Aktualizacja strony została wstrzymana

O łajdactwie ignorantów – Stanisław Michalkiewicz

Małą mądrością rządzony jest ten świat – zauważył już w XVII wieku szwedzki kanclerz Axel Oxenstierna. Od tamtej pory sytuacja raczej się pogorszyła i świat dzisiejszy rządzony jest tak małą mądrością, że właściwie mądrością nazwać jej już nie można. Dzisiejszy świat rządzony jest już wyłącznie przez głupotę. Źeby się o tym przekonać, wystarczy przyjrzeć się jakiemukolwiek współczesnemu państwu, a zwłaszcza – Rzeczypospolitej Polskiej, która ma widać jakieś wyjątkowe szczęście w doborze swoich wielkorządców. Mówię oczywiście o władzy prawdziwej, której punkt ciężkości znajduje się poza konstytucyjnymi organami państwa. Tak było w PRL, kiedy to najważniejszym ośrodkiem władzy było Biuro Polityczne KC PZPR – a więc ośrodek pozakonstytucyjny – że o Biurze Politycznym KC KPZR, czyli partii sowieckiej już nie wspomnę. Od roku 1980, kiedy to pod naporem buntu partia zaczęła się rozpadać, punkt ciężkości władzy przeniósł się z Biura Politycznego do cywilnej i wojskowej razwiedki. W 1989 roku porozumiała się ona z co bardziej spolegliwymi reprezentantami tak zwanej „strony społecznej”. Mniejsza w tej chwili o przyczyny takiej spolegliwości, bo chodzi o to, że reprezentanci owi stworzyli atrapę państwa, za którą razwiedka „sprawuje władzę”, to znaczy – rozkrada państwowe zasoby oraz mienie obywateli.

Dlaczego tak jest? Składa się na to kilka przyczyn. Po pierwsze – razwiedka w większości składa się z łajdaków, bo przecież za PRL żaden porządny człowiek do tajniaków nie szedł – oczywiście z wyjątkiem pana generała Sławomira Petelickiego, który wstąpił do SB żeby „spełniać dobre uczynki”. Sam to kiedyś powiedział, więc nie wypada zaprzeczać. Ale – jak to mówią – testis unus, testis nullus, co w tym przypadku się wykłada, że jedna jaskółka nie czyni wiosny. Tamci starzy łajdacy dobierali podobnych sobie i w rezultacie łajdactwo nie tylko się rozprzestrzeniło, ale i utrwaliła się międzypokoleniowa dominacja łajdaków, co wychodzi na jaw np. przy okazji badania sprawy zabójstwa Krzysztofa Olewnika, albo głosów dobywających się z czeluści „aresztu wydobywczego”, w którym jęczy Peter Vogel. Ale gdyby nawet wszyscy powodowani byli pragnieniem spełniania dobrych uczynków, to trzeba pamiętać, że dobrymi chęciami wybrukowany jest przedsionek piekła. Jak mawiał Guy Sorman, nie wolno lekceważyć potęgi ignorancji, zwłaszcza, gdy stowarzyszy się ona z łajdactwem. Bo, jak wiadomo, są dwa rodzaje ignorancji. Zwyczajny ignorant wie, że czegoś nie wie, nie wstydzi się tego, w związku z czym jest podatny na perswazję. Najgorszy jest tedy tzw. ignorant oświecony, który myśli, że wszystko wie, a tymczasem wiedza, z której jest taki dumny, to katalog potwornych curiosów, patetycznych głupot i fantasmagorii. Weźmy dla przykładu bliskie mi nauki prawne. Iluż to naukowców doktoryzowało się i habilitowało z tzw. centralizmu demokratycznego, a więc czegoś, czego nigdy nie było, nie ma i nie będzie! Z tym bagażem i z uciułanymi tytułami naukowymi przeżyli komunę, sprawiając, że wyższe uczelnie przypominają dzisiaj parki jurajskie, w których rolę dinozaura pełni homo tristis diluvii testis. I oto Polska jest właśnie rządzona przy pomocy tej piekielnej mieszanki, a rezultaty będziemy odczuwali przez całe pokolenia.

Minister finansów, pan Rostowski ogłosił, że przyszłoroczny deficyt budżetowy przekroczy 52 miliardy złotych. Wprawdzie np. Adam Glapiński twierdzi, że aż tak źle nie jest, że pan Rostowski tylko straszy, żeby w przyszłym roku, przed wyborami prezydenckimi, otrąbić sukces, że oto dzięki zbiorowej mądrości partii deficyt jest znacznie mniejszy, co premieru Tusku ma przybliżyć prezydencki stolec, ale trzeba zwrócić uwagę na to, co mówią inni, np. pan Lipiński z PiS – że rząd premiera Tuska wreszcie zdecydował się na spełnienie postulatu Prawa i Sprawiedliwości, by zwiększyć deficyt budżetowy. Warto pamiętać, że PiS podczas swoich rządów był dumny z tzw. budżetowej kotwicy, tj. deficytu nie przekraczającego 30 mld złotych.

W rezultacie dług publiczny Polski osiągnął już poziom 700 mld złotych, a przecież w świetle zapowiedzi min. Rostowskiego wiemy, że nie jest to nasze ostatnie słowo. Wprawdzie polski dług publiczny nie powiększa się z szybkością 2000 euro na sekundę, jak dług publiczny Francji, ale i tu i tam widać, jaką mądrością państwa te są rządzone. Jeśli chodzi o Francję, to być może jest to działanie intencjonalne; w końcu któż może wiedzieć, jakie są prawdziwe motywacje prezydenta Sarkozy’ego i czy np. nie wykonuje on obowiązków naganiacza lichwiarskiej międzynarodówki, która pomogła mu uzyskać stanowisko prezydenta tego sławnego europejskiego państwa. Bo że nasza razwiedka w tym naganiactwie się właśnie wyżywa, to rzecz pewna. Chodzi o to, że polski dług publiczny stale się powiększa, w związku z czym powiększają się też koszty tzw. jego obsługi, czyli procentów, które państwo nasze musi płacić lichwiarzom kupującym obligacje skarbowe. Państwo? Nie żadne „państwo” tylko podatnicy, którzy w ten sposób sprzedawani są lichwiarskiej międzynarodówce w niewolę. Nie tylko pokolenia aktualnie żyjące, ale również przyszłe pokolenia naszego narodu, bo przecież dług publiczny oznacza, że zadłużone zostały nasze dzieci, wnuki i prawnuki. Warto w związku z tym przypomnieć, że zgłoszony w 1992 roku przez UPR postulat wprowadzenia do konstytucji zakazu uchwalania budżetu z deficytem i ścigania posłów domagających się deficytu za usiłowanie kradzieży zuchwałej, został przez „mądrych i roztropnych” hałaśliwie wyśmiany. Ale w Stanach Zjednoczonych też nie udało się przeforsować podobnej poprawki do konstytucji i w rezultacie, w jesieni ubiegłego roku, tamtejszy dług publiczny przekroczył 10 trylionów (czyli po naszemu – bilionów) dolarów, a podatnicy musieli nafutrować lichwiarzy co najmniej półtora bilionem dolarów. Ale o ile Ameryka może zawsze liczyć na łup z jakiejś misji pokojowej, o tyle dla Polski, to marzenie ściętej głowy.

Ciekawe, że również nasi przywódcy duchowi sprawiają wrażenie, jakby nie zdawali sobie sprawy, iż sprzedawanie własnych obywateli w niewolę lichwiarskiej międzynarodówce jest nie tylko problemem ekonomicznym, ale również – moralnym. Ja oczywiście rozumiem, że podczas „małego Asyżu” w Krakowie z udziałem rabinów, co to modlą się o pokój i oczywiście – powodzenie wszystkich pokojowych misji, o takich przyziemnych sprawach mówić nie wypada, ale przecież jest tyle innych okazji, mniej patetycznych, kiedy można by nawiązać i do tego – chyba, że jest rozkaz, żeby nie.


Stanisław Michalkiewicz
Felieton  ·  tygodnik „Nasza Polska”  ·  2009-09-15  |  www.michalkiewicz.pl

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Nasza Polska”.


Skip to content