Aktualizacja strony została wstrzymana

POrządki w Smoleńsku – Robert Wit Wyrostkiewicz

„Nasza Polska” dotarła do Stanislawa Pristupy, emerytowanego kapitana sił zbrojnych Federacji Rosyjskiej mieszkającego 2 kilometry od miejsca katastrofy Tu-154M pod Smoleńskiem, który prosił o niewymienianie nazwy formacji wojskowej, w której służył – W dzień tragedii jechałem obok tego miejsca dwie godziny po wypadku. Potem niejednokrotnie bywałem tam sam, z rodziną i z przyjaciółmi. Miejsce upadku samolotu w obecnym momencie nie jest chronione przez milicję. Nie ma takiej potrzeby. Kiedy poszukiwano ciał, kiedy pracowali śledczy i specjaliści, był ustawiony całodobowy kordon – powiedział kapitan Pristupa.

Milicji zabezpieczającej teren katastrofy nie odnotował miesiąc po katastrofie również Rafał Dzięciołowski, wiceprezes fundacji „Pomoc Polakom na Wschodzie”, który w rozmowie z „Naszą Polską” opisał, co zobaczył 2 maja wraz z innymi Polakami. O komentarz poprosiliśmy polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych, Ministerstwo Zdrowia, Kancelarie Prezesa Rady Ministrów oraz Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego i Służbę Kontrwywiadu Wojskowego. Wyczerpująco odpowiedziało jedynie MSZ. „Nasza Polska” odkryła również, że zapowiedziana przez rząd misja archeologów wysyłanych na miejsce katastrofy, była przez środowisko archeologiczne proponowana na krótko po samej katastrofie. – Pomysł zabezpieczenia i zbadania miejsca katastrofy został zgłoszony przez archeologów już kilka tygodni wcześniej. Ten projekt czekał na moment i decyzja władz była taka, że dopiero teraz ma dojść do realizacji – powiedziała nam Katarzyna Mieczkowska-Czerniak, rzecznik prasowy Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej. A więc ponad miesiąc rząd nie robił nic, aby nie tylko przejąć odpowiedzialność za zabezpieczenie miejsca katastrofy, ale aby zainstalować tam ekspertów od prospekcji miejsca. Kiedy realnie zaczną pracować na miejscu katastrofy polscy archeolodzy? Kiedy Rosja wyrazi na to zgodę? Dalej nie wiadomo.

Rosjanie czyszczą teren

Polska nie wystąpiła do strony rosyjskiej o możliwość zabezpieczenia przez polskie służby miejsca katastrofy, a byłoby to kluczowym działaniem pozwalającym na całym świecie na wyjaśnienie przyczyn katastrof lotniczych. W przypadku rządowego Tu-154M sytuacja była w najwyższym stopniu nadzwyczajna. Zginęło dwóch polskich prezydentów, generalicja Wojska Polskiego, szefowie najważniejszych instytucji w państwie, parlamentarzyści… Istniała możliwość, że na pokładzie znajdują się wrażliwe dane ze względu na bezpieczeństwo państwa (telefony komórkowe, laptopy, dokumenty, pamięci przenośne i inne urządzenia elektroniczne). Do dzisiaj nie odnaleziono (tak twierdzi strona rosyjska) trzech telefonów satelitarnych z pokładu tupolewa, dzięki którym – według informatora dziennika „Washington Times” z NATO – Rosja mogła wejść w posiadanie tajnych kodów, których NATO używa do szyfrowania komunikacji satelitarnej. Jeśli rosyjskie służby specjalne były w stanie odzyskać karty kodowe telefonów satelitarnych, będą w stanie rozkodować natowską komunikację sprzed katastrofy, co pozwoli na ujawnienie Rosjanom planów obronnych Sojuszu, jego agentów i innych tajnych informacji. NATO nie zechciało oficjalnie komentować tych informacji. Nie ulega wątpliwości, że takie przedmioty winny być zabezpieczone przez polskie służby na miejscu katastrofy, nawet jeśli byłyby roztrzaskane. Przejęte i zwrócone Polsce telefony komórkowe polskiej delegacji zostały bezdyskusyjnie skopiowane przez rosyjskie służby specjalne, ponieważ to Rosjanie zabezpieczali miejsce katastrofy, a pozyskiwanie takich danych jest wpisane w działalność służb na całym świecie. Jakie inne dokumenty i dane trafiły w ręce Rosjan? Nie wiemy, gdyż jak rozbrajająco szczerze powiedział minister Obrony Narodowej Bogdan Klich, komentując 19 maja wstępny raport Międzypaństwowego Komitetu Lotnictwa na temat przyczyn katastrofy: „Trudno komentować coś, w czym się nie uczestniczy”. Rosjanie zabezpieczyli oczywiście także ciała ofiar, a właśnie sekcja zwłok mogłaby pozwolić na ustalenie czy katastrofy nie spowodował chociażby wybuch bomby wewnątrz samolotu. Jednak nikt pod tym kątem nie badał ciał, a o samodzielne przeprowadzenie sekcji zwłok strona Polska nie wystąpiła. Do dzisiaj nie otrzymaliśmy czarnych skrzynek, chociaż prokurator generalny Andrzej Seremet stwierdził w czwartek w „Polsce The Times”, że w najbliższych dniach Rosjanie powinni wysłać nam pierwszą część materiału dowodowego. A więc strona polska po raz kolejny zapowiada „bliskie ujawnienie” treści czarnych skrzynek, chociaż jak dotąd żaden termin nie okazał się prawdziwy. Ponadto, jak informowała „NP”, powołując się na wypowiedź Hansa Dodela, oficera Bundeswehry, specjalistę od systemów nawigacji satelitarnej i walki elektronicznej, „Surowa zawartość czarnej skrzynki, magnetyczne nagranie danych i głosu aż do napisania raportu to jest kilka kroków… niektóre rzeczy mogą ulec zagubieniu… Po drugie, jakiekolwiek magnetyczne nagranie może być zmienione, a najłatwiej to po prostu wyciąć, dźwiękowcy potrafią przecież dokonać zmian”. Dlatego karygodnym zaniedbaniem było oddanie zabezpieczania miejsca katastrofy, w tym czarnych skrzynek, Rosjanom.

Jak to się robi

– Kilka tygodni przed katastrofą w telewizji oglądałem film poświęcony katastrofie lotniczej nad Lockerbie. To, co utkwiło mi najbardziej w pamięci, to olbrzymia liczba policjantów zabezpieczających teren, którzy pilnowali szczątków samolotu rozrzuconych po okolicy miejsca upadku. Każde znalezisko było oflagowane i przy każdym z nich stała tabliczka z numerem dowodu. Jakże te sceny różniły się od tych, które zobaczyliśmy po katastrofie pod Smoleńskiem – powiedział „NP” Marek Natusiewicz, bratanek zmarłej w katastrofie Tu-154M Janiny Natusiewicz-Mirer, działaczki społecznej i przyjaciółki Anny Walentynowicz. W Lockerbie, w śledztwie, podczas badania dokumentacji fotograficznej, a następnie materialnego dowodu, analitycy rozpoznali w drobince o wielkości 1 centymetra fragment obwodu drukowanego. Ten dowód rzeczowy doprowadził do aresztowania terrorysty odpowiedzialnego za eksplozję na pokładzie. Tymczasem w lesie pod Smoleńskiem postronni szwendają się po pogorzelisku w poszukiwaniu „atrakcyjnych” pamiątek. To po prostu jest skandal! I część winy spada niestety na stronę polską, której służby dyplomatyczne nie potrafiły ochronić należycie mienia państwa polskiego i jego obywateli – powiedział nam Natusiewicz.

Właściwe zabezpieczenie miejsca wypadku doprowadziło wielokrotnie do wyjaśnienia przyczyn katastrofy lub obalenia różnych hipotez. Prasa przypomniała ostatnio dwie katastrofy będące egzemplifikacją dobrze przeprowadzonych działań, które z jednej strony dyskredytują profesjonalizm strony rosyjskiej w Smoleńsku a z drugiej pokazują nieudolność (celową bądź nie) polskich władz. We wspomnianej przez pana Natusiewicza katastrofie lotniczej samolotu linii PanAm koło szkockiego miasteczka Lockerbie naturalne warunki przyrodnicze były zbliżone do panujących w miejscu upadku tupolewa pod Smoleńskiem. W Lockerbie udowodniono, że przyczyną katastrofy był zamach tylko dzięki szczegółowemu zabezpieczeniu miejsca i przeszukaniu ziemi w celu pozyskania wszystkich, nawet drobnych pozostałości po samolocie. 12 lat temu przez pięć miesięcy ponad tysiąc policjantów i żołnierzy przeczesywało rejon tragedii i zbierało najdrobniejsze szczątki maszyny, które były rozsiane na terenie kilkunastu kilometrów kwadratowych. Wynikiem takich działań było odnalezienie koronnego dowodu wskazującego na zamach bombowy. Na terenie katastrofy znaleziono fragment płytki obwodu drukowanego o wielkości około jednego centymetra, który był częścią zapalnika.

Gerard Feldzer, szef Muzeum Lotnictwa w Le Bourget koło Paryża, w rozmowie z RMF FM przyznał, że sposób zabezpieczenia miejsca pod Smoleńskiem nie spełnia żadnych standardów stosowanych w cywilizowanym świecie. Po omówieniu zamachu pod Lockerbie Felzer dodał, że „Rok później, po innym libijskim zamachu na samolot DC-10 francuskich linii lotniczych UTA, przeszukaliśmy 200 kilometrów kwadratowych afrykańskiej pustyni. Wtedy znaleziono mały fragment zapalnika zrobionego z mechanizmu stosowanego w pralkach, który pochodził z Libii. Najważniejsze jest zawsze zabezpieczenie terenu katastrofy – wszystko jedno czy chodzi o zamach, czy o wypadek. Tylko w ten sposób można próbować dociec prawdy”. Dlatego polskie służby specjalne winny z wykorzystaniem technik archeologicznych i detektorystycznych od początku pieczołowicie odciąć od osób postronnych cały teren katastrofy, identyfikować każdy przedmiot, nawet jeśli prace miałyby potrwać miesiącami. Nie chodziło przecież o rozbicie szybowca z aeroklubu, ale największą katastrofę lotniczą w historii Rzeczypospolitej Polskiej i świata.

Archeolodzy po czasie

– W drugiej połowie tygodnia do Smoleńska wyjedzie grupa archeologów, która ma zbadać teren na miejscu katastrofy – poinformował 5 maja minister w kancelarii premiera Michał Boni. Można by powiedzieć, że rząd działa, docieka prawdy. Jednak minister Boni obudził się z misją archeologiczną o miesiąc za późno (kluczowe były pierwsze godziny i dni). Ponadto archeolodzy do dzisiaj nie wyjechali, pomimo upływu dwóch tygodni od zapowiedzi ministra, a Rosja na wyjazd nie wyraziła dotąd zgody. 5 maja Polacy dowiedzieli się, że Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie wyśle archeologów do Smoleńska w celu zabezpieczenia miejsca oraz zwłaszcza pozostałości samolotu i rzeczy osobistych ofiar. Uniwersytet zdementował tę zapowiedź, informując o tym, że na misję wybiera się tylko jeden archeolog UMSC i to jako wolontariusz, a całość akcji prowadzić mają naukowcy z Polskiej Akademii Nauk. Tymczasem Katarzyna Mieczkowska-Czerniak, rzecznik prasowy Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej, poinformowała „Nasza Polskę” o tym, że UMSC instytucjonalnie nie bierze udziału w ekspedycji; że pojedzie do Smoleńska tylko jeden archeolog pracujący na Uniwersytecie i dodała, że „Pomysł zabezpieczenia i zbadania miejsca katastrofy został zgłoszony przez archeologów już kilka tygodni wcześniej. Ten projekt czekał na moment i decyzja władz była taka, że dopiero teraz ma dojść do realizacji”. A więc przez miesiąc rząd polski nie odpowiedział na propozycję archeologów i dopiero po coraz liczniejszych doniesieniach o wciąż znajdowanych szczątkach samolotu, rzeczach osobistych i fragmentach ciał ludzkich zdecydowano się na wysłanie do Smoleńska archeologów, co zresztą dalej jest w fazie projektu. O opinię na ten temat poprosiliśmy znanego pisarza, z wykształcenia archeologa Andrzeja Pilipiuka. – Do tej pory nie było precedensu, by archeolodzy brali udział w czynnościach procesowych dotyczących zdarzeń teraźniejszych. Najwyraźniej brak stosownych przepisów wywołał u prowadzących śledztwo efekt „klapek na oczach” i nie wiedzieli, jak zareagować na propozycję pomocy złożoną przez fachowców – powiedział nam Pilipiuk i dodał, że „pomoc ta byłaby bardzo cenna – bowiem archeolodzy mają ogromne doświadczenie w dokonywaniu prospekcji terenowej, są w większości przeszkoleni w posługiwaniu się wykrywaczami metali i podobnym sprzętem. Szkoda, że nie skorzystano z ich oferty bezpośrednio po wypadku”. – Odkrycie nawet małego elementu, jak karty SIM, pendrive’a, obrączki, kawałka zapalnika czy czegokolwiek innego wykonanego z metalu, jest możliwe dzięki użyciu wykrywaczy metali z sondami wysokoczęstotliwościowymi. W Polsce działa ponad 100 tysięcy pasjonatów obsługujących detektory metali, wśród nich są wybitni znawcy detekcji, często zrzeszeni w stowarzyszeniach historycznych i poszukiwawczych. Wiele ze stowarzyszeń w każdej chwili mogłoby wystawić fachowców, którzy sami bądź jako pomoc dla archeologów zaangażowaliby się w poszukiwanie metalowych części na miejscu katastrofy. Niestety nikt z taką propozycją do detektorystów nie wystąpił – powiedział „Naszej Polsce” Adrian Kłos, administrator forum detektorysci.pl

Pogrzeb szczątków ciał

Po tym, jak minister zdrowia Ewa Kopacz zapewniła Polaków o przecedzeniu każdego ziarna piachu i zabezpieczeniu każdej śrubki, „Nasza Polska” zapytała o wrażenia i obserwacje z pobytu w miejscu katastrofy Rafała Dzięciołowskiego, wiceprezesa fundacji „Pomoc Polakom na Wschodzie”, który z grupą Polaków przybył zapalić znicze na miejscu katastrofy. To ważne i wstrząsające świadectwo przedstawiamy Czytelnikom w całości:

„NP”: Kiedy dotarliście do miejsca katastrofy?
RD: „Do Smoleńska dotarliśmy 2 maja o świcie. Pojechaliśmy na miejsce katastrofy, aby pomodlić się, złożyć kwiaty, zapalić znicze. Był z nami też ksiądz katolicki. Chciałem oddać tam hołd panu Prezydentowi i osobom, które bezpośrednio znałem. Myślę o panu Januszu Kurtyce, Andrzeju Przewoźniku, o Władku Stasiaku, Januszu Krupskim, czyli osobach, z którymi miałem zawodowy i często prywatny kontakt.

Co zastaliście na miejscu?
Na miejscu mieliśmy miejscową przewodniczkę, Polkę, która wskazała nam dojazd do lotniska i poprowadziła do miejsca katastrofy tą drogą, którą przemierzali wszyscy w pierwszych dniach. Schodziliśmy gliniastą ścieżką w dół i po 70 metrach dotarliśmy do miejsca upadku samolotu. Przed nami ukazał się pas, na którym rozbił się samolot, czyli przestrzeń około 90 metrów szerokości i długości 250 metrów. Przez środek tego pasa prowadziła ścieżka, którą mogliśmy dojść do tej betonowej drogi ułożonej po wypadku i do głazu, przy którym chcieliśmy zapalić znicze i położyć kwiaty. Idąc ścieżką, rozglądaliśmy się przejęci i przerażeni tym strasznym miejscem. Nagle koleżanka podniosła fragment czegoś i powiedziała: „Zobaczcie, przecież to jest fragment samolotu!”. I rzeczywiście, zobaczyliśmy charakterystyczne aluminiowe, pogięte blachy ze ściegiem nitów. Wtedy zaczęliśmy dokładniej rozglądać się wokół i okazało się, że wśród nas pełno jest części samolotu; że to całe pole usiane jest mniejszymi bądź większymi fragmentami tupolewa. Druga koleżanka za chwilę znalazła emblemat 36. specjalnego pułku lotnictwa transportowego, którym były ozdobione zagłówki foteli w samolocie. Już wtedy wiedzieliśmy, że coś jest nie tak, bo przyjeżdżaliśmy tam z wiedzą z polskich mediów i od polskich polityków, że miejsce katastrofy zostało właściwie zabezpieczone. Przed naszym przyjazdem miała miejsce w Sejmie debata, podczas której pani minister zdrowia Ewa Kopacz mówiła, że przesiano dosłownie każdy centymetr ziemi i wydobyto każdą śrubkę, bo każdy element może mieć znaczenie dla ustalenia przyczyn katastrofy. Dopiero po tym, co zobaczyliśmy na miejscu, wiedzieliśmy, że słowa pani Kopacz nijak się mają do tego, co zobaczyliśmy w Smoleńsku. Na miejscu byli też polscy harcerze. Wszyscy chodziliśmy po tym polu i w końcu ktoś powiedział: „Ludzie, jak to jest możliwe?!”.

Co dalej?
Zaczęliśmy wtedy rozmawiać ze sobą, że jesteśmy wprowadzeni w błąd i że trzeba o tym opowiedzieć w Polsce. Ale żeby nam uwierzyli, trzeba pozbierać te rzeczy, które wydawało nam się, że mogą mieć znaczenie dla śledztwa. Chcieliśmy mieć dowody, żeby pokazać w Polsce jak wygląda sytuacja w Smoleńsku. Zbieranie tych dowodów zakończyło się doświadczeniem traumatycznym, bo koleżanka znalazła paszport śp. Gabrieli Zych ze stowarzyszenia Rodzin Katyńskich. Ja znalazłem kolczyk, który – jak się okazało – należał do pani poseł Jolanty Szymanek-Deresz. Znaleźliśmy fragmenty części samolotu. A trzeba podkreślić, że to nie były przedmioty, które jakoś wykopywaliśmy, tylko leżały po prostu w błocie, na wierzchu. Paszport leżał po prostu w kałuży. Wystawała bordowa książeczka ze złotym orłem na okładce. Na koniec znaleźliśmy fragment tkanki ludzkiej, organicznej, bordowo-sinej, bezkształtnej, mającej już fetor rozkładającego się ciała, które leżało w błocie i kałuży paliwa. Koleżanka trzymała to w ręku. Patrzyliśmy na siebie sparaliżowani. Na szczęście był z nami ksiądz katolicki, z którym na obrzeżach miejsca katastrofy po wydrapaniu scyzorykiem dołka w ziemi pochowaliśmy te szczątki i pomodliliśmy się nad nimi. W co najmniej dwóch innych miejscach katastrofy z ziemi wydobywał się podobny fetor rozkładających się ciał. Po tym doświadczeniu mieliśmy dość. Postanowiliśmy wycofać się z tego pola śmierci. Ale postanowiliśmy też, że musimy opowiedzieć o tym wszystkim w Polsce.

Czy ziemia w Smoleńsku była, jak mówiła minister Kopacz, faktycznie zerwana na metr głębokości?
To pole o szerokości najwyżej 90 metrów szerokości i długości 250 metrów faktycznie jest już bez trawy i drzew. Jest rozjeżdżone gąsienicami. Myślę, że tam nie zebrano tej ziemi, ale po wywiezieniu większych fragmentów samolotu resztę rozjeżdżono gąsienicami. I potem miano położyć na to świeżą ziemię i przykryć to. Na pewno nie jest prawdą, że wyzbierano wszystkie fragmenty samolotu bądź jeżeli coś tam zostało, to są to elementy znalezione daleko od miejsca katastrofy czy też głęboko. Nie, one dokładnie leżały w centrum katastrofy i leżały na widoku. A więc zarzuty, które nam zostały postawione, że dokonywaliśmy jakiś ekshumacji czy odkrywek, są całkowicie nieprawdziwe. Pozostaje nam wszystkim jedno pytanie, jakie są prawdziwe motywacje rosyjskich śledczych, skoro w miejscu upadku samolotu popełniono takie zaniedbania.

Innego zdania jest polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych, które winę za taki stan zrzuca na… pogodę. W odpowiedzi na nasze pytania o zabezpieczenie miejsca katastrofy oraz wciąż znajdowane tam części samolotu i ludzkie szczątki odpowiedział nam Piotr Paszkowski, rzecznik MSZ, który – w odróżnieniu od innych resortów i instytucji – znalazł czas na wysłanie nam długiego e-maila z wyczerpującymi odpowiedziami.

„17 kwietnia Ambasada RP w Moskwie otrzymała informacje o złym zabezpieczeniu miejsca katastrofy, które pojawiły się także w mediach. W związku z tym do Smoleńska skierowanych zostało 2 konsulów, którzy dokonali przeglądu terenu katastrofy (19-20 IV) i wykonali zdjęcia terenu, stwierdzając, że w ramach prowadzonych wcześniej czynności została zdjęta i przeszukana wierzchnia warstwa ziemi na tym miejscu oraz iż nie są widoczne na powierzchni żadne przedmioty pochodzące z samolotu, który uległ katastrofie. Po zakończeniu czynności prokuratorskich opiekę nad miejscem katastrofy przejęły władze lokalne. Teren został wyodrębniony specjalnym oznakowaniem i objęty patrolami milicji” – poinformował Paszkowski. „Po ponownym pojawieniu się informacji o znajdywaniu na powierzchni ziemi szczątków samolotu i rzeczy osobistych ofiar katastrofy (nastąpiło to po bardzo ulewnych deszczach, które spłukały górną warstwę ziemi), Ambasada RP w Moskwie na polecenie MSZ RP przekazała w dniu 5 maja do MSZ FR notę z prośbą o wyrażenie zgody na przeprowadzenie ponownych badań terenu katastrofy (archeologicznej prospekcji terenowej). Jednocześnie Wydział Konsularny Ambasady RP w Moskwie nawiązał kontakt telefoniczny z władzami w Smoleńsku i wymógł na nich objęcie terenu katastrofy wzmożonymi patrolami policji” – dodał. Jak ustaliła „Nasza Polska” jeszcze w maju na miejscu katastrofy walały się również duże części samolotu, więc trudno mówić o wypłukaniu ich przez deszcz. Ponadto informacja o „wzmożonych patrolach policji” nijak się ma do stwierdzenia kapitana Pristupy mieszkającego 2 kilometry od katastrofy, który na miejscu katastrofy, jak przyznał w rozmowie z „Naszą Polską”, był po raz ostatni 14 maja i stwierdził, że „miejsce upadku samolotu w obecnym momencie nie jest chronione przez milicję”.

***

Próbowaliśmy dowiedzieć się od Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego czy nie jest zaniepokojona sposobem zabezpieczenia miejsca katastrofy. – Wszelkie pytania w tej sprawie proszę kierować do prokuratury badającej okoliczności katastrofy samolotu Tu-154 pod Smoleńskiem” – odpowiedziała nam ppłk Katarzyna Koniecpolska-Wróblewska, rzecznik prasowy ABW. Ministerstwo Zdrowia odesłało nas z pytaniami do Centrum Informacyjnego Rządu. Zapytaliśmy o opinię Kancelarię Prezesa Rady Ministrów, ale nie otrzymaliśmy żadnej odpowiedzi. Służba Kontrwywiadu Wojskowego również nie była rozmowna. – Uprzejmie informujemy, że Służba Kontrwywiadu Wojskowego nie udziela informacji na temat podejmowanych działań – odpisał płk Krzysztof Dusza, dyrektor Gabinetu Szefa SKW. Jednak z dostępnych informacji wyłania się jednoznacznie przerażający obraz celowego lub bezmyślnego zadeptywania prawdy o katastrofie pod Smoleńskiem poprzez skandaliczne zabezpieczenie miejsca katastrofy i oddanie inicjatywy władzom rosyjskim, bo zwykli Rosjanie zachowali się po prostu wspaniale. Jak poinformował nas kapitan Pristupa, mieszkańcy Smoleńska do dzisiaj przynoszą kwiaty na miejsce katastrofy. Polskie zaś władze powinny się tam stawić nie tyle z kwiatami, co z głowami posypanymi popiołem i w pokutnych workach.

Robert Wit Wyrostkiewicz
Artykuł ukazał się w tygodniku „Nasza Polska”
fot. Rafał Dzięciołowski (fotografia pokazuje stan przygotowania lotniska pod Smoleńskiem. Autor zdjęcia nazwał je „Lampy podłączone do niczego…”)

Za: Nasza Polska | http://www.naszapolska.pl/index.php/component/content/article/42-gowne/1083-porzdki-w-smolesku-cz-iii | POrzÄ…dki w Smoleńsku cz. III

Skip to content