Aktualizacja strony została wstrzymana

W sprawie katastrofy wiemy, że (prawie) nic nie wiemy

Po miesiącu od katastrofy prezydenckiego Tu-154M na pewno wiemy tylko tyle, że ta tragedia się wydarzyła.

Choć minął już miesiąc od katastrofy lotniczej, w której zginął Lech Kaczyński wraz z całą delegacją udającą się na obchody rocznicowe do Katynia, to wciąż w sprawie przyczyn tragedii jest więcej pytań niż odpowiedzi. Niestety, dochodzące przez miesiąc z Rosji wiadomości nie uspokajały opinii publicznej, jedynie budziły obawy, że śledczym nie zależy na wyjaśnieniu przyczyn tragedii, a przynajmniej nie prowadzą postępowania zgodnie ze światowymi standardami. Zdecydowania brakowało też przedstawicielom polskich władz, którzy pozostawili śledztwo w rękach Rosjan, a strona polska w dochodzeniu właściwie została sprowadzona do roli petenta. Dziś – wciąż nieoficjalnie – znamy jedynie godzinę tragedii oraz wiemy, że polscy prokuratorzy mają 23 kopie dokumentów z rosyjskiego śledztwa.

Od pierwszych chwil od katastrofy najbardziej brakowało rzetelnej informacji. Kiedy jeszcze na miejscu upadku samolotu Tu-154M pracowały ekipy ratownicze, a zapisy czarnych skrzynek nie zostały odszyfrowane, pojawiły się fałszywe oskarżenia rzucone na polskich pilotów, sugerujące, że ci nie radzili sobie z językiem rosyjskim. Rosyjscy śledczy z dużą pewnością wykluczali też awarię samolotu (niedawno naprawianego w fabryce w Samarze) – miał działać jak należy do czasu zderzenia z ziemią. Pod naciskiem opinii publicznej doniesienia te zmieniono, a rosyjska prokuratura poinformowała, że śledztwo nie wykluczyło żadnej z przyczyn wypadku. Po ponad dwóch tygodniach śledztwa oficjalnie poinformowano, iż brane są pod uwagę: usterki techniczne samolotu, błędne zachowanie załogi, zła organizacja i złe zabezpieczenie lotu oraz zachowania osób trzecich.
W tym czasie przewiezione do Moskwy ciała ofiar katastrofy były identyfikowane, a następnie transportowane do Polski, gdzie odbywały się pogrzeby. Tu jednak powstały kolejne wątpliwości co do rzetelności podejmowanych w Rosji działań. Dokumentacja medyczna była sporządzana dość lakonicznie, brakowało informacji o mechanizmach obrażeń czy bezpośredniej przyczynie zgonu, brakowało też podpisów polskich śledczych, którzy mieli brać udział w sekcjach zwłok. Ponadto przekazane trumny zostały zamknięte na trwałe – oficjalnie z powodu stanu ciał… Śledztwo trwało, miejsce katastrofy było przeszukiwane, a elementy samolotu gromadzone w jednym miejscu. Po tygodniu ogłoszono, że prace na miejscu tragedii zostały zakończone. Teren został opuszczony przez ekipy, a po nich pojawiły się pielgrzymki osób pragnących pożegnać zmarłych w miejscu ich śmierci, nie brakowało też lokalnych „poszukiwaczy”. Przeżyliśmy kolejny wstrząs. „Dokładnie” przeszukany teren krył jeszcze wiele elementów samolotu i rzeczy osobistych ofiar katastrofy, które można było bez trudu wynosić. Zaalarmowane przez polską dyplomację władze rosyjskie postawiły na lotnisku prowizoryczny posterunek milicyjny. Sprawa wróciła podczas wizyty w Moskwie marszałka Sejmu Bronisława Komorowskiego, któremu Rosjanie obiecali, że będą dobrze pilnowali terenu katastrofy. Ale wczoraj, tak jak wcześniej, można było bez przeszkód tam chodzić i milicja nikomu tego nie zabraniała. Co więcej, na tak „dokładnie” przeszukany przez Rosjan teren dopiero w tym tygodniu zostanie wpuszczona grupa polskich archeologów, którzy będą poszukiwać pozostałości po katastrofie. Tymczasem w ocenie doświadczonych śledczych, wszystkie najdrobniejsze elementy samolotu, wszelkie ślady powinny być zabezpieczone już w pierwszych dwóch dobach po zdarzeniu, bo te czynności często decydują o dalszym losie postępowania i przekładają się na możliwość ustalenia faktycznych przyczyn i przebiegu wypadku.
Ubiegły tydzień przyniósł też pierwsze wiadomości odczytane z czarnych skrzynek. Nagrane w kabinie pilotów głosy miały wskazywać na obecność w niej osoby niebędącej członkiem załogi. Nie ujawniono jednak żadnych szczegółów. Pojawiły się sugestie, że głos mógł należeć do stewardesy lub Mariusza Kazany, szefa protokołu dyplomatycznego MSZ. W sobotę do Moskwy udała się osoba mająca zidentyfikować głos, ale nie mamy informacji o przebiegu tych czynności.
Wcześniej usłyszeliśmy niepokojący sygnał – podana godzina katastrofy samolotu (8.56) nie była tą właściwą, a maszyna rozbiła się kilkanaście minut wcześniej. Dopiero w miniony piątek Edmund Klich, przewodniczący Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, akredytowany ze strony polskiej przy rosyjskiej komisji badającej okoliczności wypadku, ogłosił, że tragedia nastąpiła sześć sekund po 8.41. Informacji tej jednak oficjalnie nie potwierdziła Prokuratura Generalna, która w tej kwestii chce oprzeć się na zapisach z czarnych skrzynek. Potwierdzono jedynie doniesienia o panującej nad lotniskiem gęstej mgle i widoczności rzędu 300-400 m i że w takich warunkach pilot Tu-154 nie powinien lądować. Dlaczego zdecydował się na taki manewr? Czy pilot panował nad maszyną? Wciąż „na pewno” tego nie wiemy – choć ponownie śledczy mówią o tym, że parametry samolotu oraz rozmowy załogi zarejestrowane przez czarne skrzynki mają wskazywać, iż technika nie zawiodła. Wykluczono także wersję zamachu terrorystycznego – choć nie wiemy, na podstawie jakich badań i czy takie stanowisko prokuratury możemy uznać za końcowe.

Co przekażą Rosjanie?
Po miesiącu od katastrofy mamy tylko szczątkowe informacje na jej temat. Nie wiemy, czy i kiedy do Polski trafią zapisy czarnych skrzynek, a jeśli się to stanie, to czy opinia publiczna zostanie z nimi zapoznana. Termin przekazania ma być uzależniony od działań rosyjskiego Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego, który jeszcze analizuje rejestratory. Co ciekawe, skrzynki zachowały się w dobrym stanie, a zapisane na nich dane miały być łatwo dostępne. Jednak obecnie prokurator generalny Andrzej Seremet twierdzi, że materiał ze skrzynek jest na tyle złej jakości, iż badania trzeba przedłużyć. To oznacza, że na rosyjską analizę skrzynek musimy poczekać. Ponadto strona polska ma otrzymać ok. 500 kart dokumentów ze śledztwa – protokołów oględzin, dokumentów sekcyjnych, relacji świadków (polska prokuratura uzyskała dotąd 23 uwierzytelnione kopie rosyjskich akt). Wczoraj płk Zbigniew Rzepa, rzecznik Naczelnej Prokuratury Wojskowej, jedynie potwierdził, że wciąż czekamy na dokumenty od Rosjan, także na stenogramy z czarnych skrzynek, a prokuratura „zastanawia się” nad dalszymi czynnościami związanymi z analizą amatorskiego filmu z miejsca tragedii, na którym zarejestrowano m.in. odgłosy przypominający wystrzały oraz polskie i rosyjskie rozmowy. Nie wiemy też, na jakim etapie jest badanie poziomu wyszkolenia załogi – na komentowanie tego wątku jest bowiem „za wcześnie”.
Obecnie tragedia w Smoleńsku nadal rodzi wiele pytań – nie tylko tych dotyczących przyczyn katastrofy, ale i sposobu jej wyjaśniania. Dziwią bowiem fakty, że rząd polski tak łatwo się zgodził, by gospodarzem śledztwa była strona rosyjska; że polscy śledczy mogą jedynie „spoglądać przez ramię” naszym wschodnim sąsiadom i czekać na dokumenty, jakie Rosjanie zechcą nam przekazać; że nie zwrócono się do NATO z wnioskiem o wsparcie; że czarne skrzynki – będące własnością Polski – nie trafiły bezpośrednio do rąk lub choćby pod nadzór polskich ekspertów. Nikt nie chce w tak tragicznych okolicznościach posądzać kogokolwiek o złą wolę, ale fakt, iż zniecierpliwione rodziny ofiar katastrofy chcą na własną rękę próbować wyjaśniać przyczyny tragedii i na prywatne zlecenia wykonywane są ekspertyzy przez zagranicznych ekspertów, jest znamienny.

MSWiA uspokaja
Tymczasem wczoraj Jerzy Miller, szef MSWiA i przewodniczący Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego, zapewnił, że polscy eksperci są partnerami dla Rosjan i „ręka w rękę siedzą przy tym samym dowodzie”. Jak dodał, nie jest tak, iż Rosjanie coś rozpracowują, a z efektem zapoznają Polaków. – To nie jest tak, że ktoś jest petentem, ale są dwie równouprawnione strony – dodał. Odnosząc się do procedury badań urządzeń z pokładu samolotu, Miller zaznaczył, że obowiązuje tu zasada, iż analiza urządzeń odbywa się u producenta, ale przy badaniach obecni są przedstawiciele wszystkich zainteresowanych stron. Tak więc np. czarne skrzynki wyprodukowane przez Rosjan były badane w Rosji, czarna skrzynka dodana do Tu-154M przez Polaków przechodziła analizy w Polsce, a amerykański system TAWS przechodzi badania w Stanach Zjednoczonych – wszędzie są obecni zarówno eksperci z Polski, jak i Rosji. Jerzy Miller pytany o informacje na temat przebiegu śledztwa przyznał, że etap dowodowy jest bliski zakończenia. Jak dodał, będąc w Moskwie, nie zapoznawał się z wynikami śledztwa, gdyż jako laik nie chciał stwarzać pozorów, a jego rola ograniczyła się do ustalenia zasad współpracy oraz wymiany informacji i korzystania z dorobku komisji rosyjskiej dla potrzeb komisji polskiej. Miller zastrzegł, że prace komisji będą „wielomiesięczne”, i poprosił o cierpliwość. – Komisja będzie rozpatrywała wszystkie elementy istotne z punktu widzenia nie samego zdarzenia, ale przyczyn, które do niego prowadziły – mówił.

Marcin Austyn

Za: Nasz Dziennik, Wtorek, 11 maja 2010, Nr 108 (3734) | http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20100511&typ=po&id=po02.txt | Wiemy, że (prawie) nic nie wiemy

Skip to content