Aktualizacja strony została wstrzymana

Laboratoryjne tworzenie mieszańców ludzko-zwierzęcych – ohyda spustoszenia! – Maciej Giertych

Jak informowała cała prasa światowa, w Wielkiej Brytanii dano pozwolenie na laboratoryjne tworzenie mieszańców ludzko-zwierzęcych. Przy pomocy mikrochirurgii, do komórek jajowych zwierzęcych ma być wprowadzane jądro z komórek ludzkich lub odwrotnie (jak kiedyś przy klonowaniu owcy Dolly, a teraz już innych zwierząt). Rozwijający się twór będzie miał ludzkie DNA jądrowe i zwierzęce DNA mitochondrialne lub odwrotnie. Z rozwijającego się embrionu będą pobierane komórki macierzyste do dalszych badań – Bóg wie czego.
Oczywiście reakcja Kościoła była natychmiastowa: zdecydowany sprzeciw. Bp Elio Sgreccia, przewodniczący Papieskiej Akademii Źycia określił to jako „potworny akt przeciwko ludzkiej godności” (The Catholic World Report, XI.07). Było też ostre „Oświadczenie Rady Naukowej Konferencji Episkopatu Polski” z 22.X.07. Kościół zawsze sprzeciwiał się wszelkim ingerencjom w naturalny proces rozrodczy. Sprzeciwia się aborcji, sztucznej inseminacji, antykoncepcji, zapłodnieniu in vitro, klonowaniu, badaniom nad embrionalnymi komórkami macierzystymi itd. Pozostaje jednak zagadnienie etyczne. Skoro już ktoś takie badania prowadzi, to co zrobić z już istniejącymi i żyjącymi pozaustrojowo embrionami ludzkimi. Kościół proponuje, by szukać dla nich matek adopcyjnych, czyli akceptuje implantacje takich embrionów kobietom mającym trudności z naturalnym zajściem w ciążę.
Teraz powstało pytanie, co robić z żyjącymi pozaustrojowo embrionami ludzko-zwierzęcymi? Jak podaje angielski Telegraph,
www.telegraph.co.uk/news/main.jhtml?xml=/news/2007/06/26/nchimeral26.xml
Konferencja Katolickich Biskupów Anglii i Walii uważa, że te mieszańce traktować należy jak embriony ludzkie i pozwolić matkom (dawczyniom komórek jajowych lub jąder komórkowych) przyjąć implantację tych tworów do macicy. Nie wyjaśniono, co robić, jeżeli komórka jajowa jest zwierzęca, a ludzkie jądro komórkowe jest męskie. Może trzeba szukać chętnych do adopcji. Nie jestem pewien czy ta rekomendacja angielskich biskupów znajdzie poparcie Magisterium Kościoła. Czy te twory mają duszę? Te twory pewno i tak wkrótce zamrą z braku spójności ich różnych właściwości. Jedno jest jednak pewne: świat zwariował. Ignorowanie urzędu nauczycielskiego Kościoła doprowadziło do absurdalnych sytuacji i absurdalnych pytań.
Aby sensownie komentować ten temat potrzebna jest wiedza z zakresu cytologii i genetyki. Spróbuję wyjaśnić pewne sprawy i uporządkować zachodzące zjawiska. Z góry zapowiadam, że jeżeli Magisterium Kościoła zaproponuje inne wyjaśnienie, to swoją opinię natychmiast wycofuję, ale na obecnym etapie wyraźnie potrzebna jest debata na ten temat i spróbuję wnieść do niej swój wkład.


Refleksja historyczna

W kulturze antycznej, za wskazaniem stoików greckich, nowe życie ludzkie liczono od momentu spółkowania. Uważano, że tak jak suche nasionko zboża złożone w wilgotnej glebie zaczyna nowe życie, tak samo nasionko ludzkie, pochodzące od mężczyzny, znajduje właściwe dla siebie środowisko w organizmie matki. Na dalszym etapie rozwoju matka zaczyna je żywić, najpierw krwią (pępowina), a potem mlekiem, aż się usamodzielni, ale życie rozpoczyna od chwili posiania.
Ojcowie Kościoła odrzucili tę interpretację uznając, że nie ma nowego człowieka bez udziału matki. Uznali matkę za coś więcej niż żywicielkę i w rezultacie moment powstania nowego człowieka przenieśli na czas późniejszy, kiedy to już matka wnosi swój wkład. Do dzisiaj wielu, jeżeli nie większość teologów, jest zdania, że moment uczłowieczenia, czyli nadania przez Boga duszy ludzkiej, jest na jakimś etapie rozwoju zarodka. Ze strony Kościoła na ten temat brakowało wyraźnej definicji. W dokumencie Donum vitae „Instrukcja o szacunku dla rodzącego się życia ludzkiego i o godności jego przekazywania” z 22.II.1987, podpisanym przez prefekta Kongregacji Nauki Wiary kardynała Józefa Ratzingera (obecnego Papieża) i opublikowanym z polecenia Jana Pawła II mamy takie sformułowanie (Rozdz. I.1):
„Tak więc owoc ludzkiego rozmnażania, od pierwszego momentu jego istnienia, to znaczy od momentu uformowania się zygoty, wymaga bezwarunkowego szacunku, który z pozycji etyki przysługuje istocie ludzkiej w jej cielesnej i duchowej pełni. Istotę ludzką należy szanować i traktować jako osobę od pierwszego momentu poczęcia; dlatego też od tego samego momentu jej prawa jako osoby muszą być uznane, a wśród nich na pierwszym miejscu nienaruszalne prawo każdej niewinnej istoty ludzkiej do życia”.
Dokument ten zawiera też takie sformułowanie:
„Oczywiście, żadne dane eksperymentalne nie wystarczają same w sobie, by rozpoznać ludzką duszę; tym niemniej wnioski nauki odnośnie zarodka ludzkiego dostarczają cenne wskazania dla uznania w oparciu o rozum osobowej obecności w momencie pierwszego pojawienia się ludzkiego życia: jakżeż mógłby ludzki osobnik nie być ludzką osobą? Magisterium nie sformułowało jeszcze potwierdzenia natury filozoficznej w tej materii.”
Dał ją dopiero Jan Paweł II, który przemawiając do członków Papieskiej Akademii Źycia w dniu 24 lutego 1998 r. powiedział: „Genom wydaje się być organizującym i strukturalnym elementem ciała, zarówno w odniesieniu do osobowych jak i dziedzicznych cech: wskazuje i warunkuje przynależność do gatunku ludzkiego, dziedziczną więź oraz biologiczny i somatyczny wyznacznik osobowości. Ma determinujący wpływ na strukturę egzystencji fizycznej od zarania poczęcia do naturalnej śmierci. To na bazie tej wewnętrznej prawdy o genomie, obecnej już w chwili prokreacji, kiedy to genetyczne dziedzictwa ojca i matki łączą się, Kościół wziął na siebie zadanie obrony ludzkiej godności każdego osobnika od początku jego istnienia. Refleksja antropologiczna w istocie prowadzi do uznania, z tytułu substancjalnej jedności ciała i duszy, iż ludzki genom ma nie tylko znaczenie biologiczne, ale także posiada antropologiczną godność, u której podstaw leży dusza (anima spirituale) przenikająca go i nadającą mu życie”.
Tak, więc, Ojciec Święty połączył moment nadania duszy ludzkiej z momentem powstania nowego genomu. Na razie jest to tylko sformułowane w przemówieniu papieskim. Przydałaby się taka definicja w dokumencie wyższej rangi. Sprawa jednak stała się jasna: nie wolno odmawiać nowemu genomowi człowieczeństwa z tytułu braku duszy. Według dzisiejszej wiedzy cytologicznej powstanie nowego genomu, to moment połączenia jądra żeńskiej z jądrem męskiej komórki rozrodczej, czyli moment powstania zygoty.
Jak jednak traktować zarodek powstały z mikrochirurgicznego wstawienia jądra z komórki somatycznej do pozbawionej jądra komórki rozrodczej? Oto zagadnienie, przed którym dzisiaj stanęła ludzkość.
Zacznę od wyjaśnienia pewnych pojęć.


Powstawanie komórek rozrodczych

Jak w całym świecie żywym, rozmnażanie jest albo płciowe, albo wegetatywne (o wegetatywnym za chwilę). W cyklu rozmnażania płciowego jest etap, gdy komórki są haploidalne (jeden zestaw genów) i etap, gdy są diploidalne (dwa zestawy genów). U ssaków, w tym u człowieka, etap haploidalny jest zredukowany tylko do komórek rozrodczych. W pozostałych stadiach rozwoju życia wszystkie komórki są diploidalne, posiadają podwójny komplet informacji genetycznej, pochodzący od matki i od ojca. W trakcie wzrostu komórki te dzielą się (podział mitotyczny), a przed każdym podziałem następuje podwojenie każdego elementu, w tym tej podwójnej informacji genetycznej, czyli każda następna komórka posiada tę samą podwójną informację genetyczną, co wyjściowa.
Dojrzałość do rozmnażania płciowego polega na osiągnięciu zdolności do produkowania komórek rozrodczych, które posiadają tylko jeden komplet informacji genetycznej: by one powstały musi nastąpić tak zwany podział redukcyjny (mejoza). Polega to na tym, że informacja genetyczna pochodząca od matki i od ojca ulega wymieszaniu i następuje podział, w wyniku którego każda komórka rozrodcza otrzymuje tylko jeden zestaw tej informacji, czyli taje się haploidalną. Dzięki temu wymieszaniu informacji genetycznej od ojca i od matki, każda komórka rozrodcza jest genetycznie inna, posiada różne fragmenty informacji genetycznej, bądź to ojcowskiej bądź matczynej. U kobiety komórki rozrodcze (jajowe) dojrzewają w jajnikach w czasie owulacji, mniej więcej jedna komórka miesięcznie. W genitaliach mężczyzny plemniki powstają w dużych ilościach i praktycznie stale. Każda ludzka komórka rozrodcza żyje w jakimś stopniu samodzielnie, ale nie jest odrębną osobą ludzką.


Zapłodnienie

W normalnym biegu spraw, zgodnie z naturą i planem Bożym, mąż, w czasie pożycia małżeńskiego, wprowadza nasienie, czyli plemniki (męskie komórki rozrodcze) do dróg rodnych żony. Plemniki te, własną siłą, wędrują w głąb macicy i jajowodów. Jeżeli jest to czas owulacji i jest gotowa komórka jajowa (zdarza się że dwie, w obu jajnikach), to plemniki te próbują penetrować błonę tej komórki. Pierwszy, który tego dokona wprowadza swoje haploidalne jądro do komórki jajowej. Jądro to wędruje do haploidalnego jądra komórki jajowej i tam się z nim łączy. To połączenie to moment zapłodnienia. Powstaje komórka diploidalna, zygota. Powstaje nowa istota, o nowej strukturze genetycznej, o nowym genomie, pochodzącym z połączenia pewnej części materiału genetycznego ojca i pewnej części materiału genetycznego matki (po 1/4 od każdego z dziadków, po 1/8 od pradziadków itd.). O tym, która to część materiału genetycznego ojca, i która część materiału genetycznego matki, i innych antenatów, uczestniczy w tym procesie, decyduje przypadek, Wola Boża, i w rezultacie każda zygota, każda tą drogą powstała nowa istota, jest genetycznie kimś innym – jest nową osobą ludzką.
Aby doszło do zapłodnienia musi nastąpić zgranie w czasie właściwego etapu rozwoju i żywotności komórki jajowej, oraz plemnika. Pozostałe plemniki jako zbędne zamierają. Również, jeżeli nie ma gotowej komórki jajowej plemniki są zbędne i zamierają. Jeżeli nastąpi owulacja, jest komórka jajowa, ale nie było spółkowania, lub plemniki są niesprawne, lub utraciły żywotność, bo za dużo czasu upłynęło od ich powstania, komórka jajowa zamiera i jest wydzielana wraz z krwią miesiączkową. Natomiast, jeżeli następuje zapłodnienie, rozpoczyna się rozwój zarodkowy nowego człowieka, do miesiączkowania już nie dochodzi.
W związku ze zjawiskiem bezpłodności medycyna coraz bardziej ingeruje w ten naturalny proces. Najczęściej polega to na poddawaniu człowieka praktykom stosowanym w hodowli zwierząt. Zaczęło się od sztucznego unasieniania. Polega ono na sztucznym pobieraniu plemników od samca i podawania ich samicy w postaci zastrzyku. Zastosowanie tej praktyki u ludzi potępił już papież Pius XII (przemówienie do Katolickiego Związku Włoskich Położnych, 29.X.1951: AAS 43 (1951) 850). Podobnie, gdy pojawiła się praktyka zapłodnienia in vitro (dzieci z probówki) Kościół zdecydowanie zakazał tej praktyki uznając, że: „Techniki te … powodują oddzielenie aktu płciowego od aktu prokreacyjnego. Akt zapoczątkowujący istnienie dziecka przestaje być aktem, w którym dwie osoby oddają się sobie nawzajem” (KKK 2377). Dalszy rozwój tych metod doprowadził do korzystania z nasienia lub komórek jajowych nie pochodzących od małżonków, tylko od anonimowych dawców, potem od coraz mniej anonimowych, od sprzedających swoje komórki rozrodcze itd. Przyszło też wypożyczanie macicy, czyli implantacja zarodka nie do matki, lecz do osoby godzącej się honorowo lub odpłatnie donosić cudze dziecko w swym łonie do porodu. Dla skuteczności metody produkuje się więcej zarodków niż potrzeba, selekcjonuje je, wyrzuca lub zamraża zbędne, oddaje je do celów badawczych itd. Cały ten dział medycyny jest chory od początku. W tajemnicę poczęcia wprowadza osoby trzecie, lekarzy, pielęgniarki, dawców, mamki. Nie jest to leczenie bezpłodności, bo rodzice nadal zostają bezpłodni, ale jest to manipulacja procesem poczęcia, by dać im upragnione dziecko, przy okazji zabijając zbędne. Cała mentalność z tym związana wpisuje się w dopuszczającą aborcję cywilizację śmierci. Kościół zabrania tych praktyk, ale skoro już powstały zarodki pozaustrojowo i są gdzieś przechowywane w zamrażarkach, każe je traktować jako istoty ludzkie. [Tu mała dygresja. Właśnie nowa minister zdrowia Ewa Kopacz zapowiedziała refundowanie kosztów procedury zapłodnienia in vitro ze środków publicznych: „…chociaż jestem praktykującą katoliczką, to w kwestii zapłodnień in vitro nie zgadzam się z nauczaniem Kościoła” (www.wiadomości.gazeta.pl z 29.XI.07). Czyli my wszyscy będziemy finansować tę niemoralną procedurę. Ta zapowiedź spotkała się z krytyką abp. Nycza i prymasa Glempa, ale sekretarz Konferencji Episkopatu bp. Stanisław Budzik powiedział, że „Episkopat nie chce ingerować w konkretne propozycje rządu” (Dziennik 6.XII.07). A niby czemu nie?! Czego się boi? Czyżby były w tej sprawie różnice w episkopacie? Źe wśród duchowieństwa są niepokojąco różne zdania na ten temat świadczy chociażby artykuł ks. Adama Bonieckiego pt. „Poza ciałem” (Tygodnik Powszechny 9.XII.07), który kończy słowami: „Być może po trzydziestu latach badań, rozwoju nauki i doświadczeń Stolica Apostolska będzie chciała coś dodać do tego, co głosiła przed dwudziestu laty.”].
Mimo tak daleko idącej ingerencji służby zdrowia w proces poczęcia, ciągle jednak o genomie, o strukturze genetycznej nowego człowieka, decyduje przypadek, losowe fragmenty zmienności genetycznej dawcy plemnika i dawczyni komórki jajowej.
Przy braku szacunku dla tajemnicy poczęcia, pojawiły się nawet próby łączenia komórek rozrodczych ludzi i zwierząt. Spółkowanie ze zwierzętami (zoofilia) nic nie daje, podejmowano więc próby in vitro. Uzyskiwano po kilka podziałów komórkowych, ale wkrótce komórki te zamierały. W sposób oczywisty Pan Bóg nie dodaje duszy ludzkiej do czegoś, co nie jest człowiekiem. Mieszańca człowieka ze zwierzęciem uzyskać się nie udało.


Rozmnażanie wegetatywne (klonowanie)

W świecie żywym obserwujemy też rozmnażanie wegetatywne. Polega to na tworzeniu nowego osobnika bez udziału procesu płciowego. Przy rozmnażaniu wegetatywnym nowe osobniki są genetycznie identyczne z wyjściowym. Nie ma podziału redukcyjnego, komórek rozrodczych, mieszania informacji genetycznej pochodzącej od rodziców itd. Najbardziej znamy ten proces w ogrodnictwie. Są rośliny, które bardzo łatwo mnożą się wegetatywnie. Bierzemy ich część i ta część wytwarza nowe korzenie, liście itd. i zaczyna funkcjonować niezależnie od rośliny rodzicielskiej. Czasem ma okres wzrostu jeszcze w połączeniu z rośliną macierzystą. Tak rozmnażają się truskawki. Pędy ukorzeniają się, ale jeszcze jakiś czas czerpią pomoc od rośliny macierzystej. Ziemniakom urywamy bulwy, sadzimy do ziemi i dają nowe rośliny. Topolom ucinamy gałązki, wkładamy do wody (lub prosto do ziemi) i one puszczają korzenie dając nową roślinę. Te nowe rośliny są genetycznie identyczne z roślinami wyjściowymi. Tu zwykle chodzi o rośliny diploidalne, a więc posiadające podwójny zestaw informacji genetycznej pochodzący od matki i ojca z okresu ostatniego rozmnażania płciowego. Cały wzrost, wytwarzanie nowych organów (korzeni, liści), odbywa się poprzez mitotyczne podziały komórkowe, które zachowują pełną tożsamość genetyczną, a tylko różne geny są uruchamiane dla potrzeb danego organu czy tkanki. Mogą to jednak być też rośliny haploidalne, gdy np. rozmnażamy wegetatywnie mchy. Tu także podział komórkowy jest mitotyczny, tyle, że informacji genetycznej jest o połowę mniej, gdyż pochodzi tylko od tego rodzica, u którego dokonał się podział redukcyjny dający pierwszą komórkę haploidalną, od której to rozwinął się dany organizm.

U zwierząt rozmnażanie wegetatywne jest zjawiskiem rzadszym. Są jednak zwierzęta, np. rozgwiazdy, ukwiały czy stułbie (hydry), których fragmenty uzyskują samodzielność. Płazińce można podzielić na pół i obu połówkom wyrosną brakujące części. Wśród ssaków, w tym u człowieka, zdarza się to na bardzo wczesnym etapie rozwoju i stąd mamy identyczne bliźniaki (tzw. jednojajowe). Jak do tego dochodzi?
Na wczesnym etapie rozwoju zarodka, składającego się z dwóch albo z zaledwie kilku komórek, zdarza się, że następuje podział i obie (lub więcej – bo znamy i jednojajowe trojaczki czy czworaczki) części dalej rozwijają się niezależnie, w efekcie dając genetycznie identyczne rodzeństwo.

Oczywiście, nie każda komórka oddzielająca się od zarodka musi rozwinąć się w nowego osobnika. Podobno są komórki oddzielające się i wędrujące do szpiku kostnego matki pozostając tam jako komórki macierzyste, nie matki, ale jej dzieci (www.npr.org/templates/story/story.php?storyId=5195551). Różne części organizmu ludzkiego, na różnych etapach rozwoju, oddzielają się od danego osobnika i wcale nie stają się odrębnym osobnikiem. Genetycznie pępowina i łożysko to części dziecka, a nie matki. Po porodzie stają się zbędne. Wypadające czy usunięte włosy czy zęby są częścią organizmu ludzkiego, ale odrębnym osobnikiem się nie stają. Operacyjnie usuwa się, migdałki, chore organy czy kończyny. Bywa, że udostępnia się organy do przeszczepów. Wszystkie te części organizmu ludzkiego są genetycznie identyczne z organizmem, od którego pochodzą, ale nie stanowią odrębnej istoty.
Dzisiaj są już technologie hodowania tkanek ludzkich. Na przykład pobiera się tkankę od pacjenta poparzonego, hoduje in vitro skórkę o grubości jednej komórki i nakłada ją na poparzone powierzchnie pacjenta. Daje to szybsze gojenie ran, gdyż jest to tkanka własna, genetycznie identyczna z organizmem pacjenta. Oczywiście można by ją też zastosować do innego pacjenta, ale tak łatwo się nie przyjmie. Może być odrzucona, bo jest genetycznie ciałem obcym – podobnie jak przy przeszczepach. Jednak przyjęcie się obcej genetycznie tkanki czy organu nie zmienia faktu, że pacjent zachowuje swoją tożsamość jako osoba, jako człowiek z odrębną duszą.
[Tu znowu dygresja. Gdy załamała się polska transplantologia z powodu podejrzeń o nieprawidłowości w procedurach, Episkopat wezwał do ofiarności w udostępnianiu organów („Słowo biskupów polskich w sprawie przeszczepiania narządów” z 11.IX.07, czytane w kościołach 23.IX.07). Przy okazji poparł etycznie wątpliwą zasadę, że „podstawą do stwierdzenia śmierci człowieka jest ustanie wszelkiej aktywności mózgowej”. Wobec takich „zmarłych” w trakcie wyjmowania narządów korzysta się z usług anestezjologów, aby to wyjmowanie nie bolało „zmarłego”. Kościół winien chyba być bardziej ostrożnym w akceptowaniu dzisiejszych „naukowych” definicji śmierci.]
Możemy sobie wyobrazić, że na etapie rozwoju zarodka, coraz to jakaś komórka czy część się oddziela, ale nie staje się nowym organizmem. Jest jak ta hodowana skórka, może nawet jakiś czas rosnąć, dzielić się dalej, rozmnażać, ale nie wyrasta z tego cały nowy organizm. Jest częścią już istniejącego człowieka. Jeżeli w którymś momencie te osobne grupy komórek zaczną rozwijać się jako odrębny zarodek, to stają się odrębną osobą i dostają od Pana Boga odrębną duszę. Nie wiemy, w którym to momencie, ale Pan Bóg wie i zapewne daje je tylko wtedy, gdy odłączone komórki rzeczywiście rozwijają się w odrębny zarodek.
Szczególną formą mnożenia wegetatywnego są dzieci syjamskie. Następuje częściowy podział zarodka i rośnie on z podwojonymi pewnymi częściami ciała, ale nie wszystkimi. Gdy się tylko da, to próbuje się takie bliźniaki rozdzielić. Gdy są dodatkowe kończyny (jak widzieliśmy ostatnio w mediach) to próbuje się je operacyjnie usunąć. Ale gdy są dwie głowy, a jeden tułów – co wtedy? Czy są to dwa osobniki czy jeden, dwie dusze czy jedna? Odcinać jedną głowę, czy nie? Bywa, że jedna głowa jest zdolniejsza, a druga słabsza, gorzej się uczy. Zwykle takie istoty (osoba, osoby) długo nie żyją, ale bywa, że i dożywają dorosłości. Nie łatwy to problem dla rodziny, lekarzy, otoczenia. Kryje się za tym jakaś tajemnica życia. Nie wszystko zrozumiemy.

Na pewno jednak nie wolno nam próbować tworzyć bliźniaków specjalnie, sztucznie, w laboratoriach. We wspomnianym wyżej dokumencie (Donum Vitae, Rozd. I.6) napisane jest wyraźnie: „Również podejmowane próby, lub hipotetyczne rozważanie otrzymywania istot ludzkich bez jakiegokolwiek związku z seksualnością poprzez „podziały bliźniacze”, klonowanie lub partenogenezę należy traktować jako sprzeczne z prawem moralnym ponieważ przeczą godności zarówno ludzkiej prokreacji, jak i małżeńskiej jedności.”

Niestety próby klonowania poprzez podziały zarodków we wczesnym okresie ich rozwoju były i są podejmowane – jak na razie nieskutecznie.
Partenogeneza (inaczej dzieworództwo) to rozmnażanie poprzez uaktywnienie się komórki jajowej (haploidalnej) do samodzielnego rozwoju, bez zapładniającego udziału komórki rozrodczej męskiej. Odbywa się to przez podział jądra komórki jajowej bez podziału samej komórki. W ten sposób osiąga się diploidalność, ale przy identycznej informacji genetycznej dla każdego genu (homozygotyczności). U roślin proces ten określany jest jako apomiksja. Występuje też u niektórych skorupiaków, owadów i innych stawonogów, a także u nielicznych gadów i płazów. Może też być indukowana sztucznie. Były już próby z człowiekiem w tym kierunku (w Korei). Są jednak duże problemy rozwojowe w związku z dużym obciążeniem genetycznym populacji ludzkiej (choroby genetyczne są ukryte w heterozygotach, wadliwy gen od jednego z rodziców jest kompensowany przez prawidłowy od drugiego i przez to się nie ujawnia). Osobnik haploidalny, czy też homozygotyczny dla wszystkich genów, będzie obarczony wieloma chorobami i w rezultacie niezdolny do życia.
Postęp nauk przyniósł jednak nowy pomysł – klonowanie poprzez mikrochirurgię.


Dolly

W Wielkiej Brytanii dokonano klonowania ssaka, owcy Dolly, zastępując jądro komórki jajowej jądrem pobranym z tkanki somatycznej dojrzałego osobnika. Wymagało to mikrochirurgicznego usunięcia haploidalnego jądra z żeńskiej komórki rozrodczej bez uszkodzenia jej pozostałych części (cytoplazmy) i wstawienia w jego miejsce jądra diploidalnego pobranego z komórki somatycznej. Następnie pobudzono tą zmodyfikowaną komórkę jajową do podziałów i dalszego rozwoju zarodka, a potem implantowano go do macicy. Urodzony po tych operacjach osobnik był genetyczną kopią dawcy diploidalnego jądra komórki somatycznej. Tak w każdym razie to przedstawiono. Nie jest to do końca prawda, bo w cytoplazmie, a szczególnie w mitochondriach, też jest trochę informacji genetycznej, a ta pochodzi od dawcy komórki jajowej. Z tego powodu, niektórzy określają Dolly jako chimerę. To też nie jest uzasadnione. W mitologii chimera to potwór posiadający części z różnych organizmów (centaur, minotaur, syrena), a w genetyce osobnik, powstały z połączenia komórek różniących się genetycznie. Dalszy wspólny wzrost tego zespolonego organizmu prowadzi do tego, że jego różne części mają odmienną tożsamość genetyczną. Dolly to była owca o genotypie odpowiadającym dawcy jądra diploidalnego, a więc była jego klonem, natomiast odziedziczyła też od dawcy komórki jajowej to, co niesie informacja genetyczna zawarta w cytoplazmie (mitochondrialna). Tak zresztą jest u każdego z nas, bo cytoplazmę mamy tylko od matki. Dolly miała jednak dwie matki, bo także jądro diploidalne pochodziło od samicy.
Dodajmy, że tak powstała Dolly nie była osobnikiem młodocianym, jak by wynikało z czasu od klonowania i urodzenia, ale miała cechy starcze, bo jądro diploidalne posiadało już wiek swojej dawczyni i to wpłynęło na Dolly. Chorowała i została uśpiona po 6 latach (owce żyją ok. 12 lat).
Badania tego typu są jednak kontynuowane. Udało się to już u koni, u krow, u muflonów i u myszy. Są też prace nad ludźmi – na razie nieskuteczne.


Sancta Sanctorum

Skoro, jak powiedział Jan Paweł II, „genom ma … godność, u której podstaw leży dusza”, próba powołania do życia osoby ludzkiej, o znanym genomie, to wkraczanie w kompetencje Pana Boga. Normalnym biegiem spraw w chwili poczęcia w komórce jajowej dokonuje się powołanie do istnienia nowego genomu, o którego tożsamości decyduje Pan Bóg, lub, jeżeli ktoś woli, przypadek. Rodzice dają jądra komórek rozrodczych, o nieznanej im tożsamości genetycznej, powodując powstanie nowego, nieznanego genomu, a Pan Bóg dodaje ludzką duszę. Ta tajemnica tworzenia i stwarzania odbywa się w sanktuarium komórki jajowej, miejscu tajemniczego współdziałania ludzi i Boga. Zdarza się, że Bóg pozwala na naturalne klonowanie (bliźnięta jednojajowe), na etapie, gdy zalety czy wady tego genomu nie są ludziom znane. Tymczasem dziś człowiek próbuje powołać do istnienia ludzkie życie, o wybranym przez siebie genomie i zmusić Boga, by właśnie temu genomowi (osobnikowi) dał bliźniaka, z ludzką duszą. Jak pierwsi rodzice w Raju, człowiek próbuje wejść w kompetencje Stwórcy.
Można powątpiewać czy komukolwiek to się uda, ale już sama próba jest „«ohydą spustoszenia» zalegającą miejsce święte”, o której mówił Jezus (Mt. 24.15).


Człekozwierz

Ludzka bezczelność idzie jeszcze dalej. Jak podałem na początku tego artykułu, podejmowane są badania mające na celu uzyskanie zarodka taką metodą jak u Dolly, tyle że komórka jajowa i somatyczne diploidalne jądro mają pochodzić od różnych gatunków, w tym od człowieka i od zwierzęcia. Chodzi o oba warianty. Ludzkie jądro w pozbawionej jądra zwierzęcej komórce jajowej i odwrotnie. Czy coś z tego wyrośnie? Można powątpiewać. Jeżeli jednak tak, to co to będzie, człowiek, zwierzę, czy coś pośredniego? Czy należy to coś ratować, oferując adopcję do ludzkiej macicy?
Wspomniana na początku wypowiedź angielskich biskupów przyznająca tym tworom człowieczeństwo budzi wątpliwości. W moim przekonaniu byłoby to uzasadnione tylko wtedy, gdy genom jądra diploidalnego jest ludzki, ale nie w przypadku, gdy jest on zwierzęcy. Komórkę jajową traktowałbym jak wypożyczoną macicę. To tak jakby zarodki ludzkie (te zbywające z procesu zapładniania in vitro) implantować do zwierzęcych macic, aby spróbować je dochować do urodzenia. Wkładanie zwierzęcego jądra diploidalnego do pozbawionej jądra ludzkiej komórki rozrodczej traktowałbym tak samo jak wkładanie zarodka zwierzęcego do ludzkiej macicy na odchowanie.
Zaiste ohyda spustoszenia!

prof. Maciej Giertych


Za: OPOKA W KRAJU 65(86), grudzień 2007


Tytuł pochodzi od Redakcji BIBUŁY. Tytuł oryginalny: Człekozwierz


Skip to content