Aktualizacja strony została wstrzymana

Wierni Rzeczypospolitej

Pruski arystokrata, Żyd ze Stanisławowa, Ukrainiec z Wołynia, wygnańcy z Kaukazu i białoruscy chłopi mają swoje miejsce w panteonie bohaterów z 1939 roku

Mało znanym fenomenem jest fakt, że z chwilą wybuchu II wojny światowej mniejszości narodowowe, często skłócone z władzą państwową, stanęły nadzwyczaj lojalnie w obronie Polski. A stało się to pomimo propagandy agentów Hitlera, Stalina i Bandery, szczującej owe mniejszości przeciwko Polakom. Można to prześledzić na przykładzie losów kilku kawalerów Orderu Virtuti Militari.

Pierwszy z nich, Joseph von Unruh, urodził się pod Berlinem jako syn generała majora gwardii pruskiej i saksońskiej hrabianki. Zamieszkanie w Wielkopolsce spowodowało jego stopniową polonizację. Po 1918 r. jako oficer cesarskiej floty zgłosił się do armii polskiej. Od tej pory już jako Józef Unrug tworzył zręby polskiej marynarki. Doszedł do stopnia kontradmirała, a w 1939 r. został dowódcą Obrony Wybrzeża. Jego oddziały na Helu skapitulowały ostatnie. Wraz z podległymi mu marynarzami i żołnierzami dostał się do niewoli niemieckiej. Niemcy kusili go jako pruskiego arystokratę stopniem admirała w Kriegsmarine, ale on stanowczo odmawiał przejścia na ich stronę. Nie chciał nawet rozmawiać z nimi po niemiecku, twierdząc, że tego języka już nie pamięta. Jego nieugięta postawa była wielkim wsparciem moralnym dla uwięzionych podkomendnych. Po wojnie tułał się po świecie. Zmarł w 1973 r. w domu starców we Francji. Tablicę jego pamięci poświęcono w kościele Marynarki Wojennej w Gdyni. Jego imię nosi kilka szkół i ulic na Pomorzu, które nigdy o nim nie zapomniało.

Drugi z bohaterów, generał Bernard Mond, urodził się w rodzinie żydowskiej w Stanisławowie. Od młodości był polskim patriotą. Jak napisał jeden z jego biografów, był on „nieuleczalnie chory na niepodległą Polskę”. W 1918 r. walczył w obronie Lwowa, a następnie w wojnie z Ukraińcami i bolszewikami. Był ciężko ranny pod Kijowem. Jako wielki zwolennik Józefa Piłsudskiego z wojskiem związał się zawodowo. W 1932 r. w szlifach generalskich został dowódcą 6. Dywizji Piechoty w Krakowie. Wraz z nią w 1939 r. przeszedł cały szlak bojowy od Pszczyny poprzez bitwę pod Radłowem do Rawy Ruskiej. Dywizja pod jego dowództwem, pomimo krwawych strat, odznaczyła się wielkim męstwem. W niewoli niemieckiej osadzony w oflagu. Po wojnie powrócił do Krakowa, gdzie pracował jako – uwaga! – pomocnik magazyniera materiałów budowlanych. Ale jego byli podkomendni zawsze salutowali mu na ulicy. Pochowany został w 1957 r. na cmentarzu Rakowickim. 50 lat później odsłonięto jego tablicę pamiątkową. Ma też swoją ulicę na nowohuckim os. Bohaterów Września.

Trzeci bohater to postać skomplikowana. Chodzi o Pawlo Szandruka, Ukraińca z Wołynia, carskiego oficera, a od 1917 r. dowódcę pułku Ukraińskiej Republiki Ludowej. W armii tej osiągnął stopień generała chorążego. U boku Polaków w 1920 r. walczył z bolszewikami, broniąc dostępu do Lwowa. Został internowany razem z żołnierzami ukraińskiej 3. Dywizji Źelaznej. Po przewrocie majowym 1926 r. otrzymał status uchodźcy politycznego. Został pułkownikiem kontraktowym Wojska Polskiego. Miał być szefem sojuszniczej armii ukraińskiej w przypadku wybuchu wojny z ZSRR. W 1939 r. sprawnie dowodził 29. Brygadą Piechoty, którą uratował od zagłady. Trafił do niewoli niemieckiej, ale został z niej zwolniony. Do 1944 r. był kierownikiem kina w Skierniewicach. Odmówił przyjęcia stanowiska szefa sztabu w Dywizji SS Galizien. Dopiero 17 marca 1945 r. zgodził się zostać głównodowodzącym kolaboranckiej Ukraińskiej Armii Narodowej. Po klęsce III Rzeszy interwencja gen. Władysława Andersa uratowała jego i jego żołnierzy przed wydaniem Sowietom. Interwencja ta wywołała wiele kontrowersji, bo choć zasługi Szandruka są niekwestionowane, to w wyniku tego wydarzenia wielu zbrodniarzy z SS Galizien uniknęło kary, żyjąc spokojnie w Anglii i Kanadzie. Szandruk zostawił pamiętniki, w których pisze rzeczowo i życzliwie o Polakach oraz swej służbie w Polsce. Zmarł w 1979 r. w USA.

Wśród wrześniowych bohaterów jest też spora grupa wygnańców z Kaukazu. Przede wszystkim trzeba wspomnieć o Walerianie Tumanowiczu, Ormianinie, oficerze Legionów Polskich, który sam mówił o sobie: „Z krwi jestem Ormianinem, z duszy i przekonań Polakiem. Wraz z mlekiem matki wyssałem nienawiść do Związku Sowieckiego”. W 1939 r. był dowódcą batalionu. Następnie organizował struktury ZWZ-AK, a w latach 1945-1947 WiN. Zamordowany przez UB w wiezieniu w Krakowie. Innymi kawalerami Virtuti Militari byli Gruzini, a wśród nich ppłk Walerian Tewzadze, dowódca odcinka północnego obrony Warszawy, a następnie oficer AK. Został pochowany w Dzierżoniowie, a jego grobowiec ma napis: „Jako Gruzin chciałbym być pochowany w Gruzji, ale jestem szczęśliwy, że będę pochowany w ziemi szlachetnego i dzielnego Narodu Polskiego”. Na najwyższe wojskowe odznaczenie zasłużył też inny Gruzin, major Aroniszydze Artemi, dowódca batalionu w Toruniu, także obrońca Warszawy i oficer AK. Po wojnie torturowany przez NKWD. Do tego panteonu trzeba dołączyć bohaterów bezimiennych, a wśród nich Białorusinów walczących w bitwie pod Mławą w szeregach 20. Dywizji Piechoty, Hucułów z 49. Huculskiego Pułku Piechoty Strzelców z Kołomyi, Tatarów z 13. Pułku Ułanów Wileńskich oraz tysiące innych. Cześć ich pamięci!

Zapraszam na mszę św. w intencji pomordowanych i poległych Kresowian, którą w niedzielę 6 września o g. 16 odprawię w kościele Podwyższenia Krzyża św. przy ul. Sienkiewicza 38 w Łodzi.

ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, Gazeta Polska, 2 września 2009


Kolejne pogróżki

Zdecydowałem się zgłosić na policję kolejne pogróżki, które dostaję w związku z mówieniem prawdy o ludobójstwie na Kresach Wschodnich. Dla przykładu cytuję jeden z najnowszych e-maili:

„Isakowicz, chcesz zebym Ci zagwarantowal,ze w krotkim czasie Twoj katolicki ryj zostanie obity?”

Maciej Janczewski

Nie wiem, czy podpis jest prawdziwy, ale każdy e-mail zostawia ślad, dzięki któremu bez problemu można ustalić nadawcę. Przy obecnej technice jest to dziecinnie proste.

Gdyby ktoś taki e-mail wysłał np. do rabina, to redakcje „Gazety Wyborczej’ i „Tygodnika Powszechnego” oraz kuria krakowska zareagowałyby natychmiast. W tym jednak wypadku milczą, choć wiedzą o jeszcze poważniejszych groźbach.

To milczenie jest zachętą do zrealizowania owych pogróżek.

Za: Blog ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego | http://www.isakowicz.pl/index.php?page=news&kid=88&nid=2103

Skip to content