Aktualizacja strony została wstrzymana

Albin Siwak – nie mogłem dłużej milczeć!

Lubię czasami poczytać memuary mastodontów PRL-u. Różnych, i tych z samej wierchuszki, i tych pośledniejszego sortu. Sprawiają sporo uciechy, kiedy z perspektywy bankrutów zupełnie serio udowadniają, że ich spółkowanie z komuną było rzeczą wielce chwalebną, a jedynie tzw. obiektywne trudności sprawiły, że ustrój sprawiedliwości społecznej wylądował na śmietniku historii.

Na tym tle interesująco wyglądają wspomnienia Albina Siwaka pt. ”Trwałe ślady” z roku 2002, wydane przez małą oficynę z Torunia, która już nie istnieje. Książka Siwaka od początku została totalnie przemilczana. Ba, trafiła na swoisty indeks książek zakazanych, a jej nakład partiami wykupywali ci, którzy z różnych względów nie byli zainteresowani tym, żeby Siwak robił ze swojej wiedzy użytek. Pojawiły się nawet niewybredne groźby pod adresem autora, o czym dowiedziałem się od wydawcy książki, bo to on właśnie przegadał z Siwakiem wiele godzin, stając się akuszerem powstania „Trwałych śladów”. Wydał je pomimo licznych przeszkód i „dobrych rad”.

Sama książka nie powala głębokością myśli, bo też i jej autor do tytanów myśli nie należy. To paradoksalnie jej walor. Nie ściga się z innymi wspomnieniami na język, lingwistyczną maestrię czy dialektyczną nowomowę. Bije od niej autentyzm robotniczego-chłopskiego języka, mało finezyjnego, prostego i niewyszukanego. Książka jest chropowata i intelektualnie przysadzista, ociosana i skrojona na miarę zakresu pojęciowego jaki autor wyniósł z PRL-u. Momentami jest nazbyt rozwlekła, co kładzie się cieniem na jej potoczystości i dynamice. Niemniej jest cennym i oryginalnym świadectwem PRL-u, spisanym robociarską ręką jej budowniczego, żarliwego praktyka i apologety sojuszu robotniczo-chłopskiego. – Nie mogłem dłużej milczeć i zabrać do grobu tego, o czym Naród powinien wiedzieć – oznajmia już we wstępie Siwak. I rzeczywiście, tow. Albin Siwak w niej nie milczy, waląc bez ogródek już od pierwszych stron:

Świadom jestem faktu, że treść tej książki wywoła liczne burze i chęć zemsty. Mimo tych obaw, podjąłem decyzję, by nie zabierać ze sobą do grobu tego wierzchołka góry lodowej. Mam podstawy, by twierdzić, że problemy PRL-u i III Rzeczypospolitej są celowo i starannie zasłonięte przed Narodem, przez wiele formacji politycznych różnych barw i ideologii, a szczególnie przez Żydów, licznie ulokowanych na różnych szczeblach władzy. Wierzę, że z czasem i sprawdzeniu wielu tu opisanych spraw, historia i historycy, a także politycy przyznają mi rację.

Racji mu oczywiście nie przyznali, bo to oczywiste, niemniej książka stanowi ciekawy materiał do przemyśleń. Pokazuje punkt widzenia człowieka, którego propaganda PZPR-u, jak i Solidarności, wykreowały na „czarnego luda”, będącego obiektem niewybrednych dowcipów i anegdot, skądinąd w większości słusznych. Wylansowany na siermiężnego tępaka i gbura, Siwak nie miał praktycznie politycznych przyjaciół, poza ruchliwą frakcją moczarowców. Jego siłą była „robociarskość” i wynikająca z niej autentyczna twardość. Wywijał nią niczym maczugą na partyjno-związkowych egzekutywach, siejąc zrozumiały popłoch u co bardziej wrażliwych towarzyszy. Zawsze mógł też liczyć na solidarną z nim robociarską brać, która nie przepadała za inteligenckimi koteriami, wietrząc w niej przyczyny kłopotów i porażek Polski Ludowej.

Siwak to legenda PRL-u par excellence. Robotnik, który w 1950 roku z zapadłej mazurskiej wsi przyjechał odbudowywać Warszawę i już w niej pozostał. Działacz związkowy, Przodownik Pracy, członek PZPR od pamiętnego 1968 roku, a następnie członek jej Komitetu Centralnego. Odbudowywał warszawską Starówkę, stawiał warszawskie osiedla mieszkaniowe, szkoły i budynki tzw. użyteczności publicznej. Jest przykładem autentycznej PRL-owskiej kariery w jej najczystszej postaci. Dzisiaj wyciąga pikantne szczególiki ludowej alkowy, biorąc się za tematy, na których wielu poległo, jeśli nie potrafiło zachować stosownego umiaru. Nic dziwnego zatem, że „Trwałe ślady” wylądowały na swoistym indeksie, skoro autor pozwala sobie na takie oto dictum:

„(…) 4 stycznia 1972 roku w Warszawie zebrał się Centralny Komitet Żydów w Polsce. Mam wykaz nazwisk i tematy tam omawiane. Chodzi o to, żeby polską gospodarkę uzależnić i firm i finansjery żydowskiej w taki sposób, by po kilku latach Żydzi mieli decydujący wpływ na to, co się dzieje w Polsce. Wtedy, gdy otrzymałem te materiały nie byłem jeszcze politykiem ogarniającym swą wiedzą tę dziedzinę życia i polityki i dlatego nie zwróciłem większej uwagi na te sprawy. Jeśli poruszano temat Żydów, uważałem, że to Polacy „przeginają” niepotrzebnie temat.

Absorbowały mnie sprawy związków zawodowych, problemy budownictwa i praca mojej brygady. Dlatego nie analizowałem informacji otrzymanej od przyjaciela i nie przywiązywałem dużej wagi do tego tematu. Ten jednak dał mi kolejną notatkę, z której wynikało, że 4 marca 1972 roku ponownie zwołano Centralny Komitet Żydów w Polsce. W czasie tego spotkania zajmowano się osobami narodowości polskiej, zajmującymi kluczowe stanowiska w administracji państwowej, partyjnej i wojskowej.

Najogólniej rzecz biorąc Żydzi podzielili ludzi sprawujących władzę na swoich i obcych. Postanowiono odsuwać od władzy i z życia społecznego ludzi nieżyczliwych Żydom. Nadal jednak dość chłodno odnosiłem się to tych wiadomości. Poważnie zainteresowałem się sprawą dopiero po otrzymaniu kolejnej informacji mówiącej o nadzwyczajnym posiedzeniu prezydium Centralnego Komitetu Żydów, w dniu 11 czerwca 1978 roku, w którym zasiadały osoby, które jednocześnie pełniły wysokie funkcje w polskim rządzie i w Biurze Politycznym PZPR. Rozpatrywano tam sprawę podwyżek cen na artykuły żywnościowe, w tym mięsne aż o 80%. W czasie obrad tego żydowskiego prezydium padły tam słowa: „Trzeba potrząsnąć drzewem, żeby spadły zepsute owoce”. Tymi „zepsutymi owocami”, które chciano strząsnąć z drzewa mieli być Gierek i Jaroszewicz.

Wytypowane zostały zakłady, w których dojdzie do rozruchów, a więc będzie to „Ursus” i radomski „Walter” oraz „Naftoremont”. Oszołomiony tą informacją z początku nie mogłem uwierzyć, że możliwe jest takie manipulowanie załogami robotniczymi. Jednak po dwóch dniach słyszę w Sejmie jak Premier Jaroszewicz mówi: Mięso i jego przetwory zdrożeją o 69%, a drób o 300%, oraz, że towarzysz Pierwszy Sekretarz Edward Gierek popiera te podwyżki.

Następnego dnia po wystąpieniu Premiera Jaroszewicza, tj. 25 czerwca dochodzi do fali strajków i protestów w Radomiu, Ursusie i Płocku. 26 czerwca odbywa się telekonferencja Edwarda Gierka z Pierwszymi Sekretarzami Komitetów Wojewódzkich PZPR. Gierek mówi: „Uważam, że w ciągu dnia jutrzejszego i w poniedziałek muszą odbyć się we wszystkich miastach wojewódzkich masowe wiece. Nawet po sto tysięcy ludzi, muszą to być ludzie dobrani. W oparciu o dobrany materiał muszą towarzysze powiedzieć, że nie popierają metod chuligańskich i narzuconej woli niewielkich grup. Towarzysze, jest to potrzebne jak słońce, jak woda, jak powietrze. Jeśli tego nie zrobicie to będę musiał się zastanowić”.

W książce podobnych cymesów jest więcej, ot chociażby cudnej urody dialog towarzysza Albina Siwaka z towarzyszem Wojciechem Jaruzelskim:

W trakcie pełnienia funkcji szefa Komisji oraz członka Biura Politycznego, generał zaproponował mi przewodniczenie polskiej delegacji na Zjazd Partii w Kampuczy. Ze względu na zdobycie nowego doświadczenia i poznania tego egzotycznego kraju, chętnie się zgodziłem. Po powrocie poszedłem do niego, by zdać mu relację z tej wizyty, a on przywitał mnie pochwałą: Wiem, że przyjęto wasze wystąpienie bardzo dobrze i dużo rozmawialiście z Pierwszym Sekretarzem i członkami ich Biura Politycznego. Następnie zapytał mnie: Co ciekawego zauważyliście w ich życiu działalności? Zwięźle i konkretnie przedstawiłem generałowi przebieg całego Zjazdu, oraz tematy poruszane w czasie naszych rozmów.

– Czy już wszystko, spytał, innych uwag nie macie?
– Mam, ale wolałbym ich nie przedstawiać, bo nie chcę was towarzyszu zdenerwować.
– Mimo to, proszę powiedzcie mi, o co chodzi, bo nie lubię niedomówień.
–  Oni, towarzyszu generale, cieszą się z faktu, że są inną rasą niż my Europejczycy i, że nikt z Europy nie może wmieszać się w ich władzę.
– A konkretnie, o kogo im chodzi?
– Konkretnie o Żydów. Oni bardzo dokładnie wiedzą, co Żydzi robili w ZSRR będąc w NKWD i kto to był Beria. Znają też nazwiska naszych Żydów w Polsce i tych, co w Ameryce doszli do fortun i władzy. I z tego są szczęśliwi, że ich ten rak, jak sami mówili, nie toczy.

Jaruzelski pomyślał chwilę i odrzekł:

– To nieprawda, że nie mają swojego raka. U nich tym rakiem są Wietnamczycy i oni mogą się w ich rasę wmieszać. A w ogóle, rozumując jak wy, towarzyszu Siwak, doszlibyśmy do podważenia przyjaźni między narodami. A przecież chodzi nam po dobre stosunki i przyjaźń między narodami.
– Towarzyszu generale (przerwałem niegrzecznie), dlatego nie chciałem wam o tym mówić, ale skoro już o tym mowa, to uważam, że dobre stosunki między narodami to sprawa, o którą warto i trzeba walczyć i umacniać te stosunki. Natomiast sprawa, nazwijmy to mniejszości narodowej, i to takiej, która wcale pięknie się nie zapisała w naszej historii, to jeszcze inny problem. Dlatego proszę was, poprzestańmy na tym, co już zostało powiedziane.

Ta rozmowa umocniła generała w przekonaniu, że jestem źle do Żydów nastawiony, sam tolerował ich, a często nawet głośno mówił, że Żydzi są inteligentniejsi od Polaków. O tym, że tak sądził, świadczyć może sprawa Urbana, któremu powierzył funkcję Rzecznika Prasowego rządu.

I kolejny cymesik w tym samym klimacie:

Mój kolega z MSW, stwierdził tak: „Wielu generałów, którzy chcieli awansować, dało namówić się na żony Żydówki, bo one były gwarancją, że będą lojalni”. Mój przyjaciel, generał Wacław Czyżewski, wyjaśnił mi tę sprawę tak: „Kiedy skończyłem studia i awansowałem, to wezwano mnie do kadr i mówią – Towarzyszu generale, zapowiadacie się na dobrego dowódcę i jest przed wami duża przyszłość, ale musicie rozwieść się z żoną, a my wam damy inną – nie Polkę. Oczywiście, że odmówiłem, bo po pierwsze, mieliśmy już troje dzieci, a po drugie, sam sobie żonę wybrałem i nie pozwolę, by ktoś mi dyktował w tych sprawach. Oczywiście, że to zważyło na moich awansach.

Byliśmy z Moczarem przyjaciółmi i wszystko o sobie wiedzieliśmy – mówił generał Czyżewski. Przecież całą okupację dowodziliśmy partyzantką na Lubelszczyźnie i tajemnic przed sobą nie mieliśmy. I ten głupi Mietek uległ im i rozszedł się z żoną Polką. Przez całe życie tego gorzko żałował i zmądrzał dopiero przed śmiercią, gdy stwierdził: Pochowajcie mnie między Polakami na Porytowych Wzgórzach.”

Książka Albina Siwaka dzięki zbiegowi okoliczności stała się „białym krukiem”, nieosiągalnym w antykwariatach, ani na słynnym Allegro. Komu uda się do niej dotrzeć, dowie się wielu interesujących rzeczy o Kani, Jaroszewiczu, aferze „Źelazo”, czy innych ciekawostkach PRL-u. Leży u mnie w skrzyni, wraz z innymi wspomnieniami dawnych towarzyszy, stanowiąc swoisty park jurajski. Kogóż tam nie ma: Jaruzelski, Ochab, Rakowski, Kania, Siwak, Urban, Kiszczak, Moczar, Gierek, Jaroszewicz i inni. Razem na sobie i obok siebie. Jak za dawnych dobrych lat, w komitywie i egzekutywie. Wprawdzie od czasu do czasu wieko skrzyni zdaje się drżeć i telepać, ale to zrozumiałe – walka o socjalizm przecież wciąż jeszcze trwa.

Ze światem jurajskim mastodontów PRL-u łączy jedno: zatrzasnęło się nad nimi wieko historii. Jako skamieliny i eksponaty (w niektórych przypadkach nawet chodzące), wzbudzają mocno umiarkowane zainteresowanie, a czasami wręcz rozbawienie, kiedy po moczarowsku, zaglądają sobie w portki, dokonując przeglądu stanu nienaruszalności przyrodzenia. Świat, który tworzyli już nie istnieje. Odszedł w niesławie, tak jak oni. I już nie wróci. Na szczęście. Znać go jednak powinniśmy, chociażby dla psychicznej higieny, by wiedzieć, w którym miejscu zaczyna się i kończy ideologiczna zaraza.

Maciej Eckardt

Za: eckardt.pl | http://www.eckardt.pl/albin-siwak-nie-moglem-dluzej-milczec.html

Skip to content