Aktualizacja strony została wstrzymana

Wesołkowato w amerykańskiej szkole. Porno na lekcji – Marek Jan Chodakiewicz

Jak podał lewicowy dziennik „The New York Times” (12 marca 2008 roku), 25% amerykańskich nastolatek między 14 a 19 rokiem życia cierpi na choroby weneryczne. Pośród czarnych dziewcząt w tej samej grupie wiekowej przypadki chorób przenoszonych drogą płciową dotyczą 50%, a pośród białych – 20% populacji. Główna autorka raportu, dr Sarah Forhan, twierdzi, że „3,2 miliona nastolatek jest zainfekowanych przynajmniej jedną z czterech chorób” wenerycznych.

Zwrócili mi uwagę na te wieści niemal jednocześnie moja konserwatywna znajoma z Berlina oraz były burmistrz Nowego Jorku, socjal-liberał Ed Koch. Znajoma stwierdziła, że to „koniec Ameryki.” Ed Koch napisał, że wszystkie nastolatki w szkołach nowojorskich trzeba testować co najmniej raz na rok i leczyć. Koszty tego mają być dla podatnika ogromne. Były burmistrz proponuje, żeby zgłaszali się do tej akcji lekarze-wolontariusze. Ale ani słowa o prewencji, a już nic o możliwościach kontrrewolucji seksualnej. Jak to powiedziała 200 lat temu pewna angielska arystokratka, „seks jest zbyt dobry dla gminu” (sex is too good for the common people). Miała na myśli, że lud wyzwoli się z obyczajów wstrzemięźliwości i będzie szaleć anarchicznie na całego, co odbije się na potędze i ogólnej kondycji kraju. Według tej księżnej, tylko arystokraci mogli sobie dać radę z takim pokusami ciała. Z jednej strony mogli figlować do woli, z drugiej strony obowiązki władzy samoograniczały skalę figlów i skłaniały do chronienia od nich ludu. Jak mawiał książę de la Rochefoucauld, „hipokryzja jest hołdem, który występek składa cnocie”.

W tym sensie, mimo że prywatnie arystokraci figlowali, publiczna postawa warstwy rządzącej (odwrotnie niż dziś) nastawiona była na dobro społeczeństwa. Warstwa rządząca popierała chrześcijańskie podejście do seksu, a więc wstrzemięźliwość. Ograniczało to plagę chorób wenerycznych oraz chroniło słabych – kobiety i dzieci. W rezultacie w systemie tradycyjnym ludzie normalni w większości żyli wstrzemięźliwie – od warstwy średniej po lud. Nota bene, według niektórych teorii i badań, w tym czasie ultrarozwiązłość w całej swojej patologicznej krasie objawiała się prawie wyłącznie wśród wyżyn społecznych oraz zupełnego lumpenproletariackiego marginesu.
Dzisiaj natomiast patologię mianuje się coraz częściej normą. Dotyczy też ona wszystkich, a szczególnie warstwy średniej – w takt dyktatu komisarzy politycznej poprawności. Nowa, rewolucyjna elita bynajmniej nie jest pełna hipokryzji. Zachęca do patologii bez względu na konsekwencje społeczne dla ogółu. I rewolucja nigdy się nie zatrzyma. Właśnie podzieliła się ze mną moja studentka wieściami ze swojego starego gimnazjum w Deerfield, w stanie Illinois. Gdy kilka lat temu biurwa szkolna ustanowiła „dzień wychodzenia z szafy” (coming out day), kiedy to gimanzjaliści- homoseksualiści mieli „dumnie wykrzyczeć o swojej wesołkowatości” (say it loud, say it proud), cała impreza stała się tematem powszechnych szyderstw większości gimnazjalistów. Biurwa nie potrafiła zapanować nad sytuacją. Zdecydowano
więc rozmiękczyć reakcję coraz to większą dozą „tolerancjonizmu”, czyli w tym wypadku homoseksualnej propagandy. Sączono ją powoli, ale ostatnio przeholowano.
W końcu rodzice się zbuntowali, bowiem wymagane na lekcjach angielskiego podręczniki zawierają treści pornograficzne, przekleństwa oraz „szydzą z religii” (zob. Pete Winn, „High School Offers Homosexual Porn, Parents Complain”, http://www.cnsnews.com/ViewCulture.asp?Page=/
Culture/archive/200803/CUL20080310a.html, 10 marca 2008 r.).

Rodzicom chodzi o dwuczęściowy pornos „Anioły w Ameryce – wesołkowata fantazja na tematy narodowe” („Angels in America: A Gay Fantasia on National Themes”). „Anioły w Ameryce…” to sztuka o AIDS. Jej autor, Tony Kushner, wygrał nagrodę Pulitzera, a sama sztuka zdobyła dwa prestiżowe Tony Awards i była mianowana do nagrody telewizyjnej Emmy. Oto wyjątki:

Mężczyzna [Józio]: Co chcesz?
Lucek: Chcę, abyś mnie wyp******** aż będzie bolało, aż będę krwawić.
M: Chcę tego.
L: Tak?
M: Chcę sprawić ci ból.
L: Pie**** mnie.
M: Taaaak.
L: Mocno?
M: Jasne. Byłeś niegrzecznym chłopczykiem?
(Zaczynają się pie******)
(Lucek włożył rękę do spodni Józia. Przytulają się coraz mocniej do siebie. Lucek wyciągnął rękę, powąchał ją i polizał palce, a potem pozwolił Józiowi je polizać… Zaczęli się znów całować).

M: Myślę, że pękł. Kondom. Czy chcesz kontynuować? (mała przerwa) Wyciągnąć? Czy powinienem?
L: Wal mnie. Zainfekuj mnie. To nie ma znaczenia. To nie ma znaczenia.

Powtarzam: gdy ćwierć wieku temu opowiadałem swojej rodzinie i przyjaciołom na przedmieściach, co się wyprawia w pobliskim San Francisco, nikt mi nie chciał wierzyć. Teraz wesołkowatość San Francisco jest normą w każdym większym amerykańskim mieście. Wchodzi do szkół, kościołów. Wpełza do domów. Gdy po 1989 roku opowiadałem o tych wesołkowatych i seksrewolucyjnych figlach w Polsce, nikt mi nie chciał wierzyć. Podobnie zresztą było z moimi opowieściami o sprawach polsko-żydowskich. Jeden z głośnych polskich profesorów historii skrytykował mnie, że opisuję przypadki przemocy wobec Żydów, bo „po co wywoływać temat, jak Żydzi nie wiedzą”. Podobnie teraz dochodzą mnie głosy, że pisanie o patologii wspomaga propagandę wesołkową oraz szerzej sprawę rewolucji seksualnej. – Jak się nie pisze, to grzech się nie będzie szerzyć – mówią do mnie paleokonserwatywne dobroty. Tak też myśleli dobrzy, tradycjonalistyczni Amerykanie. I obudzili się z ręką w nocniku.

Wiedzieć, to znaczy móc się przygotować.

Marek Jan Chodakiewicz

Prof. dr Marek Jan Chodakiewicz jest historykiem specjalizującym się w historii Europy XIX i XX wieku. Jest absolwentem San Francisko State University (BA) i Columbia University (MPhil i PhD). Obecnie jest wykładowcą elitarnej uczelni Institute of World Politics w Waszyngtonie, kształcącej dyplomatów i pracowników wywiadu.

Marek Jan Chodakiewicz BIO

Za: Najwyższy Czas! – 2 kwietnia 2008

 

Skip to content