Aktualizacja strony została wstrzymana

Herrenvolk i szwabesgoje – Stanisław Michalkiewicz

Wprawdzie Lech Wałęsa jest wynalazcą powiedzenia, że jest „za, a nawet przeciw”, ale z drugiej strony, będąc „osoba prywatną”, może być wykorzystany do testowania reakcji opinii publicznej na różne wiadomości. W wywiadzie udzielonym pismu „The Jerusalem Post” z 15 stycznia były prezydent RP wezwał do utworzenia „Unii Polsko–Izraelskiej”. Taka unia niewątpliwie miałaby swoje „plusy dodatnie i ujemne” – dodatnie dla Żydów, bo wychodziłaby naprzeciw hołubionym od dawna projektom utworzenia Żydolandu na reszcie polskiego terytorium, jaka pozostanie po realizacji niemieckiej rekonkwisty, no a ujemne – dla Polaków, którzy znowu będą musieli się poświęcić. Czy Lech Wałęsa sam wpadł na ten pomysł, podobnie, jak kiedyś na NATO–bis? Wszystko to być może, zwłaszcza w sytuacji, gdy nawet pisze książki, ale ja to między bajki włożę, bo przypuszczam, że raczej testuje w ten sposób reakcję polskiej opinii na taka ewentualność. Test wypadł pozytywnie; nikt nawet się na ten temat nie zająknął, bo wszyscy przeżuwają najnowsze makagigi „światowej sławy historyka”, któremu udało się zasmucić nawet Jego Eminencję. Mimo to jednak, zarówno on, jak i wiele Ekscelencji, uroczyście celebrowało doroczny „Dzień Judaizmu”, bo – jak zauważył rabin Michał Schuldrich – „od pojednania nie ma już odwrotu”. Ano, jak „nie ma odwrotu”, to nie ma. W taki razie dobrze byłoby zapoznać się bliżej z judaizmem, żeby chociaż mniej więcej zorientować się, co nas czeka.

Za „główny filar judaizmu” uchodzi Talmud. W okresie międzywojennym musiał on być w Polsce dość rozpowszechniony; jak pisał Stanisław Cat–Mackiewicz, drukująca Talmud wileńska drukarnia Wdowy i Braci Romm, dysponowała aż 60 linotypami, podczas gdy drukarnia „Słowa”– bodaj tylko jednym. Teraz jednak Talmud stał się białym krukiem, w związku z czym nie bardzo wiadomo, jaki ten judaizm właściwie jest. Sprawę komplikuje dodatkowo okoliczność, że przedwojenni znawcy Talmudu, jak np. ks. Justyn Bonawentura Pranajtis, ks. Józef Kruszyński, czy też ks. Stanisław Trzeciak, nie tylko są dziś nieznani szerszej publiczności, ale nawet nie wolno o nich wspominać pod rygorem oskarżenia o „antysemityzm”, które wśród ludzi postępowych uchodzi za rodzaj śmierci cywilnej. Poza tym postępowe media stoją na nieubłaganym stanowisku, że ks. Pranajtis był agentem Ochrany, a jakby komuś to nie przeszkadzało – to również „nieukiem” i „szarlatanem”. Ks. Trzeciak znowu – hitlerowskim kolaborantem, więc zrozumiałe jest samo przez się, że nic o Talmudzie powiedzieć nie mogą. Bo „czyż może być co dobrego z Nazaretu”?

Tymczasem ks. Kruszyński napisał książkę pod tytułem „Talmud – co zawiera i czego naucza”, a ks. Pranajtis poświęcił swoją uwagę talmudycznemu wizerunkowi chrześcijaństwa i chrześcijan pisząc „Chrześcijanina w Talmudzie żydowskim”. Lektura tych pozycji nie nastraja optymistycznie, a w sytuacji, gdy „od pojednania nie ma odwrotu” jest – co tu ukrywać – wprost przygnębiająca. Chrześcijanie, zwani w Talmudzie „nazarejczykami”, albo „akum” lub „goim” nie są w ogóle uważani za ludzi, tylko za istoty człekopodobne: „Stworzył ich Bóg w kształcie ludzi na cześć Izraela, nie są bowiem stworzeni akum w innym celu, jak dla służenia im (tj. Żydom – SM) dniem i nocą. Nie przystoi bowiem synowi króla (tj. Izraelicie – SM), aby mu służyły zwierzęta we własnej postaci lecz zwierzęta w postaci ludzkiej”. Chrześcijanie, czyli „nocrim” (nazarejczycy), to zatem rodzaj bydła uwiedzionego przez Jeszuę Ha–Nocri (Jezusa z Nazaretu), który po pełnym ohydy i nieprawości życiu został „pogrzebany w piekle”. Ciekawe, jak wybitny zapewne znawca Talmudu, rabin Schuldrich przyjmuje umizgi „kapłanów Baala” – bo tak „główny filar” określa przewielebne duchowieństwo – podczas kolejnych Dni Judaizmu? Wreszcie dopiero w świetle Talmudu można zrozumieć przyczyny, dla których „profesor” Władysław Bartoszewski nazwał swoich współrodaków „bydłem”. Inna rzecz, że w tej sytuacji on również jest „bydlęciem” – tyle, że ze złoconymi rogami. A to dopiero siurpryza!

Obraz chrześcijan, jaki wyłania się z Talmudu, do złudzenia przypomina wizerunek „podludzi” z „Der Sturmera”, również pod względem wyjęcia spod prawa. Dotyczy to również praw majątkowych; mienie „gojów” traktowane jest w Talmudzie jako w zasadzie niczyje, które można, a nawet należy „odzyskać”. Okazuje się, że natarczywość organizacji „przemysłu holokaustu” może mieć podłoże religijne, podobnie, jak przekonanie Żydów o własnej wyjątkowości. Ale bo też Talmud powiada, że z Żydem nawet anioł równać się nie może. Dopiero na tym tle można w pełni zrozumieć antagonizm między diasporą żydowską, a „nazistami”. Niemieccy narodowi socjaliści, będąc „gojami” ubzdurali sobie, że są „narodem panów”. Tymczasem Talmud za „Herrenvolk” uważa tylko Żydów, więc konflikt był nieunikniony. Przypomina to przypadek psychiatry, którego pacjent budował perpetuum mobile. Lekarz w rozmowie z przyjaciółmi dobrotliwie pokpiwał sobie z niego, aż wreszcie z błyskiem w oku oświadczył: bo co taki wariat może zbudować? Perpetuum mobile wynajdę ja!

Dzisiaj oczywiście żadnych „nazistów” w Niemczech już nie ma. Wygląda na to, jakby wszyscy przenieśli się do Polski, co właśnie próbuje zasugerować w swoich haggadach „światowej sławy historyk”. Nic więc dziwnego, że na naszych oczach kształtuje się strategiczne partnerstwo żydowsko–niemieckie, którego efektem może być Żydoland – oczywiście po załatwieniu wszystkich „roszczeń majątkowych”, zarówno z jednej, jak i z drugiej strony. Naprzeciw temu wychodzą w podskokach tubylczy sz(w)abesgoje, do których najwyraźniej próbuje doszlusować Lech Wałęsa. Coś tam widać przewąchał i próbuje zająć jakieś „godne miejsce”. W takim kontekście również organizowanie Dni Judaizmu staje się bardziej zrozumiałe; tubylców trzeba odpowiednio wytresować, by przyzwyczaili się do swego miejsca w nowej hierarchii. Tak to „katolicyzm i patriotyzm” będą „przedefiniowane w zmieniającym się świecie” – do czego już przed sześcioma laty nawoływał pan Sowiński w „Rzeczpospolitej”, nawiązując do listopadowej pielgrzymki delegacji Episkopatu Polski do Brukseli w roku 1997, po której po raz pierwszy proklamowano Dzień Judaizmu.

No dobrze, ale kto w Żydolandzie do rządu? Popatrzmy na założycieli loży B’nai B’rith w Polsce, czyli „loży Polin” Zakonu Synów Przymierza: m.in. Łukasz Biedka, Anna Dudziuk, Andrzej Friedman (prezydent loży), Lidia Goldberg, Paweł Goldstein, Jan Hartman, Artur Hofman, Piotr Kadlcik, Małka Kafka (sekretarz generalny) Alicja Kobus – poza tym w Krajowej Partii Emerytów i Rencistów – w loży – skarbnik, Michał Korzec, Halina Kossowska, Sergiusz Kowalski (członek zarządu), ks. Romuald Weksler–Waszkinel, Piotr Wiślicki, Michał Schudrich, Katarzyna Zimmerer, Jan Lityński, Paweł Śpiewak, Ryszard Schnepf i Jan Hetrich – inaczej Jan Woleński (wiceprezydent – za komuny – w Stowarzyszeniu Ateistów i Wolnomyślicieli, no a teraz – „Syn Przymierza”, podobnie, jak Jan Lityński). Miejscowa ekipa przyszłego rządu Żydolandu już gotowa. No a Lech Wałęsa? Co z Lechem Wałęsą? Czyżby znowu na prezydenta?




 Stanisław Michalkiewicz
 Felieton  ·  tygodnik „Najwyższy Czas!”  ·  2008-01-25  |  www.michalkiewicz.pl
Skip to content