Aktualizacja strony została wstrzymana

Zachód nie chce trudnych pytań – wywiad z prof. Markiem Janem Chodakiewiczem

Stany Zjednoczone, Unia Europejska i Rosja są zadowolone, że Polska nie naciskała na przejęcie śledztwa w sprawie katastrofy Tu-154M w Lesie Katyńskim.


Z prof. Markiem Janem Chodakiewiczem, historykiem, dziekanem Instytutu Polityki Międzynarodowej w Waszyngtonie (The Institute of World Politics), rozmawia Marta Ziarnik

Jak w Ameryce komentowano katastrofę prezydenckiego tupolewa?
– Katastrofa była omawiana przez wszystkie media przez kilka dni, ale teraz zapanowała cisza. Media uznały, że sprawa przeszła, więc nie jest to już nic ciekawego. Wśród elit jest consensus, że najważniejsze są dobre stosunki z Rosją. Polska jest tylko przypisem, który zwykle przeszkadza w dogadywaniu się z Kremlem.

Amerykańscy eksperci wskazują przyczyny wypadku?
– Naturalnie, wszyscy wyrazili smutek z powodu katastrofy. Jednak głębszych analiz właściwie nie było. Powtarzam: większość chce dobrych stosunków z Rosją. Dlatego prawie odruchowo przejęto rosyjską propagandę na temat katastrofy. Prawie wszyscy od razu pisali o winie polskich pilotów. Skąd taka wiedza? Tutaj, w USA, czasami pracuje się kilka lat, zanim oficjalnie ustali przyczynę wypadku lotniczego. Trzeba zbadać wszystkie możliwości. Tylko garstka ekspertów związana z obronnością i służbami specjalnymi nieoficjalnie stawia trudne pytania, włączając w to możliwość zamachu.

Śledztwo prowadzą Rosjanie. Jak ten fakt odbierany jest w USA?
– Po raz kolejny reakcja Ameryki odzwierciedla chciejstwo dobrych stosunków z Moskwą. Samolot spadł na terytorium rosyjskim, a więc śledztwo prowadzą Rosjanie. To normalne. Poza tym polski rząd się z tego rozwiązania cieszy i temu przyklaskuje. To odpowiada oczekiwaniom właściwie wszystkich: USA, UE i Rosji. A to, że Polacy nie są poinformowani, to normalne. Jak już wspominałem, amerykańska opinia publiczna czeka czasami kilka lat na ekspertyzę. Różnica jest taka, że amerykańscy eksperci stawiają trudne pytania i sprawdzają wszystkie możliwości. Co robią rosyjscy czy polscy eksperci rządowi, trudno powiedzieć. Proszę sobie wyobrazić, co by było, gdyby samolot z amerykańskim prezydentem na pokładzie spadł we Francji. Amerykanie wychodziliby ze skóry, żeby ustalić, co się stało. Takiej postawy ze strony polskiej nie widać. Jest to na rękę światowemu filomoskiewskiemu consensusowi.

W jednym z artykułów poruszył Pan wątek techniki zwanej meaconingiem.
– Wspomniałem o pewnych aspektach „wojowania elektronicznego” – electronic warfare. Chodzi o MIJI (Meaconing, Intrusion, Jamming, and Interference). Jak pisałem, meaconing to przechwytywanie i ponowne odgrywanie sygnałów nawigacyjnych na tych samych falach, co powoduje zanik orientacji i utratę zdolności nawigacyjnych zaatakowanego elektronicznie celu (czyli np. samolotu, statku itp.). Rezultatem tego jest zamieszanie i uzyskiwanie przez załogi powietrzne bądź naziemne nieprawidłowych wskaźników lokacyjnych. W ten sposób można wciągnąć samolot w pułapkę, wysłać pilota nad fałszywy cel, a nawet spowodować katastrofę maszyny. Podobnym celom służą elektroniczne włamywanie się (intrusion), zagłuszanie (jamming) i przeszkadzanie (interference).

Na jakich danych opiera Pan swoją wiedzę w tej materii?
– Na literaturze specjalistycznej. Służę bibliografią. A literaturę wskazali mi moi koledzy i przyjaciele z pracy. Wytłumaczyli, na czym to wszystko polega z technicznego punktu widzenia. Tak się składa, że jestem dziekanem w jedynej na świecie prywatnej uczelni podyplomowej – The Institute of World Politics, która kształci dyplomatów, specjalistów od obronności i oficerów wywiadu i kontrwywiadu.

Na ile technika meaconingu jest znana w Rosji? Czy może Pan podać przykłady jej użycia?
– W czasie zimnej wojny Zachód stracił kilkaset samolotów, które zostały zwabione w przestrzeń powietrzną Związku Sowieckiego. Zestrzelono ok. 70 samych tylko amerykańskich samolotów. Na przykład 2 września 1958 roku dwa MiGi-19 zestrzeliły amerykańskiego EC-130 Hercules nad Armenią. Sowieci mieli tam potężny nadajnik radiowy, który wysyłał fałszywe sygnały do amerykańskiej załogi, która bezwiednie wleciała nad ZSRS.

Czy, Pana zdaniem, ta tragedia zmieniła coś w sposobie postrzegania Polski przez rząd USA?
– Nic nie zmieniła. Co najwyżej Biały Dom cieszy się, że rząd Tuska siedzi cicho, czy też robi dobrą minę do złej gry.

Jak Amerykanie komentowali zapowiedź Baracka Obamy o wzięciu udziału w pogrzebie Lecha Kaczyńskiego, a w końcu rezygnację z tych planów?
– Minimalnie. Głównie Polonia ekscytowała się tymi zapowiedziami. A gdy wizytę odwołano, nie zrobiło to na nikim wrażenia. Większość i tak nie wiedziała, że Obama wybierał się do Polski.

Prezydent Gruzji, chcąc być na pogrzebie prezydenta, wiele godzin spędził w samolocie.
– Tak, ale prezydentowi Gruzji na tym zależało. Obamie, widać, nie.

Dziękuję za rozmowę.

Za: Nasz Dziennik, Środa, 5 maja 2010, Nr 103 (3729) | http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20100505&typ=sw&id=sw22.txt | Zachód nie chce trudnych pytań

Skip to content