Aktualizacja strony została wstrzymana

Mocarstwowa świeczka, misyjny ogarek – Stanisław Michalkiewicz

Już od czasów Edwarda Gierka wiadomo, że Polska jest dziesiątą potęgą gospodarczą świata. Wprawdzie jeszcze pod koniec lat 70-tych mogły pojawić się co do tego pewne wątpliwości, nie tylko z uwagi na gwałtowne rozszerzanie się asortymentu towarów dostępnych na kartki – oczywiście za wyjątkiem „sklepów komercyjnych”, gdzie „woł-ciel z kością” można było kupić również bez kartek, ale „rzadkość była to wielka i obrosła mitem” – oraz Pewexów, w których wszystko można było kupić, ale za dolary i inne dewizy. Potem te dolary PZPR przekazywała na tajne konta w szwajcarskich bankach, dzięki czemu rząd mógł się wyżywiać nawet w stanie wojennym, a partia też żyła dostatniej – jak zresztą żyje do tej pory, tylko oczywiście pod innymi nazwami. Nic więc dziwnego, że pod adresem Polski kierowanych jest tyle roszczeń majątkowych. Widać wszyscy uważają, że na biednego nie trafiło, więc nie tylko Judejczykowie, czy Powiernictwo Pruskie, ale również Ukraińcy liczą na odszkodowania za operację „Wisła”, nie mówiąc już o tubylczej razwiedce, która na kolejnym rozbiorze Polski też chce skorzystać, więc tylko patrzeć, jak rząd ugodzi się ze spółką Eureko tak, żeby wszyscy byli zadowoleni.

Gdyby Polska nie była dziesiątą potęgą gospodarczą świata, to nie musielibyśmy się obawiać wprowadzenia u nas podatku koszernego, a tak – to wszystko przed nami, zwłaszcza odkąd w mieście Łodzi odtworzył się polski rabinat. Ten podatek, wynoszący dziesiątą część ceny towaru, pobierany jest od ludności pozostałych potęg gospodarczych, a każdy, kto chciałby go zapłacić, musi szukać produktów oznaczonych symbolem „K”, „U”, „KOF-K”, „OU”, czy OU-D”, umieszczonych zazwyczaj w kółeczku. Producenci towarów umieszczają te symbole i płacą podatek koszerny z wielka ochotą, pamiętając o niezapomnianej przestrodze św. Ildefonsa, że „mówiła żony ciotka: tych co płacą – nic nie spotka!

Ale, jak przystało na dziesiątą gospodarczą potęgę świata, Polska jest również potęgą polityczną. Napinając co prawda raczej cudze muskuły, kręcimy przecież całą polityką światową, czego najlepszym dowodem jest obecność naszych dzielnych wojsk wszędzie tam, gdzie trzeba wprowadzić socja… tj. pardon – jaki tam „socjalizm” – oczywiście tam, gdzie trzeba wprowadzić demokrację. Weźmy taki Afganistan, który może stanowić prawdziwy wzór dla innych niepodległych państw; „tam wódz taliby gromi, a wzdycha do kraju”, bo już nie może się doczekać oskarżenia o ludobójstwo. Dlatego też 26 lutego rząd premiera Donalda Tuska postanowił uznać niepodległość Kosowa, to znaczy – rozbiór Serbii. Na tę decyzję składa się zapewne szereg zagadkowych przyczyn, bo trudno uwierzyć, żeby taki duży chłopczyk, jak Radosław Sikorski, a nawet sam Donald Tusk naprawdę robił takie rzeczy tylko dlatego, że „wszyscy” tak robią. Domyślamy się oczywiście, że tajemnica to wielka, której nie zna chyba nawet „profesor” Władysław Bartoszewski, bo wygłasza jakieś mamroty, że to niby w Kosowie „nie ma życia”, kiedy wiadomo przecież że życia to oczywiście nie ma, ale tylko „dla Hucuła, jak na połoniiiiinie, bo gdy go losy w doły rzucą wnet z tęsknoty zginie”. Tymczasem w Kosowie nie ma żadnych połonin, a jeśli nawet gdzie jakaś i jest, to Hucułów tam jak na lekarstwo i stąd wiemy, że życie wre tam, niczym w ciemnych zaułkach na Czerniakowskiej, Górnej, czy na Woli – jak śpiewał Stanisław Grzesiuk. Od razu widać, że „profesor” Bartoszewski również i tym razem nie został dopuszczony do konfidencji, a wielką tajemnicę mógłby ewentualnie zdradzić nam dopiero sam „drogi Bronisław”, który za pośrednictwem swojej mafii w MSZ sztorcuje podobno biednego ministra Sikorskiego trzy razy dziennie – na śniadanie, obiad i kolację. W takiej sytuacji można podpisać się nie tylko pod uznaniem niepodległości Kosowa, ale nawet pod zgodą na własną eutanazję – zwłaszcza, że i to już „wszyscy robią”, a jeśli nawet jeszcze nie robią, to tylko patrzeć – jak będą.

I dopiero na tym tle można w pełni ocenić wagę pomysłu, by Polska wysłała do Serbii „misję”, na której czele stanąłby były prezydent Lech Wałęsa. Wprawdzie niektórzy twierdzą, że to właśnie z powodu byłego prezydenta pojawiły się w świecie słynne „polish jokes”, ale to pewnie nieprawda, bo właśnie minister Sikorski nazwał Lecha Wałęsę „naszą jawną bronią”. Co można przy pomocy tej broni zwojować – tego jeszcze nie wiadomo. Nie można wykluczyć, że jest to broń nowego typu, broń humanitarna, której ofiary pękają ze śmiechu, ugodzone pojedynczym ogniem „koncepcji”, albo seriami gonitwy myśli byłego prezydenta III Rzeczypospolitej. A czegóż w tej ciężkiej chwili bardziej potrzeba znękanym Serbom, jak nie odrobiny wesołości z pur-nonsenów? Któż lepiej od Lecha Wałęsy wytłumaczy różnicę między plusami ujemnymi, a dodatnimi, cóż ich bardziej pocieszy, jak nie zapewnienie, że Polska jest „za, a nawet przeciw” i wreszcie – cóż może wnieść więcej życia do Kosowa, jak nie obietnica „stu milionów dla każdego”? Od razu widać, że Polska – dziesiąta potęga gospodarcza świata, a zarazem mocarstwo światowe, oferuje swoją najbardziej reprezentatywną wizytówkę; to, co ma najlepszego.




 Stanisław Michalkiewicz

Komentarz  ·  tygodnik „Nasza Polska”  ·  2008-03-04  |  www.michalkiewicz.pl


Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Nasza Polska”.

 

Skip to content