Aktualizacja strony została wstrzymana

Jeszcze Wrocław, czy już Breslau?

Od lutego do maja 1945 trwały zacięte walki o przemianowany w twierdze Wrocław. Te krwawe walki zakończyły się powrotem do Polski i Wrocławia, i całego Śląska, Pomorza i Wielkopolski. Dzisiaj, po 60 latach, powoli, powoli takie miasta jak Wrocław, Szczecin czy Gdańsk staja się coraz mniej polskie. Przywraca się ich rzekomy dawny, niemiecki charakter, propagując niemiecką kulturę i historię, gdzie tylko się da.

Nazewnictwo ulic i placów, odbudowa starych pomników, promowanie niemieckiej przeszłości (nawet, jeśli trwała ona zaledwie dwa wieki spośród bogatej historii liczącej prawie 12 stuleci) w literaturze i sztuce – to tylko najbardziej widoczne przykłady stopniowej, lecz systematycznej depolonizacji Ziem Zachodnich, dokonywanej, niestety, również rękoma Polaków. Nie brak bowiem środowisk (zwłaszcza mediów), które za germańskie srebrniki od swych mocodawców zaciekle zwalczają każdą patriotyczną inicjatywę, a równie zawzięcie lobbują za przywracaniem symboli i znaków niemieckich.

Europejski mikrokosmos

Adolf Hitler w Breslau


Adolf Hitler w Breslau (1938)

Choć osadnictwo słowiańskie na terenie dzisiejszego Wrocławia datowane jest na VIII wiek, a w roku 1000 powstało tu biskupstwo, choć miasto od końca X do połowy XIV wieku znajdowało się pod panowaniem Piastów (w 1109 roku oblężony przez wojska cesarstwa niemieckiego Wrocław obronił się, a polskość miasta utrwalona została legendarnym zwycięstwem na Psim Polu), potem przeszło pod panowanie króla Czech, na krótko także pod panowanie węgierskie, by w końcu zostać wcielone do Monarchii Habsburskiej, a dopiero po wojnach śląskich w 1742 roku wraz z większością Śląska Wrocław przyłączony został do niemieckich Prus – to właśnie „niemieckość” miasta stała się ulubionym tematem wielu polskojęzycznych mediów, z lokalną „Wyborczą” na czele. Nawet wyzwolenie Wrocławia przez polskie i francuskie wojska Napoleona w 1807 roku i trwający do 1813 okres wolności, podczas którego miasto stało się ważnym centrum organizacyjnym legionów polskich (liczbę rekrutów określa się na ponad 8 tysięcy), odszedł w niepamięć, natomiast słynne polskie zwycięstwo nad Niemcami na Psim Polu, o którym pisał między innymi biskup Kadłubek, podważać zaczęli samozwańczy historycy z „Wyborczej”. Wielce modny za to stał się wrocławski okres międzywojenny – w którym to honorowe obywatelstwo miasta otrzymali tacy dostojnicy, jak feldmarszałek Paul von Hindenburg, Adolf Hitler, Herman Göring, gauleiter Westfalii Josef Wagner i Joseph Goebbels – a także trwające od lutego praktycznie do końca wojny oblężenie Wrocławia przez Armię Czerwona – wystarczy popatrzeć w witryny wrocławskich księgarń i antykwariatów, by na własne oczy zobaczyć ilość książek poświęconych „bohaterskiej” obronie załogi Festung Breslau, mękom „niewinnej” niemieckiej ludności cywilnej i zniszczeniom dokonanym przez Sowietów…
Po oczach biją tytuły wypisane na okładkach gotycką „szwabachą”. W mieście działa prężnie Grupa Rekonstrukcji Historycznej „Festung Breslau”, specjalizująca się w odtwarzaniu „bohaterskiej obrony” Volkssturmu i Hitlerjugend przed azjatyckimi hordami… Grupa, tworzona bądź co bądź przez młodych Polaków, paradujących dumnie w mundurach ze swastykami i żelaznymi krzyżami, posiada własna stronę internetową, na której dowiedzieć się można między innymi takie rewelacje jak to, że Wrocław od 1526 roku pozostawał pod panowaniem Prus i Niemiec (przypomnijmy, że Wrocław do Prus należał dopiero od połowy wieku XVIII, natomiast Niemcy jako jednolite państwo powstały dopiero w drugiej połowie XIX wieku)… Można na stronce obejrzeć też hitlerowski plakat propagandowy o bohaterskich „dzieciach Wrocławia”, przebijających bagnetami gardła czerwonoarmistów i rąbiących do nich z wyrazem wściekłej nienawiści na twarzy kolejne magazynki amunicji do karabinu maszynowego…

Festung Breslau

Ale wracając do oblężenia miasta, które rozpoczęło się w lutym 1944: trwało ono 80 dni, do 6 maja 1945. Hitlerowscy fanatycy, Wehrmacht, siły SS i policji, pospolite ruszenie starców i dzieci (Volkssturm) wiązały siły 7. dywizji radzieckich, niszcząc w miarę spychania ich do centrum miasta dzielnicę po dzielnicy, kamienicę po kamienicy – tak, by nic nie wpadło w całości w ręce Rosjan. Dowództwo niemieckie stosowało taktykę spalonej ziemi, nie oszczędzając niczego. Jeszcze w marcu 1945 utworzono lotnisko wojskowe w centrum miasta (uciekł z niego samolotem miejscowy Gauleiter), w miejscu dzisiejszego placu Grunwaldzkiego, zrównując z ziemią cały kwartał starego miasta, przemianowanego przez Hitlera w twierdzę (choć stare fortyfikacje, mogące w takim wypadku służyć za punkty oporu, zniesione zostały jeszcze za czasów napoleońskich). Pustą przestrzeń obecnie zapełniają centra i galerie handlowe – ale nie trudno sobie wyobrazić, że jeszcze 20 lat temu nadal panowała tu pustka, świadcząca o spustoszeniu dokonanym przez Niemców. Zabytkowe miasto zniszczone zostało w 70 procentach.
Siły niemieckie liczyły ok. 65 tysięcy żołnierzy, plus zmuszeni do obrony twierdzy jeńcy rumuńscy i włoscy. Dysponowali silną artylerią około 480 dział. W mieście wybudowane zostały liczne schrony pod- i naziemne. Ludność cywilna musiała kopać rowy przeciwpancerne i stawiać barykady. By wzmocnić morale własnych rodaków, Niemcy celowo rozpowszechniali pogłoski o barbarzyństwie Rosjan, o gwałtach i bestialstwach dokonywanych na niewinnej niemieckiej ludności cywilnej. Brednie takie rozpowszechniali z ambon nawet pastorzy ewangeliccy.

Natomiast radziecką 6. Armią Frontu Ukraińskiego (około 50 tysięcy żołnierzy – a więc oblegający byli mniej liczni od obrońców!), która otrzymała rozkaz zdobycia Wrocławia, dowodził uzdolniony dowódca, wnuk polskiego zesłańca po powstaniu styczniowym, generał Władimir Głuzdowski. W walkach o Wrocław zginęło 80 tysięcy mieszkańców cywilnych (początkowo hitlerowskie dowództwo odrzuciło prośbę o zezwolenie na ewakuację), 17 tysięcy żołnierzy obu stron. Prawie 50 tysięcy Niemców Rosjanie wzięli do niewoli, w tym dwóch generałów i ponad 1100 oficerów. W walkach o wyzwolenie Wrocławia spod bezsensownej, fanatycznej hitlerowskiej obrony poległo wiele tysięcy żołnierzy radzieckich, w tym dużo oficerów. Od 9 maja, czyli jeszcze przed przyznaniem miasta Polsce na konferencji poczdamskiej, przybywają tu Polacy – pionierzy Wrocławia. Rozpoczynają oni dzieło odbudowy z ruin Wrocławia. Polski Wrocław stał się kontynuatorem przedwojennej nauki i kultury polskiej, jaka ocalała z niemieckich egzekucji na polskich naukowcach Lwowa.

… i polski Wrocław

Tyle o historii. A czasy współczesne? To, co dzieje się we Wrocławiu, nazwać można jedynie powolną, lecz systematyczną ponowną germanizacja miasta, dokonywana nie tyle rękoma Niemców, co ich płatnych pachołków. Wiele już napisano na temat wrocławskich pomników – najpierw oburzenie środowisk liberalnych i lewicowych budził pomysł budowy pomnika króla Bolesława Chrobrego, na którym w końcu umieszczono napis całkowicie odwracający do góry nogami prawdziwy obraz historii i dokonań króla. Pretekstów do wściekłej nagonki na polskie pomniki jest wiele, począwszy od estetyki (pomnik Chrobrego jest rzekomo za wielki i stoi w złym miejscu, z kolei planowany przez Fundację „Polskie Gniazdo” pomnik Krzywoustego na Psim Polu nie podoba się redaktorom wrocławskiej GW dlatego, że jest… za mały i za skromny.

Ale nie podobają się także pomnik Jana Pawła II – bo jest ich w Polsce za dużo – oraz pomnik Sybiraków, bo znowu za dużo), poprzez rzekomy szantaż i dyktaturę społecznych komitetów budowy pomników (w Polsce oddolne stawianie pomników za społeczne pieniądze posiada wielowiekową tradycję, inaczej bowiem za czasów zaborów żaden pomnik stanąć by nie mógł), a na kwestionowaniu historycznych faktów, wielokrotnie opisanych i udokumentowanych przez ludzi mniemających zielonego pojęcia o badaniach historycznych i żadnych dowodów na swe tezy kończąc (sprawa pomnika zwycięstwa Bolesława Krzywoustego na wrocławskim Psim Polu). Mimo tych pretekstów i pretensji – fakty są inne: drażnią środowiska GW i liberałów z PO pomniki polskie, mówiące o polskich zwycięstwach, o polskiej historii i o wielkich Polakach.

Podobają się za to pomniki niemieckie. Tyle tylko, że niewiele ich we Wrocławiu zostało, bo zaledwie 7 z istniejących do 1945 50-ciu, nad czym ubolewają piszący na łamach lokalnych gazet, nota bene należących do koncernów czysto niemieckich. Ubolewają, i domagają się ich odbudowy. Wrócił pomnik Schillera, a także poległych „bohaterów” niemieckich z lat 1914-1918. I planowane są kolejne – przedwojennych burmistrzów, pisarzy, ludzi kultury. Wszyscy niby wielce zasłużeni dla Wrocławia, wszyscy dbali o jego rozwój i dobro… i wszyscy byli Niemcami, działającymi na rzecz niemieckiego Wrocławia. I tu jakoś o estetyce, o lokalizacji czy dyktacie niszowych środowisk nikt nie mówi. Wszystko jest jasne – polskie pomniki są złe, jedynie słuszne – niemieckie. O nazewnictwie ulic i placów nie trzeba już nawet wspominać, już dawno upamiętniają one niemieckich polityków, władców i działaczy gospodarczych w miastach Śląska, Pomorza czy Wielkopolski.

W tym samym czasie, gdy pełno jest książek o obronie Festung Breslau, gdy młodzi ludzie z grup „rekonstrukcji” historycznej paradują w hitlerowskich mundurach, a napisy sklepów, barów a nawet pieczątki miejskiego centrum informacji zdobi znów germańska szwabacha, cmentarz poległych radzieckich żołnierzy i oficerów przy trasie wlotowej do Wrocławia od południa przedstawia opłakany widok. Stojące na wysokich betonowych cokołach czołgi T-34 są zardzewiałe i obazgrane jaskrawą farbą w sprayu. Co się dało od nich oderwać, zostało oderwane. Widać, że nikt nie odświeżał na nich farby przez kilka dekad. Z cokołów sypie się tynk, obok napisów w języku polskim i rosyjskim widnieją huligańskie bazgroły, a przed brama wejściową na cmentarz walają się sterty śmieci w plastikowych workach. Nagrobki wyblakłe, z nieczytelnymi już napisami i brakującymi literami. Od razu przypominają się wzorowo czyściutkie i uporządkowane cmentarze wojenne Niemców, zarówno tych z I, jak i II wojny światowej. Cóż, jest historia słuszna i niesłuszna…
Kiedy siedząc na ławce na przepięknym wrocławskim rynku w ciągu 10 minut dosiadły się dwa stare małżeństwa, mówiące po niemiecku, zacząłem się zastanawiać, jak to miasto będzie wyglądało za 30, 40 lat. Polskich pomników może już nie być, za to będzie pełno niemieckich Bürgermeistrów i Kaiserów. Ulice nosić będą nazwy niemieckie, a językiem, jaki słychać będzie w mieście, nie będzie już polski… Oby taki scenariusz nigdy się nie spełnił, ale dopóki sami Polacy nie zaczną przeciwdziałać takim trendom, jakie miejsce maja obecnie, dopóki sami Polacy realizować będą niemieckie interesy w polskim jeszcze Wrocławiu, spodziewać się można najgorszego.

Michał Soska

Myśl Polska, Nr 15-16 (11-18.04.2010)

Za: Myśl Polska, Nr 15-16 (11-18.04.2010) | http://sol.myslpolska.pl/2010/04/jeszcze-wroclaw-czy-juz-breslau/

Skip to content