Aktualizacja strony została wstrzymana

Kamery na skrzyżowaniach ulic nie przyczyniają się do zwiększenia bezpieczeństwa

Władze miasta Dallas w stanie Texas zdecydowały się na szczegółową analizę statystyk wypadków drogowych, które wydarzyły się na skrzyżowaniach wyposażonych w kamery do fotografowania samochodów przejeżdżających na czerwonym świetle (Red light cameras). Tak jak wykazały wcześniejsze spostrzeżenia, spadła liczba złapanych kierowców, przez co spadły również wpływy do budżetu miasta z nakładanych mandatów. A w związku z tym, całe przedsięwzięcie przestało być opłacalne z ekonomicznego punktu widzenia. Władze zdecydowały się zatem na wyłączenie jednej-czwartej wszystkich kamer. W tym to właśnie momencie wyszła na jaw prawdziwa przyczyna instalowania kamer: czynnik ekonomiczny przeważa nad bezpieczeństwem drogowym.

Sytuacja w Dallas nie jest wyjątkowa i władze wielu innych miejscowości w Stanach Zjednoczonych z tego samego powodu wyłączają kamery na skrzyżowaniach. Odbywa się to wszystko przy wzmożonej dyskusji, która sprowadza się do podstawowego pytania, zadawanego już przez sceptyków jakieś 15-20 lat temu gdy zaczynano powszechne instalowanie kamer: czy można jednocześnie zwiększyć bezpieczeństwo ruchu i generować fundusze, czy można zmniejszyć liczbę ofiar samochodowych na skrzyżowaniach i zasilać tym sposobem lokalne budżety.

Jeśli na pierwszą część pytania można w pewnym sensie odpowiedzieć twierdząco, gdyż badania wskazują na zmniejszenie się pewnych typów wypadków na skrzyżowaniach, to odpowiedź na drugą część jest zdecydowanie negatywna: na długą metę nie można zwiększyć wpływów do budżetów, gdyż kierowcy widząc kamery albo znając miejsca z kamerami, z reguły zwalniają i mniej zdecydowanie wjeżdżają na skrzyżowania, przez co spada ilość mandatów.

Początkowo władze Dallas uwierzyły w możliwość zgodnego połączenia zbożnych życzeń zmniejszenia ofiar wypadków samochodowych, z dodatkowymi wpływami do kasy miasta. Zaplanowano – jakkolwiek trudno pojąć jak można zaplanować ilość mandatów – że z 62 zainstalowanych kamer można będzie wyciągnąć 15 milionów dolarów, jednak okazało się, że przeliczono się o ponad 4 miliony dolarów. Całe przedsięwzięcie okazało się więc mało rentowne i wrócono do punktu wyjścia: kamery wyłączono.

Podobnie dzieje się w innych miastach. Niektóre z nich przyznają wstydliwie, że programy monitorowania skrzyżowań nie tylko nie przynoszą zysków, ale… do interesu trzeba dokładać. Dzieje się tak również dlatego, że większość z instalowanych systemów jest produkowana przez lotniczy koncern Lockheed, i jego oddział instaluje i nadzoruje kamery, żądając sobie za tę usługę słonych opłat. Tak więc np. w Charlotte i Fayettville w stanie Północna Karolina zredukowano liczbę kamer, a w Bolingbrook w stanie Illinois, gdzie zanotowano spadek wpływów o 40 procent, czy Lubbock w Teksasie, pomimo protestów nieugiętych maniaków operujących hasłami „zwiększania bezpieczeństwa drogowego”, po prostu wyłączono z tego powodu wszystkie kamery.

Dlaczego zwolennicy „bezpieczeństwa ruchu drogowego” za wszelką cenę i pomimo wszystko – często posługujący się danymi albo wprost powiązani z organizacją o zwodniczej nazwie Insurance Institute for Highway Safety, która podaje się za organizację społeczną, a w rzeczywistości jest finansowana przez firmy ubezpieczeniowe, dbające w rezultacie tylko o zwiększenie swoich wpływów – nie mają racji? Okazuje się, że uważne badania statystyk kolizji na skrzyżowaniach pokazują, iż rzeczywiście, spodziewane zmniejszenie pewnych typów wypadków sprawdziło się, ale jednocześnie wzrosła ilość wypadków innych typów. Na przykład, przed skrzyżowaniami wyposażonymi w kamery, wyraźnie wzrosła liczba wypadków najechania na tył samochodu. Oponenci instalowania kamer, którzy przed 20 laty twierdzili dokładnie to samo co dzisiaj, pomimo głośnych zapewnień piewców „dbających o powiększenie bezpieczeństwa drogowego” wskazują, że instalowanie kamer nie powiększa bezpieczeństwa lecz dokładnie odwrotnie – zwiększa zagrożenie bezpieczeństwa.

Wskaźniki wypadkowości rejestrowane przez federalną agencję autostrad – Federal Highway Administration pokazują, że w 2005 roku np. liczba najechań na tył zwiększyła się o 14.9 procenta, powodując wzrost o 24 procent wypadków z uszkodzeniem ciała.

Stan faktyczny podsumowuje Tom McCarey z – alternatywnej dla wszechobecnej AAA – organizacji kierowców National Motorists Association. „Kiedy ludzie wiedzą, że na skrzyżowaniu jest kamera, zmieniają swoje zachowanie i gwałtownie naciskają na pedał hamulca celem uniknięcia zapłacenia mandatu. […] Kamery nie czynią skrzyżowań bezpieczniejszymi. Wręcz przeciwnie: są one przez to bardziej niebezpieczne.” W dyskusji pomiędzy oponentami a entuzjastami kamer, pada w tym momencie argument, że rzeczywiście zwiększa się liczba najechań z tyłu, ale za to na samych skrzyżowaniach spada liczba najechań bocznych, zmniejszając liczbę ofiar o 15.7 procent. Przeciwnicy kamer nie dają jednak za wygraną mówiąc, że najechania z tyłu stanowią aż 71 procent wszystkich wypadków na skrzyżowaniach. Za to entuzjaści kontrargumentują mówiąc, że najechania boczne są bardziej niebezpieczne.

Źonglerka danymi statystycznymi może trwać dłużej, jednak kończy się wobec podsumowania raportu. A stwierdza on, że zainstalowanie kamer nie spowodowało zauważalnego zmniejszenia wypadków (4059 na skrzyżowaniach z kamerami i 4063 na tych samych skrzyżowaniach bez kamer), choć zmniejszyło liczbę rannych o niecałe 5 procent.

Wykładanie ogromnych sum pieniędzy na instalowanie kamer może być lepiej spożytkowane – twierdzi organizacja kierowców National Motorists Association. Jest ona przekonana o swojej racji do tego stopnia, że ufundowała nagrodę w wysokości 10 tysięcy dolarów dla każdego kto empirycznie udowodni, że kamery na skrzyżowaniach przyczyniają się do polepszenie bezpieczeństwa w stopniu większym niż rekomendowane metody usprawniania ruchu na skrzyżowniach, jak odpowiednia regulacja świateł, lepsze oznaczenie czy lepsza konstrukcja. Dyskusja w Stanach Zjednoczonych nabiera rumieńców, natomiast w Polsce, policja i samorządy, bezmyślnie prą do przodu instalując na skrzyżowaniach zwodnicze kamery. Zwodnicze dla wszystkich: dla tych co spodziewają się poprawy bezpieczeństwa i dla tych co zacierają ręcę w nadziei na długofalowe zyski z mandatów. W tej pogoni wygrywa jednak kto inny: producent i instalator kamer oraz wszechobecny Wielki Brat pragnący coraz to większej kontroli nad społeczeństwem.


Na koniec może uwaga osobista. Kilka lat temu otrzymałem list ze zdjęciem mojego samochodu przejeżdżającego przez skrzyżowanie „na czerwonym świetle”, wraz z nakazem zapłacenia mandatu. Jako kierowca z wieloletnim stażem i około 500 tysiącami przejechanych mil (a nie jestem kierowcą zawodowym), który nie otrzymał w swoim życiu ani jednego mandatu drogowego, nie zgadzając się z werdyktem bezdusznej kamery, udałem się do sądu. Przygotowałem się skrupulatnie zbierając dane z wydziałów inżynierii ruchu różnych uniwersytetów i zalecenia federalnych i stanowych władz, z zamiarem przedstawienia ich sędziemu. Cóż, po kilku minutach przedstawiania argumentów, jakiś sędzia Rosenberg czy Feldman – nie pamiętam teraz dokładnie jego nazwiska, w przeciwieństwie do tak etnicznie charakterystycznej fizjonomii – zadufany w swojej wszechwiedzy i wszechwładzy, przerwał mi krótko mówiąc, że „on wie, że sygnalizacja na tym skrzyżowaniu nie spełnia norm” i że światło pomarańczowe świeci się za krótko, ale „będzie pan miał nauczkę na przyszłość”, po czym podtrzymał (na otarcie łez zredukowany) mandat.

Odjechałem do domu, odruchowo zwalniając od tego czasu na wszystkich skrzyżowaniach z kamerami ergo powodując większe zagrożenie. Ucierpiała sprawiedliwość, zdrowy rozsądek i bezpieczeństwo drogowe. Czy tego pragnie mafia instalująca kamery na skrzyżowaniach oraz wspierający je oficerowie „wymiaru sprawiedliwości”? Czy tego pragną zieloni maniacy „poprawy bezpieczeństwa”, tak mnożący się obecnie i w Polsce? Niech się lepiej zajmą uprawą ogródków działkowych, a normalnym kierowcom umożliwią normalną jazdę – bez najczęściej bezsensownych limitów prędkości, bez ukrytych patroli i bez przynoszących więcej szkód niż pożytku kamer.


Lech Maziakowski
Washington, DC | 9 kwietnia 2008 | www.bibula.com



ZOB. RÓWNIEŻ:



Skip to content