Aktualizacja strony została wstrzymana

Pięć godzin w prosektorium

Specjalna korespondencja ze Smoleńska
Obskurny barak na peryferiach Smoleńska – nikt by nie pomyślał, że to sądowe prosektorium, z którego w ostatnią, powrotną, drogę do Ojczyzny wyruszy
Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej Lech Kaczyński.
W nocy z 10 na 11 kwietnia przywieziono tu kogoś bliskiego nie tylko garstce krewnych i znajomych, ale 40 milionom obywateli sąsiedniego państwa

Sądowe prosektorium w Smoleńsku jest położone na dalekich przedmieściach, w dzielnicy warsztatów i magazynów. Nad otoczeniem góruje pilnie strzeżony magazyn transportowy miejscowego banku. Co chwila przejeżdżają opancerzone furgonetki z pieniędzmi. Do sąsiedniego budynku kostnicy, właściwie obskurnego baraku, podjeżdża karawan. Trudno o bardziej wymowną ilustrację ewangelicznej nauki o fałszywej mamonie.

Tu trafiają ciała ofiar wypadków, zabójstw, zmarli z niewyjaśnionych przyczyn. Rodziny, tak jak i w Polsce, niechętnie podchodzą do sekcji zwłok. Bywa jednak konieczna. Wtedy po ciało bliskiej osoby trzeba przyjechać tutaj.

Gdy śmierć przychodzi nagle, szok i rozgoryczenie jest jeszcze większe. W tym specyficznym miejscu uczucia ludzi zderzają się z rutyną służb. Stan dojmującego zakłopotania każdego, kto tu wchodzi, pogłębia jeszcze widok prymitywnych warunków, w jakich pracują sądowi lekarze. Gmachy publiczne w Smoleńsku są z reguły dobrze utrzymane. Urzędów jest tutaj dużo, bo po Związku Sowieckim Rosja odziedziczyła też biurokrację, ale ich siedziby są dobrze chronione, czyste i nowocześnie wyposażone. Tu jest inaczej. Każdy, wchodząc, już na korytarzu zderza się ze szpitalnymi łóżkami, na których leżą ciała ludzi. Przez otwarte drzwi widać salę sekcyjną, charakterystyczny odór przenika powietrze i dusi, prawie zwala z nóg. Z doktorem Michaiłem Pietrowiczem Maksymienką rozmawiamy w jego gabinecie na piętrze. To ciasne pomieszczenie ze starymi meblami, na półkach stosy dokumentacji medycznej, trochę książek. Lekarz przyjmuje nas z rezerwą, ale – gdy widzi, że nie szukamy sensacji – stara się być życzliwy. Jego opowieść jest zimna, rzeczowa. Każdy przypadek musi być traktowany przez niego tak samo, fachowo i zgodnie z procedurą. Nie ma jednak wątpliwości, że w nocy z 10 na 11 kwietnia przywieziono kogoś bliskiego nie tylko garstce krewnych i znajomych, ale 40 milionom obywateli sąsiedniego państwa, którego był głową. Nas, polskich dziennikarzy, lekarze ze smoleńskiego”

Piotr Falkowski


Przeprowadzałem sekcję ciała Prezydenta

Obskurny barak na peryferiach Smoleńska – nikt by nie pomyślał, że to sądowe prosektorium, z którego w ostatnią, powrotną, drogę do Ojczyzny wyruszy Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej Lech Kaczyński. W nocy z 10 na 11 kwietnia przywieziono tu kogoś bliskiego nie tylko garstce krewnych i znajomych, ale 40 milionom obywateli sąsiedniego państwa

Z doktorem Michaiłem Pietrowiczem Maksymienką, lekarzem, który przeprowadził badania sekcyjne ciała Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Lecha Kaczyńskiego, w Smoleńsku rozmawia Piotr Falkowski

Mam do Pana kilka ważnych pytań.
– Nie wiem, czy zechcę w ogóle z wami rozmawiać… O czym?

O polskim Prezydencie. To Pan przeprowadzał sekcję?
– Tak. A z jakiej jesteście gazety?

Z „Naszego Dziennika”, gazety codziennej z Warszawy. Kto był wtedy z Panem?
– Ze mną był… No tak, ja stałem na czele komisji lekarzy. Byłem wtedy zastępcą naczelnika biura. Towarzyszyli mi szef kostnicy Siergiej Wasyliewicz Owczarow i jeszcze jeden ekspert stąd, było nas trzech.

Czy był ktoś z prokuratury?
– Główny prokurator wojskowy.

Rosji?
– Wasz, wasz.

Prokurator Krzysztof Parulski?
– Tak, Parulski.

Był przy tym?
– Tak, to całkowicie pamiętam. I był wasz konsul.

A polski prokurator wojskowy miał jakieś specjalne oczekiwania, jakieś zastrzeżenia, wnioski? Zadawał pytania?
– My mu wszystko pokazywaliśmy, ale on tak jakby… my o wszystkim przy nim rozmawialiśmy, on słuchał.

Znał rosyjski?
– [gest zwątpienia] On słuchał, widział wszystkie nasze czynności, no i, jakby to powiedzieć, nie miał nic przeciwko.

Był również rosyjski prokurator?
– Tak, oficer śledczy… dwóch oficerów śledczych, z prokuratury, z komitetu śledczego do szczególnie ważnych spraw.

Jak długo jest Pan lekarzem sądowym?
– Ponad dwadzieścia pięć lat.

Jakiego rodzaju była ta sekcja zwłok?
– To była zwykła sekcja zwłok, z tym że tę sekcję zwłok przeprowadzaliśmy w nocy. Brało w niej udział dwóch oficerów śledczych z prokuratury [rosyjskiej], którzy tę ekspertyzę zarządzili. I jeszcze był z nami przy tym badaniu zastępca dyrektora rosyjskiego Centrum Medycyny Sądowej z Moskwy.

A która to była godzina?
– To było gdzieś tak od godziny pierwszej w nocy do szóstej rano.

Czy wszystkie sekcje zwłok w Smoleńsku są przeprowadzane tutaj, a nie w jakimś szpitalu?
– Nie, tutaj. Tu jest jedyna medyczna kostnica sądowa, więc tylko tutaj. Wszystkie sekcje po wypadkach są wykonywane tutaj.

Kto przywiózł ciało Prezydenta Kaczyńskiego?
– Ciało przywieźli oficerowie śledczy i pracownicy Ministerstwa Spraw Nadzwyczajnych.

Panie Doktorze, w jakim stanie było ciało Prezydenta?
– To był bardzo zły stan. Prezydent miał bardzo dużo obrażeń. Ciało było dosłownie zmiażdżone.
[Dzwoni mój telefon, trwa chwilę, zanim go wyłączę, wtedy lekarz zaczyna czegoś szukać w komputerze, przywołuje mnie gestem. Na ekranie monitora pokazuje zdjęcia z sekcji zwłok. Podchodzi też fotoreporter. Wtedy lekarz – gestem zakazującym – wskazuje na aparat.]

Proszę się nie martwić. Nie chcemy robić teraz zdjęć.
– Nie wolno, ja wam i tak nie dam robić zdjęć.
[Przeglądamy wstrząsający katalog sekcyjnej dokumentacji fotograficznej.]

Strasznie to wygląda…
– Tam był bardzo ciężki uraz. Bardzo dużo urazów cielesnych. Brakowało nóg.

Czy podczas sekcji stwierdził Pan coś nietypowego, zaskakującego?
– Nie, stan zły, ale można było pomyśleć, że tak się stało z powodu katastrofy samolotu. Rozumiecie sami, kiedy spada samolot, w salonce znajduje się dużo rzeczy powodujących urazy.

Czy Pan określił czas śmierci Prezydenta?
– Pan rozumie, że określenie czasu śmierci jest zawsze w przybliżeniu, my zawsze podajemy to w pewnym przedziale czasowym. Ani nasi eksperci sądowi, ani wasi nie podadzą nigdy dokładnej godziny zgonu.

Dlatego w protokole sekcyjnym nie jest podana żadna godzina zgonu?
– Dlatego że właśnie za godzinę śmierci podaje się godzinę katastrofy.

Wie Pan coś o pozostałych ofiarach? Zostały odwiezione do Moskwy?
– Tak, od razu bezpośrednio do Moskwy, od razu z lotniska samolotem do Moskwy. Ja byłem na miejscu katastrofy, pracowałem, cały dzień tam byłem, i następnego dnia i cały tydzień tam pracowałem, pod moim kierownictwem pracowali eksperci na miejscu katastrofy.

Kiedy przyjechał Pan na lotnisko?
– Ja osobiście przybyłem tam gdzieś około godziny 14.00 [czasu moskiewskiego, godz. 12.00 czasu polskiego – przyp. red.]. Ale w tym czasie już pracował na miejscu nasz ekspert. Pracował już tam na miejscu lekarz, który jest lekarzem dyżurnym w mieście. On od razu pojechał tam razem z grupą operacyjną, dosłownie od razu po katastrofie, po około 10-15 minutach.

Kiedy Pan już przyjechał na lotnisko, gdzie były ciała ofiar? Na ziemi?
– Na ziemi.

Co robiliście z ciałami?
– Opisywaliśmy je, oznaczaliśmy i pracownicy Ministerstwa Sytuacji Nadzwyczajnych wyciągali te ciała z miejsca katastrofy i rozkładali w odpowiednie sektory, potem ciała ofiar były wkładane do worków, do trumien i samolotami były wysyłane do Moskwy, a może helikopterami, dokładnie nie wiem czym.

Czy ktoś pilnował ciała Prezydenta? Byli przecież polscy oficerowie Biura Ochrony Rządu…
– Tak, oni przylecieli pierwszym samolotem. Byli na miejscu katastrofy, ale o ile mi wiadomo, to ciało Prezydenta rozpoznał jego brat.

Ale czy to prawda, że nie pozwolono im pilnować ciała Prezydenta?
– Nie wiem, tego nie wiem… A podczas rozpoznania zwłok my, eksperci, nie byliśmy. My odjechaliśmy z miejsca katastrofy po przeprowadzeniu oględzin. To była ciężka praca [dosłownie „na maksa”] i grupa ekspertów sądowych i lekarzy z miasta, która tam pracowała, już odjechała, ich już nie było tam. Nas wzywali z domu.

A potem, w niedzielę rano po szóstej…
– Tak, o szóstej zakończyliśmy czynności.

I ciało Prezydenta zabrano z powrotem na lotnisko?
– Nie! Ono znajdowało się tutaj, w chłodni. U nas w kostnicy. To ciało zostało dostarczone na lotnisko, kiedy przyleciał polski samolot. Kiedy przyleciał Putin.

Ciało zabrało MCzS [Ministerstwo Sytuacji Nadzwyczajnych]?
– Stąd? Ciało zabierało dwóch oficerów, to byli oficerowie ze szkoły wojskowej albo jacyś inni. Nie wiem. No, ale byli to oficerowie. Ciału towarzyszyli oficerowie.

Dziękuję za rozmowę.

Za: Nasz Dziennik, Poniedziałek, 23 sierpnia 2010, Nr 196 (3822)

Za: Nasz Dziennik, Poniedziałek, 23 sierpnia 2010, Nr 196 (3822) | http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20100823&typ=po&id=po02.txt | Pięć godzin w prosektorium

Skip to content