Aktualizacja strony została wstrzymana

Trzy inscenizacje – Stanisław Michalkiewicz

Co tu ukrywać – w polityce historycznej tracimy punkty jeden po drugim. Inaczej zresztą być nie może, kiedy – po pierwsze – podejrzewam, że wśród polskich dygnitarzy aż się roi od obcych agentów i jurgieltników, którzy w podskokach zrobią wszystko, żeby zadowolić swoich mocodawców kosztem polskiego interesu politycznego, a po drugie – kiedy osoby nie będące agentami troszczą się przede wszystkim o to, żeby nikogo, Boże broń, nie urazić, a wreszcie – po trzecie – kiedy wygląda na to, że ci, co agentami nie są, nie zostali nimi tylko dlatego, że z uwagi na niewielkie zdolności, nikt ich nie potrzebował. Tymczasem , jak się robi politykę historyczną, najlepiej pokazali ruscy szachiści; wbrew powszechnie znanym faktom idą w zaparte i wcale się nie przejmują, co „świat” na to powie. Widać skądś wiedzą, że dzisiejszy „świat” przyjmie każdą bzdurę, byle była podana z wystarczającym tupetem. A tupetu im nie brakuje; po „Protokołach Mędrców Syjonu”, ruscy uczeni w piśmie właśnie ogłaszają kolejne „protokoły” – tym razem w sprawie paktowania Polski z wybitnym przywódcą socjalistycznym Adolfem Hitlerem przeciwko Związkowi Sowieckiemu.

Tak nawiasem mówiąc, może i szkoda, że to nieprawda. Wyobraźmy sobie, że Polska przyłączyła się do Paktu Antykominternowskiego, udostępniła swoje terytorium Hitlerowi, a ten, korzystając ze wsparcia Wojska Polskiego i innych sojuszniczych armii, uderzył na Związek Sowiecki? Po pierwsze, Polska byłaby wprawdzie wprzęgnięta w rydwan polityki niemieckiej, tak samo, jak wprzęgnięta jest teraz, ale naród nie zostałby wystawiony na pastwę okrutnego wroga. Przeciwnie – podobnie jak na Węgrzech, polskim terytorium państwowym administrowałyby władze polskie i nie byłoby mowy ani o gestapo, ani o żadnych egzekucjach, ani wreszcie – o obozach koncentracyjnych, czy obozach zagłady. Co więcej – nie jest wykluczone, że nie mając w postaci Polski ochotnika, który poświęcił wszystko, łącznie z własnym istnieniem, w interesie utrzymania mocarstwowego statusu Wielkiej Brytanii i Francji, rządy obydwu tych państw powstrzymałyby się przed wypowiadaniem wojny Niemcom, a nawet gdyby ją wypowiedziały, to mogłaby to być „dziwna wojna”, podobnie jak w roku 1939, w tej sytuacji wojna na froncie wschodnim mogłaby zakończyć się spektakularną klęską Związku Sowieckiego, wykorzenieniem komunizmu i ustanowieniem pod niemieckim kierownictwem politycznym Imperium Europejskiego od Atlantyku po Ural. Potem Hitler by umarł, nastałaby odwilż i pieriestrojka (jak to będzie po niemiecku?), intelektualiści wyleczyliby sobie blizny po ukąszeniach heglowskich i wszystko zakończyłoby się wesołym oberkiem, bo nawet prof. Kołakowski nie musiałby nawracać się z banałów marksistowskich na banały zwyczajne. Pomysł, że Polsce nie wolno zaprzyjaźnić się z Hitlerem wynika wyłącznie z arogancji brytyjskiej i sowieckiej – bo obydwa te państwa uważały, chociaż każde z innych powodów, że pozostałe państwa i narody powinny się dla nich poświęcać. Teraz do tego grona arogantów dołączył również Izrael, bo rządzący tym państwem syjoniści z zasady uważają wszystkie inne narody za mniej wartościowe.

Dlatego uważam, że na pomysł, by 1 września na Westerplatte organizować dwie rocznicowe imprezy – jedną o 4 nad ranem dla tubylców, a drugą – o 15, dla gości zagranicznych, musiał wpaść jakiś kretyn bez pojęcia. Na Westerplatte powinna odbyć się skromna uroczystość, w trakcie której np. pan prezydent odnowiłby prezydencką przysięgę, z położeniem akcentu na fragment: „będę strzegł niezłomnie godności Narodu, NIEPODLEGŁOŚCI i bezpieczeństwa Państwa, a dobro Ojczyzny i pomyślność obywateli będą dla mnie zawsze najwyższym nakazem” – a po nim swoją przysięgę powinien odnowić pan premier – bo czasami można odnieść wrażenie, jakby o niej już całkowicie zapomnieli. Natomiast dla cudzoziemców można by urządzić tak modne dzisiaj historyczne inscenizacje, ale oczywiście nie 1 września, uchowaj Boże, tylko później. 1 września żadni cudzoziemcy jeszcze Polsce nie pomagali, a już specjalnie – na Westerplatte.

Dlatego pierwsza taka inscenizacja powinna odbyć się dopiero 17 września, albo nawet później w Brześciu nad Bugiem, a jeśli by prezydent Łukaszenka nie zgodził się na to historyczne miejsce, to można by od biedy urządzić ją w pobliskim Terespolu. Na tę inscenizację należałoby zaprosić rosyjskiego premiera Włodzimierza Putina, który reprezentowałby Nikitę Chruszczowa oraz panią Erykę Steinbach, albo nawet – samą panią kanclerz Anielę Merkel. Inscenizacja historyczna polegałaby na tym, że przed kamerami telewizyjnymi dokonaliby oni najpierw wytyczenia linii demarkacyjnej na mapie, wprowadzając niezbędne korekty do tajnego protokołu, stanowiącego załącznik do paktu z 23 sierpnia 1939 roku, a następnie – ustanowienia granicy w terenie, na przykład dzieląc Terespol na część niemiecką i sowiecką. W części sowieckiej powinna pojawić się żydowska milicja, towarzysząca funkcjonariuszom NKWD przy aresztowaniach terespolskich Polaków i ładowaniu ich do wagonów w celu wysyłki w głąb Rosji, natomiast po stronie niemieckiej – kolumny Żydów z łopatami na ramionach, pod nadzorem żandarmów maszerowałyby do pracy ze śpiewem: „marszałek Śmigły-Rydz nie kazał robić nic, a Hitler nasz złoty nauczył nas roboty”.

Kolejna inscenizacja, już w październiku mogłaby przedstawiać utworzenie Generalnego Gubernatorstwa. Na Wawelu w Krakowie jakiś aktor przedstawiający generalnego gubernatora Franka, mógłby w obecności dygnitarzy i licznie zgromadzonych folksdojczów (z tym nie byłoby chyba problemu?) odczytać dekret o zwalczaniu zdradzieckich zamachów na niemieckie dzieło odbudowy, a w Warszawie można by zaaranżować jakąś efektowną egzekucję uliczną, no i oczywiście – łapankę. Wreszcie w lutym przyszłego roku należałoby zorganizować w Zakopanem inscenizację przedstawiającą wspólną konferencję wysokich oficerów NKWD i Gestapo i przedstawić opinii światowej rezultaty tej wymiany doświadczeń. Myślą przewodnią tych wszystkich inscenizacji powinna być łacińska sentencja, że „historia est magistra vitae”, a same sceny rodzajowe można by przedstawić jako prefigurację najbliższej przyszłości, jaka rysuje się w następstwie strategicznego partnerstwa. Dzięki temu nie tylko światowa opinia publiczna zyskałaby szansę lepszego poznania tego fragmentu historii, ale również i my zyskalibyśmy lepsze rozeznanie przeznaczenia, ku jakiemu zmierzamy za naszymi umiłowanymi przywódcami.


Stanisław Michalkiewicz
Felieton  ·  tygodnik „Nasza Polska”  ·  2009-09-01  |  www.michalkiewicz.pl

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Nasza Polska”.

Skip to content