Aktualizacja strony została wstrzymana

Zastępca Różańskiego za kraty – Tadeusz M. Płużański

Jak długo jeszcze jeden z najbardziej krwawych funkcjonariuszy stalinizmu – były zastępca Józefa Goldberga-Różańskiego – wiceszef Departamentu Śledczego Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego Wiktor Leszkowicz pozostanie bezkarny? To samo pytanie dotyczy dwóch oprawców w todze – prokuratora Józefa Chomętowskiego i sędziego Jerzego Godlewskiego. Czekamy, aż nasza Temida zmieni haniebny wyrok Wojskowego Sądu Garnizonowego w Warszawie, który stalinowskich okrutników puścił wolno: dwóch pierwszych uniewinnił, a wobec trzeciego umorzył sprawę.

Cała trójka była oskarżona przez IPN o bezprawne pozbawienie wolności i nieuzasadnione przedłużanie aresztu Józefa Stemlera – wiceministra informacji Delegatury Rządu na Kraj. W lutym 1951 r. Stemler został zatrzymany przez UB na trzy miesiące, jednak formalna decyzja o aresztowaniu została podjęta dopiero po pieciu dniach, a nie – jak wymagało tego prawo – po 48 godzinach. Takie bezprawne decyzje o pozostawianiu Stemlera w więzieniu zapadały jeszcze wielokrotnie. Podczas trwającego przez pięć lat – od 1951 do 1955 r. śledztwa podejmowało je kilkanaście osób, m.in. prokurator Helena Wolińska i sędzia Stefan Michnik. Wobec śmierci w Oksfordzie tej stalinowskiej inkwizytorki tylko Michnik jest dziś w zasięgu polskiego wymiaru sprawiedliwości.

NORMALNA PRACA

Kilkanaście lat temu na pytanie sądu, co robił w bezpiece, Wiktor Leszkowicz odpowiadał: normalnie pracowałem. Wówczas był świadkiem (a nie oskarżonym!!!) na procesie Adama Humera (kolejny wiceszef Departamentu Śledczego MBP), podczas którego sądzono również jego podwładnych – „oficerów” śledczych. W czasie tej normalnej pracy Leszkowicz poznał wszystkich oskarżonych. O dziwo, pamiętał również Humera, który przez pewien czas był jego przełożonym (inni oskarżeni byli podwładnymi Leszkowicza). Tu jednak pojawiła się amnezja. O czym Leszkowicz zapomniał? Oczywiście o tym, jakie rozkazy dostawał od Humera i jakie sam wydawał podległym mu „śledziom”. Nie mógł zatem kojarzyć, jakie metody śledcze stosował sam, a także jakich wymagał od niższych rangą bezpieczniaków. Krótko mówiąc – nie miał pojęcia, co działo się w jego pracy, a więc w areszcie śledczym MBP na Rakowieckiej w Warszawie. A skoro tak, nie mógł rzecz jasna wiedzieć, czy stosowano (stosował) jakikolwiek przymus wobec więźniów – czy to fizyczny, czy psychiczny. Coś o zbrodniczych praktykach musiał jednak słyszeć, skoro stwierdził: „Jeśli ktoś to robił, to na własną rękę”. Pamięci nie przywróciły mu fragmenty jego własnych zeznań, jakie składał w 1956 r., kiedy przyznawał, że bezpieczeństwo nagminnie łamało socjalistyczną praworządność: „Tyle minęło lat, nie wiem, co wtedy miałem na myśli”.

Wiktor Leszkowicz do bezpieki wstąpił we wrześniu 1944 r., w wieku 26 lat. Funkcję wicedyrektora Departamentu Śledczego MBP pełnił od 15 listopada 1951 r. do 8 kwietnia 1954 r. Członek PPR i PZPR, absolwent kursu NKWD w Kujbyszewie, podpułkownik LWP. W 1957 r. został zwolniony z wojska. Twierdził, że powodem nie było jego okrucieństwo, ale względy zdrowotne. Był jednak ambitny i zdrowie nie przeszkodziło mu ukończyć 20 lat później wyższych studiów humanistycznych. Za swoje zbrodnie nigdy nie trafił za kraty.

SZPIEG BISKUPA KACZMARKA

Wracając do sprawy, która połączyła śledczego Leszkowicza, prokuratora Chomętowskiego i sędziego Godlewskiego – sprawy Józefa Stemlera. Urodzony w 1888 r., w II RP był działaczem oświatowym, organizował m.in. walkę z analfabetyzmem, popularyzował czytelnictwo. W 1926 r. został członkiem Wielkiej Rady Obozu Wielkiej Polski. W czasie II wojny światowej więzień KL Auschwitz. Od listopada 1944 r. pełnił funkcję zastępcy dyrektora Departamentu Informacji i Prasy Delegatury Rządu na Kraj, ps. Doliński, Jan Dąbski.
W marcu 1945 r. Stemler był sekretarzem delegacji, która przybyła do Pruszkowa na zaproponowane przez Sowietów rozmowy polityczne. Zaproszenie gen. NKWD Iwana Sierowa okazało się pułapką, w wyniku której – wraz z innymi przywódcami Polski Podziemnej – został wywieziony do Moskwy. Po trzech miesiącach spędzonych na Łubiance, podczas Procesu 16-tu, Józef Stemler został uniewinniony.
Wrócił do kraju i został szefem przedstawicielstwa Kongresu Polonii Amerykańskiej w Warszawie. Po kilku latach komuniści – tym razem polscy – wszczęli przeciwko niemu śledztwo dotyczące „bezprawnego posiadania i rozpowszechniania informacji stanowiących tajemnicę wojskową i państwową”. Stemlerowi zarzucono udział w amerykańskiej siatce szpiegowskiej, związanej z biskupem kieleckim Czesławem Kaczmarkiem. 9 lutego 1955 r. został skazany przez Wojskowy Sąd Rejonowy w Warszawie na karę sześciu lat więzienia, obniżoną na mocy amnestii do lat trzech. Po wyjściu z więzienia długo wolnością się nie nacieszył – zmarł w 1966 r.

WZGLĘDY MERYTORYCZNE

Dla trzech oskarżonych prokurator IPN żądał kar od 2,5 do 3,5 roku więzienia za bezprawne działania wobec Józefa Stemlera i łączniczki AK Józefy Główczewskiej. Wiktorowi Leszkowiczowi i Józefowi Chomętowskiemu zarzucono, że przychylili się do wniosków o przedłużenie aresztu, mimo że prokuratura złożyła je po terminie i nie podjęli decyzji o zwolnieniu aresztowanego, co – jak głosił akt oskarżenia – „skutkowało bezprawnym pozbawieniem wolności pokrzywdzonego z powodu jego wcześniejszej działalności w strukturach Polskiego Państwa Podziemnego”.
Zdaniem IPN, decyzje stalinowców wynikały z „walki politycznej z przeciwnikami nowego ustroju”: „By dowieść rzekomej winy, organa bezpieczeństwa rękoma prokuratorów i sędziów fałszowały dowody i śledztwa”. Prokurator Marek Klimczak zwrócił również uwagę, że Józef Stemler był obwiniany o „faszyzację życia publicznego” w Polsce w latach… 20.
Oskarżeni, którym groziło do 10 lat więzienia, nie przyznali się do winy. Były sędzia Godlewski protestował przeciwko przypisywaniu wyłącznie jemu winy za decyzje trzyosobowego składu sędziowskiego: „Mogłem głosować nie tak, jak większość składu. Nie ma możliwości uchylenia tajemnicy narady”. Twierdził, że „nie ma żadnej więzi” między stawianymi mu zarzutami a jego zachowaniem jako sędziego.
Były prokurator Chomętowski zaprzeczał, by o areszt dla Stemlera wnioskował z pobudek politycznych: „Nie wiedziałem, że Józef Stemler był działaczem Państwa Podziemnego, ja wtedy w ogóle nie wiedziałem, że coś takiego istnieje”. Przyznał, że brał udział w posiedzeniu sądu, który podjął decyzję o przedłużeniu aresztowania dla Stemlera, ale zaprzeczył, jakoby składał taki wniosek, bo nie leżało to w jego kompetencjach. W innym zeznaniu sam sobie przeczył: „W całej tej sprawie kierowałem się tylko względami merytorycznymi – dlatego 6 lipca 1954 r. na posiedzeniu sądu opowiadałem się za przedłużeniem aresztu, a po 6 miesiącach odstąpiłem od dalszego żądania aresztowania, co spowodowało, że Józef Stemler wyszedł na wolność. Dziś stawia mi się zarzut zbrodni za czyny, które spowodowały, że sprawa Stemlera nie skończyła się gorzej niż mogła się skończyć”. Innym razem stwierdził: „Nawet gdybym wnosił wtedy o uchylenie aresztu, to i tak byłoby to nieskuteczne działanie, bo Stemler był oskarżony o zbrodnię przeciwko państwu”. Chomętowski przekonywał, że nie popełnił żadnego przestępstwa w związku ze sprawą Stemlera, m.in. dlatego, że nie miał wpływu na to, że właśnie on został przydzielony do sprawy.

Kim właściwie jest Józef Chomętowski, ten niewinny, niekompetentny człowiek? W wieku 19 lat – w 1949 r. – został prokuratorem wojskowym. W MSW służył od 1955 r., najpierw jako pracownik Biura Śledczego, a od 1965 r. jego dyrektor. W maju 1971 r. został dyrektorem gabinetu ówczesnego ministra SW Franciszka Szlachcica, uzyskując awans na generała brygady. Od 1985 r. kierował Departamentem Kadr MSW, w listopadzie 1989 r. przeszedł na emeryturę.

„TO NIE BYŁA ŹADNA WŁADZA”

Przed sądem Wiktor Leszkowicz na swoje usprawiedliwienie podawał, że nie miał prawa nikogo zwalniać z aresztu. Taką decyzję mógł podjąć jego przełożony – dyrektor Departamentu Śledczego MBP Józef Różański albo wiceminister bezpieki Roman Romkowski (Natan Kikiel), który nadzorował śledztwa.
Leszkowicz przyznał jednak, że zatwierdzał wnioski do sądu i prokuratury o przedłużenie aresztowania Stemlera. Potwierdził też, że czasem robił to kilka dni po terminie, ale… za pilnowanie terminów odpowiadał kto inny: „Ja podpisywałem przygotowane dokumenty, nie sprawdzałem, jakie są tam daty i czy one się zgadzają, miałem zaufanie do naczelnika wydziału. (…) To utwierdzało mnie w przekonaniu, że wnioski były zasadne”.

Sędzia pytał, czy przy zatwierdzaniu wniosków zapoznawał się ze sprawą, czy czytał akta. Leszkowicz: „Nie mogłem czytać całych akt”. Sędzia: „To znaczy, że na podstawie lakonicznego zdania: »Ponieważ sprawa wymaga dalszego prowadzenia, wnioskuję o zastosowanie dalszego aresztu« decydował pan, żeby ktoś siedział kolejne trzy miesiące?”. Leszkowicz: „Tamtych zdarzeń dokładnie nie pamiętam”. Jakże przypomina to jego zeznania na procesie Humera. Pytany o szczegóły pracy, nagle dostawał amnezji.

„Czy można było w tamtych warunkach trzymać kogoś bez sankcji prokuratorskiej? Czy było tak, że kodeks kodeksem, a praktyka praktyką?” – dopytywał sędzia. „Różnie bywało, mogło być święto i dlatego jakiś wniosek mógł się opóźnić” – odpowiadał pokrętnie Leszkowicz.

Sędzia pytał dalej, czy bał się odpowiedzialności za swoje czyny: „Czy czuliście się wtedy tak pewni władzy, że nie zastanawialiście się nad tym”. Leszkowicz: „To nie była żadna władza. Za dużo było spraw, by o każdej wiedzieć”. (…) Wtedy nie można było – jak dziś – powiedzieć, że nie chcę tego robić, bo się nie znam i zabrać swoje manatki. Mnie obowiązywał rozkaz i zgodnie z nim wykonywałem to lub tamto”. Podkreślał, że dwa razy prosił szefa bezpieki, by pozwolił mu wrócić do jednostki wojskowej, lecz odpowiedź była odmowna. Tak czy inaczej nic złego nie zrobił: „Czyniłem wszystko, aby ludzie nie siedzieli bez sankcji”.

Niewinny Leszkowicz już raz w III RP był sądzony. W 2004 r. został nawet skazany na rok więzienia bez zawieszenia. Wyrok jednak odroczono bezterminowo ze względu na jego zły stan zdrowia. O mały włos nie doprowadziło to do zablokowania obecnego procesu, gdyż w świetle prawa nie można być dwa razy sądzonym za te same czyny. Szczęśliwie do sędziów dotarło w końcu, że poprzedni proces dotyczył innych przestępstw Leszkowicza z lat 50. Ten fakt wykorzystał oczywiście jego obrońca, uzasadniając, że skoro wówczas oskarżony nie trafił za kraty, teraz nie może stać się inaczej.
Prokurator IPN replikował: „Wydaje się, że do wiadomości oskarżonego w ogóle nie dociera fakt, że był karany. Myśli, że jak nie poszedł do więzienia, to wszystko jest w porządku, bo według niego nie był skazany. Oczywiście jest inaczej – wina w tamtej sprawie została potwierdzona przez sądy”. Te i inne argumenty na nic jednak się zdały.

ZBRODNICZY IMMUNITET

Sąd odrzucił argumentację prokuratora, twierdząc, że oskarżeni nie prześladowali Stemlera ze względu na jego działalność niepodległościową (w takim razie dlaczego; innego powodu nie podano?). Uznał, że nie popełnili żadnego przestępstwa, ani zbrodni komunistycznej, gdyż… podczas rozprawy sądowej Stemler miał adwokata. Dodatkowo, na korzyść zastępcy Różańskiego miał świadczyć fakt, że „tylko” podpisywał dokumenty przedstawione przez podlegających mu „oficerów” śledczych.

W ten sposób Leszkowicz, tak jak Chomętowski, został uniewinniony. Wobec trzeciego z oskarżonych – Godlewskiego, który nie uchylił wadliwej decyzji o areszcie wobec Stemlera – sąd umorzył sprawę, wskazując, że pociągnięcie sędziego do odpowiedzialności karnej jest możliwe tylko w przypadku uchylenia mu immunitetu, a uzyskanie uchylenia spoczywa na oskarżycielu: „Gdyby immunitet przysługiwał czasowo, niezawisłość sędziowska byłaby iluzoryczna” – argumentował sąd, powołując się na konstytucję i orzecznictwo. Ale czy ta zasada ma chronić również oprawców w togach? Gdyby tak było, nie można by skazać żadnego funkcjonariusza stalinowskiego wymiaru „sprawiedliwości”.

Przypomnijmy, że taką samą argumentację – o ochronie immunitetem – sąd starał się przeprowadzić w sprawie Stefana Michnika. Szczęśliwie IPN obalił te absurdalne twierdzenia, skutecznie tłumacząc, że taka klauzula mogła obowiązywać jedynie w latach 50, kiedy Michnik był sędzią. Ścigania brata naczelnego „Wyborczej” nie udało się zablokować – wydano nakaz o jego tymczasowym aresztowaniu.

*************

Do artykułu „Supertajny Spacer” historia dopisała nieoczekiwane zakończenie. Pisaliśmy, że w sprawie sadysty z Mokotowa i Miedzeszyna – śledczego MBP Jerzego Kędziory (żyje do dziś z wysoką resortową emeryturą) Instytut Pamięci Narodowej umorzył śledztwo w lutym 2005 r. „ze względu na śmierć jego ofiar”.
Tymczasem z relacji więźnia Rakowieckiej, Wacława Sikorskiego, wynika co innego: – Kędziora przesłuchiwał mnie w śledztwie, był wyjątkowo okrutny. Kiedy wreszcie przyszła wolna Polka, czekałem, kiedy w końcu odpowie za swoje czyny. Któregoś dnia dostaję zawiadomienie: „Śledztwo umorzone, bo świadkowie nie żyją”. A przecież to nieprawda, świadkowie żyją. Ja żyję, jeszcze paru świadków, których on bił.

Tadeusz M. Płużański

Za: Antysocjalistyczne Mazowsze | http://www.asme.pl/127574891025613.shtml

Skip to content