Aktualizacja strony została wstrzymana

Symbolika ulicy Puławskiej – Stanisław Michalkiewicz

Rzadko która ulica tak obrosła w symboliczne znaczenie, jak ulica Puławska w Warszawie. Jest to chyba najdłuższa ulica w Polsce, bo ciągnie się od Placu Unii Lubelskiej – a więc jeszcze śródmieścia Warszawy – aż do Piaseczna. Ale nie o długość oczywiście tu chodzi, tylko o historyczne konotacje. Od tej ulicy wzięła nazwę jedna z frakcji PZPR w okresie tak zwanej odwilży. Jak wiadomo, 5 marca 1953 roku umarł Józef Stalin – i zwolna zaczęło formułować się pytanie, kto poniesie odpowiedzialność za wymordowanie tylu dobrych komunistów. Wiadomo bowiem, że mordowanie kontrrewolucjonistów, to znaczy – arystokratów, ziemian, kupców, przemysłowców, chłopów, oficerów i księży jest przedsięwzięciem szlachetnym, a nawet zaszczytnym, gdyż toruje drogę nieubłaganemu postępowi, którego wyrazem była socjalistyczna rewolucja. Naganne jest tylko mordowanie dobrych towarzyszy, a już zwłaszcza – towarzyszy pochodzenia żydowskiego, którzy przedtem nawet zdążyli się zasłużyć przy mordowaniu kontrrewolucjonistów. Więc kiedy umarł Stalin, w partyjnych kręgach, najpierw sowieckich, a potem i demo ludowych pojawiło się budzące niepokój pytanie, kto towarzyszowi Stalinowi pomagał w jego spiżowych przedsięwzięciach – bo jużci – wiadomo że wszystkich sam nie zastrzelił, nie potopił, ani nie podusił. W takich sytuacjach ogromnie liczy się refleks, to znaczy – kto pierwszy wskaże nieubłaganym palcem winowajców, odwracając tym samym podejrzenia od samego siebie. Wiadomo bowiem, że zawsze lepiej oskarżać, niż się bronić, bo już Francuzi wymowni zauważyli, że qui s’excuse, s’accuse – co się wykłada, że kto się tłumaczy, ten się oskarża.

W Polsce lepszym refleksem wykazali się towarzysze pochodzenia żydowskiego – ale zanim się wykazali, najpierw oczywiście namawiali się w jednym z mieszkań przy ulicy Puławskiej w Warszawie i stąd nazwani zostali „Puławianami”. Więc „Puławianie” nieubłaganym palcem wskazali na zbrodniarzy pochodzenia tubylczego, którzy z kolei namawiali się w ukradzionym jakiemuś kontrrewolucjoniście pałacyku w Natolinie i stąd nazwani zostali „Natolińczykami”. Kiedy zatem „Puławianie” nieubłaganym palcem wskazali na „Natolińczyków”, jako sprawców zbrodni „stalinowskich” (już nie „komunistycznych”, skądże znowu, dzięki czemu partie komunistyczne działają sobie w Unii Europejskiej jak gdyby nigdy nic, podczas gdy „nazistowskie”, które mordowały według kryteriów rasowych, zostały surowo zabronione), „Natolińczycy” nie posiadali się z oburzenia. Owszem – motywowani szlachetną nienawiścią klasową mordowali kontrrewolucjonistów, których jednak nieubłaganym palcem wskazywali im „Puławianie”, mający, jak wiadomo, do wykrywania kontrrewolucjonistów i w ogóle – wrogów klasowych, specjalnego nosa. Od tamtej pory w polskiej polityce przewija się wątek tego antagonizmu, w którym dzisiaj uczestniczy już trzecie, a nawet czwarte pokolenie stalinowców, a właściwie – staliniątek. „Puławianie” – jeśli oczywiście nie liczyć tych, którzy korzystając z okazji, już podczas odwilży, albo dopiero w roku 1968 czmychnęli z cudnego raju i z oddalenia próbują obrabować głupich gojów na 65 miliardów dolarów – grupują się w środowisku skupionym wokół „Głosu Cadyka”, czyli „Gazety Wyborczej”, podczas gdy „Natolińczycy” – albo w SLD, albo w ruchu „narodowym”. Niekiedy dochodzi między nimi do ostrych spięć, gdy na przykład Rywin przychodzi do Michnika – ale generalnie jakoś się dogadują, bo ponad podziałami jednoczy ich konieczność trzymania w ryzach skołowanych tubylców, którzy, mówiąc nawiasem, objawiają ku jednym i drugim jakąś perwersyjną skłonność. Nie jest to zresztą nic osobliwego; wiktymologia, a więc nauka o ofiarach przestępstw, zna wiele przypadków takiej perwersyjnej skłonności ofiary do swego prześladowcy.

Ale nie tylko historyczne przyczyny nadają ulicy Puławskiej w Warszawie symboliczny charakter. Uświadomiłem to sobie całkiem niedawno, kiedy tamtędy przechodziłem. Idąc od Placu Unii Lubelskiej w stronę Dworca Południowego, co i rusz natykamy się albo na bank, albo na aptekę, albo na sklepy z tanią odzieżą. Apteki pomińmy, bo jeśli one cokolwiek symbolizują, to najwyżej stan zdrowia tubylców korzystających ze sklepów z tanią odzieżą. Symboliczne jest natomiast sąsiedztwo tych sklepów z bankami, których przy ulicy Puławskiej jest zatrzęsienie. To sąsiedztwo pokazuje rozwarstwienie majątkowe naszego społeczeństwa, w którym między cieniutką warstewką ludzi zamożnych, a morzem niedostatku prawie zupełnie nie ma klasy średniej. Tę potoczną obserwację potwierdza statystyka; wprawdzie Polacy zgromadzili prawie bilion złotych oszczędności, ale pieniądze te znajdują się w posiadaniu około 8 procent obywateli, podczas gdy ponad 60 procent gospodarstw domowych nie ma żadnych oszczędności, a 30 procent jest pogrążonych po uszy w długach. Wygląd ulicy Puławskiej wsparty tą statystyką więcej mówi o modelu państwa i charakterze transformacji ustrojowej, niż wszelkie przechwałki rządu i wspierającej go sejmowej bandy, a nawet – niż wszelkie ujadania opozycji, która wprawdzie ujada, ale tylko dlatego, że ma nadzieję zasiąść w rządzie – niczym w proroczym wierszu Gałczyńskiego: „sen mam prześliczny mamo, że przystępuję do …arzy i z nimi robię to samo”. Takie właśnie są następstwa kapitalizmu kompradorskiego, ustanowionego w Polsce w 1989 roku przez spółkę potomstwa „Natolińczyków” z potomstwem „Puławian”, których historyczne zaszłości, polityczna kohabitacja i jej widoczne skutki nadają ulicy Puławskiej w Warszawie tak wielostronnie symboliczny charakter.

Stanisław Michalkiewicz

Felieton   Gazeta internetowa „Super-Nowa” (www.super-nowa.pl)   4 sierpnia 2010

Za: michalkiewicz.pl | http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=1719

Skip to content