Aktualizacja strony została wstrzymana

Dajemy się śledzić jak dzieci…

Kilkadziesiąt lat temu, w czasach PRL-u śledzenie kogoś polegało na wysłaniu w ślad za nim szpiega (UB-eka, SB-eka, milicjanta czy innego agenta służb specjalnych). Okazuje się, że dzisiaj największymi szpiegami nas samych okazujemy się… my sami!

To, że od lat istnieją środki techniczne dające możliwość śledzenia i rejestrowania każdego naszego kroku wiadomo już od dawna. To, że każda rozmowa telefoniczna jest nagrywana i może zostać odsłuchana, to też żaden problem techniczny ani prawny. Kompresja danych (np. dźwięku) w samym dyktafonie wbudowanym w mój telefon komórkowy pozwala uwiecznić w 16 GB pamięci aż dziewięć miesięcy mojego akustycznego żywota! 24 godziny na dobę. 7 dni w tygodniu!
Osiem godzin nocnego chrapania, odgłosy porannej toalety, treść rozmów przy śniadaniu, wulgaryzmy „rzucane” podczas przebijania się przez poranne korki, treść rozmów zawodowych, towarzyskich, zdradzane komuś tajemnice, powierzane sekrety, czy nawet treść spowiedzi…

Zapis audio 50 lat naszego życia da się zmieścić na jednym 1 TB dysku! Za 10 lat terabajtowe pendrive będą kosztowały 19,99 zł… Możliwości techniczne są zatem tak samo nieograniczone, jak ograniczeni intelektualnie potrafią być ludzie, którzy sami się szpiegują…

W Polsce nachalny marketing bezpośredni jest dopiero w powijakach. Karty kredytowe wydawane przez sklepiki i markety, karty rabatowe, karty lojalnościowe, partnerskie, itd. Większość z nas myśli, że stworzono je, by nam, klientom, ułatwić życie.  Źe zeskanowanie karty ma dać nam jakieś punkty, zniżki, profity, a tak naprawdę służy do zbierania informacji o nas i o naszych preferencjach zakupowych. Na razie zbierania, ale kiedyś mogą zostać one wykorzystane i to nie tylko w celach marketingowych!

W USA każdy sklep wydaje karty rabatowe, które przypina się do kluczyków samochodowych lub domowych, tudzież w formie karty nosi w portfelu. Przy zakupach w sklepie w którym jeszcze takowej karty nie mamy i nie mogą nam jej zeskanować, proszą o nasz numer telefonu (w USA podając numer telefonu sprzedawca od razu ma nasze dane osobowe i adres). Numer potrzebny jest im niby po to, by wysłać nam później gazetkę promocyjną lub by zadzwonić, że jest wyprzedaż, itd. Sklepy zadzwonią w celach reklamowych, „służby” przetworzą nasze dane zakupowe w celach strategicznych.

Kupujemy koszerne jedzenie, a nie kupujemy wieprzowiny ani owoców morza – rodzina żydowska.
W czasie Ramadanu nie konsumujemy tyle, co w pozostałych miesiącach roku – praktykujący muzułmanie.
Kupujemy dużo środków antykoncepcyjnych – seksoholicy. Test ciążowy – „wpadka”. 
Większość wydatków w sklepie to wydatki na alkohol – Polak z marskością wątroby;) 
Dużo odżywek kwiatowych i wysokie rachunki za prąd – hodujemy w piwnicy marihuanę.
W USA wiele przestępstw jest wykrywanych właśnie takimi metodami – ludzie sami się denuncjują płacąc wszędzie i za wszystko kartami kredytowymi!
Nic nie powie o nas tyle, co nasze zakupy i nasze… śmieci.

A jak rzecz ma się w Polsce? Tele oraz infomarketing bezpośredni jeszcze nas nie atakuje tak, jak Amerykanów. Nie musimy odbierać codziennie po kilkanaście telefonów od teleakwizytorów. Nie musimy wymiatać ze swych skrzynek pocztowych tony adresowanej wprost do nas korespondencji, której nadawcy próbują wcisnąć nam rzeczy będące w sferze naszych zainteresowań. Z naszej przeglądarki internetowej nie wyskakuje na powitanie oferta sprzedaży i skredytowania rzeczy, którą ostatnio oglądaliśmy (mieszkanie, samochód, nowy sprzęt domowy, itd.). Ale tylko czekać, aż to wszystko przywędruje do Polski…

Czy mamy pewność, że nasze narzędzia płatnicze służą tylko płaceniu? Czy karty lojalnościowe udowadniają naszą lojalność tylko ich wystawcom?
To, gdzie się poruszamy łatwo jest ustalić z dokładnością do kilkudziesięciu metrów z położenia naszego telefonu komórkowego. Jednak nawet bez zasięgania informacji od naszych operatorów GSM sami przyznajemy się, jaką trasą się poruszamy nabijając sobie punkty na naszej karcie Orlen Vitay, BP PartnerClub czy Shell Smart. Trasę naszej migracji czy miejsce naszego przebywania łatwo jest ustalić także z odczytu miejsc użycia naszej karty płatniczej.

Niby nie jest tak źle, bo by śledzić nasz numer telefonu trzeba mieć nakaz prokuratorski, a dane bankowe są pilnie strzeżone. Taaa… 
Kilka lat temu, jawnie czy też tajnie, wszedł przepis, który nałożył na operatorów telefonii mobilnej przymus stworzenia pewnego sekretnego pokoju, w którym miały się znaleźć komputery z nieograniczonym dostępem do wszystkich danych posiadanych przez operatora. Do tego pokoju nie może wchodzić nikt z pracowników operatora, a jedynie panowie w czarnych garniturach. Panowie z nieznanych nikomu służb, których personaliów nikt nie zna, którzy wchodzą do siedziby operatora jak do siebie do domu, a ich przepustki otwierają wszystkie drzwi… Myślicie, że tacy ludzie potrzebują nakazu na śledzenie kogokolwiek? Na nagrywanie naszych rozmów? Czytanie SMS-ów? Sprawdzanie z jakich stron WWW korzystamy dzięki naszemu mobilnemu internetowi?

A co chwilę słyszymy, że na kolejnym śmietniku czy nawet na chodniku znajdowane są różnego rodzaju dokumenty bankowe, które ujawniają nasze dane osobowe, zasobność naszych kont, itd. Zaprzyjaźniony pracownik banku może więcej, niż policja z nakazem prokuratora w dłoni…

Zadanie złodziejom czyhającym na nasze mienie ułatwiamy naszymi opisami na Gadu-Gadu, na Naszej-Klasie, na Facebook’u, na Gronie, na naszych blogach, stronach internetowych czy w automatycznych responderach na naszej poczcie elektronicznej – „Dziękuje, Twój e-mail dotarł, odpowiem na niego dopiero po 20-stym, bo jestem na wakacjach.”
Wystarczy kilka słów, by było wiadomo na jak długo nasz dom pozostanie pusty. Wchodzisz na blog koleżanki i wiesz, że do 15 lipca jest z mężem na wycieczce w Hiszpanii, z której obiecuje po powrocie zdać piękną fotorelację. Czytasz opisy znajomych na GG i widzisz jak na dłoni ich cele turystyczne. Itd., itp.

Nasza-Klasa okazała się największą bazą danych w Polsce. Policja, Urząd Skarbowy, Służba Celna i wszystkie inne specsłużby mają podany jak na talerzu nasz dobytek, oglądają nasz dom, jego wyposażenie, rozpoznają markę i rocznik naszego samochodu, poznają naszych znajomych. Myślałem, że NK miała służyć odnalezieniu dawnych znajomych ze szkoły, z młodych lat, pokazaniu im, jak się obecnie wygląda, ile ma się dzieci, itp. Jednak tysiące osób potraktowało ten portal jako miejsce obnoszenia się ze swoim dobytkiem, z chwaleniem się, jak im się dobrze w życiu układa, szczególnie na tle bezrobotnych kolegów z klasy.

W Urzędzie Skarbowym w PIT-e zarobki wykazywane są zerowe, a na podjeździe pięknego domu nowiutki mercedes. W „papierach” bezrobotny, a zdjęć z różnych zakątków świata setki.

Policja nie może znaleźć jakiegoś groźnego przestępcy, rozpracować grupy przestępczej, a jej szef ma swój profil na NK, pokazuje na zdjęciach, jak grube złote łańcuchy dźwiga na swoim napakowanym karku, jak długą „kreskę” narkotyku może wciągnąć, itd. Wśród jego znajomych dziesiątki znanych i nieznanych jeszcze organom ścigania gangsterów – wszystko jak na tacy. Nie potraficie znaleźć ich dostępnymi metodami? A wystarczy tylko sprawdzić IP komputerów, z których się łączą…

A Ty? Co właśnie zdradzasz w swoim opisie na GG? O czym można się dowiedzieć z Twojego profilu na NK czy Faceook’u? Ilu na owych portalach masz „znajomych”, których w ogóle nie znasz? Myślisz, że profile typu „Wszyscy miłośnicy naszego miasta” zawsze zakłada jakiś wielbiciel Twojego miasta? To myśl tak dalej…

Daniel Sen

Za: Interia360/Stany.blog.pl | http://interia360.pl/artykul/dajemy-sie-sledzic-jak-dzieci,36369#skipAdnews | Dajemy się śledzić jak dzieci...!

Skip to content