Aktualizacja strony została wstrzymana

Jak powstał stereotyp „odrażającego Niemca” – Karlheinz Weißmann

Do najbardziej wyrazistych plakatów z okresu I wojny światowej należy niewątpliwie plakat powstały na zlecenie armii amerykańskiej: postać podobna do goryla, z pikielhaubą na głowie, w prawej ręce trzyma maczugę z napisem „kultura”, lewą ściska wijącą się, półnagą kobietę; w tle pejzaż ruin, który ma symbolizować zniszczoną przez wojnę Europę, dalej morze, a bestia stoi u wybrzeży Ameryki, co można odczytać z napisu na dole. Przesłanie plakatu jest jednoznaczne: „Destroy this mad brute. – Enlist” – „Zniszcz to obłąkane bydlę. – Zaciągnij się”.

 

[Pic source: Library of Congress. Date Created/Published: 1918]

 

Plakat ten należy do arsenału środków propagandy ikonograficznej aliantów, która nie tylko po prostu karykaturowała Niemca – oczywiście przedstawiano go jako kretyna, tchórza, durnia, żarłoka i pijaka – ale także deformowała jego obraz w taki sposób, że całkowicie lub częściowo tracił podobieństwo do człowieka. Plakat należy do specjalnej kategorii przekazu: miał podsycać strach przed inwazją w zamorskich terytoriach Wielkiej Brytanii – przede wszystkim w koloniach Południowej Afryki, Nowej Zelandii i Australii, a następnie w USA. Ich mieszkańcy zapewne nie odczuwali bezpośredniego zagrożenia, dlatego potrzebne było szczególnie drastyczne ostrzeżenie przed „bestią”, „bydlęciem”, „Hunem”, który po pokonaniu Ententy w Europie będzie się szykować do ataku na Azję, Afrykę i Amerykę.

Temu samemu celowi, co notoryczne mówienie o „Hunach”, służyło twierdzenie, że Niemcy stoją na poziomie cywilizacyjnym „poniżej Wandalów”. Już 8 sierpnia 1914 r., a więc zanim jeszcze wojna zdołała spowodować jakiekolwiek większe zniszczenia, sławny francuski filozof Henri Bergson, przemawiając jako prezes Académie des Sciences Morales et Politiques, oświadczył: „Zdecydowana walka z Rzeszą Niemiecką jest w istocie walką cywilizacji z barbarzyństwem. Cały świat to czuje, ale szczególny autorytet naszej Akademii każe nam o tym powiedzieć. Zajmując się w szerokim zakresie badaniem zagadnień psychologicznych, moralnych i społecznych wypełnia ona zwykły obowiązek naukowy, stwierdzając, że brutalność i cynizm Niemiec, ich całkowita pogarda dla sprawiedliwości i prawdy oznaczają regres do stanu dzikości”.

 

Teorie rasowe jako podstawa nienawiści do Niemców

Wzmianka Bergsona o niemieckim „cynizmie” jest istotna, ponieważ daje do zrozumienia, że barbarzyńcy potrafią się maskować, podawać za ludzi rzekomo kulturalnych, których „Kultur” (to słowo zawsze bez tłumaczenia, pisane z niemiecka wielką literą, tak jak wyraz „Kaiser”, wskazujący na „K-boches”, „kajzerowskie Szwaby”) jest czymś całkowicie innym niż cywilizacja narodów przenikniętych dziedzictwem antyku. Szybko jednak okazuje się, że u Niemca pod cienką powłoką „Kultur” kryje się przynależność do podlejszego gatunku. Jest też „logiczne, że jego celem jest potęgowanie wrodzonej brutalności przy pomocy nauki”. To „barbarzyństwo naukowe” nie zasługuje, oczywiście, na miano „culture”, to tylko „bluff”, a nauka niemiecka jedynie pomaga „uprawiać bestialstwo metodycznie”. Tak to sformułował Léon Daudet, którego nienawiść do Niemców skoncentrowała się na typie naukowca okopanego za stertą książek. Tym sposobem do wizerunku prymitywnego mordercy i podpalacza doszło – stanowiąc jego konieczne uzupełnienie – wyobrażenie Niemca jako zimnego i pedantycznego, a zatem w pewnym sensie inteligentnego, sprawcy. Nie oznacza to wcale przekreślenia koncepcji, że Niemców zaliczyć należy, jak mówił Bergson, do „stanu dzikości”, co w epoce kolonializmu oznaczało ich wyrugowanie ze wspólnoty Europejczyków i wskazanie im miejsca na samym dole hierarchii narodów. Zamysł ten wiązał się również z teoriami rasowymi, mającymi w okresie przedwojennym tak wielkie znaczenie. Wyobrażenie o „wojnie ras” komplikowało się jednak w przypadku brytyjskim. Podkreślano więc celtyckie i rzymskie pierwiastki brytyjskiego dziedzictwa kulturowego, Brytyjczycy uznawali się za „przynależnych w połowie do rasy rzymskiej” albo sięgali po swoiście metaforyczne pojęcie rasy, pozwalające traktować Niemców jako „Hunów”, tzn. „Azjatów” szczególnie brutalnego i odpychającego rodzaju.

W USA ten model przyjęto bez zastrzeżeń. Natomiast we Francji wystąpiło odrębne zjawisko. Już 15 sierpnia 1914 r. autor katolickiego czasopisma „La Croix” oświadczył, że „odrodził się dawny duch walki Gallów, Rzymian i Franków”, i dodał: „Trzeba wymieść Niemców z lewego brzegu Renu. Te podłe hordy należy zapędzić z powrotem za ich własne granice. Gallowie Francji i Belgii muszą wygnać intruza zdecydowanym uderzeniem i raz na zawsze. Zaczyna się wojna ras”. W roku 1915 niejaki Urbain Gobier opublikował książkę o „rasie niemieckiej” – „die race allemande” – która dalece wykracza nawet poza takie wyobrażenia antagonizmu rasowego. Odwoływał się przy tym do wcześniejszych prac, które powstawały we Francji już od klęski roku 1871 i miały na celu dostarczenie biologicznej podstawy twierdzeniu, że Niemcy (lub Prusacy) stanowią odrębną rasę, absolutnie obcą Francuzom i Europejczykom. Podczas I wojny światowej Gabriel Langlois rozwinął tezę, że Niemców – w odróżnieniu od przystojnych Słowian – w żadnym razie nie można zaliczyć do „rasy aryjskiej”, bo są mieszanką rasową fińsko-bałtycko-słowiańską, co można poznać choćby po grubokościstości i dysproporcjach w budowie ciała. Jest to „rasa pilna, głupia, zręczna w pracy, okazująca więcej woli niż wiedzy, zdatna raczej do nauk stosowanych niż teoretycznych. Kocha muzykę oszalałą, irytującą, którą Wagner swym kunsztem doprowadził do perfekcji w robieniu bum-bum-badabum”.

Należy wszelako podkreślić, że tezom Langlois i tak daleko było do takiego stopnia dziwaczności, jaki osiągnęły wypowiedzi lekarza i psychologa Edgara Bérillon. Otóż rozczarowanie decyzją władz, które z uwagi na jego wiek nie pozwoliły mu służyć w armii nawet jako ochotnikowi, kompensował on publikacjami, wywodzącymi niższość rasy niemieckiej z jej wrodzonych defektów, do których należała m.in. „polychrésie” (poprawnie: „polychésie”), tzn. spowodowane obżarstwem nadmierne wypróżnianie jelit z cuchnących fekaliów.

 

Niemcy jako neandertalczycy, świnie i bakterie

W roku 1916 Association française pour l‘avancement des sciences ( Francuskie Towarzystwo Promocji Nauk), poważne zrzeszenie specjalistów z zakresu nauk przyrodniczych – opublikowało z udziałem Bérillona i innych lekarzy tom zbiorowy pt. „La psychopathologie criminelle des Austro-Allemands” („Psychopatologia kryminalna Austro-Niemców”), w którym jeden z redaktorów, niejaki dr Capitan, doszedł do wniosku, że „w niemieckim mózgu występuje absolutna amoralność, połączona z całkowitym brakiem taktu, umiaru, delikatności, uprzejmości, a także precyzyjnej percepcji prawa i słuszności, dobra, piękna, ofiary, ideału itp. Jest to, jak już przed rokiem zaznaczyłem, mentalność poślednich prymitywów, zapewne coś jak u paleolitycznego «człowieka z Moustier», u którego nie wykształciły się jeszcze pojęcia jako podstawa wszelkiej zdolnej do życia cywilizacji”. Przywołanie „człowieka z Moustier”, tzn. środkowego paleolitu, nieuchronnie wywoływało obraz neandertalczyka, wizję, dobrze pasującą do twierdzeń o rasowej niższości Niemców. Na marginesie dodajmy, że inni autorzy wspomnianego tomu twierdzenia takie wywodzili z nawyków żywieniowych Niemców, w czym szczególną rolę odgrywała konsumpcja ziemniaków i wieprzowiny, uznawana za nadmierną.

Dla francuskiego antagonisty wojennego porównanie Niemca do świni należało do podstawowego arsenału propagandy. Nawet jeśli podobieństwo fonetyczne francuskiego wyzwiska „Boche” („Szkop”) do wyrazu „cochon” („świnia”) jest odległe, to tradycyjnie negatywne obciążenie wyrazu „świnia” stwarzało dogodną możliwość zohydzenia wroga także w ten sposób. W każdym razie jest zdumiewające, jak często Niemiec we francuskiej karykaturze okresu wojennego był prezentowany jako świnia i jak wielu używano znaków, kojarzących Niemca ze świnią.  Degradacja człowieka do poziomu zwierzęcia należy, oczywiście, do standardowego repertuaru retoryki bojowej, wszelako charakterystyczne jest i to, że oprócz świni, bestii w ogólności i potwora podobnego do smoka przedstawiano Niemców bardzo często jako szkodliwe insekty – pchły, kleszcze, pluskwy. Podżegacze skupieni wokół brytyjskiego czasopisma „John Bull” mówili nie tylko o „Hunach”, ale o „Germo–Hunach”, a więc „Germanach–Hunach” i „Germanach–bakteriach”. Sekundował im „Daily Mirror”, stwierdzając, że Niemcy to w istocie rzeczy nie ludzie, ale choroba, „pestis teutonica” – „niemiecka dżuma”. Wyobrażenie to miało zwolenników także w USA, gdzie epidemię grypy, która wybuchła jesienią 1918 r., tłumaczono bardzo konkretnie – działaniem „Hun-Germs”.

 

Przerażające opowiastki o obciętych rączkach dzieci

Ohydę większości relacji o rzekomych zbrodniach niemieckich żołnierzy przelicytowały zapewnienia, że Niemcy nabijają małe dzieci na ostrza bagnetów i przybijają do wrrót czy obcinają lub odrąbują im dłonie. 27 sierpnia 1914 r. „The Times” donosił: „Człowiek, którego nie znam, powiedział przedstawicielowi Stowarzyszenia Katolickiego, że widział na własne oczy, jak niemiecka soldateska odrąbała ramiona małemu dziecku, które trzymało się fartucha matki”. 29 sierpnia „Daily Mail” odnotował lapidarnie, że Niemcy obcinali swym ofiarom uszy i dłonie, a 2 września korespondent tejże gazety informował, że francuscy uciekinierzy opowiadają, że Niemcy „obcinają dłonie małym chłopcom, żeby w przyszłości nie mogli być żołnierzami Francji”. 5 lutego 1915 r. paryski „Le Matin” donosił, że attaché wojskowy Brazylii widział w szpitalu „biednego malucha, który z uroczą naiwnością pytał, czy w prezencie noworocznym można by mu oddać dłonie”. W maju 1915 r. „Sunday Chronicle” opublikował doniesienie, że jedno z ocalałych dzieci leczone jest w pewnym paryskim szpitalu, a paryski „Figaro” wynalazł nawet lekarzy, którzy jego okaleczenia mieli widzieć i opatrywać.

Choć relacje o odrąbanych dłoniach dzieci relatywnie wcześnie zaczęły budzić wątpliwości, rząd brytyjski uznał te doniesienia za fakty, a brytyjski parlament podzielił to przekonanie. Faktycznie zaś nigdy nie dostarczono jakiegokolwiek dowodu na potwierdzenie tych okrucieństw. Mimo to w krajach Ententy i wielu państwach neutralnych krążyły niezliczone materiały ikonograficzne, przedstawiające albo okaleczone dzieci, albo anonimowych niemieckich żołnierzy a nawet samego „Kaisera”, popełniających okrucieństwa. We Włoszech sprzedawano figurkę porcelanową o nazwie „Fanciulla Belga” („dziewczynka belgijska”), wyobrażającą siedzące dziecko, które, domagając się współczucia, wyciąga przed siebie kikuty kończyn.

Trudno wyjaśnić przyczynę tej fiksacji. Niezależnie od tego, że jest po prostu makabryczna, można zauważyć, że kara obcięcia dłoni nadal stosowana wówczas w krajach muzułmańskich, w Europie uchodziła za typowy przejaw barbarzyństwa. Już od przełomu XIX i XX w. trwała publiczna dyskusja o brutalnych belgijskich rządach kolonialnych w Kongu, gdzie praktykowano obcinanie przedramienia lub dłoni tubylcom, jeśli nie dostarczyli nakazanego kontyngentu surowego lateksu kauczukowego. W 1909 r. sensację wzbudziła książka Conan Doyle`a „The Crime of the Congo” o wydarzeniach w tym środkowoafrykańskim kraju. Ilustracja na wyklejce strony tytułowej pokazywała kilkoro tubylców, którym obcięto rekę, a tekst zawierał relację Rogera Casementa o „kongijskich okrucieństwach”, które wkrótce stały się przysłowiowe. Gdyby ten kontekst miał wyjaśniać twierdzenia o niemieckich okrucieństwach, mielibyśmy do czynienia z klasycznym przypadkiem „projekcji” w sensie psychoanalitycznym.

Pewne jest w każdym razie, że wyobrażenie o szczególnym okrucieństwie Niemców podczas wojny wobec dzieci stało się przeświadczeniem powszechnym. Jeszcze w lipcu 1918 r. komendant główny amerykańskiego korpusu ekspedycyjnego oświadczył, że z własnego doświadczenia może potwierdzić, iż „Niemcy dają dzieciom zatrute słodycze do jedzenia i granaty ręczne do zabawy; mają uciechę, kiedy dzieci wiją się z bólu umierając, i śmieją się głośno, kiedy granaty eksplodują”.

 

„Walczyć aż do unicestwienia Niemiec”

Już 24 sierpnia 1914 r. biuletyn armii francuskiej ogłaszał, że „ludzkość” musi „unicestwić Niemcy”. Od 1916 r. w obiegu była formuła „unconditional surrender” („bezwarunkowej kapitulacji”), którą łączono z radykalnymi postulatami ukarania wroga formułowanymi podczas wojny. Nie jest jasne, jak miały się one do planów kierowniczych gremiów politycznych. Dotyczy to przede wszystkim Francji i Rosji, które bynajmniej nie zamierzały poprzestać na korekturach granicznych (np. ponownym przyłączeniu Alzacji i Lotaryngii do Francji) i żądaniach reparacyjnych, ale upatrzyły sobie specjalny łup w postaci znacznych terenów Niemiec zachodnich i wschodnich, które zamierzały zająć. Opinii publicznej nie ujawniano tych planów w pełnym zakresie, wciąż jednak dawano do zrozumienia, że pokój ustanowiony przez aliantów będzie się kierował raczej ideami antyniemieckiego rasizmu niż wizją światowej krucjaty na rzecz demokracji.

We Francji wcześnie i otwarcie dyskutowano o terytorialnych celach wojny, a ich tendencję całkowicie zdeterminowała „idée fixe historii Francji” (Maurice Barres) opanowania linii Renu. Nie tylko Ligue des Patriotes, lecz także inne organizacje nacjonalistyczne, jak Comités de la rive gauche du Rhin (Komitety Lewego Brzegu Renu), propagowały aneksję Nadrenii albo jawnie, albo skrycie w formie „opcji gwarancyjnej”, która zakładała przekształcenie zachodnich terytoriów Rzeszy w strefę zdemilitaryzowaną lub w konglomerat samodzielnych republik. Ostatecznie kwestię Renu rozpatrywano tylko jako fragment kwestii niemieckiej z francuskiej perspektywy, a ta była całkowicie zdominowana przekonaniem , że „istnienie zjednoczonych Niemiec jest anomalią” (Jacques Bainville).

Niewinnie wyglądająca formuła, że „narody Niemiec” trzeba możliwie „ściśle oddzielić od narodu pruskiego, najbardziej ekscentrycznego i najmniej niemieckiego” (Charles Maurras), aby znów przekształcić Rzeszę w zbiór małych i średnich państw, nie mogła jednak przesłonić faktu, że w ostatecznym rachunku chodziło o „całkowite unicestwienie” znienawidzonego „odwiecznego wroga”. Cel ów można wyczytać np. z opublikowanej już w 1915 r. broszury pt. „L’Allemagne en morceaux” („Niemcy w kawałkach”), której autorem był francuski geograf Onésime Reclus. Reclus nie był uczonym pracującym w ciszy gabinetu, jego rozprawa została wydana w wysokim nakładzie, nie budząc sprzeciwu cenzury, i najwyraźniej wyrażała pogląd większości jego rodaków, że walka toczy się „o to, żeby Niemcy przestały istnieć”. Znaczna część wywodów odnosiła się do konieczności rozległych zmian terytorialnych po przegranej Niemiec. Francja miała otrzymać Alzację i Lotaryngię, ale także Okręg Saary i Luksemburg. Niemiecka ludność lewego brzegu Renu mogłaby przyłączyć się do Francji albo uzyskać autonomię. Rosja miała otrzymać jako polski protektorat Prusy Wschodnie i Zachodnie, a ponadto Poznań i Śląsk. Austro-Węgry miały zniknąć, a ich i narody miały uzyskać własną państwowość; niemiecka pozostałość mogłaby zjednoczyć się z południowymi Niemcami, które byłyby oddzielone od północnych. Decydującymi krokami miała być „egzekucja Prus” i związana z tym całkowita demilitaryzacja Rzeszy wraz z likwidacją floty. Zachowane zostałyby tylko „oddziały policyjne”.  Na koniec Reclus domagał się „kary z nawiązką” w wysokości 101 miliardów marek w złocie płatnych przez 101 lat i zakończył wywody słowami: „Doprawdy zasłużyli na to, by z pętlą na szyi prowadzić ich na targ niewolników i tam sprzedawać”. Później jednak ograniczył realizację tego żądania do ukarania warstwy kierowniczej: „Teoretyków i praktyków wojny prewencyjnej trzeba prewencyjnie unicestwić”.

 

„Przedstawiać przeciwnika jako największego wroga ludzkości”

Powszechna opinia, że nowoczesna propaganda to wynalazek totalitarnych systemów XX wieku, jest błędna. Narodziła się ona w najbardziej rozwiniętych demokracjach masowych Ameryki Pólnocnej, Wielkiej Brytanii i Francji. To tu zostały wymyślone i po raz pierwszy wypróbowane działania, których celem było to, co w języku współczesnego marketingu nazywa się „brandingiem”: wbijanie ludziom do głowy określonych słów kluczowych, sloganów i obrazów. To tu po raz pierwszy w bardzo szerokim zakresie zastosowano kłamstwo i manipulację, aby zniszczyć przeciwnika najpierw moralnie, a następnie faktycznie. Po zakończeniu wojny przynajmniej kilku dziennikarzy przyznało, że zmyślali swe doniesienia, aby zaszkodzić niemieckiemu wrogowi. Byli również tacy, którzy wiedzieli, że oddają się do dyspozycji perfidnemu zamysłowi „ujęcia kłamstwa w system naukowy”, aby Ententę „oczyścić z wszelkiej winy za wojnę”, zaś „przeciwnika przedstawiać jako najgorszego wroga ludzkości i warchoła, którego cały świat powinien odsądzić od czci i wiary”.

 

Późniejsze wyznania, że wszystko było „w całości wymyślone”

Zlecone przez brytyjskiego premiera Lloyda George`a i szefa rządu włoskiego Francesco Nittiego zbadanie losów osób rzekomo okaleczonych przez niemieckich żołnierzy nie wykazało ani jednego pokrzywdzonego. W 1925 r. śledztwo brytyjskiego parlamentu zakończyło się wnioskiem, że twierdzenia zawarte w oficjalnym raporcie Bryce`a są nie do utrzymania. Nie udało się znaleźć świadków, których rzekomo wysłuchano, ani pisemnych dokumentów, na których opierały się zarzuty komisji Bryce`a. Kiedy zagadnięto w tej sprawie samego Jamesa Bryce`a, odpowiedzialnego za raport, miał odrzec: „W czasie wojny wolno wszystko”. Cynizm, jaki się za tym kryje, całkowicie odpowiada cynizmowi generała Johna Charterisa, byłego kierownika wojskowej służby informacyjnej oddziałów brytyjskich w Francji, który przy okazji pewnego bankietu wyjawił, że „opowieść o padlinie”, czyli o zwłokach żołnierzy, które Niemcy rzekomo przerabiali fabrycznie na tłuszcz, po prostu w całości wymyślił; jak również cynizmowi Creela, odpowiedzialnego za propagandę USA, który publicznie oświadczył, że podczas wojny jego urząd do spraw informacji musiał dostarczać „te wszystkie bzdury o niemieckich żołnierzach, którzy nabijali belgijskie dzieci na ostrza bagnetów”, aby doprowadzić własnych obywateli tam, gdzie władze chciały ich mieć, ale „nie była to prawda”.

 

Kłamstwa propagandy z okresu I wojny światowej pokutują do dziś

Nawet powierzchowne badania nad antyniemiecką propagandą w okresie I wojny światowej pozwalają domyślać się, jak poważne były jej następstwa polityczne, etyczne i psychologiczne. Gruntowne studia musiałyby doprowadzić do przyjęcia tych faktów do wiadomości. W Niemczech mówi się często o „micie propagandowym”, by uzasadnić tezę o bezskuteczności takiego podburzania albo by skierować zaraz uwagę na antysemicką propagandę okresu narodowego socjalizmu, nie musząc tym samym odnosić się do poprzedzających ją wzorców. Postępowanie to jest nie tylko nienaukowe, ale i nieuczciwe. Ignoruje ono świadomie fakt, że ikona „niemieckiego potwora” uparcie utrzymuje się przy życiu.

Być może przesadą jest stwierdzenie pewnego Francuza, że w jego ojczyźnie żyją miliony durniów, którzy wciąż wierzą w „małe dzieci z obciętymi dłońmi”, ale niewątpliwym faktem jest to, że w roku 2008 powstał kanadyjski film „Passchendaele“ [1], w którym ukrzyżowany kanadyjski żołnierz posłużył jako kulochwyt osłaniający niemieckie pozycje. I niewątpliwie istnieje brytyjski minister edukacji, który przystąpienie w 1914 r. swego kraju do wojny uznaje bez zastrzeżeń za bohaterstwo, ponieważ chodziło o to, by uchronić świat przed niemieckimi „okrucieństwami”. I także istnieje, oczywiście, bardzo wielu Niemców, którzy wciąż są przekonani, że ich przodkowie gotowi byli użyć wszelkich środków przemocy, aby zapanować nad światem.

Karlheinz Weißmann

Przeł. Jacek Dąbrowski

 

[1] Wioska w Belgii (dziś Passendale); między sierpniem a listopadem 1917 r. rejon jednej z najkrwawszych bitew I wojny światowej.

Źródło: fragment książki – Karlheinz Weißmann, 1914. Die Erfindung des häßlichen Deutschen, Edition Junge Freiheit, Berlin 2014. Pierwodruk: Nowa Debata, kwiecień 2016.

 

Karlheinz Weißmann (ur.1959) studiował teologię ewangelicką, pedagogikę i historię na Uniwersytecie im. Georga Augusta w Getyndze i Uniwersytecie Technicznym w Brunszwiku. Doktorat uzyskał w 1989 r. na seminarium historycznym Klausa Ericha Pollmanna na UT w Brunszwiku rozprawą „Rozwój politycznej symboliki niemieckiej prawicy”. Od 1984 r. pracuje jako nauczyciel religii ewangelickiej i historii w Gymnasium Corvinianum w Northeim w południowej Dolnej Saksonii. Jest członkiem Stowarzyszenia Filologów Dolnej Saksonii. Od wielu lat publikuje w tygodniku „Junge Freiheit”. W 2000 r. wraz z Götzem Kubitschkiem założył Institut für Staatspolitik (Instytut Polityki Państwowej), którego kierownikiem naukowym był do kwietnia 2014 r. Do 2014 r. był współwydawcą, a od 2003 do 2012 r. redaktorem czasopisma „Sezession”. Wcześniej pisał do konserwatywnych czasopism „Criticón” i „MUT” (1987–1992).

Napisał: m.in. Die Zeichen des Reiches. Symbole der Deutschen (Asendorf 1989), Schwarze Fahnen, Runenzeichen. Die Entwicklung der politischen Symbolik der deutschen Rechten zwischen 1890 und 1945 (Düsseldorf 1991), Rückruf in die Geschichte (Berlin/Frankfurt am Main 1992), Der Weg in den Abgrund. Deutschland unter Hitler von 1933–1945 (Berlin 1995), Der nationale Sozialismus (München 1998), Arnold Gehlen. Vordenker eines neuen Realismus (Bad Vilbel 2000), Männerbund (Schnellroda 2004), Das Hakenkreuz. Symbol eines Jahrhunderts (Schnellroda 2006), Deutsche Zeichen. Symbole des Reiches, Symbole der Nation (Schnellroda 2007), Faschismus. Eine Klarstellung (Schnellroda 2009), Post-Demokratie (Schnellroda 2009), Kurze Geschichte der konservativen Intelligenz nach 1945 (Schnellroda 2011), Armin Mohler. Eine politische Biographie (Schnellroda 2011),   Współredagował: Westbindung. Chancen und Risiken für Deutschland (Frankfurt am Main/Berlin 1993), Lauter dritte Wege. Armin Mohler zum Achtzigsten (Bad Vilbel 2000. Opracował: Hellmut Diwald, Geschichte der Deutschen (Esslingen/München 1999), Armin Mohler, Die Konservative Revolution in Deutschland 1918–1933. Ein Handbuch (Graz/Stuttgart 2005).

 

Za: Tomasz Gabiś blog (09.04.22) | http://www.tomaszgabis.pl/2022/09/04/karlheinz-weismann-jak-powstal-stereotyp-odrazajacego-niemca/

Skip to content