Czy likwidacja pamięci o ofiarach katastrofy smoleńskiej jest elementem spłaty długu, jaki Platforma Obywatelska zaciągnęła u swoich mocodawców? – zastanawia się Stanisław Źaryn.
Do chwili katastrofy smoleńskiej podejście Platformy Obywatelskiej do kwestii odpowiedzialności politycznej oraz powinności władzy było klarowne. Wyznacznikiem dla partii rządzącej był wydźwięk propagandowy jej działań oraz oczekiwania opinii publicznej. Gdy społeczeństwo dało wyraz, że któryś z polityków rządu lub obozu rządowego przesadził i powinien ponieść odpowiedzialność, był dymisjonowany lub wyrzucany z partii. Taka była motywacja odejścia z rządu zarówno Zbigniewa Ćwiąkalskiego, jak również dymisji ministrów po wybuchu afery hazardowej. Ćwiąkalski poniósł odpowiedzialność za samobójstwo Roberta Pazika, który był ostatnią nadzieją na znalezienie mocodawców zabójstwa Krzysztofa Olewnika, zaś ministrowie zamieszani w aferę odeszli, żeby społeczeństwo wiedziało, że rząd chce wyjaśnić całą sprawę. Wszyscy zostali zdymisjonowani, mimo iż premier pracę każdego z nich oceniał dobrze. Jednak, jak zaznaczał Donald Tusk, zostali zdymisjonowani dla potrzeb PRowskich. Podobnie było z Tomaszem Misiakiem, którego firma zarobiła ogromne pieniądze na zwalnianych stoczniowcach dzięki ustawie tworzonej przez senatora PO. Oburzenie Polaków działaniami parlamentarzysty było na tyle duże, że premier sam postanowił wyrzucić Misiaka z partii.
Korzyści z zaspokajania potrzeb Polaków są dla rządu ważniejsze niż wiarygodność i polityczne standardy. Dowodem na to jest istnienie w Platformie Obywatelskiej posła ze świńskim ryjem. Do jego wyrzucenia z partii i ograniczenia jego roli w polityce wzywali wielokrotnie nawet jego partyjni koledzy. Dziwnym trafem to oni mieli później problemy w partii, a nie wspomniany poseł. Wiele osób zastanawia się, dlaczego jest on tak silnie umocowany w Platformie Obywatelskiej. Jednym z powodów, choć oczywiście nie jedynym, jest fakt, że polskie społeczeństwo zostało sprowadzone do tak niskiego poziomu moralnego i umysłowego, że odpowiada mu retoryka gumowego penisa i małpki. To jest elektorat, który zdobyła Platforma Obywatelska dzięki happeningom posła z Lublina. PO nie wyrzuca go ze swoich szeregów, ponieważ za nim może pójść zbyt duża część zwolenników ugrupowania.
Platforma Obywatelska zapowiadała kierowanie się nowymi standardami moralnymi w polityce. W praktyce okazało się, że te nowe standardy wypracuje nie partia Donalda Tuska tylko opinia publiczna. To ona decyduje, za co rządzący powinni rozliczyć polityków. Podobne podejście Platforma wykazywała w odniesieniu do własnych inicjatyw. Premier przy okazji wyrzucenia Tomasza Misiaka z partii, korzystając z oczekiwań opinii publicznej, zapowiedział pracę nad uzawodowieniem posłów, by nie mogli oni posiadać żadnych udziałów w firmach. Miało to uniemożliwić działanie podobne do tego, które zrobił Misiak. Do dziś jednak przepisy takie nie powstały. Podobnie było z innymi przepisami rzucanymi przez premiera ad hoc, dla potrzeby chwili. Warto przypomnieć choćby pomysł kastracji chemicznej dla pedofilów, czy karanie więzieniem za klapsa dawanego dzieciom. Ogłoszenie pierwszego pomysłu zbiegło się w czasie z informacjami o „polskim Fritzlu”, mężczyźnie, który przetrzymywał swoją nieletnią córkę i miał z nią kilkoro dzieci. Drugi projekt został sformułowany na fali częstych doniesień mediów, dotyczących skatowanych przez rodziców lub opiekunów dzieci. Oba nie zostały zrealizowane. Pokazują one jasno, że rząd korzystając z nastrojów społecznych jest w stanie wpisać się w oczekiwania opinii publicznej i obiecać Polakom to, czego chwilowo oczekują. Nawet jeśli wiadomo, że tych obietnic nie da się zrealizować.
PRowski odwrót
Pomysłów Platformy wynikających tylko z oczekiwań opinii publicznej jest tak wiele, że nie sposób ich wymienić. Opinia ta oczekuje czegoś, więc ma… zapowiedź – tak działał rząd. Chęć ciągłego przypodobania się opinii publicznej była widoczna do 10 kwietnia 2010 roku. Wraz z katastrofą smoleńską zmieniło się podejście ekipy rządzącej do oczekiwań społeczeństwa. Nagle okazało się, że odpowiedzialność polityczna nie jest istotna, nawet jeśli oczekuje jej właśnie społeczeństwo. Ten sam premier, który pociągnął do odpowiedzialności ministra Ćwiąkalskiego, nie zdymisjonował ani szefa MON, który odpowiada za transport polskich VIPów, ani szefa Kancelarii Premiera, który do obsługi podróży wydelegował tylko jeden rządowy samolot. Polskie władze działały jakby nic się nie stało, ot taki sobie zwykły wypadek… Śmierć najważniejszych osób w państwie okazała się być dla polskich władz mniej istotna niż samobójcza śmierć mordercy Krzysztofa Olewnika. Wraz z katastrofą smoleńską okazało się również, że rządu nie interesuje to, co opinia publiczna myśli o wyjaśnianiu okoliczności katastrofy smoleńskiej, że oczekuje szybkiego i sprawnego śledztwa, suwerennego badania przyczyny śmierci polskiej elity politycznej. Wbrew oczekiwaniom społeczeństwa polskie władze nie starały się nawet o współprowadzenie śledztwa ws. katastrofy, nie zajęły twardego stanowiska żądając lepszej współpracy z Rosją. W sprawie reakcji na 10 kwietnia rząd wciąż idzie pod prąd oczekiwaniom i uznaje, że nie ma potrzeby upamiętniania ofiar tragedii smoleńskiej. W przypadku budowy pomnika w hołdzie 96 osobom, które zginęły w katastrofie, rząd uważa, iż nie trzeba kierować się zasadami, którym hołduje od chwili powołania.
Skąd ta nagła zmiana? Dlaczego rząd, zamiast swoim zwyczajem zbijać korzyści na spełnianiu oczekiwań opinii publicznej, w tym wypadku tak konsekwentnie udaje, że nie widzi, czego Polacy oczekują w związku z katastrofą smoleńską, że nie chce uznać, iż stu ważnym dla Polski osobom należy się pomnik, że nie chce wyciągnąć odpowiedzialności za zaniedbania związane z zakupem samolotów, brakiem odpowiedniego zabezpieczenia wizyty polskiego prezydenta, chaosem panującym w wojskowym pułku wożącym VIPów? Taktyka Platformy jest niezrozumiała nie tylko ze względu na poprzedni sposób podejścia do kwestii odpowiedzialności i powinności władz, ale również dlatego, że wydaje się błędna dla partii Donalda Tuska. Prawdopodobnie, gdyby jasno opowiedziała się ona na samym początku za prowadzeniem śledztwa ws. katastrofy przez Polskę, gdyby zapowiedziała, że powstanie pomnik upamiętniający wydarzenia 10 kwietnia 2010 roku, zyskałaby na tym. Z jednej strony nie straciłaby tak dużo poparcia w sondażach, z drugiej doprowadziłaby do zmniejszenia poparcia dla Jarosława Kaczyńskiego w wyborach prezydenckich. Liczba osób zdenerwowanych atakami Platformy Obywatelskiej na Lecha Kaczyńskiego i hipokryzją mediów zmniejszyłaby się na pewno, gdyby PO przyznała należne ofiarom smoleńska miejsce w przestrzeni publicznej. Jednak Platforma nie zdecydowała się na taki krok. Obserwując działania władz, nie sposób uciec od stwierdzenia, że obrała ona zupełnie inną taktykę, taktykę wyciszania. Polskie władze zachowują się tak, by sprawy katastrofy smoleńskiej nie wyjaśnić, by ją wyciszyć, by zatrzeć w społeczeństwie pamięć o ofiarach, związanych głównie z wrogim obozem politycznym.
Służby wychodzą z cienia
Zmiana podejścia do opinii publicznej oraz brak pomysłu PRowców Platformy, jak działać w sprawie upamiętnienia katastrofy smoleńskiej, każe się zastanowić, czy ekipa rządząca nie realizuje wytycznych od swoich mocodawców. Jej działanie, stojące w sprzeczności z dotychczasową praktyką, może wynikać nie z przekonania, tylko realizacji nie swoich zadań. W tym kontekście warto przyjrzeć się medialnym doniesieniom o środowisku byłych Wojskowych Służb Informacyjnych. Widać w nich bowiem trwałą współpracę na linii WSI-Platforma Obywatelska. Świadczy o tym np. zaangażowanie byłego żołnierza WSI w sprawę walki z krzyżem pod Pałacem Prezydenckim. Na Krakowskim Przedmieściu codziennie można było zobaczyć byłego oficera wojskowych służb, oskarżonego o szantażowanie senatora Krzysztofa Piesiewicza. On zdawał się być organizatorem przynajmniej części happeningów przeciwników krzyża. Wspierał w ten sposób środowisko Platformy Obywatelskiej, która również walczyła z ludźmi modlącymi się pod krzyżem. Rządowe stanowisko w sprawie Afganistanu starał się natomiast popierać ostatnio były szef WSI Marek Dukaczewski. Przy okazji publikacji przez WikiLeaks kolejnych materiałów dotyczących misji NATO w Afganistanie przyznał on, że to powinno przyspieszyć polskie wycofanie się z misji ISAF. Uwiarygodnił w ten sposób pochopnie wydawane opinie polskich władz, że nasze wojska powinny jak najszybciej wycofać się z azjatyckiej misji. W ostatnich wyborach środowisko WSI otwarcie poparło kandydata na prezydenta Bronisława Komorowskiego. Marek Dukaczewski zapowiedział, że otworzy szampana, gdy wygra on wybory. Pewnie otworzył, ponieważ postawienie na byłego marszałka Sejmu było opłacalne dla ludzi byłego WSI. Po wyborach Platforma rozpoczęła działania korzystne dla jej byłych żołnierzy.
Restauracja WSI
Wraz z przejęciem pełni władzy w Polsce, ekipa rządząca rozpoczęła ostateczną restaurację pozycji WSI w państwie. Pałac Prezydencki zdecydował, że aneks do raportu z likwidacji Służb nie zostanie opublikowany i zapowiedział, że autorzy dokumentu mogą usłyszeć zarzuty związane z jego powstaniem. Władza przyjrzy się również pracy komisji weryfikacyjnej, odsłucha nagrania jej posiedzeń i sprawdzi, czy przesłuchania przebiegały zgodnie z prawem. Niewykluczone, że członkowie komisji staną się obiektem zainteresowania niezależnej prokuratury wojskowej. O dobre imię żołnierzy byłych wojskowych służb specjalnych postanowiła walczyć również nowa Rzecznik Praw Obywatelskich, wybrana głosami PO. Jedną z jej pierwszych inicjatyw jest upomnienie się o prawa byłych żołnierzy WSI. RPO wysłała do Ministerstwa Obrony Narodowej pismo z pytaniem, kiedy będą oni mogli w końcu realizować swoje prawo do zgłaszania polemiki z raportem z weryfikacji WSI oraz czy MON zmieni przepisy dotyczące weryfikacji żołnierzy byłych wojskowych służb, które są dyskryminujące przy przyjmowaniu do nowych instytucji. Krok RPO oraz wstępna deklaracja, że autorzy aneksu i członkowie komisji weryfikacyjnej mogą usłyszeć zarzuty, są jasnym sygnałem wysłanym do WSI, że polskie władze będą dążyły do odwrócenia decyzji o likwidacji wojskowych służb, będą walczyły o dobre imię jej żołnierzy i chcą ich powrotu do życia publicznego.
Byli żołnierze WSI otrzymają zapewne od rządzących również wymierne prezenty. Biuro Bezpieczeństwa Narodowego – zgodnie z medialnymi doniesieniami – miało otrzymać zadanie opracowania zmian w strukturze m.in. wojskowych służb specjalnych. Chodzi o ponowne włączenie Służby Wywiadu Wojskowego i Służby Kontrwywiadu Wojskowego do Sił Zbrojnych. Przy tej okazji BBN zamierza także umożliwić ludziom dawnego WSI obejmowanie najwyższych stanowisk w nowych służbach. Zgodnie z doniesieniami medialnymi ludzie ci mogą również zyskać wpływ na Pałac Prezydencki po wygranej kandydata PO. Do Biura Bezpieczeństwa Narodowego ma trafić – jak donosiły media – były współpracownik Bronisława Komorowskiego, b. major Jerzy Smoliński, związany z wojskowymi służbami. W BBN niemile widziani są natomiast wszyscy, którzy mieli jakikolwiek udział w pracach komisji weryfikacyjnej. Jak pisały media, już podjęto decyzję o ich zwolnieniu. Pałac Prezydencki może stać się więc obiektem nieskrępowanego zainteresowania ludzi byłej WSI. Dla oficerów tych służb korzyści z dostępu do najważniejszych tajemnic państwowych oraz wpływ na wojsko i ośrodek prezydencki są nie do przecenienia. Podobnie jak święty spokój, który zapewnił im minister obrony narodowej Bogdan Klich. Szef MON nie odwołał się od decyzji prokuratury wojskowej, która umorzyła śledztwo związane z nielegalnym handlem bronią, który mieli prowadzić żołnierze WSI. Dzięki temu byli szefowie wojskowych służb – Konstanty Malejczyk i Kazimierz Głowacki – mogą spać spokojnie. Podobnie jak wielu ich byłych podwładnych, którymi śledczy też by się zainteresowali, gdyby zaczęli drążyć sprawę. A spokój był dla nich zapewne ważny, szczególnie że zamieszany w ten sam nielegalny handel bronią, Syryjczyk Monzer Al-Kassar, został w USA skazany na 30 lat więzienia.
Katastrofa przedmiotem handlu?
Współpraca Wojskowych Służb Informacyjnych i Platformy Obywatelskiej nie jest niczym nowym. Od czasu przejęcia władzy w Polsce PO starała się odbudować wpływy byłych służb w polityce. Jednak dopiero w ostatnich miesiącach jej współpraca z ludźmi z tych służb przybrała otwarty charakter. WSI jawnie wspiera rządzących, wsparła otoczenie Platformy w czasie kampanii wyborczej. PO zaciągnęła w ten sposób dług u służb. Po wyborach zaczęła ten dług spłacać. Dlatego chce otworzyć im drogę do nowych służb, zbudować dobrą opinię społeczeństwa o byłych ludziach WSI i zakończyć odtwarzanie ich pozycji w Polsce.
Na kontakty WSI i Platformy Obywatelskiej należy jednak patrzeć szerzej. Przecież służby wojskowe były współtworzone przez KGB i GRU, Rosjanie szkolili polskich oficerów, WSI utrzymywały kontakty z Moskwą, prowadziły z jej ludźmi nielegalne interesy pod przykrywką służby państwu. Obecnie rosyjscy mocodawcy polskich wojskowych oficerów służą w FSB, która jest kontynuacją sowieckiej bezpieki. To z niej wywodzi się także Władimir Putin. Niewykluczone więc, że w kontaktach z Platformą środowisko WSI reprezentuje tylko swoich dawnych kompanów. Ze służby nigdy się nie odchodzi, więc i uzależnienie ludzi WSI od Moskwy prawdopodobnie nadal trwa. Biorąc to pod uwagę kontakty ludzi rządzących Polską ze środowiskiem WSI napawają grozą. Być może bowiem za poparciem PO w wyborach prezydenckich, ostatnią pomocą rządowi w walce z krzyżem czy przygotowywaniem wyjścia z Afganistanu stoją właśnie moskiewscy mocodawcy byłych wojskowych służb. W tym wypadku Platforma Obywatelska dług zaciągnęła nie u polskich kolegów Marka Dukaczewskiego, tylko u jego moskiewskich mocodawców. To kazałoby na nowo spojrzeć na przyczyny katastrofy smoleńskiej i więcej wagi przyłożyć do sprawdzenia, czy w Smoleńsku nie doszło do zaplanowanej z zimną krwią egzekucji. Tłumaczyłoby to również, dlaczego Polska po przejęciu całej władzy przez Platformę Obywatelską wycofała się z wszelkich działań, na które nieprzychylnym okiem patrzy Moskwa: że oddała jej śledztwo ws. katastrofy, że odcięła się od Gruzji, że postanowiła czcić bolszewickich najeźdźców, że rozpoczęła dyskusję o współpracy wojskowej z Rosją, że na oficjalne spotkanie MSZ z polskimi ambasadorami zaprasza szefa rosyjskiej dyplomacji, że ostatecznie zdecydowała się wzmocnić uzależnienie Polski od rosyjskiej energetyki, że zachowuje się w stosunku do Rosji jak jedna z republik sowieckich w kontaktach z ZSRS. Niewykluczone, że są to również elementy spłaty długu za pomoc w przejęciu w Polsce pełni władzy. Walka z pamięcią o ofiarach katastrofy może więc być jednym ze sposobów podziękowania mocodawcom oraz zatarciem śladu zawartej „pożyczki”.