Aktualizacja strony została wstrzymana

Językiem dyplomatycznym – Stanisław Michalkiewicz

Szanowni Państwo!
Wielokrotne doświadczenia nauczyły nas, żeby nigdy nie wierzyć politykom. Jeśli nawet polityk mówi, dajmy na to, „dzień dobry”, to zanim uprzejmie mu odpowiemy na to pozdrowienie, najpierw sprawdźmy, czy aby na pewno jest dzień – bo czy był on „dobry”, to okaże się dopiero o północy.

Dlaczego nie powinniśmy wierzyć politykom? Dlatego, że z reguły posługują się oni językiem dyplomatycznym. Język dyplomatyczny zaś nie służy wcale do wyrażania myśli, a zwłaszcza – do jasnego ich wyrażania, tylko przeciwnie – służy do ukrywania myśli. A w jaki sposób najlepiej ukryć myśl? To proste; myśl najlepiej ukryć w bezmyślnym bełkocie. To dlatego właśnie wystąpienia polityków sprawiają wrażenie beznadziejnie głupich, bo trzeba użyć bardzo dużo bezmyślnego bełkotu, żeby ukryć w nim jakąś – nawet byle jaką – myśl.

Jeśli zatem politycy mówią nam, że jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej – powinniśmy raczej spodziewać się najgorszego, pamiętając o diagnozie Radia Erewań, że „lepiej już było”. Kiedy więc słyszymy, że Polska po przyłączeniu jej do nowego państwa – Unii Europejskiej – nie utraci niepodległości, to wiemy, ze jest to tylko bezmyślny bełkot, przy pomocy którego politycy pragną ukryć przed nami wstydliwą prawdę, że zgodzili się nie tylko na utratę niepodległości, ale prawdopodobnie i na swego rodzaju rozbiór Polski w nadziei, iż ich nowi zwierzchnicy zapewnia im łaskawy chleb na biurowych i poselskich posadach.

Ale żadna działalność ludzka nie jest doskonała i niekiedy politykom, nawet jeśli w ukrywaniu myśli doszli do wielkiej wprawy, ta sztuka nie udaje się do końca. Mam wrażenie, że taki właściwie wypadek przydarzył się prezydentowi Izraela, panu Szymonowi Peresowi, podczas przemówienia z okazji obchodów rocznicy powstania w getcie warszawskim. Pan prezydent Peres powiedział między innymi, że „Izrael pragnie zemsty”, chociaż ma to być zemsta „w innym wymiarze”. Ten „inny wymiar” polega na tym, by mścić się przy pomocy „pokoju”.

Na pozór wypowiedź ta przypomina znany z przemówień innych polityków bezmyślny bełkot, ale tym razem chyba tak nie jest. Obawiam się, że tym razem prezydent Izraela, być może niechcący, ujawnił przed nami niepokojącą prawdę – że mianowicie również pokój może być narzędziem zemsty.

Właściwie nie jest to myśl oryginalna, bo przecież wszystkie wojny prędzej czy później kończyły się pokojem. Problem jednak polegał na tym, że niekoniecznie był to pokój sprawiedliwy. Weźmy na przykład drugą wojnę światową. Zakończyła się ona pokojem, ale pokój ten został osiągnięty dzięki decyzjom podjętym na konferencji w Jałcie w lutym 1945 roku, w następstwie których Polska, podobnie jak inne państwa Środkowej Europy, dostały się pod władzę Józefa Stalina i w sowieckiej niewoli przeżyły prawie pół wieku! Taki pokój rzeczywiście można byłoby potraktować w kategoriach zemsty, więc jak widzimy – prezydent Szymon Peres w gruncie rzeczy nie powiedział nam niczego nowego.

Jego deklaracja zyskuje walor nowości tylko wtedy, gdy potraktujemy ją jako ostrzeżenie. Czy jednak mamy podstawy, by tak właśnie ją potraktować? Akurat niedawno bawił w Izraelu pan premier Donald Tusk, według którego, od tej wizyty można rozpocząć liczenie nowej ery w stosunkach między obydwoma państwami. Byłoby to może bardzo ciekawe, ale pan premier Tusk już kilka razy zdążył ogłosić nowa erę, zarówno w stosunkach polsko-niemieckich, jak i w stosunkach polsko-rosyjskich. Te deklaracje okazały się jednak bez pokrycia, bo postępowanie Niemiec wobec Polski wprawia w zakłopotanie nawet „profesora” Władysława Bartoszewskiego, znanego w całym świecie ze strusiego żołądka, który przełknie i strawi wszystko, pod warunkiem odpowiedniej omasty w postaci nagrody, które Niemcy z charakterystyczną dla siebie systematycznością, przyznają mu regularnie mniej więcej co kwartał. Jeśli chodzi o Rosję, to w ogóle szkoda każdego słowa, bo dla scharakteryzowania rezultatów moskiewskiej wizyty pana premiera Donalda Tuska należałoby użyć wyłącznie sformułowań lekceważących, a to byłoby niezbyt taktowne.

Czy jednak deklaracja pana premiera Tuska, sugerująca nową erę w stosunkach polsko-izraelskich nie zawiera aby ziarenka prawdy? Tego wykluczyć nie można przede wszystkim z uwagi na zapowiedź polskiego premiera, iż do końca roku zostanie uchwalona ustawa o rekompensatach za mienie odebrane właścicielom przez komunistów, którzy objęli Polskę we władanie w ramach pokoju uzgodnionego w Jałcie.

Pan Szewach Weiss, były ambasador Izraela w Warszawie, uchodzący z tego tytułu za „przyjaciela Polski”, w niedawnym felietonie zamieszczonym w „Rzeczpospolitej”, sprecyzował izraelskie oczekiwania na kwotę od 30 do 60 miliardów dolarów. Warto zwrócić uwagę, że kiedy przed dwoma laty na tej antenie poinformowałem polską opinię publiczną o takiej właśnie skali żydowskich roszczeń wobec Polski, omal nie zostałem żywcem rozszarpany przez tubylczych ormowców politycznej poprawności. Ale skoro taką samą kwotę wymienia „przyjaciel Polski”, to jego, ma się rozumieć, nikt o „antysemityzm” do prokuratury nie zaskarży.

Oczywiście pan premier Tusk nie obiecał wypłacenia całej tej sumy; takie zuchwalstwo nie przeszłoby przez gardło nawet jemu, chociaż pewnie „Gazeta Wyborcza” nazwałaby go wtedy „Umiłowanym Przywódcą”, a i inne media nie ośmieliłyby się zbluźnić przeciwko takiej hojności. Ale oprócz mediów jest jeszcze milcząca większość, której taka hojność ich kosztem mogłaby się mimo wszystko nie spodobać. Dlatego też obiecał wypłacenie tylko 20 procent tej sumy. Ciekawe, że nawet te środowiska żydowskie, które jeszcze niedawno o żadnych 20 procentach nie chciały słyszeć, domagając się stu procent z odsetkami, tym razem, jak na komendę nabrały wody w usta i nie podjęły żadnej dyskusji. Można to sobie tłumaczyć na dwa sposoby: albo wspaniałomyślnie odstąpiły od zamiaru „pokojowej zemsty” na ubogiej Rzeczypospolitej – co wkładam raczej między bajki – albo traktują te 20 procent jako pierwszą transzę, takie włożenie nogi między drzwi, których potem już nie będzie można zamknąć, aż skarbiec zostanie opróżniony do ostatniego okruszka.

Chodzi bowiem o to, że ustawa, o której wspomina pan premier Tusk, dopiero stworzy podstawę prawną, umożliwiającą wysunięcie roszczeń tym, którzy do tej pory niczego skutecznie domagać się od Polski nie mogli. Ci bowiem, którzy naprawdę mieli uprawnienia do majątku, tytuły własności odzyskiwali bez żadnych dodatkowych ustaw. Najlepszym przykładem jest pan Ron Balamuth, spadkobierca właścicieli kamienicy w Wadowicach, w której urodził się Karol Wojtyła. Odzyskał on tytuł własności tej kamienicy w zwyczajnym postępowaniu przed polskim sądem, a następnie sprzedał ją panu Ryszardowi Krauzemu, który z kolei ofiarował ją na muzeum Jana Pawła II. Jeśli zatem prawdziwym spadkobiercom niepotrzebna jest żadna nowa ustawa, to komu jest potrzebna?

Pan minister Aleksander Grad twierdzi, że właśnie indywidualnym spadkobiercom i że organizacje tak zwanego „przemysłu holokaustu” nie dostaną z tego tytułu ani grosza. Ale pan minister Grad może na razie sobie mówić, co mu się tylko podoba, bo nie ma jeszcze nawet założeń do rządowego projektu ustawy. Kiedy zaś przyjdzie do ich opracowywania, to już nie jestem pewien, czy pan minister Grad nie wykaże większej elastyczności, zwłaszcza gdyby zmusiła go do tego ta sama ręka, która przywiodła go do władzy. Wreszcie musimy pamiętać, że język dyplomatyczny służy nie do wyrażania, a do ukrywania myśli, więc nie można wykluczyć, że pan minister Grad chciał przed nami ukryć myśl następującą: „niech cymbały na razie myślą, że to prawda, że rząd dba o interes państwa i obywateli, a potem – niech sobie krzyczą i gadają, skoro i tak będzie już po harapie.”?

Warto przypomnieć, że w roku 1997 Polska, jako łapówkę za przyjęcie do NATO, musiała uchwalić ustawę o stosunku państwa do gmin żydowskich, na podstawie której przewidziano transfer majątku o wartości około 10 miliardów dolarów. Akurat dzięki uprzejmości jednego z Czytelników i Słuchaczy dostałem dokumentację nieruchomości w Gdańsku, która w 1939 roku została przez tamtejszą gminę żydowską sprzedana notarialnie za wynagrodzeniem Senatowi Wolnego Miasta Gdańska, a obecnie – „odzyskana” przez tamtejszą gminę żydowską – być może z zamiarem powtórnego jej sprzedania.

Skoro jedna niewielka gmina potrafi wykręcać takie sztuki pod samym nosem pana premiera Tuska, to cóż dopiero mówić o organizacjach „przemysłu holokaustu”, dysponujących nie tylko rezerwą finansową, ale i potężnymi wpływami, wobec których głosik rządu pana premiera Tuska cieńszy jest od pisku? Dlatego też, im więcej zapewnień ze strony rządu, że wszystko będzie w jak najlepszym porządku, tym mniej pewności po naszej – obywateli stronie, bo już wiemy, ze politykom, w szczególności aktualnie nas reprezentującym, nie można wierzyć ani na jotę.


 Stanisław Michalkiewicz
Felieton  ·  Radio Maryja  ·  2008-04-18  |  www.michalkiewicz.pl

 

SŁUCHAJ FELIETON:

Skip to content