Aktualizacja strony została wstrzymana

Unijne dotacje zabijają w Polakach resztki przedsiębiorczości

Wśród ekonomistów słychać coraz mniej zachwytów nad unijnymi dotacjami. Wielu z nich, nawet mainstreamowych, zaczęło publicznie powątpiewać w ich ekonomiczny sens. Na dodatek w ostatnim tygodniu byliśmy świadkami prawdziwej bitwy o dotacje na rozwój e-biznesu, czyli innowacyjnej gospodarki. Okazało się, że o przyznaniu środków na rozkręcenie interesu nie decyduje pomysł, lecz kolejność zgłoszeń (sic!).

Zapobiegliwi kolejkowicze stworzyli listy społeczne. Naturalnie pojawiły się listy konkurencyjne i zaistniała groźba bijatyki. Mało brakowało, aby Polacy zaczęli lać się po pyskach o unijne dotacje. To ci innowacja! Naturalnie nasuwa się kilka refl eksji. Po pierwsze – natury moralnej. Dotacje są niemoralne przede wszystkim dlatego, że pochodzą z oszczędności skonfi -skowanych uczciwym obywatelom. Aby rozdać miliony euro, komuś je trzeba było zabrać. Dlatego najbardziej bulwersują wypowiedzi, że „głupotą jest dotacji nie brać”, bo weźmie je ktoś inny. Analogicznie można rzec, że lepiej okraść bank, bo zrobi to ktoś inny.

Nawet niektóre instytuty spraw publicznych określające się jako wolnorynkowe biorą kasę od państwa. Tutaj przypomina się historia opowiedziana przez jednego z szefów zachodnich think-tanków, będąca ostrzeżeniem, aby nie sięgać po państwowe (kradzione). Jedna z agend rządowych zamówiła raport, ale nie chciała zapłacić, argumentując – nota bene logicznie – że gdy nie zapłaci, podatnicy oszczędzą mnóstwo pieniędzy. Jeszcze więcej pieniędzy podatnicy oszczędziliby, gdyby nie było chętnych po dotacje.

Niestety chętni są – i to w nadmiarze. Rozdawanie dotacji (jak widać, na zasadzie: kto pierwszy, ten lepszy) jest ordynarnym korumpowaniem obywateli. Unijni politycy kupują sobie przychylność wyborców. Ci, którzy dostali po kilka milionów za wypełnienie jakiś ankiet i wniosków, coraz cieplej będą wypowiadać się o Unii Europejskiej. Chętniej będą też angażować się w to, aby tych dotacji było coraz więcej. Stracą na tym uczciwi obywatele, którzy dotacji nie biorą. Rozdawanie dotacji demoralizuje. Większość projektów tworzonych jest nie dlatego, że istnieje na nie zapotrzebowanie rynkowe, lecz konstruowanych jest pod konkretne dotacje. Innymi słowy, zgodnie z ekonomią podaży, jak jest podaż, to i popyt się znajdzie. Jeśli pojawiły się dotacje na e-biznes, to trzeba wymyślić jakiś projekt e-biznesowy, aby „wyciągnąć od Unii kasę”. Pewnie każdy już słyszał ten slogan gdzieś w kręgu swoich znajomych.

Demoralizacja wynikająca z systemu dotacji skłania obywateli do popełniania zwykłego oszustwa. Włosy stają dęba, gdy słyszy się o kwotach idących w setki tysięcy czy nawet miliony euro, przyznawanych na kolejne projekty. Nie jest tajemnicą, że beneficjanci ostro zawyżają koszty przedsięwzięcia, aby zmaksymalizować dotację. Przecież to zwykłe oszustwo. Najlepiej widać to właśnie w wypadku projektów e-biznesowych. Głupią stronę internetową potrafi zrobić nawet dziecko, natomiast biznesplany takich przedsięwzięć opiewają często na astronomiczne kwoty. Mechanizm jest prosty – wystawia się fikcyjne faktury, lipne umowy o dzieło itd., żeby „papiery się zgadzały”. W ten sposób marnotrawione są środki podatników – ku uciesze urzędasów i biorących kasę.

Unijne dotacje stały się źródłem łatwego zarobku dla byle cwaniaków. Komitety kolejkowe doskonale o tym przypominają, nasuwając skojarzenia z pierwszymi latami funkcjonowania rynku kapitałowego, gdy wszyscy rzucali się na kupno akcji prywatyzowanych przedsiębiorstw, gdyż był to zysk pewny i łatwy, a wymagający wyłącznie wytrwałości w staniu w kolejce. Podobnie dzieje się z dotacjami, które są podstawowym źródłem dochodów dla coraz większej rzeszy firm i organizacji. Projekty, na które przyznawane są dotacje, powstają na zasadach będących całkowitym zaprzeczeniem rachunku ekonomicznego. Większość z nich nigdy by nie powstała, ale nie dlatego, że ich twórcom brakuje kapitału początkowego – jak często tłumaczy się status quo całego sytemu. Nie powstałyby, bo są nikomu niepotrzebne, mierne i wtórne. Źyjemy w czasach, w których zdobycie kapitału początkowego nie jest problemem, zwłaszcza w tak bogatym kraju jak Polska. Młodzi ludzie już pewnie zapomnieli, skąd go wziąć, więc przypomnę. Można oszczędzać (o zgrozo!). Można zaprosić do interesu wspólnika z pieniędzmi. Można pożyczyć w banku. Wówczas warunkiem powodzenia jest naprawdę dobry biznesplan. Biznesplan zakładający rentowność przedsięwzięcia i zyski. A to oznacza, że produkt czy usługa są potrzebne, a całość ma szansę na sukces. Do cholery, Dolina Krzemowa nie powstała za pieniądze amerykańskich podatników!

System dotacji wywraca przedsiębiorczość do góry nogami. Przedsięwzięcie nie musi być potrzebne, bo dotacje i tak się dostanie. Projekt nie musi być rentowny, bo przyznana kwota, wielokrotnie przewyższająca rzeczywiste potrzeby (oszustwo), pozwala na komfortową wegetację. Wystarczy wytrwać kilka lat, interes zamknąć i wszystko gra. Ciekawe, czy unijni urzędnicy prowadzą statystyki, ile dotowanych projektów przetrwało dłużej niż pięć lat. Być może okazałoby, że system zamiast przedsiębiorstw kreuje nowych bezrobotnych.

Wreszcie kwestia innowacyjności naszej gospodarki. Polska we wszystkich możliwych rankingach badających kreatywność naszych przedsiębiorców okupuje doły i niziny. Czy owa polityka wzmocni naszą innowacyjność, czy ją zniszczy doszczętnie? Zapoznając się z projektami, które są zgłaszane po dotacje, należy sądzić, że raczej to drugie. Większość projektów to dublowanie przedsięwzięć, które już są na rynku, ewentualnie kalki rozwiązań z Zachodu (to szczyt kreatywności naszych pseudoinnowatorów). Generalnie można więc się bez nich obejść. Powstaje zatem pytanie: czy system dotacji nie został stworzony po to, aby celowo utrzymać Polskę w obecnym stadium – stadium technologicznego skansenu.

Tomasz Teluk

Za: Najwyższy Czas! | http://nczas.com/wazne/unijne-dotacje-zabijaja-w-polakach-resztki-przedsiebiorczosci/

Skip to content