Aktualizacja strony została wstrzymana

Niedobra Nowina posoborowego Kościoła – Stanisław Michalkiewicz

Ukrajemy szyneczki, umaczamy w chrzanie; jakżeś dobrze uczynił, żeś zmartwychwstał, Panie!” – mawiano w czasach saskich, kiedy o „judeochrześcijaństwie” nikt nawet nie słyszał, a Polska była jeszcze katolicka. Dzisiaj już tak mówić nie wypada, bo święta są przede wszystkim od przeżyć duchowych, chociaż z drugiej strony – „azaliż tylko dla grzeszników Pan Bóg stworzył rzeczy smaczne?” – jak retorycznie zapytywał pewien biskup-sybaryta. I słuszna jego racja, bo przecież na przeżycia duchowe będziemy mieli do dyspozycji całą wieczność – ale nie jest pewne, czy będzie tam szyneczka, nie mówiąc już o chrzanie, więc póki co „nic lepszego dla człowieka niż żeby jadł i pił” – powiada Eklezjasta, który w cywilu był też podobno jakimści judzkim królikiem i odkrył, że „wszystko jest marnością”, ale dopiero jak się najadł i napił. Przedtem nie. „Tak mi pan mów!” – skwitował opowieść o Kohelecie bohater wiersza – czy przypadkiem nie Andrzeja Bursy?

Czy jednak rzeczywiście „marnością”, skoro nawet posoborowa liturgia mszalna odzwierciedla „ucztę”, zamiast przedsoborowej „ofiary”? Wprawdzie JE abp Życiński twierdzi, że liturgia jest sprawą „drugorzędną”, ale czy to do końca prawda, skoro w następstwie odwrócenia liturgicznej symboliki nawet ołtarze w kościołach trzeba było koniecznie poodwracać w drugą stronę, wskutek czego niektórym zaczęły kojarzyć się nawet – horrible dictu! – z szynkwasami? Ale widać takie muszą być mimowolne skutki uboczne różnych „dialogów”, zwłaszcza z „judaizmem”, który do szynkwasów może mieć szczególną predylekcję. Z drugiej jednak strony – czyż prostemu gryzipiórowi wypada o takie sprawy spierać się z Ekscelencją, który zawsze ma rację – jak zresztą we wszystkim, co mówi, a zwłaszcza gdy wraz z JE abp. Gocłowskim i ojcem Maciejem Ziębą prześcigają się w potępianiu Jerzego Roberta Nowaka i Bogusława Wolniewicza, skacząc przez kamerami telewizji TVN z gałęzi na gałąź? Jasne, że nie wypada. Zatem skoro liturgia jest „drugorzędna”, to co jest ważne? Pewnej wskazówki udzielają nam ostatnie zmiany w zestawie przykazań kościelnych. Jak wiadomo, zmienione zostało przykazanie piąte w ten sposób, że w miejsce zakazu urządzania wesel i „hucznych zabaw” w „czasach zakazanych”, wprowadzono nakaz „troszczenia się o potrzeby Kościoła”. Ciekawe, że przez ostatnie 2 tysiące lat swego istnienia Kościół jakoś funkcjonował, a nawet rozwijał się bez wprowadzania takiego przykazania pod sankcją grzechu ciężkiego. Przeciwnie – casus Ananiasza i Safiry, o którym czytamy w „Dziejach Apostolskich”, dowodzi, że apostołowie na nikogo takiego obowiązku nie nakładali.

Ale czasy się zmieniają i w miarę jak słabnie wiara w Królestwo Niebieskie, nasila się pragnienie włączenia się w budowę raju na ziemi. Oto niedawno Penitencjaria Apostolska opublikowała katalog nowych grzechów, wśród których spotykamy m.in. niesprawiedliwość społeczną, handel narkotykami, zanieczyszczanie środowiska i „nieprzyzwoite bogactwo”. Taką poważną zastawkę wypada nam rozebrać sobie z należną uwagą. Weźmy choćby taką „niesprawiedliwość społeczną”, która „prowadzi do biedy”. O co tu może chodzić? Ulpian określał sprawiedliwość jako „stałą i niezłomną wolę oddawania każdemu tego, co mu się należy”. A co to jest niesprawiedliwość? Albo nieoddawanie nikomu niczego, albo zabieranie wszystkiego, albo nawet oddawanie, ale nie temu, komu się należy – lub jeśli temu, to nie tego, co by się należało. Takiej niesprawiedliwości mogą dopuszczać się pojedynczy ludzie, których postępowanie wyczerpująco określał jeden z tradycyjnych grzechów głównych, mianowicie „chciwość”. Skąd więc wzięła się potrzeba proklamowania nowego grzechu „niesprawiedliwości społecznej” i co ona konkretnie oznacza? Sprawiedliwość społeczna potocznie rozumiana jest jako system zapewniający równy dostęp do podstawowych dóbr materialnych. Postulat ten jest oczywiście niemożliwy do spełnienia ze względu na zjawisko tzw. rzadkości, tzn. faktu, że dóbr jest mniej niż potrzeb. Właśnie dlatego istnieje gospodarka, obejmująca zarówno produkcję, jak i dystrybucję dóbr i usług. System wolnej gospodarki rozwiązuje problem dystrybucji w ten sposób, że każdy w takim stopniu uczestniczy w podziale dóbr, w jakim jego praca jest przydatna dla innych. Przydatność ta jest mierzona popytem na produkty tej pracy, który przekłada się na dochód. Jest to oczywiście sprzeczne z postulatem sprawiedliwości społecznej, który próbuje spełniać system socjalistyczny, gdzie dystrybucja dóbr następuje pod przymusem stosowanym przez władzę polityczną. Oznacza to, że część ludzi obdarzona jest przywilejem życia na cudzy koszt, zatem socjalizm jest systemem niewolniczym. Niewolnictwo jako ideał sprawiedliwości? Jak to pogodzić ze stwierdzeniem, że „ku wolności wyswobodził nas Chrystus”? Wygląda na to, że w tym grzechu więcej nauki Marksa i Engelsa niż Chrystusa. No a handel narkotykami? Czy alkohol jest „narkotykiem”? Jeśli tak, to wprawdzie Pan Jezus w Kanie Galilejskiej winem nie handlował, ale wyprodukował go z wody całkiem sporo. Byłżeby więc grzesznikiem – i to w dodatku „głównym”? A co z piwowarami, winiarzami i gorzelnikami – ot, choćby z posłem Palikotem? A z właścicielami restauracji, barów i sklepów z wyszynkiem? A jeśli alkohol nie jest narkotykiem, to na jakiej zasadzie jest nim, dajmy na to, heroina? Bo Sejm tak ustalił? Czyżby zatem do Sejmu należało ostatnie słowo w kwestii, co jest grzechem śmiertelnym, a co nie? Ładna historia! Jak taki cezaropapizmus pogodzić z zatwierdzoną w referendum konstytucją, do której wpisano zasadę rozdziału Kościoła od państwa? Jeśli aggiornamento zaczyna przynosić takie fructa, to może rzeczywiście warto zastanowić się nad pochodzeniem tego drzewa? O „zanieczyszczaniu środowiska” szkoda nawet mówić, skoro jakiś wysoko postawiony idiota z trzęsącej Eurokołchozem biurokratycznej międzynarodówki właśnie zapowiedział „walkę z dwutlenkiem węgla”. Pomijając już około 600 czynnych obecnie wulkanów, które stworzył Pan Bóg, utrzymując, że są „bardzo dobre” –całkiem sporym producentem dwutlenku węgla jest też silnik boeinga. Czy JŚw. Benedykt XVI, udający się samolotem na kolejną pielgrzymkę, powinien spowiadać się z tego śmiertelnego grzechu? A jeśli On nie, to kto? Od kiedy zaczyna się łysina? Wreszcie „nieprzyzwoite bogactwo”.

Jaka szajka zawistników będzie ustalała poziom „przyzwoitości”? Czy nadwyżka ponad ustalony w ten sposób limit powinna być konfi skowana na potrzeby kołchozu? Czy te sprawy będą załatwiane wewnątrz Kościoła, czy też trzeba będzie sięgnąć po wsparcie zbrojnej ręki ze strony jakiegoś NKWD? Czy w tej sytuacji w ogóle będzie możliwe spełnienie ewangelicznego ideału doskonałości, żeby „sprzedać majątek”, a dochód „rozdać ubogim”?
Komu sprzedać, skoro być może nikt nie będzie mógł kupić bez obawy przekroczenia granic „przyzwoitości”, a „ubodzy” nie zechcą czekać, aż ktoś im „rozda”, tylko sami sobie wezmą – jak to w socjalizmie? Nigdy nie było łatwo być katolikiem, ale w miarę wzrostu wpływów świadomych i nieświadomych marksistów w Kościele może to stać się wręcz niepodobieństwem. Jedyna nadzieja w tym, że żywot nowych grzechów bywa krótszy niż żywot motyla, czego najlepszym przykładem jest „grzech zaniechania” ogłoszony przez JE bp. Tadeusza Pieronka w okresie między pierwszą a drugą turą wyborów prezydenckich w Polsce w roku 1995. Straszliwy grzech absencji wyborczej został odwołany już następnego dnia po głosowaniu. Nie taki diabeł straszny.
Zatem póki co „ukrajemy szyneczki, umaczamy w chrzanie” – przedsoborowo, na przekór „dialogowi”. Wesołych Świąt!

Stanislaw Michalkiewicz

Za: Najwyższy Czas!

 

Skip to content