Aktualizacja strony została wstrzymana

Europejska dyplomacja nie dla Polaków

Ogłoszony dzisiaj raport Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych o kształcie Europejskiej Służby Działań Zewnętrznych oraz przemówienie prezydenta Komorowskiego, wygłoszone po zaprzysiężeniu – co mają ze sobą wspólnego?

Z raportu PISM wynika, że wśród zapełnionych już 115 stanowisk ambasadorskich, żadne nie przypadło Polakowi. W „Rzeczpospolitej” Mikołaj Dowgielewicz twierdzi, że stało się tak niejako „z rozpędu”, ponieważ mowa o stanowiskach ambasadorskich, które powstały jako następstwo przedstawicieli Komisji Europejskiej w różnych państwach, a konkursy na te posady były organizowane według niekorzystnych dla nas zasad. Czy tak jednak być musiało? ESDZ została w traktacie lizbońskim opisana w sposób tak ogólnikowy, że jej dokładny organizacyjny kształt był przedmiotem wielu mozolnych negocjacji. Część z nich toczyła się w okresie, gdy w Polsce trwały przygotowania do kampanii wyborczej. Radosław Sikorski nie znalazł wtedy czasu na spotkanie z innymi ministrami spraw zagranicznych, bo był niezwykle zajęty promowaniem własnej osoby przed partyjnymi prawyborami. Jego rzecznik tłumaczył potem lekceważąco, że spotkania były nieoficjalne i nie zapadały na nich żadne formalne decyzje. Trudno te tłumaczenia określić inaczej niż jako rżnięcie głupa.

Ostatecznie mamy w ESDZ pozycję słabszą niż nawet o wiele mniejsze Litwa i Węgry, którym udało się już zdobyć po jednym ambasadorskim stanowisku. Zgodnie z głoszonymi od dawna priorytetami polskiej polityki zagranicznej, potwierdzanymi także, choć warunkowo, przez PO, szczególnie powinny nas interesować przedstawicielstwa za naszą wschodnią granicą. Tych jednak oczywiście nie dostaliśmy. Nie dostaliśmy w ogóle nic.

Jaki ta smutna i kompromitująca dla naszego MSZ sytuacja ma związek z przemówieniem Bronisława Komorowskiego? Otóż nowy prezydent oznajmił w nim, że Polska jest krajem szanowanym. W domyśle – odmiennie niż za czasów rządów PiS.

Komorowski, świadomie lub nie, dokonał tutaj bardzo znaczącej manipulacji, na której opiera się zresztą cała polityka zagraniczna ekipy Tuska. Manipulacja ta polega na utożsamieniu zewnętrznych gestów sympatii, czyli „poklepywania po plecach”, z szacunkiem i siłą państwa na scenie międzynarodowej. To utożsamienie oczywiście całkowicie fałszywe. Te dwie sprawy – oznaki sympatii i nic nie kosztujące gesty oraz faktyczne znaczenie państwa – nie tylko nie są tożsame, ale często wręcz całkowicie rozłączne. Prawdziwy szacunek, jakim cieszy się państwo, oraz jego faktyczną siłę mierzy się wymiernymi skutkami jego działań, choćby w wymiarach finansowym czy personalnym. Z tego punktu widzenia sytuacja z ESDZ jest świadectwem naszej bezsilności i bardzo niskiej oceny w oczach najsilniejszych państw UE. Świadczy też o tym, że tak reklamowana przez Sikorskiego i Tuska polityka układności i płynięcia z głównym nurtem nic kompletnie nie daje.

Z kolei zewnętrzne gesty sympatii są stosowane w dwóch przypadkach: wobec najmocniejszych przez słabych (tu rząd Tuska ma spore osiągnięcia w stosunkach polsko-niemieckich i zwłaszcza ostatnio polsko-rosyjskich) oraz wobec słabych przez silnych dla ugruntowania w nich przekonania, że idą właściwą drogą i ugaszenia ewentualnych wątpliwości u rządzących, gdyby przyszło im do głowy, że może za łatwo ustępują. Jeśli ktoś potencjalnie może sprawiać kłopoty, bo rządzi krajem dużym i teoretycznie ważnym, ale tych kłopotów nie sprawia, rezygnuje z własnych interesów, kładzie uszy po sobie – cóż łatwiejszego niż dać mu coś na osłodę, choćby jakąś nagrodę Karola Wielkiego, powiedzieć parę miłych słów – jaki to jest europejski, dojrzały, obliczalny i w ogóle o niebo lepszy niż ci jego straszni poprzednicy. I tak właśnie jest z Polską.

Łukasz Warzecha

Za: wPolityce | http://wpolityce.pl/frontend/view/1299/

Skip to content