca ’68” – fragment nowego wydania książki pt „Ksenofobia” profesorów Musiała i Wolniewicza

Poniżej publikujemy fragment drugiego, poszerzonego wydania książki prof. Zbigniewa Musiała i prof. Bogusława Wolniewicza, pt  'Ksenofobia’.  Książka ukaże się wkrótce nakładem wydanictwa Antyk Marcina Dybowskiego.

Wokół marca ’68

I

W związku z niedawną, 40 rocznicą wydarzeń z marca ’68 roku chcemy zaznaczyć swoje stanowisko w tej sprawie – inne niż ogólnie przyjęte.

Przede wszystkim: nie ufajmy tu historykom. Jedni są tendencyjni, drudzy nie widzą lasu spoza drzew – albo tak udają. Nie znamy ani jednej publikacji, która przedstawiałaby tamte wydarzenia wystarczająco prawdziwie.

Konserwuje się za to starannie i wciąż propaguje trzy fałsze historyczne, niezbyt też wzajem zgodne:

  • że politycznym tłem wydarzeń były jakieś lokalnie polskie rozgrywki wewnątrzpartyjne;
  • że był to spontaniczny bunt młodzieży (Tak np. mówi prof. Jerzy Eisler w wywiadzie dla dziennika Rzeczpospolita z 7 II 2008 r.: „to była nieudana rewolucja dwudziestolatków, wolnościowy zryw polskiej młodzieży”. Piasek w oczy sypie i tyle.);
  • że była to akcja zwrócona głównie przeciwko Żydom, a jej celem było „wypędzenie” ich z Polski.

O każdym z tych trzech fałszów wiele by mówić. (O pierwszym pisaliśmy wyżej ss. 227/8.) Tutaj powiemy jedynie coś o trzecim, bo najbardziej się go forsuje i nagłaśnia jako „wybuch polskiego antysemityzmu”. Gdy np. rozmawia się o tym z młodymi ludźmi, co mają po dwadzieścia parę lat to oni tak właśnie na to patrzą: że wydarzenia z marca ’68 roku to była „jakaś akcja przeciw Żydom”. O tym trzecim też byłoby wiele do powiedzenia, ale znowu ograniczymy się do dwóch tylko punktów, zafałszowywanych najbardziej:

  • do roli Władysława Gomułki w owych wydarzeniach;
  • do charakteru społecznego rzekomych „wypędzeń”.

W wydarzeniach z marca ’68 roku chodziło naprawdę o trzy rzeczy wzajem jak najbardziej zgodne:

  1. o konsolidację radzieckiej dominacji nad Polską w ramach Breżniewowskiej restalinizacji bloku komunistycznego;
  2. o zaplanowane w Moskwie obalenie Gomułki, z którym taka konsolidacja bloku  była nie do przeprowadzenia;
  3. o pozyskanie dla obu akcji cichej aprobaty Zachodu, jak w ’46 roku przez Kielce („światli komuniści cywilizują polską dzicz antysemicką”).

Marzec ’68 to był nieudany zamach stanu. Osłabił Gomułkę, ale jeszcze nie obalił. Udała się dopiero poprawka w grudniu ’70 roku.

Gomułkę przedstawia się jako głównego inspiratora i sprawcę szykan, jakie wtedy rzeczywiście wielu polskich Żydów dotknęły, choć daleko nie wszystkich. Eksponuje się jego osobę, by stworzyć wrażenie, że to najwyższa władza państwowa „wyrzucała Żydów z Polski”.

Na dowód przytacza się wciąż przemówienie Gomułki z 19 marca 1968 r. w sali kongresowej Pałacu Kultury na zebraniu tzw. aktywu partyjnego zwołanym przez Józefa Kępę, pierwszego sekretarza Komitetu Warszawskiego PZPR. Skrajnym przykładem pomawiania Gomułki było wyświetlenie jego przemówienia, 19 marca 2008 r., na olbrzymim telebimie przytwierdzonym do gmachu tego pałacu – w intencji szyderczo-piętnującej i rytualnych egzorcyzmów nad Gomułką.

A jaka jest prawda? W tym, co powiedział tam Gomułka w kwestii stosunków polsko-żydowskich nie ma nie tylko niczego, co zasługiwałoby na szyderstwo lub potępienie. Nie ma też niczego, z czym nie można by się dzisiaj zgodzić, wprost i bez ogródek. Posłuchajmy najlepiej jego samego; niech przemówią fakty, a nie oszczercy, jak to dziś jest u nas w zwyczaju. (A czego świeżym przykładem jest list dwudziestu pięciu tzw. autorytetów w sprawie książki IPN-u o Wałęsie. Nigdy nie byliśmy o nich dobrego zdania, ale że się do czegoś takiego posuną, tegośmy jednak nie podejrzewali.)

Oto co powiedział Gomułka 19 marca 1968 r. w omawianej tu materii. Na wstępie stwierdził:

„W wydarzeniach aktywny udział wzięła część młodzieży akademickiej pochodzenia żydowskiego. Rodzice wielu z nich zajmują odpowiedzialne, a także wysokie stanowiska w naszym państwie. To spowodowało, że wypłynęło, opacznie nieraz pojmowane, hasło walki z syjonizmem.”

Dalej Gomułka wyjaśnia, że syjonizm żadnego zagrożenia dla Polski nie stanowi; istnieje natomiast „problem, który nazwałbym samookreśleniem się części Żydów – obywateli naszego państwa”. Trzeba mianowicie odróżniać według niego trzy ich kategorie.

„Istnieje, po pierwsze, „kategoria Żydów – obywateli polskich (która) uczuciowo i rozumowo nie jest związana z Polską, lecz z państwem Izrael. Są to na pewno nacjonaliści żydowscy. Czy można mieć do nich za to pretensje? Tylko takie [jak] do wszystkich nacjonalistów, bez względu na ich narodowość. Przypuszczam, że ta kategoria Żydów wcześniej lub później opuści nasz kraj. Gotowi jesteśmy wydać [im] emigracyjne paszporty.”

Drugą kategorię stanowi według Gomułki „określona liczba ludzi, którzy nie czują się ani Polakami, ani Żydami. Nie można mieć do nich o to pretensji. Nikt nikomu nie jest w stanie narzucić poczucia narodowego. […] Z racji swych kosmopolitycznych uczuć ludzie tacy powinni jednak unikać dziedzin pracy, w których afirmacja narodowa staje się rzeczą niezbędną”.

I kończy Gomułka tak:

„Jest wreszcie trzecia, najliczniejsza grupa naszych obywateli pochodzenia żydowskiego, którzy wszystkimi korzeniami wrośli w ziemię, na której się urodzili i dla których Polska jest jedyną ojczyzną. Wielu z nich rzetelnie zasłużyło się Polsce Ludowej. Polska ceni ich za to wysoko”.

To jest wszystko, co Gomułka wtedy w kwestii żydowskiej powiedział. Zgromadzony na sali moczarowsko-gierkowski tzw. aktyw, głęboko już antygomułkowski i rzeczywiście w dużej mierze antysemicki, przyjął te słowa rozwagi ozięble, nawet z otwartą niechęcią.

Pytamy: co w tych słowach Gomułki jest lub było zdrożnego? Byliśmy wtedy i jesteśmy dzisiaj gotowi się pod nimi podpisać, od A do Z.

Co zaś do owego jakoby „wypędzenia Żydów z Polski”, ich „wygnania”, czy rzekomego „zmuszania do wyjazdu”, to jest to sztucznie robiona martyrologia, stwarzanie papierowych męczenników. (Dwa tygodnie temu w II Programie Polskiego Radia usłyszałem wiadomość, że jakiemuś muzykantowi z Izraela przywrócono właśnie obywatelstwo polskie. Po czym spikerka dodała od siebie, głosem drżącym z oburzenia: „bo w ’68 roku Polska go wyrzuciła!”.)

Powiedzmy więc jasno i wyraźnie: ani wtedy, ani nigdy Polska żadnego Żyda nie wypędziła, nie wyrzucała, ani nie zmuszała do wyjazdu. To jest kłamliwa propaganda, część wielkiej kampanii oczerniania naszego narodu. A sprawa polskich Żydów – o której mówił Gomułka – była w ’68 roku sprawą pomocniczą i trzecioplanową. Uporczywe wysuwanie jej na plan pierwszy jest złośliwym fałszowaniem dziejów.

Nie było żadnej martyrologii. Utrata dobrej posady, i konieczność szukania innej i pewnie gorszej, to rzecz oczywiście przykra, ale daleko jeszcze stąd do męczeństwa. Męczeństwo jest to śmierć za wiarę; a wówczas nikogo nawet palcem nie tknięto. Nikt też nie wyjeżdżał wtedy z Polski pod przymusem, jako deportowany. Wyjeżdżał ten, kto wolał wyjechać: kto uznał, że gdzie indziej będzie mu lepiej niż w Polsce. Nie znamy ani jednego przypadku, że ktoś opuścił wtedy Polskę wbrew swojej woli; a byliśmy dość blisko tych wydarzeń, gdyż ich epicentrum leżało tam, gdzie pracowaliśmy – na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Warszawskiego.

Paskudne i głupie jest powtarzanie, że ówcześni emigranci „wyjechali z Polski z dokumentem podróży w jedną stronę” – niby jak ci do Treblinki. Pomijając już inne różnice, nikt do Treblinki nie jechał z własnego wyboru; i żaden „dokument podróży” nie był tam potrzebny. A gadanie takie można znaleźć chociażby na haniebnej tablicy „pamiątkowej”’ przy Dworcu Gdańskim w Warszawie, ozdobionej w dodatku napisem autorstwa Henryka Grynberga, wieloletniego agenta SB, a od 1967 r. naszego oszczercy w USA.

Antypolska akcja propagandowa trwa. Ostatnio włączył się do niej znowu Dawid Peleg, ambasador Izraela w Polsce. Przypomnijmy, że dziesięć miesięcy temu, w końcu lipca 2007 r., nadużył  swego stanowiska w związku z nagonką na o. Tadeusza Rydzyka, jaką zainicjował tygodnik „Wprost”, publikując osławione szpiclowskie „taśmy”. Peleg publicznie i na forum międzynarodowym określił wtedy owe taśmy jako „najbardziej antysemickie od 1968 r.”, oraz zażądał od Polski i od Kościoła „potępienia tej antysemickiej wypowiedzi” – czym wykroczył daleko poza protokół dyplomatyczny i swoje kompetencje jako przedstawiciela obcego państwa.

Dwa tygodnie temu, po wizycie w Polsce prezydenta Izraela Szymona Peresa, tenże Peleg udzielił dziennikowi Rzeczpospolita (16.5.2008) wywiadu. Na pytanie: „Wielu Żydów nadal uważa, że Polska to kraj antysemitów. Kiedy to się zmieni?”, odpowiada tam:

„Wizerunek Polski ciągle się poprawia. Ale problem rzeczywiście istnieje. […] Staramy się wam pomagać. /…/ Historyczne znaczenie mają słowa prezydenta Peresa w Treblince, że Holokaust był dziełem nazistów w okupowanej Polsce. Teraz musimy się skupić na przyszłości.”

A cóż w tych słowach tak „historycznego”? Określenie „historyczny” znaczy tyle, co „stanowiący wielki przełom”. Ale w stosunku do czego? Chyba tylko do tego, że Peres nie powiedział, iż zagłada Żydów była „dziełem nazistów i Polaków” – i tego by tylko brakowało! Peres używa dalej eufemizmu „naziści” zamiast „Niemcy”; i nie mówi nawet, przez kogo Polska była wtedy okupowaną, ani kim byli owi enigmatyczni „naziści” – może też Polakami? Co gorsza, prezydent Peres mija się w swej „historycznej” wypowiedzi z prawdą. Sugeruje ona bowiem, że Wielka Zagłada miała miejsce tylko w Polsce – a nie również na Litwie, Łotwie, Białorusi, Ukrainie, w Rumunii i Słowacji, czyli na całym wschodzie okupowanej przez Niemców Europy. Czemu tylko nasz kraj się wymienia, inne zaś przemilcza?

Odpowiedź jest prosta. Wielka operacja podstawiania Polski (jak ją nazwaliśmy) trwa dalej w najlepsze, a prezydent Peres ją po prostu kontynuuje. Polega ona na systematycznym przesuwaniu winy za zagładę Żydów z Niemców na Polaków. Tego nie zrobi się od razu, trzeba ją rozłożyć w czasie; ale działa się tu z żelazną konsekwencją. Operacja jest przemyślana i zaplanowana na dziesięciolecia. My zaś zachowujemy się w jej obliczu jak dzieci, albo jak agentura – z naszym MSZetem na czele.

Ambasador Peleg chce nam wkręcić stary towar propagandowy jako coś „historycznie” nowego – coś z ostatniej dostawy, jak świeże pączki. A dla odwrócenia naszej uwagi, radzi nam „skupić się na przyszłości”, bez dokładniejszego ich oglądania. Czemu to robi? Jedno z dwojga: albo z własnej niechęci do nas, albo ma od swego rządu takie instrukcje. Tak czy owak, tych pączków lepiej od niego nie kupujmy.

II

Jak tego podstawianie Polski wymaga, oczernianie nas prowadzi się z niezwykłą uporczywością. Równie więc uporczywie winniśmy się mu przeciwstawiać; to jest walka na przetrwanie. Nie łudźmy się też, że się ona rychło skończy. Oto kilka dalszych próbek tych oczerniań, zwłaszcza wokół marca ’68.

Jako okazję do oczerniania nas wykorzystuje się pilnie wszelkie możliwe rocznice. Jedną z nich był rok 2008, w którym przypadła czterdziesta rocznica wydarzeń marcowych. Dziennik Rzeczpospolita uczcił ją wydając od 15 kwietnia 2008 do 30 grudnia 2008 cotygodniowy cykl 38 dodatków „Żydzi polscy” z dołączonym do nich specjalnym skoroszytem. Cała ta kolekcja była w swej tendencji antypolska: całkowicie bezkrytyczna wobec drugiej strony, natomiast hiperkrytyczna wobec naszej. (Nieustanne użalanie się polskich Żydów nad sobą, ich self-pity były tam trudne do zniesienia.) W każdym numerze produkował się Szewach Weiss, reklamowany przez dziennik jako wielki „przyjaciel Polski”.

Oto parę wypowiedzi tego „przyjaciela”.

Tygodnik Kulisy (nr 46/2003, s. 19) pod tytułem „Grzech 1968” cytuje wypowiedź dla nich Szewacha Weissa, wtedy ambasadora:

„Przed wojną wolno było Żyda obrazić, a po wojnie wolno było wyrzucić z Polski. Tak stało się w 1968 roku, kiedy towarzysz Gomułka powiedział ponad pięćdziesięciu tysiącom Żydów: jesteście tutaj niepotrzebni. Nikt na świecie nie pozwoliłby sobie na coś takiego!”

Krótka wypowiedź, a w niej trzy kłamstwa i jedno krętactwo. Nikogo z Polski w 1968 roku nie „wyrzucono”; niektórzy utracili stanowiska i obrażeni – albo po prostu korzystając z rzadkiej w komunizmie okazji wyjazdu – wyjechali z własnej woli, przydawszy sobie dla ozdoby palmę męczeństwa. Niech Weiss lub ktokolwiek inny poda nazwisko choć jednej osoby, którą naprawdę wtedy z Polski „wyrzucono”; to znaczy, która dostała wtedy urzędowy nakaz opuszczenia kraju lub została deportowana.

Drugi fałsz: „Gomułka powiedział” – gdzie i kiedy? Gomułka nigdy  niczego takiego nie powiedział. Rzuca się oszczerstwo na niego i na nas, licząc że od Hebrajczyka Kulisy przełkną wszystko.

Trzeci fałsz: „Nikt na świecie nie pozwoliłby sobie”. Jak to? Od  ponad pół wieku miliony Arabów i ich przywódcy na to właśnie wciąż sobie pozwalają; i na wiele więcej. Chce się  tutaj wytworzyć w nas poczucie, że jesteśmy czarną owcą wśród narodów świata; i nikt tylko my, bo czarna owca musi być jedna. Inaczej nie spełnia swojej funkcji.

I wreszcie: „ponad pięćdziesięciu tysiącom Żydów [w Polsce]”. Po marcu wyjechało z Polski kilkanaście tysięcy Żydów; słyszy się liczby 12 lub 13 tysięcy.  Z drugiej strony utrzymuje się, w tym także sam Weiss, że w Polsce została ich „garstka”, jakoby niecałe dwa tysiące. Gdzie zatem, odjąwszy tych kilkanaście tysięcy od tamtych pięćdziesięciu, podziała się reszta? Podaje się liczbę, jaka jest akurat propagandowo wygodna, licząc na to, że polski dziennikarz nie ośmieli się jej zakwestionować. Bo wie, że za taką dociekliwość okrzykną go „antysemitą” i zawodowo zniszczą.

Tym sposobem sączy się w naszą świadomość narodową propagandowy fałsz, niszcząc jej odporność. Pomagają w tym całe kohorty rodzimych sprzedawczyków – jedni z wyrachowania, drudzy z głupoty. Ma to u nas przeraźliwie długą tradycję; i na nią się liczy.

c) W wywiadzie dla tygodnika Angora (nr 42/ 2007, s. 18) tenże Szewach Weiss oświadcza na wstępie:

„Oceniając stosunki polsko-żydowskie, trzeba pamiętać, że to coś więcej niż racjonalna polityka, to także metafizyka”

Jak tę „metafizykę” rozumieć, dowiadujemy się w dalszym ciągu wywiadu:

„Jan Paweł II zrobił ogromnie dużo, żeby […] przypomnieć katolikom, że jesteśmy starszymi braćmi w wierze. […] A w Radiu Maryja mają miejsce antysemickie audycje. […] rana, która w [Żydach] tkwi, jeszcze się nie zagoiła. Nie zapomnieli o Kielcach, o pogromach, i wreszcie o 1968 roku. Polska jest jedynym państwem w demokratycznym świecie, które nie oddało jeszcze Żydom ich prywatnego mienia zagarniętego po 1945 roku”.

Na nieśmiałą obiekcję dziennikarza, że to nieoddanie dotyczy nie tylko Żydów, lecz i Polaków, replikuje według swej „metafizyki”:

„Zgoda, ale co taki argument może obchodzić Żydów? Ten z Niemiec odzyskał prawie wszystko, ten z Węgier sporo, ten z Rumunii trochę, a ten z Polski nic”.

Na koniec zaś słyszymy znowu, że  „dziś w Polsce prawie nie ma Żydów”, choć według jego własnego stwierdzenia wyżej musi ich być co najmniej  trzydzieści pięć tysięcy, więc około 1 promille ludności kraju.

Tutaj znowu mamy w kilku zdaniach taki kłębek pomówień i insynuacji, że na ich należyte rozplątywanie trzeba by osobnego studium. Zaznaczmy więc tylko jego kierunki.

Weiss powiada: „W Radiu Maryja mają miejsce antysemickie audycje”. Jakie to były, kiedy nadane, i co konkretnie było w nich antysemickiego? O tym Weiss milczy, bo takich audycji po prostu tam nie ma; z miedzianym czołem propaguje antypolski i antykatolicki fałsz. Można to w Polsce robić bezkarnie, gdy media i sądy ma się na usługach.

Słyszymy też, że „rana jeszcze się nie zagoiła”. Kiedy się więc zagoi? Nigdy! Przysłówek „jeszcze” ma nas tylko pobudzić do intensywniejszego opatrywania tej „rany” świadczeniami pieniężnymi i nieustannym kajaniem się. Cokolwiek byśmy czynili, temu opatrywaniu nie będzie końca ani za rok, ani za sto lat. Taka świadomość mogłaby nas zniechęcić w wysiłkach, więc zapala się nam kłamliwie światełko nadziei owym przysłówkiem.

Weiss wytyka nam: inni Żydzi dostali, „ a ten z Polski nic”. Inne „kraje demokratyczne” płacą, tylko jedna czarna owca nie chce: „nie oddała jeszcze Żydom ich prywatnego mienia zagarniętego po 45 roku”. A nieprawda! To mienie zostało zagarnięte nie „po” 1945 roku, tylko  p r z e d  nim; i nie przez Polaków, tylko przez Niemców. Niemcy już za nie zapłacili, więc żąda się drugi raz zapłaty za to samo, co jest wyłudzeniem. Pozostała zaś sprawa roszczeń majątkowych wobec Polski z tytułu komunistycznych wywłaszczeń po wojnie  została przez Gomułkę uregulowana na początku lat sześćdziesiątych w drodze umów międzynarodowych; i Polska się z tych umów wywiązała, dokonując poważnych wypłat. Czemu się to przemilcza?  „Co to może obchodzić Żydów”, replikuje Weiss i tym samym wyjaśnia, na czym polega  „metafizyka” w stosunkach polsko-żydowskich: płacić, co się im według ich zdania od nas jakoby należy. Aby zaś nas do tego zmusić, wszystkie chwyty są dozwolone. Prosta to metafizyka.

Weiss poucza nas też, iż Jan Paweł II „przypomniał katolikom, że (my Żydzi)  jesteśmy starszymi braćmi w wierze”. Tym niestosownym pouczeniem uświadomił nam coś, czego świadomi wininniśmy być już od dawna:  w czym tkwi różnica między ich i naszym rozumieniem słynnego zwrotu o „starszych braciach”. Otóż tkwi  po prostu w tym,  na który z tych dwu wyrazów kładzie się akcent logiczny:  na podmiot „bracia”, czy na przydawkę „starsi”. Takie bowiem przesunięcie akcentu zmienia radykalnie sens.

Jan Paweł II wziął ów zwrot   przypuszczalnie od Mickiewicza. (Wskazał nam na to prof. Zygmunt Kruszelnicki.) W „Składzie zasad” ułożonym przez Mickiewicza w 1848 r. dla Legionu Polskiego deklaruje  się: „Izraelowi, bratu starszemu, uszanowanie, braterstwo […]. Równe we wszystkim prawo”. U Jana Pawła II, jak u Mickiewicza, akcent leży na „braterstwie”, a wzmianka o „starszeństwie” stanowi uprzejmy gest pojednawczy.  Odwrotnie u Weissa i jego pobratymców: akcent kładzie się u nich na „starszeństwo”, na  – rzekome – uznanie ich za „starszych stopniem”, więc jakieś podporządkowanie się im. Zauważmy, jak inaczej zabrzmiałyby słowa Weissa, gdyby opuścić w nich przydawkę „starsi”: „JP II przypomniał, że jesteśmy braćmi w wierze”. Z pretensji do zwierzchnictwa zmieniłyby się w gest zgody. Ale to oczywiście niemożliwe, bo oni do żadnego „braterstwa” z nami w wierze się nie poczuwają, nigdy tego, co trzeba przyznać, nie deklarowali. Chętnie natomiast gotowi są uznać swoje nad nami „starszeństwo”, co u tego Weissa widać jak na dłoni. /…/

Za: Księgarnia Antyk | http://ksiegarnia.antyk.org.pl/img/230/img127.doc

Skip to content