Aktualizacja strony została wstrzymana

Ludobójstwo i polityka – Jan Maria Jackowski

Przebieg uroczystości upamiętniających 65. rocznicę ludobójstwa Polaków dokonanego na Wołyniu przez ukraińskich oprawców dowodzi, że część elit politycznych wybiera amnezję zamiast pamięć. Wycofanie patronatu nad uroczystościami przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego – co w środowiskach kresowych i kombatanckich wywołało falę rozgoryczenia – świadczy o zwycięstwie „politycznej poprawności” nad dbałością o interes narodowy.

Tego rodzaju incydenty szkodzą stosunkom polsko-ukraińskim, które powinny być budowane na poszanowaniu prawdy historycznej, a są przez stronę polską oparte na wypaczonej wizji przeszłości. I dzieje się to w sytuacji, gdy prezydent Ukrainy Wiktor Juszczenko jawnie gloryfikuje kolaborującą z hitlerowcami Organizację Ukraińskich Nacjonalistów i jej zbrojne ramię – Ukraińską Powstańczą Armię.
Skala przemilczania i zakłamywania kresowego holokaustu osiągnęła ogromne rozmiary. Gdzieniegdzie jest mowa jedynie o „rzezi wołyńskiej”, co zamazuje prawdę o tamtych wydarzeniach, podczas których masowo mordowano Polaków tylko za to, że byli Polakami. Milczą lub przekłamują je media, nie uczy się o nim w szkołach, mało tego, do publicznych wypowiedzi na ten temat dopuszcza się w Polsce apologetów zbrodniarzy. Była to chyba ostatnia – co podkreśliła dr Lucyna Kulińska, historyk zajmujący się tą sprawą – okazja, by polskie władze oddały hołd ofiarom masowego ludobójstwa dokonanego na Kresach przez nacjonalistów z OUN-UPA w czasie II wojny światowej w obecności ich rodzin. Wymierają już bowiem ostatnie osoby, ówczesne dzieci, świadkowie tej zbrodni. Po raz kolejny we własnym kraju odmówiono im prawa do pamięci i prawdy. Prawa, które przysługuje bez ograniczeń ofiarom holokaustu, Katynia, kolejnych wrześni, sierpni, ale i marców, październików… Wszystkich poszkodowanych wolno czcić, tylko nie ofiary ukraińskich zbrodniarzy. Dlatego chyba, że ich cierpienia były wyjątkowo straszliwe, a dziś został obrany przez rządzących kurs na „wyciszenie”.

Ludobójstwo w imię „Wielkiej Ukrainy”
11 lipca 1943 roku rozpoczęła się na Wołyniu wcześniej zaplanowana akcja masowego mordowania ludności polskiej przeprowadzona przez „bojców” z UPA. Antypolskie nastawienie części Ukraińców nasiliło się po zajęciu tych terenów przez Niemców w 1941 roku. W 1942 roku radykalna część OUN, tak zwani banderowcy stworzyli Ukraińską Powstańczą Armię. Ideolodzy ukraińskiego skrajnego nacjonalizmu głosili tezę, że należy zbudować „Wielką Ukrainę” – od Krakowa i Warszawy na zachodzie, po Kaukaz na wschodzie, jednolitą etnicznie, „czystą jak szklanka wody”. Wcześniej masowo mordowano Żydów ze względów ideologicznych i rabunkowych, czym głównie trudnili się ukraińscy policjanci kolaborujący z hitlerowcami, wprawdzie z niemieckiej inspiracji, ale najczęściej samodzielnie. Jeśli można było wyeliminować jedną nację, dlaczego nie zrobić tego z Polakami?
Latem 1943 roku nastąpiło apogeum ludobójstwa Polaków. W tych organizowanych na masową skalę działaniach brali udział nie tylko nacjonaliści z UPA, ale także miejscowi chłopi zwani czernią, poddani wcześniej przez banderowców silnej propagandzie antypolskiej. Na początku drugiej dekady lipca 1943 roku nastąpił zmasowany atak na blisko 100 polskich miejscowości, w całym zaś lipcu na blisko 530. Według badaczy, akcje antypolskie i rzezie ludności przebiegały według trzech głównych scenariuszy: były to napady na miejscowości zamieszkane głównie przez Polaków, akcje przeciwko Polakom mieszkającym we wsiach ukraińskich lub mieszanych oraz ataki na kilkuosobowe grupki Polaków lub pojedyncze osoby.
Historycy podkreślają, że w przypadku napadów na większe skupiska Polaków UPA działała według stałego scenariusza. Starała się uderzać z zaskoczenia, atakując w nocy, o świcie lub podczas prac gospodarskich czy niedzielnej Mszy św., kiedy mieszkańcy byli zgromadzeni w jednym miejscu. Miejscowość była otaczana kordonem uzbrojonych w broń palną członków UPA, których zadaniem było strzelanie do uciekających. Pozostali napastnicy, członkowie oddziałów samoobrony ukraińskiej współpracujących z UPA, uzbrojeni w siekiery, noże, piły, widły, maczety, kosy ustawione na sztorc i inne narzędzia gospodarskie rozchodzili się po osadzie i mordowali wszystkich mieszkańców z wyjątkowym okrucieństwem. Polacy ginęli rąbani siekierami i przecinani piłami, paleni żywcem w chatach z zabitymi oknami i drzwiami, gwałceni, kaleczeni, wrzucani żywcem do głębokich studni, obrzucani granatami w kościołach, rozrywani końmi.
Ofiarami byli Polacy różnej płci i wieku. Głównie kobiety i dzieci, starcy, kapłani, nauczyciele, służba leśna, a także Ukraińcy, którzy pomagali Polakom bądź przeszli z prawosławia na katolicyzm, przy czym część ofiar zginęła z rąk UPA za pomoc udzielaną Polakom lub odmowę przyłączenia się do sprawców ludobójstwa. Teren wsi był starannie przeszukiwany, a na uciekinierów urządzano polowanie z nagonką i obławy w okolicznych lasach i na polach. Wspólną cechą akcji przeciw Polakom były masowe tortury przed zadaniem śmierci, połączone z rabunkiem mienia i paleniem gospodarstw, a także niszczeniem materialnych śladów polskiej obecności na Wołyniu, takich jak dwory, kościoły i kaplice, a nawet ogrody czy parki. Próby rozmów przedstawicieli Polskiego Państwa Podziemnego czy negocjacji ze stroną ukraińską kończyły się niepowodzeniem.
Powszechne akcje nacjonalistów ukraińskich w 1943 roku niemal całkowicie ogołociły z Polaków wiejskie obszary Wołynia. Na początku 1944 roku Polacy zamieszkiwali w zasadzie już jedynie w miastach, wokół ośrodków samoobrony (różnych grup, oddziałów, placówek, ośrodków i baz samoobrony), które wytrzymały ukraiński napór, oraz w oddziałach partyzanckich, które we współpracy z oddziałami Armii Krajowej, m.in. z 27. Wołyńską Dywizją AK, które próbowały organizować akcje obronne przed UPA. Według dr Lucyny Kulińskiej, minimalna liczba wymordowanych w wyjątkowo barbarzyński sposób to 120 tysięcy osób, od niemowląt po starców. W praktyce Polaków, którzy na skutek działalności OUN-UPA zmarli później od ran, zostali wywiezieni do Niemiec, pozbawieni gospodarstw, zmarli w miasteczkach lub w marszach śmierci z głodu i chorób, stracili nieodwracalnie zdrowie i mienie, są setki tysięcy. Było to trzecie, po niemieckim i sowieckim, największe ludobójstwo Polaków w historii.
Milczenie władz polskich rozzuchwaliło stronę ukraińską, szczególnie za czasów Wiktora Juszczenki, który osobiście włączył się w akcję „wybielania” ciemnych kart ukraińskiej historii i uderza w tony nacjonalistyczne. Gdy prezydentem Ukrainy był Leonid Kuczma, w gminach można było bez trudu załatwić pozwolenie na postawienie krzyża upamiętniającego ofiary ludobójstwa. Dzisiaj to jest już nie do pomyślenia.
Przedstawiciele stowarzyszeń kresowych zwracają uwagę, że ludziom moralnie i bezpośrednio odpowiedzialnym za ludobójstwo na polskiej ludności, takim jak Stepan Bandera, Roman Szuchewycz, Dmytr Kijaczkiwśki „Kłym Sawur” – zwany katem Wołynia, stawia się dziś pomniki, czyni ich „bohaterami Ukrainy”. A przecież Szuchewycz od samego początku okupacji hitlerowskiej Ukrainy ściśle współpracował z władzami niemieckimi, był hauptmannem Abwehry i twórcą wsławionych wyjątkowo krwawymi i brutalnymi akcjami batalionów hitlerowskich „Nachtigal” i „Roland”. Byli „bojcy” z UPA otrzymują kombatanckie przywileje, gratyfikacje; uczestniczą w hucznych obchodach, podczas których pod charakterystycznymi czarno-czerwonymi symbolami maszerują banderowscy „gieroje”, a za nimi licealiści i gimnazjaliści Lwowa, Łucka, Stanisławowa, Tarnopola. Upowszechniane są pieśni upowskie, wydawane w formie śpiewników, o tym, żeby „rezać Lachów”. Ideologia nacjonalistyczna jest bardzo żywa. Organizowane są „sesje doncowowskie”, upamiętniające i gloryfikujące tego ukraińskiego ideologa nacjonalizmu, na których indoktrynuje się młodzież, prezentując faszystowskie i wrogie Polsce założenia ukraińskiego integralnego nacjonalizmu.

Trzeci Rzym czy opary nacjonalizmu
Są różne tradycje, na których może być budowana tożsamość współczesnego państwa ukraińskiego. Historia tego kraju jest bardzo bogata i zróżnicowana. Znamienne więc jest, że obecne władze naszego południowo-wschodniego sąsiada coraz bardziej zdają się sprzyjać tradycji nacjonalistycznej. A przecież wspaniała i długotrwała historia Kijowa jest znakomitym fundamentem, do którego może się odwoływać współczesne państwo ukraińskie. Do końca czerwca 2008 roku w Muzeum Narodowym w Warszawie była eksponowana imponująca wystawa „Ukraina światu. Skarby Ukrainy z kolekcji Platar”, która na przykładzie wykopalisk od VI tysiąclecia przed Chrystusem aż do czasów średniowiecznych ukazywała niezwykle wysoki poziom kultury i sztuki na tych ziemiach. Wystawa znakomicie dokumentuje wszystkie najważniejsze okresy historii Ukrainy od kultury trypolskiej poprzez dzieła Kimmerów, Scytów, Sarmatów, Greków, Rzymian, Bizancjum i Rusi Kijowskiej.
Chrzest Rusi dokonany w Kijowie przez św. Włodzimierza Wielkiego w 988 roku sprzyjał zjednoczeniu narodu oraz rozwojowi architektury i sztuki. W XI wieku nastąpił rozkwit księstwa Rurykowiczów. Kijów stał się ogromną metropolią, dynamicznie rozwijało się rolnictwo, rzemiosło, hodowla bydła. Doszło do ożywienia stosunków handlowych z Bizancjum, Europą Zachodnią, Kaukazem i Azją. Obszary Rusi Kijowskiej na północy i południu sięgały do Morza Bałtyckiego i Morza Czarnego, na wschodzie zajmowały dorzecza Oki i górnej Wołgi. Kijowszczyzna stała się promieniującym ośrodkiem kultury i nauki, a przede wszystkim żywego chrześcijaństwa z założonymi w połowie XI wieku Sofijskim Soborem i klasztorem Ławra Pieczerska.
To na tym tle mniej „starożytnie” wypada Moskwa, która nie ma takiej przeszłości i założona została „dopiero” w XII wieku przez legendarnego kniazia Suzdala Jurija Dołgorukiego. A przecież to stolica Rosji, a nie Kijów rości sobie prawo do bycia Trzecim Rzymem chrześcijaństwa (obok Rzymu i Konstantynopola). Obecnie pojawiały się oczywiste napięcia między Patriarchatem Moskiewskim a Kijowem na tle obchodzonej w tym roku 1020. rocznicy chrztu Rusi. Wiktor Juszczenko wyraził przekonanie, że ta rocznica da impuls procesowi zjednoczenia w ukraińskim prawosławiu. „Wiem, że do takiego zjednoczenia dążą wierni, do takiego zjednoczenia dąży ukraiński naród” – oświadczył ukraiński prezydent (na Ukrainie istnieją trzy cerkwie prawosławne: największa podległa Moskiewskiemu Patriarchatowi, cerkiew Kijowskiego Patriarchatu i emigracyjna ukraińska autokefaliczna cerkiew, której przedstawiciele krytykowali pozostałe cerkwie za współpracę z komunistami w okresie Związku Sowieckiego). Patriarcha rosyjskiej Cerkwi prawosławnej Moskiewskiego Patriarchatu Aleksij II wyraził obawę, że po zjednoczeniu ukraińska Cerkiew wybierze Konstantynopol, a nie Moskwę i zadeklarował, iż będzie pilnował, aby do tego „nie doszło”.
Religijne uniezależnienie się Kijowa od Moskwy byłoby przypieczętowaniem politycznej niepodległości Ukrainy i w pewnym sensie „rozbrajałoby” imperializm rosyjski. Czujność Moskwy na tym polu jest więc charakterystyczna i nieprzypadkowa. Idea Moskwy jako Trzeciego Rzymu, który ma trwać wiecznie, stała się fundamentem rosyjskiego mesjanizmu z Moskwą jako „duchową stolicą świata”. Stanowi też ideologiczne podłoże wielkoruskiego imperializmu z jego polityką zaborów i ekspansji. Koncepcja Trzeciego Rzymu zawierała w sobie ideę Konstantynopola jako centrum prawosławia oraz ideę Rzymu jako cywilizacyjnej, politycznej i kulturalnej stolicy świata. Moskwa – na co zwróciła uwagę Sonia Szostakiewicz na łamach „Frondy” (nr 11/12 z 1998 r.) – stała się obrazem zarówno Miasta Boga, jak i miasta „księcia tego świata”. Pojawiło się napięcie między religijnym a politycznym rozumieniem dziejowej roli Rosji, między Świętą Rusią a Trzecim Rzymem. W ten sposób został zainicjowany proces instrumentalizacji chrześcijaństwa dla realizowania celów politycznych jako „oficjalna” ideologia państwowa. Prezydent Putin, wyciągając Rosję z „wielkiej smuty” u progu XXI wieku, nadał tej idei nowe impulsy.
Dzisiejsza Ukraina aspiruje do NATO i Unii Europejskiej. Dlatego z punktu widzenia europejskiego tradycja, do której w sposób naturalny powinna się odwoływać, to złoty okres świetności Kijowa na przełomie I i II tysiąclecia, stara tradycja chrześcijańska, a nie ksenofobiczny nacjonalizm, który de facto osłabia Ukrainę. Ksiądz grekokatolicki, doktor chrześcijańskiej teologii, były członek OUN, Jurij Fedoriw, tak ocenił ideologię OUN: „Ideologia nacjonalizmu ukraińskiego wymagała zaprzeczenia wszystkiego – ojca i matki, Boga i sumienia, prawa i etyki, miłości bliźniego i uczuć osobistych”.
Uderzanie w tony nacjonalistyczne zniechęca Zachód do Ukrainy i daje argumenty Moskwie, która twardą linię wobec Kijowa uzasadnia obroną rosyjskiej mniejszości zagrożonej w swych podstawowych prawach przez ukraiński faszyzujący szowinizm. Imponująca przeszłość w innym świetle sytuowałaby Kijów wobec Moskwy. Inaczej też Ukraina byłaby postrzegana w Europie. Mniej jako kraj piętna niechlubnego nacjonalizmu, a bardziej jako państwo o oryginalnej, długiej i bogatej historii i tradycji.

Na wzór „brunatnych koszul”
Historycznie rzecz ujmując, podsycanie ukraińskiego nacjonalizmu, a następnie konfliktu polsko-ukraińskiego w celach politycznych zainicjowali Austriacy w drugiej połowie XIX wieku. Zgodnie z zasadą „dziel i rządź” chcieli osłabić Polaków, którzy w Cesarstwie Austro-Węgierskim cieszyli się dużą autonomią i w narastającym konflikcie narodowościowym chcieli być czynnikiem rozstrzygającym, by umacniać swoje władztwo na terenie Galicji Wschodniej. Dlatego napięcia narodowościowe polsko-ukraińskie dotyczą przede wszystkim dzisiejszej Ukrainy Zachodniej, na Ukrainie Środkowej i w Kijowie występują znacznie rzadziej, a na Ukrainie Wschodniej wręcz marginalnie. Tam raczej pojawia się konflikt ukraińsko-rosyjski z racji znacznego nasycenia tych terenów ludnością rosyjską. Co ciekawe, w czasach przedrewolucyjnych na terenach południowo-wschodnich rubieży I Rzeczypospolitej, przyłączonych do Rosji na mocy rozbiorów, a więc w guberni kijowskiej, podolskiej czy żytomierskiej konflikt między Polakami a – jak wówczas mówiono – Rusinami w ogóle nie występował, pomimo że Polacy byli właścicielami ziemskimi bądź wykonywali wolne zawody i należeli do elity ekonomicznej, a Rusini zajmowali mniej uprzywilejowane pozycje. Na tamtych terenach dopiero rewolucja bolszewicka wyzwoliła konflikty klasowe i krwawą nienawiść, co zostało znakomicie opisane przez Zofię Kossak-Szczucką w „Pożodze”.
Klęska, jaką poniosła idea stworzenia niepodległej Ukrainy po I wojnie światowej i rewolucji bolszewickiej, wywołała w ukraińskich środowiskach nacjonalistycznych wrogość do „czerwonych”, „białych”, a szczególnie do Polaków, którzy odzyskali niepodległość. Ideolodzy ukraińskiego nacjonalizmu – tępieni na Ukrainie przyłączonej do Związku Sowieckiego – działali albo na terenach II Rzeczypospolitej, w której granicach znalazła się znaczna część dawnej Galicji Wschodniej, albo na emigracji, głównie w Wiedniu. W okresie międzywojennym założona w 1929 roku Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów była członkiem faszystowskiej międzynarodówki z siedzibą w Stuttgarcie, w której udzielał się z rekomendacji NSDAP Joseph Göbbels. We wrześniu 1939 roku Ukraińcy na terenach II Rzeczypospolitej Polskiej witali jako „wyzwolicieli” Armię Czerwoną. Po wkroczeniu Niemców w 1941 roku na tak zwaną Zachodnią Ukrainę ochoczo podjęli z nimi współpracę. Działali w oparciu o ideologię, która już była przygotowana. Potrzebne były jedynie odpowiednie okoliczności, które umożliwiłyby jej wcielenie. II wojna światowa stwarzała takie perspektywy.
W latach trzydziestych ubiegłego wieku tacy ideolodzy, jak między innymi Dmytro Doncow opracowali zręby integralnego nacjonalizmu ukraińskiego, który był przepojony faszyzmem i miał cechy zoologiczne, gdyż w warstwie teoretycznej był oparty na darwinizmie. Co ciekawe, Doncow również samych Ukraińców dzielił na dwie kategorie – „lepszą” i „gorszą”. Ludobójstwo Polaków było pokłosiem tej nacjonalistycznej ideologii, która – o czym warto pamiętać – doprowadziła do bratobójczego zamordowania kilkudziesięciu tysięcy Ukraińców. W swoich pracach Doncow pisał: „Trzeba być za lub przeciw. Kto nie z nami, ten przeciwko nam (…). Bezpardonowe wytrzebienie szkodników wśród swoich krajanów (…). Musi się pojawić grupa, aby zachwycić jednych, porwać drugich i – usunąć trzecich…”. Zgodnie z doktryną Doncowa – podkreślał w swoich wypowiedziach dr hab. Wiktor Poliszczuk, ukraiński badacz tych problemów – na czele nacji stał wódz, który miał do dyspozycji mniejszość inicjatywną, stosującą wobec reszty nacji ukraińskiej, nazywanej przez Doncowa „bydłem”, „czernią” itp., twórczą przemoc. Tą „mniejszością inicjatywną” byli członkowie OUN, na wzór „czarnych koszul” Benito Mussoliniego i „brunatnych koszul” Adolfa Hitlera, stanowili oni gwardię nacjonalizmu ukraińskiego.
Czy ideologia OUN-UPA zatriumfuje i będzie gloryfikowana na całej Ukrainie, gdyż w zachodniej wyraźnie dominuje? Zdania są podzielone. Jedni przestrzegają, że wyrasta pokolenie uczone na tej samej literaturze, która doprowadziła do ludobójstwa Polaków, i napawa przerażeniem myśl, że ogarnięty tą faszystowską ideologią i na nowo nieprzewidywalny politycznie kraj zostałby uzbrojony po zęby przez NATO. Inni uważają, że gloryfikacja ukraińskiego faszyzmu i nacjonalizmu nie zyska wielu sympatyków wśród polityków UE i zwracają uwagę, że oprócz archiwów ukraińskich istnieją jeszcze dokumenty archiwalne innych krajów, które konkretnie i precyzyjnie pokazują oblicze ukraińskiego nacjonalizmu integralnego, udowadniają zbrodnie UPA i dywizji ukraińskiej SS „Galizien”.
Jednak kraj, który na ten temat ma najwięcej do powiedzenia – czyli Polska – milczy. Polskie władze powinny ze szczególną troską dbać o prawdę historyczną i pamięć dziesiątek tysięcy ofiar ludobójstwa, a nie uciekać od problemu. Przeszłość rzutuje na teraźniejszość i przyszłość, bo przecież dzisiaj niektóre środowiska ukraińskie na Ukrainie i w Polsce jawnie domagają się rewizji granic i „zwrotu” 19 powiatów dzisiejszej Polski, tzw. Zacurzonii…

Stawianie na jedną kartę
Zastanawia, że Polska, która uznała „Wielki Głód” lat 30. za ludobójstwo na Ukraińcach, potępiła akcję „Wisła”, nie chce uznać ludobójstwa na Polakach. Część elit politycznych wychodzi z założenia, że jeśli będziemy milczeć o zbrodniach na Polakach dokonanych przez ukraińskich oprawców i wspierać władze państwowe Ukrainy, które gloryfikują ukraińskich nacjonalistów, to będziemy mieli dobre kontakty z Ukrainą. W ten sposób administracyjnie i według kryteriów „politycznej poprawności” wdrażane tak zwane pojednanie jest budowane na fałszowaniu prawdy o strasznej ludzkiej krzywdzie. A kto nie szanuje własnej przeszłości, ten nie jest szanowany przez innych.
W działaniach niektórych przedstawicieli polskich władz dostrzec można elementy polskiego mesjanizmu „mocarstwowego” i odrodzenia federalizmu oraz prometeizmu politycznego, czyli ruchu politycznego w okresie międzywojennym zmierzającego do niepodległości państwowej narodów siłą wcielonych w skład ZSRS. Naiwni marzyciele chcą w Polsce zadekretować idealistyczną wizję stosunków polsko-ukraińskich. I nie przeszkadza im, że w ten sposób wspierają recydywę banderowszczyzny. Nie zauważają też, że „zauroczenie Ukrainą” nie jest odwzajemnione. Kijów w sprawach polityki energetycznej i w innych ważnych obszarach gospodarczych współpracuje z Moskwą. Szykanowana jest polska mniejszość. Do dziś nie zostały zrealizowane zobowiązania władz państwowych Ukrainy odnośnie do polskich miejsc pamięci narodowej. O nacjonalistycznym szaleństwie świadczy sprzeciw Ukraińców wobec pochowania na cmentarzu Łyczakowskim we Lwowie wybitnego hierarchy ks. Józefa Teodorowicza (1864-1938), arcybiskupa ormiańsko-katolickiego, człowieka dialogu i rzecznika ekumenizmu.
Stosowane jest embargo na niektóre polskie towary. Doświadczamy skutków zorganizowanej przestępczości. Dochodzą sygnały o brutalnym okradaniu coraz większej liczby polskich inwestorów, którzy wchodząc na rynek ukraiński, musieli współdziałać z mniejszościowym ukraińskim wspólnikiem, a teraz, gdy już rozkręcili interesy, są przez tych ukraińskich wspólników pozbawiani własności przy cichym poparciu władz. Załatwienie tych kwestii oraz wielu innych, w tym dbanie o bezpieczeństwo i dobro Polaków za granicą oraz pilnowanie naszych interesów gospodarczych, a nie infantylne wizje „zbawiana Polski i świata” powinny przyświecać polskim elitom politycznym, by wzajemne stosunki były normalne i faktycznie partnerskie.
Oczywiście, że Polska powinna wspierać niepodległościowe dążenia Ukrainy i jej aspirowanie do NATO i Unii Europejskiej. Ale polityka zagraniczna nie może być oparta na oderwanym od real politik dogmatyzmie doktrynalnym i braku scenariuszy alternatywnych. Po pierwsze, do końca nie są jasne intencje Kijowa odnośnie do przeorientowania polityki na kierunek zachodni. Co prawda prezydent Wiktor Juszczenko i premier Julia Tymoszenko (która – co charakterystyczne – z pierwszą wizytą zagraniczną wybrała się do Moskwy, a nie do Warszawy, o czym na ogół milczały media w Polsce, krytykujące premiera Tuska, że najpierw pojechał do Moskwy, a nie do Kijowa) deklarują wolę wstąpienia do NATO i Unii Europejskiej, ale na kampanię medialną przekonywającą raczej niechętnych okcydentalizacji Ukraińców przeznaczono jedynie 10 milionów hrywien, co nawet nie jest kwotą symboliczną.
Tak naprawdę nie wiadomo, czy na siłę nie uszczęśliwiamy Ukraińców i chcemy dla nich czegoś, czego oni sami nie chcą. Tymczasem w zamian za cenę mgławicowej zgody na rozważenie wejścia Ukrainy do struktur zachodnich polscy politycy zgodzili się na eurotraktat, ograniczający naszą suwerenność i przyłączający Polskę do tworzonego na jego mocy państwa europejskiego. Czy ta część polskich elit, która ślepo uwielbia Ukrainę, bo jej się wydaje, że jest antyrosyjska, ma scenariusze awaryjne? Czy w sytuacji, gdy jest tyle niewiadomych, można przyszłość Polski opierać na grze jedną kartą? Czy Amerykanie nas obronią i będą chcieli „umierać za Gdańsk”? Co będzie, jak Ukraina dogada się z Rosją, przy znacznym współudziale Niemców, a my będziemy zwasalizowanymi członkami Unii Europejskiej zarządzanej dzięki traktatowi lizbońskiemu przez Berlin? Już na szczycie NATO w Bukareszcie Niemcy w interesie Moskwy – i bez skutecznego sprzeciwu USA – zablokowały perspektywę rozszerzania NATO na wschód. Berlin ma tradycję współpracy z Ukraińcami sięgającą tragicznych dla Polski wydarzeń II wojny światowej.

Potrzeba real politik
Koronną specjalnością części elit politycznych jest polityka historyczna, a więc działanie polegające na interpretowaniu przeszłości w perspektywie bieżących celów politycznych. Przy czym – odnosząc się do historii II Rzeczypospolitej – preferowana jest tradycja sanacyjna. Należy pamiętać, że po śmierci Marszałka w 1935 roku obóz sanacyjny idee Józefa Piłsudskiego doprowadził do pewnej karykatury. Dzisiejszy mesjanizm i naiwność w polityce zagranicznej, buńczuczna antyrosyjskość i specyficzna proniemieckość, która ustawia nas na pozycjach między młotem a kowadłem, to czytelne reminiscencje historyczne. Uzupełniają je lewicujące koncepcje społeczne, poza wyrazistego przywództwa, nieprzekraczalny dogmat nieomylności ścisłego kierownictwa, polityka zagraniczna przedstawiana na forum wewnątrzkrajowym w stylistyce „nie oddamy guzika” (jak choćby szumnie zapowiadany sprzeciw wobec konstytucji europejskiej, dziś sprowadzony do zapisu z Joaniny, co w świetle zagrożeń związanych z traktatem lizbońskim jest chwytem propagandowym na wewnętrzny użytek). To również pokłosie tradycji sanacyjnej.
W ostatnich latach w Polsce doszło do sprzęgnięcia środowisk politycznych odwołujących się do tradycji niepodległościowo-sanacyjnej ze środowiskiem dawnego KOR. Choć motywacje są różne, to efekt końcowy jest podobny i duża jest siła „politycznej poprawności” prezentowania stosunków polsko-ukraińskich. Środowisko neopiłsudczykowskie, ze swoiście rozumianego pragmatyzmu, doktrynalnie dąży za wszelką cenę do współpracy z Kijowem pod jednym tylko warunkiem, że będzie to Ukraina antyrosyjska. Dlatego przymyka oczy na to, iż na Ukrainie coraz większe wpływy mają nacjonaliści, byleby demonstrowali swoją antyrosyjskość. I z jednej strony chcieliby uczcić ludobójstwo Polaków, z drugiej obawiają się, że apologeci OUN-UPA będą im mieli to za złe. Stąd prezydent Lech Kaczyński najpierw stanął na czele komitetu obchodów 65. rocznicy ludobójstwa, a potem rakiem się z niego wycofał. Dla środowiska korowskiego – zwalczającego wizję Polski czytelnie odwołującej się do zbudowanej na fundamencie chrześcijańskiej tradycji kultury polskiej i realizującej samodzielną politykę – symbolicznym zamknięciem koła historii były słynne słowa radości Jacka Kuronia o Lwowie, który nareszcie jest ukraiński. Oba środowiska programowo odwołują się do Jerzego Giedroycia, który uważał, że współpraca na polu antyrosyjskim z Ukrainą jest tak cenna, że warto „zapomnieć” o przeszłości.
Poza tym trzeba pamiętać o uwarunkowaniach międzynarodowych. Niezwykle ważny jest polityczny parasol USA nad pomarańczowymi na Ukrainie i przymykanie oczu na to, że przedstawiciele tego obozu sprzyjają gloryfikacji nacjonalizmu ukraińskiego. Jest to między innymi konsekwencja faktu, że po II wojnie światowej wywiad amerykański wykorzystywał banderowców do realizacji polityki antysowieckiej.
Ideologizowanie polityki wschodniej jest bardzo groźne. Oznacza bowiem przyzwolenie na recydywę stanowiącego śmiertelne zagrożenie ukraińskiego nacjonalizmu, który objawił już swoje ludobójcze oblicze. Polsce jest potrzebna polityka zagraniczna, która przypomina grę na kilka fortepianów i wielowariantowe scenariusze tej gry. Ze względów ideologicznych daliśmy się wyprzeć z rynków wschodnich, z czego skrzętnie skorzystały Niemcy i inne kraje zachodnie. Naszemu krajowi szczególnie dziś potrzebne są dobre stosunki z Kijowem, ale i z Moskwą, i z Berlinem, jak również ścisła współpraca z krajami środkowoeuropejskimi – z Czechami, Słowacją i Węgrami. Potrzebne jest partnerstwo z USA oraz zgodna z polską racją stanu polityka europejska polegająca na umiejętności poruszania się w Brukseli i wykorzystywania na naszą korzyść sprzecznych interesów krajów członkowskich Unii Europejskiej.

Jan Maria Jackowski

Za: Nasz Dziennik, Sobota-Niedziela, 2-3 sierpnia 2008, Nr 180 (3197)

Skip to content