Geniusze z wrocławskiego magistratu opracowali miejską kartę, która ma zastąpić papierowe bilety miejskiej komunikacji. Pomijamy oczywisty absurd nazwania karty po angielsku – UrbanCard.
Wiadomo,że panuje teraz głupia moda, aby wszystko nazywać po angielsku. Nie to jest jednak największym problemem. Nie jest problemem również to, że bilety papierowe miały zostać wycofane od 1 września, a zostaną wycofane od 1 października, bo pies z kulawą nogą nie zainteresował się urzędowym gniotem. Problemem jest sprawa jakiej nie podjęły żadne media. Otóż elektroniczna karta miejska to idealny sposób na inwigilowanie obywateli – a w każdym razie poważny krok naprzód do tego.
Po monitoringu zamontowanym na miejskich ulicach, po kamerach zamontowanych w autobusach teraz przychodzi czas na cyfrową kontrolę tego na jaką linię bilet kupuje przysłowiowy Kowalski. Do tej pory nawet bilet imienny kupowany był anonimowo – teraz w systemie będzie można od ręki sprawdzić kto co robi. W powiązaniu z mniej lub bardziej realnymi planami wprowadzenia kasowników zbliżeniowych będzie można ustalić kto, kiedy, gdzie wsiadał i wysiadał z konkretnego autobusu czy tramwaju. Orwellowska wizja totalnej kontroli staje się rzeczywistością ku uciesze gawiedzi usatysfakcjonowanej faktem posiadania kawałka kolorowego plastiku.
Źródło: Wroclawianie.info