Aktualizacja strony została wstrzymana

Narodowy socjalizm jako najbardziej konsekwentna socjaldemokracja

Fragment książki: Josef Schüßlburner, „Czerwony, brunatny i zielony socjalizm”
przeł. Tomasz Gabiś, Wektory, Wrocław 2009.

Śmierć ludzkości nie jest możliwym do wyobrażenia skutkiem zwycięstwa socjalizmu, lecz stanowi cel socjalizmu.
(Igor Szafarewicz)

Hitlera wcale nie tak łatwo ulokować w politycznym spektrum na skrajnej prawicy, tak jak wielu ludzi przyzwyczaiło się robić.
(Sebastian Haffner)

„Co piąty członek związków zawodowych ma poglądy prawicowe” – tak brzmi podsumowanie wyników niedawno przeprowadzonych badań nad „potencjałem prawicowego ekstremizmu” w niemieckich związkach zawodowych (bada się wprawdzie „prawicowy ekstremizm”, ale zwykle mówi o „prawicy”)[1]. Według tych badań ideologiczną orientację 19,1% członków związków zawodowych można określić jako „skrajnie prawicową”, co zwykle oznacza „narodowosocjalistyczną”.

„U osób należących do związków zawodowych, które pochodzą z warstwy średniej i stanowią połowę wszystkich członków, postawy skrajnie prawicowe występują półtora raza częściej niż u osób z tej samej warstwy nie będących członkami związków”

– to twierdzenie nabiera szczególnej wagi w obliczu faktu, że do tej warstwy należy 43% działaczy związkowych. W sumie badania pozwalają wyciągnąć prosty wniosek, że, przy ok. 7,5 miliona członków Niemieckiego Zrzeszenia Związków Zawodowych DGB (Deutscher Gewerkschaftsbund), mamy około 1,5 miliona związkowców-prawicowych ekstremistów, co dalece przewyższa liczbę członków wszystkich partii, które w raportach tajnych służb (Urzędu Ochrony Konstytucji) urzędowo klasyfikowane są jako „skrajnie prawicowe”!

Jak powszechnie wiadomo, partią polityczną, której, przynajmniej dotychczas, najbliżej było do związków zawodowych, jest Socjaldemokratyczna Partia Niemiec (Sozialdemokratische Partei Deutschlands – SPD). Jej funkcjonariusze, często i głośno, ostrzegają przed „niebezpieczeństwem zapomnienia przeszłości i wyparcia jej z pamięci”. Nie mają jednak na myśli tego, że ktoś mógłby zapomnieć o fakcie, iż Adolfa Hitlera na początku jego kariery uważano za sympatyka socjaldemokracji (zob. Heinz Höhne, „Gebt mir vier Jahre Zeit”. Hitler und die Anfänge des Dritten Reichs, Berlin-Frankfurt 1996, s. 41n), który w mniej lub bardziej prywatnych wynurzeniach wyrażał się o SPD – jeśli porównać to z jego ocenami pozostałych konkurencyjnych partii i nurtów – niemal wyłącznie w ciepłych słowach. Na płaszczyźnie politycznej i ideologicznej wyraźnie rozpoznawalnym celem Hitlera było pozyskanie elektoratu SPD i włączenie go do swojego reżimu, co dzięki socjalno-państwowo-socjalistycznej polityce gospodarczej tak dobrze się udało, że nawet emigracyjna SPD (Sopade) już w 1934 roku musiała przyznać, iż reżim Hitlera może oprzeć się głównie na warstwach robotniczych, czyli na byłych wyborcach SPD. Co więcej: zamierzona przez Hitlera integracja byłych wyborców SPD w ramach reżimu narodowosocjalistycznego udała się w takim wymiarze, że można było mówić o „czymś na kształt ciążenia socjaldemokratycznych robotników ku Hitlerowi”, i odwrotnie – Hitlera ku socjaldemokratycznym robotnikom.

O tych faktach ideologowie socjaldemokracji w Niemczech (i w innych krajach europejskich) uporczywie nie chcą pamiętać i usilnie starają się, aby i inni na dobre o nich zapomnieli. Jest to dla nich ważne szczególnie dzisiaj, kiedy w obliczu globalnej klęski socjalistycznych koncepcji gospodarczych, łącznie z koncepcjami „umiarkowanymi”, w coraz większym stopniu szukają oni uzasadnienia dla istnienia socjaldemokracji w „walce przeciwko prawicy”, identyfikowanej ze „skrajną prawicą”, czyli w ostatecznym rozrachunku z „narodowym socjalizmem” („faszyzmem”) (na temat SPD zob. Schüsslburner, Diskussion über Verbot der SPD? – Würdigung der Sozialdemokratie nach VS-Methodik, [w:] Josef Schüßlburner, Hans-Helmuth Knütter, Was der Verfassungsschutz verschweigt. Bausteine für einen alternativen Verfassungsschutz-Bericht, Schnellroda 2007, s. 475n.).

Gdy chodzi o politykę „zapomnienia i wyparcia”, to SPD z pewnością odniosła największy sukces spośród wszystkich niemieckich nurtów ideologicznych. Komu bowiem przyjdzie dzisiaj na myśl „socjaldemokracja”, kiedy padną hasła typu „higiena rasowa” czy „eugenika”? Nikomu. A przecież zespół idei i postulatów określanych zbiorczo mianem „eugenika” mieścił się w centrum zainteresowania SPD od początku XX wieku do lat 30. Działali wówczas socjaldemokratyczni zwolennicy eutanazji, czyli zabijania ludzi przez państwo w celu obniżenia kosztów polityki socjalnej lub uszlachetnienia rasy ludzkiej. Nawet ci socjaldemokraci, którzy wzdragali się przed propagowaniem „zagłady ludzi”, instynktownie rozpoznawali, że jest ona konsekwencją – mającego sprzyjać rozwojowi demokracji – procesu „ulepszania rodzaju ludzkiego”. Celem tego procesu było stworzenie nowego, germanopodobnego człowieka przyszłości, o którym roił Karl Kautsky, swego czasu główny ideolog partii, wpływający na kształt całego programu SPD. Tenże Kautsky stwierdzał, z pełną aprobatą dla tego faktu, że wraz z urzeczywistnianiem socjalizmu zaniknie żydostwo, choć oczywiście z pewnością miał na myśli coś zupełnie innego niż to, co później mieli zrealizować narodowi socjaliści.

Niemieccy (i europejscy) socjaldemokraci wyruszają dziś na bój przeciwko „rasizmowi, ksenofobii i antysemityzmowi” (albo „antysemityzmowi, rasizmowi i ksenofobii”, lub jeszcze mądrzej, „ksenofobii, antysemityzmowi i rasizmowi”). To bojowe hasło, za którym stoi siła kontrolowanego przez SPD Urzędu Ochrony Konstytucji, pozwala wysuwać żądania delegalizacji partii konkurujących z lewicą, uprawiać politykę dyskryminacji wobec nie-socjalistycznych urzędników itp. i w coraz większym stopniu służy jako uzasadnienie represji wobec politycznych przeciwników lewicy. Zaciemnia ono całkowicie fakt, że antysemityzm narodowego socjalizmu, stojący w centrum socjaldemokratycznych wezwań do „rozrachunku z przeszłością” kierowanych do politycznej konkurencji, wypływa z tradycji socjalistycznej, z którą wszak socjaldemokracja się identyfikuje.

Widać tu wyraźnie, że nawoływania SPD do rozrachunku z przeszłością są na wskroś obłudne. Przewyższa je w obłudzie jedynie polityka przezwyciężania przeszłości uprawiana przez, mocno usadowionych w socjaldemokracji, aktywistów „ruchu”›68”, którzy niegdyś nie mieli żadnych oporów przed maszerowaniem pod portretami chińskiego narodowego socjalisty, co świadczy o tym, że właśnie ich „historia najmniej nauczyła”. Widać jasno, że w rutynowych lewicowych „rozrachunkach z przeszłością” musi tkwić coś zasadniczo fałszywego, jeśli podjudzają one wyłącznie do walki „przeciwko prawicy”. Tymczasem owa „prawica” reprezentuje te akurat idee i wartości, o których Adolf Hitler pod koniec swojej politycznej kariery wyraził się, że żałuje, iż nie zwalczał ich bardziej zdecydowanie!

Jako polityczne i światopoglądowe zjawisko dwudziestego wieku, którego specyfika wyrażała się m.in. w użyciu całkowicie obcego niemieckiej tradycji narodowej znaku swastyki, miał z pewnością narodowy socjalizm także konserwatywną, a nawet narodowo-liberalną prehistorię. „Rozrachunek” jedynie z tą cząstkową prehistorią, która także dziś ma rzekomo stanowić zagrożenie dla demokracji, mają na myśli „moraliści” z SPD i innych europejskich partii lewicowych, kiedy plotą o „niebezpieczeństwie zapomnienia i wyparcia”. A przecież narodowy socjalizm jedynie w nadzwyczaj ograniczonym sensie umiejscawiał sam siebie w nurcie tradycji konserwatywnej i liberalnej – o tyle tylko, o ile pokrywała się ona z tym, co „narodowe”. Natomiast czymś oczywistym jest fakt wyboru przezeń tradycji socjalistycznej, przy czym określał się on zarówno jako „nacjonal-socjalistyczny” jak i „socjal-nacjonalistyczny”.

Przyjęcie nazwy Narodowosocjalistyczna Niemiecka Partia Robotnicza (Nationalsozialistische Arbeiterpartei Deutschlands – NSDAP) było nawiązaniem – z pewną modyfikacją – do nazwy Socjalistyczna Partia Robotnicza Niemiec (Sozialistische Arbeiterpartei Deutschlands – [S(A)PD]), którą socjaldemokracja nosiła w latach 1875-1890 po gotajskim zjeździe zjednoczeniowym, na którym porozumieli się zwolennicy Lassalle’a ze zwolennikami Marksa i Engelsa. „Rozrachunku” z tym głównym nurtem socjalistycznej tradycji narodowego socjalizmu tak naprawdę nigdy nie przeprowadzono w sposób metodyczny i pogłębiony, mimo iż podjęto pewne wstępne badania na ten temat. Tego typu „zmierzenie się” z przeszłością wydaje się zadaniem wprost naglącym, jeśli chce się „uporać” z teraźniejszością i z przyszłością, w której ujawnić się może z większą siłą wspomniany wyżej „potencjał prawicowego ekstremizmu” wykryty w socjaldemokratycznych i post(?)komunistycznych związkach zawodowych w Niemczech.

Socjalistyczna orientacja związków zawodowych sprawia, że pobudzenie tego potencjału może dokonać się tylko poprzez odwołanie się do socjalizmu w narodowej wersji, czyli socjalizmu narodowego. Jeśli bowiem socjalizm – owo wielkie nieszczęście i zło, które objawiło się w XX wieku w różnoraki, ale jednak w podobny i typowy sposób – miałby zyskać jeszcze jedną szansę na sukces w wieku XXI, to nie w swoim internacjonalistycznym wariancie, ale właśnie jako socjalizm narodowy. Choćby z tego powodu, że fundamentalna dla ideologii socjalistycznej obietnica równości może się (niestety) ziścić wyłącznie w ograniczonych liczebnie zbiorowościach, natomiast odniesiona do takiego międzynarodowego kolektywu, jakim jest „ludzkość” czy (międzynarodowa) „klasa robotnicza”, pozostaje w efekcie obietnicą całkowicie utopijną. W tym też upatrywać należy przyczyny politycznego sukcesu narodowego socjalizmu, któremu udało się dojść do władzy legalnie, co z punktu widzenia zasad demokracji dawało mu znacznie mocniejszą legitymizację niż międzynarodowemu socjalizmowi, który zdobywał władzę wyłącznie przy pomocy terroru, zamachu stanu, rewolucji czy interwencji wojskowej.

Ze względu na obłudne „przezwyciężanie przeszłości”, które stało się w RFN częścią zinstytucjonalizowanej religii obywatelskiej, jest rzeczą pewną, iż socjalizm narodowy – i to jest być może jedyny sukces tej religii, choć osiągnięty wątpliwymi metodami – nie zdobędzie politycznego wpływu, jeśli nazwie się go „narodowym socjalizmem”. Może go jednak zdobyć występując pod inną etykietą, na przykład, tak jak to już się stało w przypadku niemieckiego „ruchu”›68”, pod nazwą „antyfaszyzmu”, przy czym tylko co bardziej inteligentni przedstawiciele tego nurtu zdają się wiedzieć, czego naprawdę są kontynuatorami.

Z dużą dozą prawdopodobieństwa można przyjąć, że zjawisko studenckiej rewolty 1968 roku, szczególnie w tej formie, jaką przybrało w Republice Federalnej Niemiec, a mianowicie z zamachami terrorystycznymi, popieraniem Mao Tse Tunga i Pol Pota czy też polityzacją seksualności, nie zaistniałoby, gdyby „uporano się” z fundamentalnym, socjalistycznym aspektem narodowego socjalizmu Adolfa Hitlera. Oczywiście można by tutaj zgłosić zasadnicze zastrzeżenie, iż „rozrachunek z przeszłością” jako polityczne, kolektywistyczne działanie jest sam w sobie niedorzecznością zasługującą na to, by nazwać ją „narodowosocjalistyczną niedorzecznością”, zwłaszcza że nawet jednostka nie jest w stanie „uporać się” z własną przeszłością, a co dopiero cały naród. W państwie prawa alternatywą zarówno dla narodowego, jak i międzynarodowego socjalizmu nie jest ustanawianie urzędowej kontrideologii, ponieważ staje się ona nieuchronnie czymś w rodzaju „narodowego socjalizmu a rebours”. I tak właśnie dzieje się w RFN. Dlatego nikogo nie powinna dziwić obecność narodowosocjalistycznych elementów w niemieckim politycznym prawie karnym oraz w prawie odnoszącym się do ochrony państwa (zob. na ten temat Gerhard Wolf, Befreiung des Strafrechts vom nationalsozialistischen Denken?, „Juristische Schulung” 1996).

Należałoby właściwie zażądać, aby zaniechano „przezwyciężania przeszłości”, przynajmniej w jego państwowo-urzędowej postaci, która z konieczności przekształca się w kolektywistyczną, zinstytucjonalizowaną religię obywatelską. Zniesienie uprawianego przez instytucje państwowe „rozrachunku z przeszłością”, jako sprzecznego z zasadami państwa prawa wydaje się jednak trudne do osiągnięcia na płaszczyźnie politycznej, ponieważ jego motywem napędowym jest chęć utrzymania przez szeroko pojętą lewicę niczym niezasłużonego przywileju sprawowania władzy moralnej nad narodem niemieckim (czy może raczej, by użyć lewicowego wokabularza, nad „ludnością Niemiec”). Być może cel ten można by zrealizować wówczas, gdyby wyciągnięto odpowiednie wnioski z godnej uwagi tezy nieortodoksyjnego i oryginalnego marksistowskiego myśliciela Willy’ego Huhna:

Fenomen „Trzeciej Rzeszy” daje się wyjaśnić tylko jako wynik rozwoju całego niemieckiego społeczeństwa od przełomu wieków, szczególnie po 1914 roku. Nie ma żadnego segmentu narodu niemieckiego, który w trakcie pierwszego ćwierćwiecza nie miałby jakiegoś udziału w jego powstaniu, i który nie ponosiłby żadnej winy za jego dalszą ideologiczną i organizacyjną ewolucję. Odnosi się nawet do niemieckiego żydostwa [2], które w „III Rzeszy” uległo prawie całkowitej eksterminacji… Byli nie tylko Żydzi, ale również liczni socjaldemokraci, którym jedynie „rasa” lub inne czynniki niemożliwe do zaakceptowanie przez NSDAP, przeszkodziły w przejściu na stronę Hitlera. Tak samo jak niemieckiego żydostwa, tak i niemieckiej socjaldemokracji nie można z góry uwalniać od współwiny za powstanie i rozwój narodowego socjalizmu, ba, zważywszy na jej lassallowskie, a później „większościowo- socjaldemokratyczne” skrzydło, to właśnie socjaldemokracja najmniej zasługuje na uniewinnienie. Niemiecka socjaldemokracja dobrze by zrobiła, gdyby po 1945 roku samokrytycznie zbadała własną przeszłość, nie tylko w odniesieniu do błędów, które w pierwszym rzędzie umożliwiły NSDAP zdobycie władzy, ale przede wszystkim do tych ideologicznych pozycji, które musiały stworzyć podatny ideologiczny grunt dla narodowego socjalizmu (zob. Willy Huhn, Der Etatismus der Sozialdemokratie. Zur Vorgeschichte des Nazifaschismus, przedmowa Clemensa Nachtmanna pt. „Die deutsche Sozialdemokratie als Partei des »Nationalsozialismus«” oraz aneks biograficzny Ralfa Waltera, Freiburg 2003, s. 27n.; podkreślenia w oryginale).

W niniejszej książce idzie o to, aby zrekonstruować (w głównych zarysach) ów prymarny socjaldemokratyczny, względnie (międzynarodowo-)socjalistyczny kontekst, ideologii narodowosocjalistycznej i jej nieomal kongenialną kontynuację, jaką znalazła po 1945 roku w socjalizmie „trzecioświatowym” i ideologii „pokolenia 68”. Oczywiście autor wie doskonale – choćby na podstawie werbalnych rytuałów państwowych w Niemczech – że narodowy socjalizm posiadał również inne aspekty, które bez wątpienia warto zgłębiać. Całą tę złożoną sytuację można w skrócie przedstawić w następujący sposób:

Większość, która wdała się w narodowy socjalizm, uczyniła tak ze względu na jeden z punktów mętnego programu. Jedni poszli za NSDAP, bo była przeciwko Francji, temu odwiecznemu wrogowi, inni dlatego, że państwowe organizacje młodzieżowe na masową skalę zrywały z tradycyjnymi zasadami moralnymi, katoliccy duchowni błogosławili broń na krucjatę przeciwko bezbożnemu komunizmowi…; natomiast ci członkowie narodu, którzy wcześniej podlegali wpływom socjalistycznym, entuzjazmowali się antyklerykalnym i antyelitarnym obliczem narodowego socjalizmu (Götz Aly, Hitlers Volksstaat, Raub, Rassenkrieg und nationaler Sozialismus, Frankfurt 2005, s. 355n.).

O ile jednak nie potrzeba było wcale być socjalistą, aby być przeciwko Francji lub bolszewizmowi, więc tego typu motywacje dla poparcia narodowego socjalizmu wydają się akcydentalne, o tyle koniecznie trzeba było być socjalistą, aby np. pozytywnie oceniać odejście od tradycyjnej moralności (seksualnej); a przede wszystkim musiał być socjalistą ten, komu w narodowym socjalizmie szczególnie podobała się obietnica socjalnej równości, choćby miała to być „społeczna równość, która za nic ma równość ludzi wobec prawa”.

I to ten właśnie aspekt w pierwszym rzędzie wymaga, aby się z nim „rozliczyć”, co jest szczególnie pilne w sytuacji, kiedy uaktywnienie pokrewnych tendencji w łonie związków zawodowych doprowadziło w ostatnich wyborach parlamentarnych do wzmocnienia postkomunizmu poprzez dodanie elementów „koncepcji »socjalizmu narodowego«”, jak to określił Aly tak Aly, odnosząc się do propagandy wyborczej byłego przewodniczącego SPD i kandydata na kanclerza z ramienia SPD Oskara Lafontaine`a, znanego z wybielania enerdowskiego komunizmu, działającego obecnie w Partii Lewicy.

A to naprawdę zagraża – przynajmniej na płaszczyźnie ideologiczno-teoretycznej – określanemu zwykle jako „liberalny”, konstytucyjnemu porządkowi Republiki Federalnej Niemiec, albowiem milcząco zakłada przewartościowanie na modłę socjalistyczną koncepcji równości (wobec prawa) i wolności, a w konsekwencji podważenie fundamentalnego ładu wolnościowo-demokratycznego. Dążności kolektywistyczne powodują dewaluację wolności indywidualnych: niemiecka socjaldemokracja i podstarzali rewolucjoniści z 68 roku, do których przyłączają się postkomunistyczni zarządcy byłego „powszechnego socjalistycznego więzienia” (jak w swoim czasie Otto von Bismarck nazwał rezultat ewentualnego wprowadzenia w życie programu socjaldemokracji), coraz intensywniej dyskryminują ludzi, którzy nie życzą sobie urawniłowki myślenia, to znaczy nie uznają „demokratycznie” ustalonej jedności poglądów i wykraczają, szczególnie gdy chodzi o interpretację przeszłości, poza ten zespół prawd, które socjaldemokratyczny Urząd Ochrony Konstytucji zachce jeszcze „tolerować”. A to ponownie pokazuje, jak bardzo paląca jest potrzeba rozrachunku z socjalizmem. Republika Federalna Niemiec dopiero wówczas stanie się normalną liberalną demokracją, kiedy przezwyciężony zostanie państwowy „rozrachunek z przeszłością”, który jest elementem etatyzmu, socjalizmu i kolektywizmu. Autor niniejszej książki ma nadzieję, że, podejmując w niej rozliczenie z socjalizmem, dostarczy „antysocjalistom ze wszystkich partii” argumentów na rzecz liberalnego ładu społecznego i przeciw socjalizmowi we wszystkich postaciach.

W książce Droga do niewolnictwa, czyli do socjalizmu, Friedrich August von Hayek zamieścił rozdział zatytułowany, „Socjalistyczne korzenie narodowego socjalizmu”. Już sam tytuł tego rozdziału mógłby spowodować, że w Republice Federalnej Niemiec ten wybitny uczony byłby podejrzany o to, że jest „wrogiem konstytucji”: W opinii SPD także poglądy, które nie cofają się przed przesuwaniem socjalizmu w pobliże narodowego socjalizmu należą do szarej strefy, gdzie panuje mentalny klimat zagrażający demokracji (Christiane Hubo, Verfassungsschutz des Staates durch geistig-politische Auseinandersetzung, Göttingen 1998, s. 96).

Widać jasno, że konfrontowana z pytaniem o związek pomiędzy narodowym socjalizmem i socjalizmem (związek, który narzuca się już choćby ze względów językowych) SPD – tak dziś wpływowa w RFN pod względem ideologiczno-politycznym – czuje się zepchnięta do defensywy. Jak powszechnie wiadomo, SPD ma jednak coś wspólnego z socjalizmem, a to coś – w zależności od oportunistycznej taktyki wyborczej dostosowanej do wymogów ducha czasu – socjaldemokraci raz chowają gdzieś za plecami, a innym razem machają obywatelom przed oczyma.

SPD nie zadowala się tabuizacją – jawnie dla niej kłopotliwej – relacji pomiędzy socjalizmem a narodowym socjalizmem, lecz uprawia państwową politykę ideologiczną, która polega na tym, że związani z socjaldemokracją, występujący jawnie pracownicy tajnych służb, czyli funkcjonariusze tzw. Urzędu Ochrony Konstytucji, oficjalnie (urzędowo) klasyfikują na użytek „dojrzałych obywateli” Republiki Federalnej Niemiec narodowy socjalizm jako „skrajnie prawicowy”. A zatem, z definicji, nie może on mieć nic wspólnego z socjalizmem, klasyfikowanym rutynowo jako „lewicowy”. Rzecz jasna w przypadku tych manipulacji pojęciami ideologiczno-politycznymi, nie chodzi o stworzenie pojęć możliwych do użycia w ramach państwa prawa, ale o narzucaną przez państwo kategorię ideologiczną, służącą do zniesławiania przeciwników politycznych. Można to odczytać z uzasadnienia wniosku złożonego niedawno przez Bundesrat o delegalizację jednej z partii politycznych. Zdaniem „ekspertów” od ideologii, zawiera ono najlepszą jak do tej pory definicję „prawicowego ekstremizmu”. Jego autorzy wahają się pomiędzy szeroką definicją prawicowego ekstremizmu, w której nacisk położony jest na elementy nacjonalizmu i rasizmu, a wąską, zawierającą klasyczne elementy hitleryzmu, takie jak antysemityzm i socjaldarwinizm. Ale bądź co bądź stawia się tutaj tezę, że scena „skrajnej prawicy” jest bardzo zróżnicowana; stąd „wszyscy neonaziści to prawicowi ekstremiści, natomiast nie wszyscy prawicowi ekstremiści to neonaziści” (Mathias Brodkorb, Metamorphosen von rechts. Eine Einführung in Strategie und Ideologie des modernen Rechtsextremismus, Münster 2003, s. 128n).

Z tego wynika, że klasyczny narodowy socjalizm jest jednoznacznie kwalifikowany jako nurt „skrajnie prawicowy”. Kto wyraża jakieś wątpliwości, lub jest innego zdania, ten – w obliczu administrowanej i nadzorowanej przez Urząd Ochrony Konstytucji państwowej ortodoksji ideologicznej – naraża się na niebezpieczeństwo, że będzie dyskryminowany w „wolnościowej” Republice Federalnej Niemiec, gdzie „ochrona konstytucji” jest wyrazem tzw. niemieckiej odrębnej drogi (Sonderweg), sprzecznej z obowiązującą na Zachodzie klasyczną koncepcją liberalnej demokracji. Istnieje zatem całkiem realna groźba, że ktoś, nawet nie będąc „nazistą”, zostanie oficjalnie zniesławiony jako „prawicowy ekstremista” lub ten, w przypadku którego „występują oznaki wskazujące na to, że może zachodzić podejrzenie, iż jest prawicowym ekstremistą”. A zatem prof. Friedrich August von Hayek, który nie zgodziłby się z, wypracowaną przez tajne służby chroniące konstytucji, definicją narodowego socjalizmu jako ideologii skrajnie prawicowej, objęty zostałby podejrzeniem o wrogi stosunek do konstytucji i jako „prawicowy ekstremista” umieszczony w corocznym raporcie wydawanym przez tajne służby.

Wierzącym w dogmaty państwowej ideologii, na których straży stoją tajne służby, należałoby zadać pytanie, jaka postać z najnowszej historii, pod koniec swojej zawodowej kariery za przyczynę klęski swojego, zakrojonego na wielką skalę, politycznego przedsięwzięcia, uznała, z pewną rezygnacją, fakt, że walcząc przeciwko lewicowym zwolennikom walki klasowej, zapomniała „zadać cios także prawicy”? Czy mówił tak szef Urzędu Ochrony Konstytucji w końcowej fazie prześladowania komunistów w RFN? Czy też chodzić może o przewodniczącego jakiejś „partii demokratycznej” po druzgoczącej klęsce wyborczej? Nie! Prawda jest o wiele bardziej straszna: chodzi o przewodniczącego NSDAP Adolfa Hitlera we własnej osobie, który wyznanie to poczynił – według relacji jego adiutanta Nicolausa von Belowa – na naradzie reichsleiterów i gauleiterów 24 lutego 1945 roku (zob. Rainer Zitelmann, Hitler. Selbstverständnis eines Revolutionärs, Stuttgart 1993, s. 457).

Można by domniemywać, że w tym przypadku jakiś „szczególny prawicowiec”, czyli „prawicowy ekstremista”, chciał uderzyć w umiarkowaną prawicę. Sprzeczna z takim przypuszczeniem jest opinia, z pewnością nieposzlakowanego politycznie autora, emigranta z Trzeciej Rzeszy Sebastiana Haffnera (1907-1999), który zwrócił uwagę na to, że jedyna opozycja, która rzeczywiście mogłaby być groźna dla Hitlera, czyli opozycja wojskowa, przyszła z prawicy: „z jej punktu widzenia Hitler był na lewicy. To daje do myślenia. Hitlera wcale nie tak łatwo ulokować w politycznym spektrum na skrajnej prawicy, tak jak wielu ludzi przyzwyczaiło się robić”. Ale jeśli Hitler, wbrew oficjalnym ideologiczno-politycznym kategoriom pojęciowym obowiązującym w Niemczech, nie był prawicowym ekstremistą – gdyby był, to spiskowców z 1944 roku znajdujących się „na prawo od Hitlera” trzeba by zaklasyfikować jako „ultraprawicowych ekstremistów” (co „demokratycznym” politykom niemieckim zaangażowanym w „walkę przeciwko prawicy” nie pozwoliłoby nawet przez sekundę czcić pamięci oficerów z 20 lipca 1944 roku) – to byłbyż on lewicowcem czy – jako wróg konstytucji – wręcz lewicowym ekstremistą?

Prawdą jest, że Hitler, jak często robią to obecni niemieccy politycy, sam umiejscawiał się „poza lewicą i prawicą”. Jednakże, kiedy bliżej przyjrzeć się, w jaki sposób odcinał się on od niemieckiego mieszczaństwa (uważanego tradycyjnie za mniej lub bardziej „prawicowe”) i od niemieckich partii mieszczańskich, to widać wyraźnie, że tak naprawdę lokował się na lewicy. W przemówieniu z 20 listopada 1929 roku oświadczył: „Rozumiem każdego socjaldemokratę i komunistę w jego wewnętrznym obrzydzeniu do partii mieszczańskich (…) gdybym nie był narodowym socjalistą, to – ponieważ nie potrafiłem być marksistą – nie należałbym do żadnej partii”. Gdyby Hitler zaliczał siebie do tradycyjnej prawicy i miał nadzieję na pozyskanie wyborców z tych środowisk, to jego wypowiedź powinna brzmieć następująco: „Rozumiem wewnętrzne obrzydzenie kręgów mieszczańskich do socjalistów; gdybym nie był narodowym socjalistą, to nie należałbym do żadnej partii, ponieważ nie potrafiłbym być monarchistą” (w okresie Republiki Weimarskiej niektórzy zwolennicy partii mieszczańskich bywali monarchistami, co nota bene pokazuje, jak szerokie było wówczas spektrum opcji w odniesieniu do ustroju konstytucyjnego). Ale tak akurat Hitler nie mówił.

Był raczej wdzięczny SPD za to, że jej listopadowa rewolucja obaliła monarchię, dzięki czemu, inaczej niż faszysta Mussolini we Włoszech, nie musiał zawierać zbyt daleko idących kompromisów z „reakcją”, czyli z Kościołem, domem królewskim i rojalistycznym wojskiem. Wiarygodnie zatem brzmią relacje (zob. Werner Maser, Der Sturm auf die Republik. Frühgeschichte der NSDAP, Stuttgart 1973, s. 132), według których przed likwidacją Republiki Rad w Monachium w 1919 roku, Hitler bezskutecznie starał się przyłączyć czy to do Niezależnej Socjaldemokratycznej Partii Niemiec (Unabhängige Sozialdemokratische Partei Deutschlands, USPD), czy to do komunistów. Dlatego też Hitlera na początku jego politycznej działalności uważano za sympatyka SPD. „W każdym razie w lutym 1919 roku został mężem zaufania demobilizowanego II pułku piechoty, szkolonym przez wydział propagandy tzw. większościowych socjaldemokratów i działającym na jego zlecenie. Ówczesne zbliżenie Hitlera do rządzącej SPD potwierdzają różne źródła, również informacje prasowe” (zob. München – Hauptstadt der „Bewegung”, München 1993, s. 71).

Ktoś mógłby tu wnieść zastrzeżenie, że Hitler później, z takich czy innych powodów, mógł zmienić swoje światopoglądowo-polityczne stanowisko i jako lider Narodowosocjalistycznej Niemieckiej Partii Robotniczej przeszedł „na prawo”, przeobrażając się w „prawicowego ekstremistę”, co oficjalnie stwierdzają dziś eksperci zatrudnieni w niemieckich tajnych służbach sprawujących nadzór ideologiczny nad obywatelami Niemiec. Jeśli służby te, prowadzące jawną propagandę ideologiczną, dzięki swojej tajnej wiedzy tak klasyfikują Hitlera, to „dorosłemu obywatelowi” wolnościowej Republiki Federalnej Niemiec nie pozostaje nic innego, jak uznać tę interpretację za obowiązującą, niezależnie od tego, co na ten temat mógł pisać wybitny liberalny myśliciel i laureat Nagrody Nobla. Za oficjalnym umiejscowieniem Hitlera na „skrajnej prawicy” mógłby w oczach niemieckiego „demokraty” (który posłusznie akceptuje urzędowe kategoryzacje ideologiczne) przemawiać fakt, że Hitler – co jest bezsporne – o wiele bardziej zdecydowanie (przynajmniej przed lipcem 1944 roku) zwalczał socjaldemokratów i komunistów niż politycznych przeciwników z obozu mieszczańsko-konserwatywnego.

Było to jednak związane z tym, że odczuwał on o wiele większy respekt, a więc i lęk, przed klasyczną niemiecką lewicą niż przed mieszczańsko-konserwatywną prawicą, z góry zakładając, że nie będzie dla niego groźna. Analogicznie, jak nie będziemy klasyfikować na przykład Komunistycznej Partii Niemiec (Kommunistische Partei Deutschlands, KPD) jako „partii prawicowej” z tego powodu, że w latach 30. używając sloganu „socjalfaszyzm” zwalczała przed wszystkim SPD, tak samo nie mamy żadnego powodu, aby umiejscowić NSDAP „na prawicy” z tego tylko względu, że ostrzej zwalczała KPD i SPD niż obóz mieszczański. Należy również uwzględnić fakt, że Hitler, kiedy mówił o swoich prawdziwych zamiarach właściwie zawsze – niezależnie od swojego wrogiego stosunku do „żydowskiej warstwy przywódczej” w SPD – wyrażał się pozytywnie o socjaldemokratach (zob. Zitelmann, Hitler. Selbstverständnis eines Revolutionärs, s. 484).

W okresie „panowania Systemu” (Systemzeit), kiedy prowadził walkę wyborczą z SPD, Hitler nie mógł okazywać na zewnątrz swojej sympatii do tej partii. Natomiast po „zdobyciu władzy” bardzo zdecydowanie zabiegał o włączenie socjaldemokratycznych robotników do swojej „Trzeciej Rzeszy”. Dzięki zastosowaniu środków polityki socjalnej udało mu się to tak znakomicie, że, jak pisaliśmy wyżej, można wręcz mówić o swego rodzaju wzajemnym przyciąganiu Hitlera i socjaldemokratycznych robotników. Emigracyjna SPD (Sopade) zmuszona była już w 1934 roku przyznać: „Największe emocjonalne poparcie ma rząd wśród robotników”. Właśnie postawa robotników „pozwala faszyzmowi coraz mocniej się na nich opierać”. Warto w tym kontekście przypomnieć, że w okresie „panowania Systemu” narodowi socjaliści często głosowali razem z socjaldemokratami i komunistami w kwestiach gospodarczych: „W 241 imiennych głosowaniach w Reichstagu i w pruskim parlamencie krajowym pomiędzy rokiem 1929 a końcem roku 1932 KPD i NSDAP 140 razy głosowały tak samo. W piątej kadencji na 102 głosowania obie ekstremistyczne partie nie zgadzały się ze sobą tylko w ośmiu” (Christian Striefler, Kampf um die Macht. Kommunisten und Nationalsozialisten am Ende der Weimarer Republik, Berlin 1993, s. 142).

Sprawiło to, że NSDAP została przez obóz mieszczańsko-konserwatywny zaklasyfikowana jako partia „lewicowa”. Na przykład w przededniu wyborów do Reichstagu w 1930 roku czasopismo Związku Pracodawców skrytykowało NSDAP za jej „agresywną wrogość do przedsiębiorców” i ostrzegło, iż narodowy socjalizm należy do najbardziej wywrotowych, demagogicznych i terrorystycznych żywiołów współczesnego socjalizmu. Z kolei dla niemieckiej opozycji wojskowej, z której wyszli potem zamachowcy z 1944 roku, rekrutującej się głównie z prusko-konserwatywnej warstwy wyższej, narodowy socjalizm i bolszewizm były praktycznie identycznymi zjawiskami, ale nie w rozumieniu późniejszej teorii totalitaryzmu (H. Arendt, C. J. Friedrich, Z. Brzeziński), która utożsamiała je ze sobą jako równowartościowe ekstrema politycznych kierunków prawicy i lewicy, lecz jako dwa mało odróżnialne od siebie warianty lewicy, aczkolwiek dostrzegano różnice w stopniu lewicowości, na przykład Adam von Trott zu Solz uważał bolszewizm z jego „azjatycką bezwzględnością i brutalnością” za gorszy od narodowego socjalizmu. Ulrich von Hase z kolei wyrażał obawę, iż „socjalizm w hitlerowskiej formie” nieuchronnie, na drodze „wewnętrznej bolszewizacji”, zmierza ku „wyniszczeniu warstw wyższych”. Te lęki mógł potwierdzać fakt, że według opinii samego Hitlera przeważająca większość aktywistów NSDAP składała się z „ludzi lewicy”: Moja ówczesna partia składała się z w 90% z ludzi z lewicy. Potrzebowałem tylko takich ludzi, którzy potrafili się bić (zob. Monologe im Hauptquartier, zapis z 30. 11. 1941).

Kryterium, które bez wątpienia – co obserwować można było w Republice Federalnej Niemiec zarówno w latach 1968-78 lat, jak dziś – o wiele lepiej spełniają lewicowi terroryści i bojówkarze niż ci, których uważa się za prawicę. Spośród tych „ludzi z lewicy”, których potrzebował Hitler, wybija się ikona narodowego socjalizmu Horst Wessel. Ówże aktywista ruchu mógłby prima facie posłużyć jako dowód na prawicowy charakter narodowego socjalizmu: pochodził mianowicie z konserwatywnej rodziny protestanckiego pastora i przyłączył się do nacjonalistycznych grup obronnych, które należy – w tym względzie aktualna niemiecka ideologia państwowa ma rację – zaklasyfikować jako „prawicowe”, a dokładniej „prawicowo-radykalne” lub „skrajnie prawicowe”. W tych organizacjach Wessel nie znalazł jednak zaspokojenia swoich politycznych namiętności i dlatego w 1926 roku wstąpił do enesdeapowskiej SA. W swoim dzienniku jako motyw tej zmiany pozycji politycznej podał, że narodowi socjaliści (Nationalsozialisten) to nie radykalno-prawicowa, volkistowska grupa, ale socjaliści narodowi (nationale Sozialisten). Uważał też, że pod pewnymi względami komuniści bliżsi mu są niż prawicowi nacjonaliści (Deutschnationalen), od których odszedł:

Jedno spostrzeżenie było dla mnie szczególnie cenne: próbowałem zrozumieć każdy kierunek polityczny, i przekonałem się, że w obozie Czerwonych jest tylu samo, a może nawet jeszcze więcej, fanatycznych idealistów co po przeciwnej stronie (…). Ja stałem się socjalistą. Nie socjalistą z serca, jak niektórzy w obozie mieszczańskim, lecz przede wszystkim socjalistą z rozumu. W porównaniu z organizacjami, do których należałem wcześniej, ta partia była zasadniczo odmienna. (…) Rozmach młodego ruchu był ogromny. Najlepszym tego miernikiem są przejścia z obozu marksistowskiego.

Polityczno-ideologiczną samoocenę tej ważnej postaci narodowego socjalizmu tak można objaśnić: przekonany prawicowy radykał wyznaje swoje całkowicie świadome („z rozumu”), a nie tylko emocjonalne, nawrócenie na socjalizm. Jednakże po swojej ideologicznej konwersji nie wstępuje ani do SPD, ani do KPD, lecz podejmuje w pełni świadomą i przemyślaną decyzję o przyłączeniu się do NSDAP, którą, kiedy porównuje ją z prawicowymi ugrupowaniami, do których wcześniej należał, postrzega jako odmienną od nich, „lewicową” właśnie. A tę lewicowość potwierdza w jego oczach fakt przechodzenia do NSDAP ludzi z „obozu marksistowskiego” – zapewne w przeważającej mierze od komunistów, ale i od socjaldemokracji – przy czym nie traktuje on tych konwersji jako przejścia z lewa na prawo. Autoidentyfikacja Horsta Wessela jest dlatego tak istotna, ponieważ jako „męczennik ruchu” pełnił dla NSDAP rolę centralnej kultowej postaci, a zatem trudno przypuszczać, aby jego postawa i poglądy nie były reprezentatywne dla działaczy i funkcjonariuszy partyjnych. Ta autoidentyfikacja jako „człowieka lewicy” znajduje potwierdzenie u jeszcze jednego aktywisty, który w końcowej fazie Republiki Weimarskiej, wraz z wieloma innymi późniejszymi funkcjonariuszami NSDAP, zbierał socjalistyczno-komunistyczne doświadczenia, a mianowicie u Adolfa Eichmanna.

Ten (w późniejszym okresie) osławiony organizator mordu na Żydach miał wielokrotnie podkreślać w swoich wspomnieniach: „Moje polityczne uczucia lokowałem na lewicy, kładąc co najmniej taki sam nacisk na to, co socjalistyczne, jak i na to, co nacjonalistyczne”. W okresie walki o władzę (Kampfzeit) Eichmann i jego przyjaciele uważali narodowy socjalizm i komunizm za „rodzaj kuzynów”. Ale z pewnością najbardziej miarodajna autodefinicja pochodzi od naczelnego propagandysty NSDAP Josepha Goebbelsa (zob. Ulrich Höver, Joseph Goebbels. Ein nationaler Sozialist, Bonn-Berlin 1992), który w 1931 roku bardzo jasno wyraził ideologiczne roszczenie narodowych socjalistów: „Zgodnie z ideą NSDAP to my jesteśmy niemiecką lewicą”, by jednym tchem odciąć się od „prawicy”; „Niczego bardziej nie nienawidzimy niż prawicowego narodowego bloku posiadającego mieszczaństwa” (tak wyraził się Goebbels na łamach pisma „Der Angriff” z 6.12.1931; cyt. za: Wolfgang Venohr, Stauffenberg – Symbol der deutschen Einheit. Eine politische Biographie, Frankfurt 1990, s. 80).

W każdym razie znany później pod nazwiskiem Willy Brandt zachodnioniemiecki polityk zaakceptował swego czasu to roszczenie do bycia socjalistyczną lewicą, kiedy wezwał swoich towarzyszy z Socjalistycznej Partii Robotniczej (Sozialistische Arbeiterpartei – odprysk SPD), aby uznali istnienie „socjalistycznego pierwiastka” w bazie narodowego socjalizmu: „Musimy uznać socjalistyczny pierwiastek w narodowym socjalizmie, w myśleniu jego zwolenników, subiektywną rewolucyjność obecną w jego bazie”.

W obliczu ocen wyrażanych przez obserwatorów z zewnątrz oraz ocen, jakie narodowi socjaliści odnosili do samych siebie, przyszedł chyba nareszcie czas, aby zgodnie z rzeczywistością historyczną rozpoznać podstawowy cel narodowego socjalizmu takim, jakim był on naprawdę, cel wyrażający się już w nazwie wybranej przez założycieli partii. Doprowadzić mianowicie do stopienia w jedną całość socjalizmu i nacjonalizmu. Jej socjalistyczną połówką jest bezwzględne reprezentowanie interesów narodu wewnątrz państwa zgodnie z zasadą „Korzyść wspólna przed korzyścią własną” (Gemeinnutz vor Eigennutz), zaś połówką nacjonalistyczną – bezwzględne realizowanie interesów narodu na zewnątrz. W ten sposób narodowy socjalizm podchwycił i uczynił swoim ideologicznym jądrem postulat od dawna obecny u socjaldemokracji i w sposób najwyrazistszy reprezentowany przez nurt, który w niedawno opublikowanej pracy (Stefan Vogt, Nationaler Sozialismus und Soziale Demokratie. Die sozialdemokratische Junge Rechte 1918-1945, Bonn 2006) określony został jako „socjaldemokratyczna Młoda Prawica”. Przy czym taka klasyfikacja nie odpowiada ani samoświadomości tego nurtu, ani współczesnej mu ideologicznej klasyfikacji, która mówiła o „lewicowym socjalizmie pod narodowym znakiem” – określenie równie dobrze oddające ideologiczną treść narodowego socjalizmu.

Na tym przykładzie widać wyraźnie, jak dalece pokrętna ideologiczna siatka pojęciowa wypracowana przez niemieckie tajne służby – a szczególnie jej projektowanie wstecz na minioną epokę – całkowicie uniemożliwia w miarę obiektywną oceną zjawiska, które „stanowi część ideologicznego kontinuum rozciągającego się od wyobrażeń liberalnych i socjalistycznych do neokonserwatywnych i faszystowskich” (Stefan Vogt, Nationaler Sozialismus.., s. 18). A tego typu zjawiska – wbrew założeniom oficjalnego „rozrachunku z przeszłością” – pokazują jasno, że „granice pomiędzy ideologią socjalistyczną i faszystowską” są „płynne” (tak uważa Vogt powołując się na Zeeva Sternhella, Ni Droite ni Gauche. L’ideologie fasciste en France, Paris 1983).

Tomasz Gabiś


[1] Zob. „Spiegel-online”, 28 czerwca 2005. W Republice Federalnej Niemiec lewicy udało się de facto zdelegitymizować ideologicznie i politycznie określenia typu „prawicowy” czy „prawica”. Termin „prawica” używany jest wymiennie z określeniem „skrajna prawica”, „skrajna prawica” zaś identyfikowana jest z grupami polityczno-kryminalnymi.

[2] Jak to należy rozumieć, lepiej niż Huhn, wyjaśnił chyba liberalny laureat Nagrody Nobla Friedrich August von Hayek w swojej słynnej i znakomitej książce, stwierdzając: Nie powinniśmy nigdy zapominać, że hitlerowski antysemityzm wygnał z kraju lub nastawił wrogo do siebie wiele osób, które pod każdym względem były zaprzysięgłymi zwolennikami totalitaryzmu niemieckiego typu. W przypisie dodaje Hayek: Szczególnie biorąc pod uwagę, jak wielu spośród dawnych socjalistów stało się nazistami, należy pamiętać, że proporcje te mają naprawdę znaczenie tylko wtedy, gdy analizujemy nie łączną liczbę byłych socjalistów, lecz liczbę, których „nawróceniu” nie przeszkodziłoby w żadnym wypadku ich pochodzenie. To rzeczywiście zastanawiające, że emigrację polityczną z Niemiec cechuje stosunkowo mała liczba uchodźców z lewicy, którzy nie są „Żydami” w niemieckim rozumieniu tego słowa. Jakże często słyszy się pochwały niemieckiego systemu, poprzedzone takimi stwierdzeniami jak to, które stanowiło na pewnej konferencji wstęp do omówienia godnych uwagi właściwości totalitarnej techniki mobilizacji gospodarczej: „Herr Hitler nie jest – broń Boże – moim ideałem. Istnieje wiele ważnych, osobistych powodów, dla których Herr Hitler nie powinien być moim ideałem, ale…” (Friedrich August Hayek, Droga do niewolnictwa, Wrocław 1988, s. 89).

Za: prawica.net | http://prawica.net/node/19400

Skip to content